<<< Dane tekstu >>>
Autor Sophie de Ségur
Tytuł Przykładne dziewczątka
Podtytuł Zajmująca powieść dla panienek
Pochodzenie Przykładne dziewczątka
Wydawca Księgarnia Ch. I. Rosenweina
Data wyd. 1928
Druk Drukarnia „Siła”
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Jerzy Orwicz
Ilustrator Marian Strojnowski
Tytuł orygin. Les Petites filles modeles
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała książka
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XXVIII.
Wycieczka na osłach.

— Mamusiu, dlaczego my nigdy nie jeździmy na osiołkach? To takie zabawne! — pytała pewnego dnia Stokrotka swoją matkę.
— Nigdy jakoś o tem nie pomyślałam — odparła matka.
— Ani ja również — dodała pani Marja — ale łatwo temu zaradzić. Mamy dwa osły na folwarku, dwa we młynie i dwa w papierni, całych sześć do wyboru.
— A dokąd pojedziemy na osiołkach? — dopytywała Kamilka.
— Mogłybyśmy dojechać do młyna — wtrąciła Zosia.
— O, tylko nie do młyna — zaprotestowała Stokrotka — Joasia jest zła dziewczyna. Od czasu, jak skradła moją lalkę, nie mogę patrzeć na nią. Spogląda na mnie takiemi złemi oczami, że aż strach bierze.
— Mogłybyśmy odwiedzić Lucię i jej matkę — rzekła Madzia.
— To za blisko. Chodzimy tam przecież niemal codziennie — odparła Zosia.
— Mam dobry pomysł — powiedziała pani Marja — można będzie zrobić jutro wycieczkę do lasu; pojedziecie wszystkie cztery na osiołkach, a my powozem. Zapasy rozłożymy na zielonej trawce. Będzie to uczta prawdziwa.
Ach, jak to będzie wesoło! zawołały dzieciaki uradowane. Gdybyż już prędzej nastąpiło jutro!
Najwięcej niecierpliwiła się Zosia, której dłużyły się godziny, chciałaby żeby dzień skończył się wcześniej niż zwykle, bo nie umiała jeszcze opanować się w zupełności i pragnęła, aby działo się wszystko według jej zachcianki.
Nazajutrz, gdy ujrzała przez okno osiołki osiodłane i oczekujące już przed gankiem zbiegła szybko z góry i poczęła się im przyglądać zbliska.
— Ten jest stanowczo za mały, a tamten wygląda okropnie z tą sierścią rozkudłaną — wołała Zosia — duży szary musi być strasznie leniwy, a ten obok niego napewno zły jest bardzo. Dwa rude są chude, jak szczapy. Najwięcej mi się podoba jasno popielaty i tego sobie wybieram. Zaraz przywiążę do niego swój kapelusz, na znak, że to będzie mój wierzchowiec.
Gdy nadeszły panie, radziły, aby dwie młodsze dziewczynki dosiadły małe osiołki, ale Zosia wskazała na wybranego przez siebie, mówiąc, że na tym pojedzie.
Pani Marja skarciła ją za samowolę, ale dodała z uśmiechem, że pozwala jej dosiąść tego, który z wyglądu trafił jej do przekonania.
— Zobaczymy, czy nie pożałujesz twego wyboru, ale niech się stanie według twej woli — powiedziała w końcu.
Zosia zawstydzona mocno, czuła, że źle uczyniła wyrywając się przed innemi, ale musiała już wytrwać w swym wyborze. Ogrodnik z synem prowadzili osiołka obładowanego różnemi zakąskami i przyborami do jedzenia. Osiołek, na którym jechała Zosia, nie chciał w żaden sposób odstąpić od swego towarzysza prowadzonego przez ogrodnika. Trzy pierwsze biegły raźno, Zosia nie mogla ich dogonić i słyszała tylko zdala wesołe głosiki przyjaciółek, które wkrótce zupełnie znikły jej z oczu.
Syn ogrodnika starał się pocieszać Zosię, ale jego słowa drażniły ją jeszcze bardziej i miała już łzy gniewu w oczach.
— Nie opłaci się płakać, panienko, — mówił chłopak — i dorosłym się zdarza omylić. Panience się zdawało, że ten będzie najlepszy z naszych osiołków, bo nie gorzej wygląda na oko, ale to największy leń i uparciuch niesposób z nim poradzić. W powrotnej drodze może panienka zamieni się z panną Kamilcią, ona jest taka dobra ta nasza panienusia, że napewno się zgodzi, bo zawsze jest gotowa każdemu ustąpić.
Zosia nic nie odpowiadała, ale miała wypieki na twarzy ze wzruszenia i hamowanego gniewu. Jechała stępa całą drogę, a gdy przybyła wreszcie na oznaczoną polankę, ujrzała już przywiązane do drzew osiołki, a trzy dziewczynki pobiegły z matkami w głąb lasu zbierać kwiaty i jagody.
Zosia usiadła tymczasem pod drzewem i rozmyślała nad sobą. Zdawała sobie sprawę jak dużo jeszcze brakło jej do upodobnienia swego postępowania z wzorowo wychowanemi dziewczątkami, jakiemi były Kamilka i Madzia. Nie umiała przemóc swego samolubstwa, chociaż rozumiała że to jest bardzo brzydka wada; postanowiła poprawić się z niej i oduczyć opryskliwości, której ofiarą padała najczęściej Stokrotka wyrażająca śmiało swe zdanie o Zosieńce.
Wszystkie trzy dziewczynki z bukietami i koszyczkami jagód w ręku podbiegły do siedzącej Zosi, chcąc ją pocieszyć w strapieniu.
— Twój osiołek okazał się bardzo opieszały — mówiła Kamilka, całując małą — musisz teraz wsiąść na innego.
— O nie, moja droga, zostałam słusznie ukaraną za swe samolubstwo i chęć posiadania najlepszego wierzchowca, muszę odpokutować za to i dlatego postanowiłem wracać również na tym leniu.
Powiedziawszy to Zosia wpadła znów w doskonały humor, pomagała rozwijać paczki z prowiantami i rozkładać zapasy na trawie.
Wszyscy mieli świetny apetyt po przejażdżce i zabrano się z zapałem do spożywania śniadania na świeżem powietrzu, pod cieniem drzew rozłożystych. Siedzenie na ziemi sprawiało dzieciom wielką uciechę. Świetny pasztet z zająca smakował jak przysmak niesłychany, cielęcina na zimno, kartofle pieczone, szynka, raki, wreszcie tort śliwkowy, ser i owoce stanowiły wyborne śniadanie, które nawet dla mniej zgłodniałych byłoby nie do pogardzenia.
Po tej uczcie nastąpił znów spacer po lesie; tym razem nie brakło już Zosi w gronie bawiących się wesoło dziewczynek, a gdy całe towarzystwo oddaliło się nieco, ogrodnik z synem zajadali też z wielkim apetytem udzielone im jedzenie, poczem zapakowali znów przywiezione naczynia do koszyków.
— Ojcze — rzekł syn ogrodnika — po co nasza panienka ma jechać na tym leniwym oślisku, czyż nie lepiej włożyć nań kosze, a osiodłać tego czarnego, któregośmy prowadzili w tę stronę?
— Rób, jak chcesz, mój chłopcze — odparł ojciec.
Po powrocie całej gromadki z lasu, dzieci ujrzały osły posiodłane i gotowe już do drogi. Zosia szukała wzrokiem swego jasno szarego leniucha i zdziwiła się, że stał obładowany koszami. Ogrodnik objaśnił, że to jest pomysł jego syna, który nie chciał pozwolić, aby panna Kamilcia wracała na tym opornym oślisku.
— Ależ to ja, a nie Kamilka, miałam jechać na nim — zawołała Zosia.
— Przepraszam panienkę, ale wiem co mówię — odparł ogrodnik — właśnie panna Kamilcia powiedziała memu chłopcu, żeby pamiętał w powrotnej drodze podać jej tego osiołka, na którym panienusia jechała z nami. Ale niech panienka się nie boi, ten czarny nie jest zły wcale, daleko lepiej będzie się panienka czuła na nim.
Zosia nic nie odpowiedziała, ale w głębi duszy porównywała się z Kamilką i uznała swą niższość, bo czyżby jej przyszłoby na myśl tak postąpić, jak przyjaciółka uczyniła, chcąc oszczędzić Zosi przykrości. Prosiła teraz Boga, żeby ją uczynił podobną do Kamilki i Madzi i przyrzekała sobie poprawę.
Kamilka koniecznie chciała ustąpić Zosi swego osiołka, ale Zosia stanowczo wybrała czarnego i pojechały wszystkie razem pełne radości, galopując obok siebie. Powrót był weselszy jeszcze od rannej wycieczki, gdyż Zosia nie pozostawała w tyle.
Dzieci opowiadały przy obiedzie o wrażeniach tak mile spędzonego dnia i dziękowały po tysiąc razy mamusiom za doznaną przyjemność.
Po obiedzie pani Marja otworzyła list przysłany z poczty i przeczytawszy go, zawołała wesoło:
— Oznajmiam wam moje dzieci, dobrą nowinę, ciocia i wujaszek przyrzekają przybyć do nas na kilka tygodni z Leosiem, Jankiem i Jakóbkiem. Przyjadą pojutrze. Pawełek też będzie tutaj.
— Co za szczęście! Co za radość! wołały dziewczątka. Jakież miłe wakacje mieć będziemy!
Wakacje istotnie były niezwykle ożywione, dzieci bawiły się jak nigdy, przybycie bliskich krewnych rozweseliło ogromnie codzienny bieg życia, a tyle wydarzyło się ciekawych wypadków i zdarzeń, że trudno byłoby zmieścić je w tym tomie i chyba opowiemy je wam w osobnej książce[1].







  1. Przypis własny Wikiźródeł Patrz: Wesołe wakacje hr. de Ségur, przekład Jerzego Orwicza, Warszawa 1928.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Sophie de Ségur i tłumacza: Natalia Dzierżkówna.