Przykładne dziewczątka/Różne przygody Zosi i jej kuzynka Pawełka

<<< Dane tekstu >>>
Autor Sophie de Ségur
Tytuł Różne przygody Zosi i jej kuzynka Pawełka
Pochodzenie Przykładne dziewczątka
Wydawca Księgarnia Ch. I. Rosenweina
Data wyd. 1928
Druk Drukarnia „Siła”
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Jerzy Orwicz
Ilustrator Marian Strojnowski
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała książka
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Różne przygody Zosi i jej kuzynka Pawełka.
Wiewiórka.

Pewnego dnia Zosia spacerowała ze swym kuzynkiem Pawełkiem po lasku nieopodal domu położonym. Oboje szukali żołędzi, żeby z nich zrobić różne ozdoby. Nagle Zosia uczuła, iż na plecy jej spadł żołądź. W chwili gdy się schyliła by go podnieść, drugi uderzył ją w ucho.
— Pawełku, Pawełku — zawołała dziewczynka — spójrz proszę cię na te żołędzie spadłe z drzewa, zupełnie są pogryzione. Przecież myszy nie mogłyby wydrapać się tak wysoko, ptaki też nie jadają chyba żołędzi, więc dlaczego wyglądają one jakgdyby je kto pogryzł zębami?
Pawełek wziął do rąk żołądź, podniósł oczy w górę i odrzekł:
— Tam jest wiewiórka na gałęzi. Spogląda na nas jakgdyby drwiła.
Zosia spojrzała na dąb rozłożysty i dostrzegła wiewiórkę ze wspaniałym ogonem, podniesionym jak pióropusz. Wycierała sobie mordeczkę swemi małemi łapkami, spoglądając od czasu do czasu na Zosię i Pawełka i przeskakując z gałęzi na gałąź.
— Jakbym ja chciała mieć tę wiewióreczkę, zawołała Zosia. Jaka ona śliczna i jakbym ja się nią bawiła, prowadziła na spacer.
— To nie byłoby trudno ją złowić, ale wiewiórka nie dobrze pachnie v pokoju a przytem wszystko gryzie.
— O, nie dałabym jej psuć rzeczy, gdyż trzymałabym je pod kluczem, a klatkę czyściłabym dwa razy dziennie. Jakże byś ją złowił, powiedz mi Pawełku.
— Wziąłbym dużą klatkę, włożyłbym w nią orzechy, migdały, wszystko co wiewiórki bardzo lubią, postawiłbym tę klatkę pod drzewem, pozostawiając drzwiczki otwarte. Schowałbym się w pobliżu, przywiązawszy tasiemkę do drzwiczek, a kiedy wiewiórka wejdzie do klatki, pociągnąłbym tasiemkę i drzwiczki zamknięte nie pozwoliłyby wiewiórce wymknąć się do lasu.
— Ale czy wiewiórka zechce wejść do klatki? Może będzie się bała?
— Napewno wejdzie, gdyż wiewiórki są bardzo łakome.
— O, to złap mi ją, proszę cię, mój Pawełku, wołała Zosia, zrobisz mi tem ogromną przyjemność.
Oboje pobiegli szukać klatki odpowiedniej. Znalazła się taka w szpichlerzu. Z pomocą służącej wyczyszczono ją, włożono orzechy włoskie, laskowe i migdały w łupinach.
— Teraz śpieszmy pod dąb i ustawmy klatkę — mówiła Zosia — byleby tylko wiewiórka nie umknęła zanim dojdziemy.
— Poczekaj, muszę jeszcze uwiązać tasiemkę do drzwiczek i przeciągnąć ją przez szczebelki, żeby się drzwiczki zamknęły, gdy pociągnę za nią.
— Obawiam się, czy wiewiórkę zastaniemy na drzewie — zawołała Zosia.
— Napewno pozostanie tam do wieczora, potem już nikt jej nie odszuka. Pociągnij za tasiemkę, żeby przekonać się czy dobrze działa.
Próba udała się doskonale. Dzieci zachwycone pobiegły z klatką do dębu, na którym pozostawiły wiewiórkę, ale już jej tam nie było. Poszły więc szukać pod innemi drzewami, aż nagle spadł Zosi na czoło żołądź ogryziony.
— Jest! Jest! — mówiła Zosia uradowana. Patrz, Pawełku, widzę koniec jej ogona tam, za gałęzią.
Istotnie wiewiórka siedziała przykucnięta, nasłuchując.
— Doskonale! Za chwilę będziemy ją mieli, zawołał Pawełek. Poczem podniósłszy głowę jął przemawiać: Przynieśliśmy ci, wiewióreczko, różne przysmaki, bądź łakomą, zobaczysz jak łakomstwo bywa ukarane.
Zwierzątko nie oczekiwało wcale smutnego zakończenia swych spacerów po dębie i spozierało w sposób drwiący na dzieci, poruszając główką w lewo i w prawo. Widziało ustawioną przez Pawełka klatkę i dostrzegło orzechy i migdały w niej rozsypane. Gdy dzieci ukryły się za pniem drzewa, wiewiórka zbiegła na dół i przeciągnęła łapkę przez szczebelki. Ponieważ połów tą drogą się nie udał, poczęła szukać drogi dla dostania się do wnętrza klatki. Dostrzegłszy drzwiczki otwarte, zawahała się chwilę, spróbowała dostać orzechy łapką, ale się jej to nie udało, więc posunęła się w głąb, co ujrzawszy dzieci pociągnęły koniec tasiemki i wnet wiewiórka została uwięziona. Strach ją zdjął, opuściła z pyszczka orzech i poczęła krążyć dokoła, szukając wyjścia. Niestety, nie było sposobu wydostać się z klatki. Dzieci rzuciły się ku niej uszczęśliwione i w tryumfie zaniosły uwięzioną do pokoju Zosi, która przywołała wnet służącą, by się pochwalić przed nią swą zdobyczą.
Służąca wcale nie była zadowoloną z tego nabytku.
— Cóż poczniemy z tą wiewiórką? — zapytała. Będzie nas kąsała i sprawi hałas nieznośny. Po co było przynosić to wstrętne zwierzątko?
— Przedewszystkiem nie jest ono wcale wstrętne — przeciwnie nazwać je można prześlicznem, następnie nie będzie sprawiała hałasu, gdyż będę ją sama pielęgnowała — zapewniała Zosia.
Służąca uśmiechnęła się z niedowierzaniem.
— Bardzo mi żal w takim razie biednego stworzonka, napewno je panienka zamorzy — rzekła po chwili.
— Co za myśl! Będę ją karmiła orzechami, chlebem, cukrem, winem — mówiła Zosia z zapałem.
— To wszystko na nic się nie przyda — żartowała służąca. Od cukru popsuje sobie zęby, winem się upije.
— Cha! Cha! Cha! — śmiał się Pawełek. Wiewiórka pijana! To ci dopiero będzie heca!
— Wcale nie, moja wiewiórka nigdy się nie upije, będzie bardzo rozsądną — odburknęła Zosia.
— To się dopiero pokaże — powiedziała służąca — tymczasem przyniosę jej siana, żeby mogła się przespać. Ma bardzo wystraszoną minę, nie sądzę, żeby była zadowoloną ze swego położenia.
— Będę ją pieściła, oswoi się ze mną — odrzekła Zosia i to mówiąc wsunęła rączkę do klatki. Wiewiórka cofnęła się w kąt. Zosia zamierzała ją wziąść na ręce, ale nagle uczuła mocne ukąszenie w palec. Dziewczynka krzyknęła i wyciągnęła rączkę krwią zbroczoną. Przez drzwiczki otwarte wiewiórka wyskoczyła na podłogę i poczęła krążyć po pokoju. Pawełek i służąca poczęli ją gonić, ale umiała wymknąć się im z rąk. Zosia, zapominając o zranionym palcu, chciała im przyjść z pomocą i w ten sposób dobre pół godziny trwało polowanie, wreszcie wiewiórka zaczynała być zmęczoną i zdawało się, że już da się schwytać, gdy nagle zauważyła otwarte okno i jednym susem wskoczyła aż na mur za oknem, a po chwili już była na dachu.
Zosia, Pawełek i służąca wybiegli do ogrodu i dostrzegli wiewiórkę siedzącą wysoko, widocznie ogromnie znużoną.
— Co teraz począć? — pytała Zosia.
— Trzeba ją zostawić w spokoju — odparła służąca. Widzi panienka, że już wiewiórka ugryzła ją w rękę.
— To dlatego, że mnie jeszcze nie zna, ale jak się przekona, że ją karmię, oswoi się ze mną i przywiąże się prędko.
— Nie sądzę, żeby się przywiązała do ciebie, moja Zosiu — rzekł Pawełek — gdyż nie będzie się mogła przyzwyczaić do niewoli. Trzebaby chyba wychować ją od młodu.
— Ach, Pawełku, rzuć proszę cię piłkę w górę, żeby zmusić wiewiórkę do zejścia z dachu — wołała Zosia.
Pawełek spełnił jej życzenie i cisnął piłkę tak zręcznie, że trafił wiewiórkę w czoło. Po chwili piłka spadła na ziemię, podskakując kilkakrotnie, a w ślad za nią stoczyła się wiewiórka, rozbijając sobie głowę o kamień. Leżała teraz martwa zakrwawiona, mając nogi połamane, w całą długość rozpostarta na ziemi.
Dzieci pochyliły się nad nią przerażone.
— Niedobry Pawełku! To ty jesteś przyczyną jej śmierci — zawołała Zosia.
— Czyż nie prosiłaś sama, abym piłką ją spłoszył? tłómaczył się Pawełek.
— Trzeba było tylko ją wystraszyć a nie zabijać — rzekła Zosia.
— Nie myślałem że tak celnie trafię, przecież nie chciałem zabić.
— Idź sobie ztąd! Jesteś bardzo niedobry! Wcale cię już nie kocham, mówiła Zosia.
— Ja ciebie również — odparł Pawełek. Ogromnie się cieszę, że niebędziesz mogła dręczyć biednego stworzenia!
— O, tak! Jesteś bardzo niedobry — ciągnęła Zosia. — Nigdy już nie będę się bawiła z tobą i o nic cię nie poproszę.
— Tym lepiej. Będę miał święty spokój — odciął się Pawełek. Nie potrzebuję sobie łamać głowy na pomaganie ci w robieniu przeróżnych niedorzeczności.
Służąca wmieszała się do tej sprzeczki i rzekła:
— Zamiast się kłócić, przyznajcie żeście winni oboje. Po co było więzić tę nieszczęsną wiewiórkę, a potem łapać ją? Teraz przynajmniej ma spokój większy niż przy was za życia, gdyż już skończyły się jej męki. Zaraz zawołam ogrodniczka, żeby sprzątnął biedne stworzenie i rzucił do jakiego rowu, panienka niech idzie do swego pokoiku i potrzyma paluszek w zimnej wodzie, a ja tam zaraz przyjdę.
Zosia pobiegła na górę, a za nią Pawełek, który był zacny chłopaczek, nie żywiący długo urazy, więc zamiast się dąsać, pomógł Zosi nalać wodę do miski, w którą zanurzyła wnet rękę. Służąca zawiązała następnie zraniony paluszek dziewczynki czystym gałgankiem płóciennym.

Dzieci były nieco zawstydzone, gdy zapytane przy obiedzie, musiały opowiedzieć smutne zakończenie przygody z wiewiórką. Drwiono z nich trochę, klatkę wyniesiono znów do lamusa. Zraniony paluszek dolegał jeszcze Zosi przez dni kilka, poczem nie myślała już wcale o wiewiórce i nie pragnęła ją posiadać.



Żółw.

Zosia lubiła zwierzęta, ale nie pozwolono jej trzymać pieska z obawy, żeby się nie wściekł.
— Jakież bym mogła chować stworzonko? pytała dziewczynka. Chciałabym mieć jakieś nie szkodliwe, które by nie mogło łatwo uciec i nie było trudne do pielęgnowania.
— Chyba żółw byłby najodpowiedniejszy, odpowiedziano jej z uśmiechem.
— To prawda — zawołała Zosia. — Żółw jest ogromnie sympatyczne stworzenie i niema obawy, że zemknie szybko, bo zawsze można go dogonić.
Stanęło na tem, że Zosia dostanie żółwia na wychowanie, jeśli będzie grzeczną i jeżeli nie zamorzy go głodem przez roztargnienie.
Pawełek żartował z Zosi, pytając co będzie robiła z tak wstrętnem stworzeniem.
— Zobaczysz jak to będzie zabawne żywić go sałatą, wynosić na zieloną trawkę — zapewniała Zosia.
Nazajutrz przyniesiono żółwia wielkości talerza. Wypukły grzbiet, wyglądał jak pokrywa do nakrywania półmisków. Kolor jego był brudnawy, głowę i łapy miał schowane.
— Jakież to obrzydliwstwo! Krzyknął Pawełek.
— A ja znajduję, że ten żółw jest bardzo ładny — odrzekła Zosia nieco urażona.
— Ma szczególnie miły wyraz i uśmiech uroczy — drwił Pawełek.
— Ty zawsze ze wszystkiego żartujesz — mówiła Zosia z niezadowoleniem.
— Najwięcej podoba mi się jego gracja i chód lekki — ciągnął Pawełek w tym samym drwiącym tonie.
— Przestań, proszę, — zawołała Zosia, łatwo unosząca się gniewem — zabiorę mego żółwia ztąd, jeżeli będziesz go wyśmiewał.
— Zabierz, zabierz, tem lepiej dla mnie. Nie będę się wcale o to gniewał — śmiał się chłopak.
Zosia miała wielką ochotę dać mu porządnego klapsa, ale się powstrzymała w porę, rzuciła tylko piorunujące spojrzenie na kuzynka. Chciała zanieść żółwia do ogrodu i położyć na trawie, ale był zbyt ciężki, stała więc nad nim bezradna.
Pawełkowi żal się zrobiło, że tak dokuczał Zosi, więc ofiarował swą pomoc, doradził włożenie żółwia do chusteczki i zaniesienie go w ten sposób we dwoje z wielkiemi ostrożnościami do ogrodu.
Pomysł ten trafił Zosi do przekonania. Żółw został umieszczony na murawie i poczuwszy ziemię pod sobą, wyciągnął mordeczkę i łapy, poczem gryzł trawę. Zosia i Pawełek przyglądali mu się ze zdumieniem.
— A widzisz, że mój żółw nie jest taki głupi i niemrawy, jak sądziłeś — zawołała Zosia uradowana.
— Masz słuszność, ale przyznaj, że wstrętnie brzydki — odparł Pawełek.
— To prawda, że ładny nie jest, ma bardzo brzydką głowę.
— I potworne łapy — dorzucił Pawełek.
Dzieci pielęgnowały żółwia przez dni kilka. Jakoś nic osobliwego nie przytrafiło się w tym czasie. Żółw sypiał na sianku w kąciku, gryzł trawę i sałatę i zdawał się zupełnie szczęśliwy.
Pewnego ranka Zosi przyszło do głowy, że wobec gorąca żółw pewno chętnie użyłby kąpieli. Powiedziała o tem Pawełkowi.
— Możebyśmy go wykąpali sami w sadzawce, woda w niej jest świeża i czysta.
— Może mu kąpiel zaszkodzi? — zapytał Pawełek.
— Przeciwnie, żółwie bardzo lubią kąpiel, będzie nią zachwycony — utrzymywała Zosia.
— Zkąd wiesz o tem? Mam wrażenie, że żółwie nie lubią wody.
— Jestem pewną że lubią; czyż raki nie lubią wody? A ostrygi? Żółwie coś mają z niemi wspólnego — zapewniała Zosia i zabrawszy swego ulubieńca, który spokojnie wygrzewał się na słońcu, zaniosła przy pomocy Pawełka do sadzawki i wrzuciła z impetem.
Jak tylko żółw poczuł wodę, szybko wysunął głowę i łapki starając się wyzwolić, ale mu się to nie udawało. Dzieci przestraszone pobiegły do ogrodnika prosząc, żeby żółwia ratował.
— Nic już z niego nie będzie — rzekł ogrodnik, wiedząc, że żółwie pływać nie mogą. Wskoczył jednak do niezbyt głębokiej sadzawki i wyciągnął nieszczęśliwe stworzenie ledwie żywe, poczem zaniósł do izby i położył przy ogniu, żeby obeschło. Żółw schował głowę i łapy i nie poruszał się wcale. Po ogrzaniu chciały go dzieci zanieść z powrotem na trawę.
— Już ja sam go tam położę, ale coś mi się widzi, że nic jeść nie będzie — twierdził ogrodnik.
— Czyżby mu kąpiel zaszkodziła? — pytała Zosia zaniepokojona.
— A juźciż — odparł ogrodnik — to nie dla żółwi przyjemność.
— Czy sądzicie, że kąpiel odchoruje? — pytał Pawełek.
— Nie wiem czy odchoruje, ale pewnie zdechnie odrazu — odrzekł ogrodnik spokojnym tonem.
— O mój Boże! — zawołała Zosia ze smutkiem.
— Nie przerażaj się, Zosieńko, jemu się zdaje, że żółwie tak jak koty nie znoszą wody — uspokajał ją Pawełek.
Ogrodnik odszedł, a dzieci stały wciąż nad żółwiem, czekając aż się ruszy. Zosia patrzyła niespokojnie, chciała koniecznie dać mu pożywienie, ale żółw miał głowę schowaną w skorupie i ani drgnął.
— Poczekajmy trochę — mówił Pawełek — jutro napewno będzie jadł i spacerował powolutku.
Wieczorem dzieci zaniosły żółwia na siano w kącie pokoju i położyły sałatkę świeżą. Nazajutrz ujrzały, że pozostała nietknięta, żółw jej nie dotykał wcale.
— To dziwne, zazwyczaj je przez noc całą — rzekła Zosia.
— Zanieśmy go na trawę — odrzekł Pawełek — może on nie lubi sałaty.
Chłopczyk przyglądał się uważnie, żółw wydawał mu się nieco podejrzanym, ale nie chciał martwić Zosię zawczasu.
— Zostawmy go na murawie niech się grzeje w słońcu — dorzucił Pawełek.
Dwa dni trwało to wynoszenie i wnoszenie żółwia na legowisko. Ani razu nie zjadł przygotowanej dla siebie strawy, wreszcie trzeciego dnia zauważyły dzieci, że żółw strasznie cuchnie. Ogarnęło je przerażenie.
— Co się stało? zapytały panie zbliżając się do nich.
— Zdaje się, że żółw już nie żyje — rzekł Pawełek z westchnieniem.
— Od czegoż zginął? Chyba nie z głodu, bo codziennie spoczywa na trawce.
— Może od zimnej kąpieli — szepnęła Zosia.
— Zkądże znów ta kąpiel przyszła wam do głowy?
— Bo ja wrzuciłam go do sadzawki — odpowiedziała Zosia — myślałam że żółwie lubią wodę. Ogrodnik wyłowił dość prędko biedne stworzenie.
— Zawsze jakieś dzikie pomysły przychodzą ci do głowy — rzekła matka Kamilki i Madzi. Na przyszłość już żadnych stworzeń pielęgnować ci nie pozwolę. Trzeba coprędzej wyrzucić tego żółwia, gdyż woń jego jest odrażająca.
W ten sposób zakończyła się przygoda Zosi, szukającej wciąż jakiegoś miłego zwierzątka do przyswojenia. Miała jeszcze wielką ochotę zająć się hodowaniem morskich świnek, które widziała na folwarku, ale stanowczo nie pozwolono jej na nowe próby.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Sophie de Ségur i tłumacza: Natalia Dzierżkówna.