Pytania (Orzeszkowa)/IV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Pytania |
Pochodzenie | Przędze |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1903 |
Druk | W. L. Anczyc i Spółka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
W pokoju z malowanemi po ścianach twarzami praojców siedział u płonącego na kominku ognia i wzrok przenosił z drzwi zamkniętych, na okno firanką przysłonięte. Odgarnął firankę, i ujrzał przelatujące za oknem wielkie ciemne ptaki. Na ciężkich skrzydłach ptaki te wzbiły się ku szczytowi nagiego drzewa; jak czarne plamy osiadły wśród szarych jego koronek i, znowu zwolna ciężko przepłynąwszy powietrzem, opuściły się na ziemię rozmokłą i na okrywającą ją rdzawość zwiędłych liści. Za dziedzińcem szły pola z runią pożółkłą od przymrozków, a z pod chmur nizko wiszących, spadały na nie czarne stada kawek. U ganku sterczały uschłe badyle ziół wysokich, w powietrzu mżyło coś drobnego, deszcz, czy mgła; do pokoju cisnęła się szarzyzna przelewająca mętną biel ze zmrokiem, aż zmrok zwyciężył i w pokoju stawać się zaczęło coraz ciemniej. Na kominku ogień przygasał, nie podsycała go ręka niczyja; więc już tylko krwiste łuny kłaść począł na ściany i ponurymi błyski zapalać spłowiałe oczy praojców.
— Ciemno! — rzekł w pokoju samotny głos.
U okna, przez które nic już widać nie było, zakrakały kawki; suche palce obnażonego drzewa zastukały w szyby; wiatr z głębokiem westchnieniem przeniósł tuman szeleszczących liści.
Czy już nadchodzi? — zapytał w ciemności głos.
O czyje nadejście zapytywał? Kto miał nadejść? Nikt nie wie co razem z nową minutą czasu nadchodzi. Zamknięte drzwi poczęły uchylać się powoli; ktoś nadchodził.
— Kto? — zapytał w ciemności głos i nic już więcej nie rzekł, bo ciemność pierzchnęła przed srebrzystą, niewymowną, świetlaną jasnością...
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
— Mową ognistych błyskawic zapytywałam cię niegdyś: czy chcesz iść za mną? Serce wydarłeś z piersi, uczyniłeś zeń puklerz rycerski i za daleką jasnością moją rzuciłeś się w pościg. Sługą mym byłeś, więc w przednocnej godzinie przybywam do ciebie, ale nie taka, jaką widywałeś mię z oddali. Oblicze moje pociemniało od smutków niezgłębionych, złe wichry podarły srebrzystą mą suknię i nad głową skruszyły koronę; ranami krwawią się mi pierś i skronie, a u nóg dzwonią łańcuchy. Taką uczyniła mię ziemia; a przecież trwam i, choć ócz wiele mię nie dostrzega i rąk wiele miecze na mnie podnosi, jestem i będę, bo odetchnął mną i w świat wysłał mię Ten, który jest Wiekuistością. Za prześwietlaną, srebrzystą, czystą, z oddali widzianą jasnością moją idąc, przebywałeś chmury i rozszalałe wody, skaliste ścieżki i puste urwiska, szrony zimne, drogi obłędne, dymy krztuszące, wikliny kolczaste, oślizgłe brzegi wód pleśnią okrytych, palące zawieje ciężkich westchnień. Suknie twe podarte, oczy ciemnością nalane; głębokim rysom twojego puklerza przygląda się tylko samotność. Czy nie zajęknie pierś twa krzykiem krzywdy, że w nagrodę nie przynoszę ci dyamentów, ani pereł, ani kwiatów, ani laurów, ani złotych uśmiechów radości? Tak jak tobie surową, twardą jest mi gościna ziemska; zdobiły ją sznurami brylantowymi łzy wiernych sług moich, a to tylko mam dla nich, że w przednocnej godzinie ku nim przybywam, aby na pozbawionem klejnotów, lecz nieśmiertelnem, niebiańskiem mem łonie usnęli w pokoju!
— Gdybyś była okryta purpurą, zwieńczona koroną, opromieniona blaskiem, bijącym z chwalby wszechstworzeń; gdybyś na wozie upowitym w tęcze i zaprzężonym w słoneczne rumaki, pod obłokami święciła dzień tryumfu, na klęczki przed sobą rzucając wszystko, co żyje; gdyby z rąk twoich padały perły i róże, a nad głową w wieniec rajskie kolibry wiązały się zwycięskiemi palmami — może pierś moja zajękłaby krzykiem krzywdy, że nie wiem co — szczęście. Lecz gdy oblicze twe pociemniałe od smutków niezgłębionych, srebrzysta szata na złe wiatry rozwiana, korona skruszona, pierś w ranach, stopy w łańcuchach, a tryumf w przepastnych oddalach przyszłości, o! niepoznana, zdradzana, znieważana, żałośna, u twego łona, zawieszam płomyk, który przyniosłem z sobą i który jest moją duszą, do skutych stóp twych czoło pochylam i twoją przyćmioną jasność przekładam nad słońca, które w płomiennych tryumfach przebiegają gwiaździste kobierce przestworzy. Gdy majowe bzy kwitły, dostrzegłem cię na czarodziejskiej tarczy, która z pod niebios przyświeca ziemskim nocom; przez skwarne lato szedłem ku smudze dalekiej twej jasności; a gdy miesiąc zgonu suchymi palcami do szyb mych zapukał, wezbrać pragnę we wszystką siłę, we wszystek głos, we wszystek blask, we wszystką ponętę i wiosny i lata, aby dzwonieniem skowronkowem i śpiewem słowiczym, szmerem traw nowonarodzonych i wonią zroszonych runi, purpurą róż rozkwitłych, złotem kłosów, szumem lasów, szmerem krynic, pluskiem rzecznej fali, hukiem morza, łoskotem gromów, krzykiem i pieśnią serca, które kocha — na cały świat zawołać, że jestem sługą twoim. Wolę całować rany twe, aniżeli pić jego nektary. Jestem twoim!
Wówczas Archanioł zatoczył dokoła niego szerokie, miękkie skrzydła, a on ufnie głowę swą złożył mu na łonie i w toni jasności prześwietlanej cicho, słodko, długo, kołysała go lazurowa fala kochania.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Co kochał?