Quidam/XX
W czas, gdy firmament ciemno-safirowy
Wielością jasnych gwiazd oczy zawraca,
A cały urok nocy południowej
Łagodzi zmysły — iż pamięć ukraca:
W obecność jakąś przenosząc nieznaną
Myśl, wrażeniami za dnia pomiataną. —
Lub daje wiary chwilę, przez znużenie,
Nawet zbrodniarzom, w kajdanach wilgotnych,
Że — jeźli nie kres, rytm ma ich cierpienie —
Samotność, że ma swoich współ-samotnych.
W czas perjodycznej ciszy — której mowa
Utula trzeźwych, niepoczciwych zwodzi —
Zastaje w domu, albo nie znachodzi,
Na drzwiach im rosą pisząc zimne słowa:
I dłoń, przed świtem klamki szukającą,
Omywa czasem z krwi — lub krzepi drżącą. —
W czas tajemniczej bladości księżyca:
Syn Aleksandra wrócił do gospody —
Jak światło, co mu olśniło jagody,
Takie wejrzenie tęskne miał — i lica
Pełne takiego bezmiaru pogody,
Co przez głębokość swą, że jest wątpliwy
Mniemasz — lub śmiało, zwątpiłbyś czy żywy? —
Zwątpienia czczość mu serce rozłożyła
I ciężar siebie poczuł nieprzytomny,
Po świecie idąc, co choć ślepa bryła
I bez-zmysłowa i taki ogromny,
Nie traci przecież ciężkości swej środka:
Równo się toczy choć kometę spotka. —
A on — na onym ogromie malutki
Chromiał, że mdłe go wydrożyły smutki!
Więc niby mówiąc «czczo mi» — do gospody,
Wszedł — — Woniejące wraz mu na twarz chłody
Jakoby chustę pot ocierającą
Rzucając — dziwnie bardzo otrzeźwiły —
I mimowolnie wspomniał twarz cierpiącą
Gwida — gdy tak go odchodziły siły
Przed twardym sądem ludzi bez sumienia:
Lecz te, uboczne, pierzchły wraz wspomnienia —
Ciekawszem było, zkąd kwiaty? dla kogo? —
Lub jaką weszły do mieszkania drogą.
Ciekawość wszakże skoro już zgadywa,
Przestaje sobą być i chociaż nie wie
Że zgadła: wszakże, myśleń ciąg urywa,
Lub, dalej idąc, siebie nadużywa —
I taki czyni zamęt jaki w śpiewie
Przez rytmu zbytek, przez nadmiar perjodu;
Czyni się — pisząc śpiesznie, lub za młodu.
Chwilę więc myśląc: od kogo są kwiaty?
Już miał zapomnieć syn Aleksandrowy
Od kogo ulga, przez ich aromaty
Do ociernionej ludziom wnika głowy;
Tak — rzeczywistość niewdzięczna jest treści,
Lubo z niej żyje przez to że ją mieści —
To zaś — dopóki człek wywikłać może
Niepodobieństwo by szczerze narzekał;
Chyba już takiej niewoli doczekał
Iż chwili nie ma — by pomyśleć: Boże!
I zastanowić się: gdzie prawda szczera? —
Gdzie zaś to co ją jawi i zawiera
Pozornie sprzeczne, choć wierne — litera. —
Balsam to wszakże, wówczas tyle skryty,
Ile pomijan dziś, lub nadużyty —
Ból zaś młodzieńca — oh! mniej zrozumiały,
Niźli dzisiejsza bywać może boleść:
Siły go z progów rodzimych wyrwały,
Te, co dziś o nich prawi ledwo powieść —
Sierota wprawdzie — lecz któż swoich nie ma! —
W świat poszedł szukać prawdy i mądrości:
Dziś już nie chadza się tak za obiema
Razem — ni pragnie się ich — ni zazdrości —
Jak to bywało w onych czasach dawnych
Dla myśli jednej, od sławnych do sławnych,
Z Grecyi pod cienie piramid trójkątne
Idąc — do Grecyi z Chin,[1] w głuchem milczeniu
Na głośne lekcje, na szepty pokątne
Na inicjacje i ciemne, i w cieniu. —
Jakoż te trudy a radości one,
Nieznane już są po dawnem imieniu,
Zaniewiedziane albo przemienione. —
Że jednak władca, będąc doskonały
W zniszczeniu nawet ocala i tworzy,
Więc wszystkie rzeczy są, które bywały,
Acz w tryb ujęte co raz więcej Boży —
Jeźli więc one szukaczy boleści
Trwają — to inna je sfera dziś mieści.
Energie bowiem, wszystkie Pan ocala —
Stworzeniem jego będąc znakomitym;
Tylko usterka ich sama się zwala
Najściślej słusznym sądem, nieodbitym —
Ale też same dzielności uczucie,
Co Aleksander lub Annibal miewał,
Trwa — w prostotliwszej, w doskonalszej nucie,
Iż je ból zczasem wytworniej dośpiewał. —
Taż sama prawdy radość Sokratowa
Gdzieindziej dziś jest — ale jest — i nowa!
Pan bowiem jest i Mistrz — a rzekłbym prawie
I uczeń — trud tu równy już zabawie —
I ztąd jest owa niespożyta dzielność
Łaski — i ztąd jest w śmierci — nieśmiertelność.
Z Epiru młodzian, wśród czasowych mętów
Zawiei, mroku pełnej i łyskania
Nie znał był jeszcze onych diamentów,
Co do kolebek dżdżą dziś przez podania. —
Nad piersią matki paciorkami wiszą,
U nianiek nawet uszów się kołyszą —
I pod dziecięcia ochrzczonego stopy
Że położyły się raz jako snopy;
Urasta zczasem człek do tyla dziki,
Iż nogą depcze zbłoconą te skarby,
Co mędrce w pocie, we krwi męczenniki
Powykreślali i ubrali w farby —
— — — — — — — — — — —
Acz — może w zamian — może, mówię nie ma
Dziś onych zbójców podłych i leniwych;
Co nieraz mędrca rękoma obiema
Rwali — co skrycie pytajników krzywych
Jakoby haków wręcz tak używali —
By wiedzy dostać bez własnego trudu —
Aż się i kości nieraz doszukali;
Aż domacali się pod kością — cudu. —
Wśród sępów takich z dziobami krzywemi,
Na urągowisk szczudła podniesiony,
Nie jeden stawał nie tykając ziemi,
Wszech-skrytykowan i wszech-opuszczony;
Konając w sobie z pragnienia i głodu,
Współcześnie plwany i współcześnie czczony,
Jak na pal wbity na dumę narodu.[2] —
Ci zaś, co prawd mu z serca dobywali,
By wiedzy dostać nie spociwszy czoła,
Nie znali biedni — ach! — że kryształ soli
Każdy ma prawa swe — i Archanioła,
Co mu pogwałcić tych praw nie pozwoli.[3] —
Tych zbójców ducha, tych sępów próżności
Była to właśnie jedna z pór — zkąd jedni
Nie dopuszczali do poufałości,
Drudzy się w cieniu kryli będąc biedni.
Innych raz poraz na plac wyciągano,
Wieńczono, plwano i zapominano. —
Lecz nikt całości tej tak cichej sprawy,
Krwią co raz więcej pijanej, nie baczył:
Księżyc ją tylko oświecał bladawy,
Czas tylko zgony na klepsydrze znaczył —
Cichoście[4] tylko, po zgonów odstępach
Raz wraz jak nieme czaty przechodziły;
Krwi tylko czasem plameczka na sępach
Lśniła — gdzieniegdzie lampy się paliły
Gliniane, biedne — oświecając karty
Pism, lica zwiędłe, przy nich płaszcz wytarty.
— — — — — — — — — — — — — —
Takie bez-barwne, bez-plastyczne tyle
Pobojowiska! — takie Termopile!
Któż mógł odgadnąć? czyj wzrok mógł dośledzić,
I jakie serce przeniknąć te bole?
Których nie dotknąć ani wypowiedzieć,
Ani okrzyczeć i wywieść na pole
Teatru — w trąby pozłacane trąbiąc —
Wskazując giestem, w cymbał laską rąbiąc?![5] —
— — — — — — — — — — — — — — —
Zwłaszcza, iż żywot tak ze wszech miar party,
Stawał ci nieraz jako księga zpsuta,
Rozwietrzająca przed oczyma karty
Tak, że cień ledwo zostawał i nuta,
I nuty echo. — I bywał jakoby
Powietrza upust z płuc, pod nogą groby —
Czczość, jakby tchnienie ci wpierw rozebrano,
Niż mogłeś westchnąć podnosząc się rano.
A któż podzielić i dostrzedz mógł bole
Niewidne jako półmisek na stole?[6] —
— — — — — — — — — — — —
Chyba-by pierwej wszystkiemi żywoty
Najboleśniejszej treści i istoty,
Jako ostatni wygnaniec na świecie
Żył — a miał pierwsze prawo na planecie! —
A był zniweczon tyle, ile w sobie
Wszech-pacierz całej tej tragedyi skupił;
I nad człowiekiem był w człeka osobie
I tak zmordować dał się —
I odkupił —
Kobiety może serce by to zgadło:
Ta jednak, wówczas była jeszcze niczem —
Dla wielożeństwa, nie istniało stadło:
A która żyła sama — była biczem
Przelatującym od ręki do ręki,
By ogniem chłostać, pociągając wdzięki —
Ubogi nie miał i takiej — bo droga!
Najpowabniejsze, z góry zapłacone —
Mędrzec niewiastę, co go jak raroga
Nie pojmowała, odsuwając w stronę,
Pozostawały jak ulga, a rada —
Traf wyjątkowy — stoicyzm — i szpada!
Syn Aleksandra przezierał to w sobie,
Gdy wonie kwiatów skronie mu oblały,
Jak posągowi na samotnym grobie —
Więc bardzo czuł się osobny i — cały. —
I począł Zofii odnawiać wspomnienie,
Pieśń, za śpiewaczki przyjmując sumienie:
Lirę na postać — i z tej dwoistości
Silił się jedność utworzyć — napróżno!
Rozdwajała się w ręku, bez litości
Na pieśń i postać, jak z dniem ciemność różną!
I czuł — że kłamać począł, acz niewinnie.
I czuł — że działać począł dobroczynnie —
I umęczył się bardzo tą robotą
Bez-narzędziową —
I wstał — kosz wziął w ręce
Na łoże sypnął nim, z ową pustotą
Niezgrabną, którą, giesta niemowlęce
Psują rzecz, cale nie troszcząc się o to —
— — — — — — — — — — — — —
Lampa u schyłku promień niosła drżący —
On legł na kwiatów stos, jak człowiek śpiący. —
- ↑ Pytagores około 20 lat w Egipcie, także podobno w Gallii i w Indiach — Lao-Tsen z Chin.
- ↑ W Efezie po wygnaniu jednego obywatela wniesiono prawo tak brzmiące: «Niech nikt nie śmie nikogo w niczem przewyższyć!»
- ↑ Wiadomo, czemu np. Sokrates już nie mógł używać poufnego sposobu nauczania, ale mawiał, przypuszczając zawsze naprzód że słuchacz wie dobrze co mu powiedzieć miał.
- ↑ Cichoście, cichość, wzięte jest postaciowo.
- ↑ Jest to napomknienie gwoli obyczajowi jaki był u starożytnych, iż krzykacze płatni u wejścia do teatrów obwoływali wdzięki sławnych kobiet. ect.
- ↑ Półmisek na stole, albowiem zwyczaj przy uczcie traktować kwestie socialne i filozoficzne.