[173]SPRAWA TRZECIA.
(Noc. Księżyc świeci. Zupełna cisza. Żołnierz, ten sam, który był pilnował szubienicy, przechadza się na warcie pod wrotami, prowadzącemi w stronę Wisły. Czarowic, po przepiłowaniu krat w oknie swej celi, przymocował do tego okna linę, skręconą z prześcieradeł, i cicho wyrzucił ją nazewnątrz. Dan, więzień z sąsiedniej celi, po przepiłowaniu krat w oknie swem, przymocował do niego również linę, skręconą z prześcieradeł, i cicho wyrzucił ją nazewnątrz. Zagozda, dla ułatwienia im obudwu ucieczki, zostaje w więzieniu, ażeby odwiązać i wyrzucić linę Czarowica, bez której nie mogliby spuścić się ze stromych murów fortecy. Obadwaj uciekający na komendę Zagozdy jednocześnie co do sekundy siedli okrakiem na ramie okiennej, wysunęli się na zewnątrz i wolno, cicho, jak dwa upiory, popłynęli w dół w chwili, kiedy żołnierz tyłem się do więzienia odwrócił i przemierzał przestrzeń placyku. Stanąwszy na ziemi, w ciemnej framudze muru, czyhają na chwilę, kiedy żołnierz odwrócił się, przeszedł szerokość placu i stanął przed nimi. Wtedy spadła na ziemię lina, odwiązana przez Zagozdę. Jak dwa tygrysy skoczyli na żołnierza, stryk z liny zarzucili mu na szyję, zdusili, koniec liny wbili mu w usta. Potężnym wysiłkiem wydarli karabin obezwładnionemu nagłą napaścią. Obalonemu na ziemię Czarowic bagnet przystawił do piersi).
CZAROWIC (szeptem)
— Leż! Zabiję!
(Żołnierz gwałtownym ruchem porwał się z ziemi, usiłując zarazem wyrwać z ust knebel. Skoczył na bagnet z męstwem i pasyą, pragnąc chwycić lufę karabina).
[174]CZAROWIC (obalając go na ziemię)
— Zabiję!
(Dan podjął coprędzej linę, oddarł koniec jej, którym zakneblowano żołnierzowi usta. Chyłkiem, na palcach podbiegł do wysokiego muru, który otacza teren. Koniec liny przywiązał do występu blanki. Wyrzucił ją nazewnątrz. Potoczyła się w dół, nisko, w głębiny fos, po skarpach stromej ziemi).
DAN (szeptem)
— Zaczynam.
(Siada na murze, przechyla się nazewnątrz, znika. Żołnierz wpatruje się w twarz Czarowica, oświetloną przez księżyc — i leży nieruchomo. Czarowic wpatruje się w twarz żołnierza. Poznał go).
CZAROWIC (trzymając bagnet, zwrócony sztorcem w jego serce)
— Milcz!
(Żołnierz skinął głową).
— Rozstrzelają cię jutro.
(Żołnierz skinął głową).
— Uciekaj z nami!
(Ruchem głowy zaprzeczył).
— Więc cóż mam czynić?
(Przymknął powieki).
— Uciekaj!
(Ruchem głowy zaprzeczył).
— Nie mogę już wrócić!
(Przymknął powieki. Czarowic patrzy długo w jego twarz).
— Żegnaj!
(Trzymając karabin, zwrócony przeciwko żołnierzowi, odchodzi tyłem w stronę miejsca, gdzie przywiązana jest lina. Waha się przez chwilę, [175]czy wyrzucić karabin nazewnątrz muru w fosę. Nagle rzucił go na ziemię. Wpełzł na mur i znikł za nim. Żołnierz dźwignął się z ziemi, wyrwał z ust knebel. Nasłuchuje. W pewnej chwili dał się słyszeć odgłos ciężkiego skoku w przepaść. Jęk. Żołnierz wstał z ziemi. Patrzy w przestwór. Podszedł do miejsca, gdzie leży karabin. Zarzucił go na ramię. Począł przechadzać się krokiem miarowym po tej samej przestrzeni, tam i z powrotem, tam i z powrotem).