Róża i Blanka/Część druga/XXXIX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Róża i Blanka |
Podtytuł | Powieść |
Data wyd. | 1896 |
Druk | S. Orgelbranda Synowie |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La mendiante de Saint-Sulpice |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Boulard i Duclot weszli na ulicę Bretigny i zatrzymali się pod nr 9.
— Tutaj — rzekł Boulard, wskazując tabliczkę z numerem.
Podszedł do drzwi, zastukał.
Duplat wytężył słuch i zaniepokoił się.
— To nie Palmira — pomyślał — gdyż wzięła klucz z sobą. Może ktoś omylił się, a może jaka jej znajoma. Niech puka, jak zabolą go palce, odejdzie.
Agenci zapukali ponownie i nie otrzymawszy odpowiedzi, zaczęli się niecierpliwić.
— A może w domu niema nikogo? — zapytał Boulard.
— Zaraz przekonamy się, — rzekł Duclot i zawołał głośno. Panie Servaize!... Panie Servaize!...
Duplat zerwał się z krzesła jak oparzony.
— Servaize... — szepnął — wymieniono nazwisko, dane mi w merostwie przez Merlina... Co to znaczy?
— Panie Servaize! — zawołano po raz trzeci.
Duplat nie miał już wątpliwości: ktoś miał interes do niego.
Podszedł do drzwi, otworzył je po cichu i nie odpowiadając, obserwował furtkę, do której stukano.
Przez szeroką szparę pomiędzy drzwiami i nierówną w tem miejscu ziemią dojrzał parę grubych trzewików, na które zwieszały się pantalony z płótna niebieskiego.
Duclot usłyszał szelest otwieranych drzwi domu.
— Ktoś jest — szepnął do ucha Boularda.
A głośno zawołał znowu:
— Panie Servaize! otwórz pan! Interes pilny i ważny!
— To nie głos Merlina — myślał Duptat. — A może to jaki posłaniec od niego?
Kapitan drżał od stóp do głowy, ale dręczony niepewnością, odważył się zapytać?
— Kto pan jesteś? Czego chcesz?
I popełnił ogromne głupstwo, Duclot bowiem, pewny już powodzenia, odrzekł:
— Przychodzę od jednego z pańskich przyjaciół.
— Od Medina? — naiwnie zapytał Duplat.
Sprytny agent wlot skorzystał z tej niezręczności.
— Od Medina — odrzekł. — Otwórz pan; chodzi o rzecz bardzo ważną dla pana... potrzebuję pomówić z nim natychmiast...
— Poczekaj pan chwilę, pójdę po klucz — odrzekł i udał się do mieszkania.
— A teraz baczność! — szepnął Duclot do Boularda. — Skoro tylko otworzy drzwi, pięścią między oczy i za kark! Gdybyśmy nie mogli dać mu rady, to kulą w nogę... wtedy nie ucieknie.
— Bądź spokojny, rozprawimy się z nim...
Boulard wyjął z kieszeni jedwabny sznurek i wsunął go w rękaw.
Zza furtki w palisadzie dały się słyszeć kroki, zaskrzypiał klucz w zamku i drzwi otworzyły się.
W tejże chwili Duclot rzucił się na Duplata i chwycił go za ręce, zaś Boulard wrzucił mu sznurek na szyję i zaciągnął.
Hultaj krzyknął z bólu i padł na ziemię.
W pół minuty miał już łańcuszki na rękach.
— Mamy cię ptaszku! — rzekł Boulard, zdejmując mu pętlę z szyi.
Bądź grzecznym, jeżeli nie chcesz, bym ci strzaskał łapy. Pójdziesz z nami pieszo do stacyi, gdzie posadziwszy cię, jak porządnego obywatela, do przedziału klasy drugiej i odwieziemy do Paryża.
Duplat z trudnością podniósł się z ziemi.
Wściekłość na kilka sekund pozbawiła go przezorności.
— Podłe policyanty! — zawołał — nie mieliście odwagi jak uczciwi ludzie zaatakować mnie jawnie, lecz uciekliście się do podstępu. Najemnicy cesarscy!
— Cicho, gaduło! — odrzekł Duclot, — jeżeli nie chcesz bym ci stulił pysk. Idź spokojnie, bo nie będziemy z tobą żartowali.
Duplat odzyskał nareszcie zimną krew i zrozumiał, że wszelki opór bądź w czynie, bądź w słowach może tylko pogorszyć jego pozycyę.
Widział, że dał się złapać jak ostatni głupiec.
Pochylił głowę i postępował z rezygnacyą.
Wszystkie projekty, nadzieje, marzenia przepadły!
Było rzeczą wyraźną, że został zdradzony.
Ale przez kogo?
Przez kogóż, jeżeli nie przez Merlina, tego szpiega, fałszywego przyjaciela, Judasza!...
Tak, nikt inny, tylko Merlin oddał go w ręce sądu wojennego, bo on jeden tylko znał jego przybrane nazwisko i miejsce schronienia.
Nawet nie przyszło mu do głowy, że denuncyantem jego był Gilbert Rollin, jakim sposobem bowiem mógł się domyśleć, że wspólnik jego przeczytał w księdze urodzeń w merostwie jego nazwisko Servaize?
— Pośpieszaj! — zawołał Duclot — bo inaczej...
I nie kończąc frazesu pokazał mu lufę rewolweru.
Duplat przyspieszył kroku, pozostawiając w ogrodzie Palmiry zakopaną pod drzewem butelkę, zawierającą cały jego majątek.
Na co mu on teraz?
Wszystko dla niego skończyło się...
Upominać się u Merlina?
I cóż z tego, skoro, on sam oświadczył, że wyprze się go stanowczo.
Nie mógł spodziewać się pomocy od nikogo i ta myśl rodziła w nim przeczucia najstraszniejsze.
— Wszystko przepadło!... — szepnął. — Do muru? Trudno. — Raz człowiek umiera...
Pośpiesznie uczynił kilka kroków, jak gdyby chciał uciec.
— Wolniej! — zawołał Duplot, wstrzymując go za ramię. — Zdążysz jeszcze do la Roquette.
Słowa te przestraszyły Duplata. W Roquette bowiem dowodził plutonem, który rozstrzelał zakładników.
Jeżeli go tam zaprowadzą — będzie poznanym!
— Nie męczcie mnie napróżno — rzekł do agentów. — Zaprowadźcie mnie wprost do Wersalu, gdzie zasiada sąd wojenny; niech mnie sądzą i rozstrzelają.
A w duszy myślał:
— W Wersalu mogą skazać mnie tylko na deportacyę, a to głupstwo... Niepodobna, by nie ogłoszono kiedyś amnestyi...
Polną ścieżką doszli do Marny, przeprawili się łodzią i następnie pociągiem kolei żelaznej ruszyli do Paryża.
W wagonie Duplat pogrążył się w milczeniu.
Pomimo pozornej rezygnacyi, pragnął żyć i szukał sposobności do ucieczki, ale nadzieja zawiodła go.
Przywieziono go do Paryża i osadzono w więzieniu, lecz nie w la Roquette, jak spodziewał się, a w Mazas.
Następnego dnia rano wraz ze stu pięćdziesięcioma komunistami, otoczonymi licznym konwojem, wyprawiono Duplata do Wersalu.