Róża i Blanka/Część trzecia/XIV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Róża i Blanka |
Podtytuł | Powieść |
Data wyd. | 1896 |
Druk | S. Orgelbranda Synowie |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La mendiante de Saint-Sulpice |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Tak więc na miejsce zamieszkania wyznaczone zostało Duplatowi miasto Caen.
W kilka dni później eks-kapitan komuny, zaopatrzony w paszport, z uzyskanemi z zarobku przez czas przebywania na robotach czterystu frankami w kieszeni wyruszył do Francyi.
Postanowił udać się do Caen, zawizować tam paszport, złożyć go w prefekturze w zamian za upoważnienie na pobyt stały i po kilku tygodniach, przez Paryż, ale nie zatrzymując się w nim, drapnąć do Champigny, dla odkopania swego skarbu.
Następnie zajmie się odszukaniem Gilberta Rollina.
Obliczył, że powinien przybyć do Paryża na początku września, ale zawiódł się.
Przejazd do Europy, z powodu wiatrów, był dług i tak męczący, że Duplat, po przybyciu do Brestu, musiał udać się do szpitala, gdzie przeleżał cztery tygodnie.
Podreperowawszy nieco zdrowie, zaopatrzony w świadectwo szpitalne, pojechał do Caen, gdzie uregulował papiery i zaczął szukać pracy.
Wiemy, że nie imponował postawą.
Będąc cierpiącym, osłabionym, nie posiadając żadnego fachu, Duplat napróżno pukał do wszystkich drzwi.
Przywiezione czterysta franków wyczerpywały się a tymczasem trzeba było żyć i mieszkać.
— Nie mogę dłużej zwlekać... trzeba jechać di Champigny.
I był czas, gdyż po opłaceniu kolei żelaznej pozostało mu tylko trzy franki.
Gdy najął się do roboty przy ulicy Bretigny, miał w kieszeni nie więcej nad dwadzieścia centymów.
Dane mu przez nadzorcę dwa franki przydały mu się bardzo.
O godz. szóstej robotnicy złożyli narzędzia i opuścili robotę.
Duplat z jednym z ostatnich udał się na obiad.
Był tak utrudzony, że ledwie wlókł nogi.
Duszkiem wypił szklankę wina, zjadł chleba za dwa sous, następnie wziął się do zupy.
Gdy posilił się, zapytał towarzysza:
— Czy jesteś miejscowym?
— Miejscowym. Tu się urodziłem i wychowałem. Pamiętam ostatnią wojnę i prusaków... Choć byłem wówczas bardzo młodym, gdyż mam dopiero trzydzieści pięć lat, ale szkodziłem im, ile mogłem. Rodzice moi spoczywają na tutejszym cmentarzu...
— I nie opuszczałeś nigdy Champigny?
— Nigdy. Wolałem siedzieć na miejscu.
— Więc musisz znać tutaj wielu ludzi?
— Ba! Znam wszystkich, od najstarszego do najmłodszego.
— Czy też istnieje jeszcze rodzina Lagier?
— Właściciele pralni?
— Tak.
— Znasz ich?
— Znałem dawniej samego Lagier.
— Wszyscy żyją. Porządny zakład i robotnicom tam dobrze. Nabawiłem się ja z niemi każdej niedzieli, gdy byłem młodszym. Widzisz ten dom, co rozwalają, przy ulicy Bretigny? Tam mieszkała jedna ich robotnica, którą nieraz odwiedzałem... Co za dziewczyna!.. i w Paryżu niema takiej!
Wychylił łyk wina i mlasnął językiem.
Nie wiedząc, sam naprowadził rozmowę na najważniejszy dla Duplata przedmiot.
— Tęga dziewczyna! — powtórzył. — Nazywano ją powszechnie „piękną Palmirą“.
— Znałem ją — rzekł Duplat.
— Gdzie mogłeś poznać ją? Nie widziałem cię tutaj nigdy.
— Znałem ją w Paryżu, podczas oblężenia. Schroniła się tam wraz ze swymi pracodawcami.
— Rzeczywiście, ale później wróciła do Champigny. Co prawda, zanadto lubiła życie wesołe, ale też była robotnicą doskonałą!
— Czy mieszka dotychczas w Champigny?
— Nie. Znalazła pewnego kochanka, który ją zaślubił, ale naprawdę, przed merem i księdzem!
Duplat rzucił się na stołku.
— Palmira wyszła za mąż!? — zawołał.
— Mówię ci, że wyszła i wcale dobrze, gdyż za właściciela hotelu i restauracji w Paryżu, niejakiego Potonnier. Waryował za nią i w końcu ożenił się.
— I jest szczęśliwą?
— Bardzo, tem więcej, że mąż po dwóch latach pożycia umarł, pozostawiwszy jej zakład i wcale pokaźny kapitalik. A pracuje, jak wtedy, gdy była praczką... Parę lat temu, będąc w Paryżu, zachodziłem do niej na szklankę wina... Nic się nie zmieniła, zawsze taka sama dobra i przystępna...
— Więc nie wiesz, że mieszka przy ulicy Boulets?
— Tak, pod nr. 23. Zakład niebardzo okazały, ale robi interesy świetne.
— Cieszy mnie to, gdyż to dobra kobieta i zasługuje, by jej się powodziło.
— Naturalnie, taka wesoła i z takiem dobrem sercem!
Duplat wstał, uregulował rachunek i pożegnał towarzysza.
Wyszedłszy na ulicę, udał się do sklepiku, kupił świecę i paczkę zapałek, poczem powolnym krokiem wrócił do rozwalonego domku Palmiry.
Na zegarze miejskim wybiła godz. ósma.
Pod wystawą, przeznaczoną na skład narzędzi, siadł na pęku słomy i wyciągnął zdrętwiałe nogi.
— Zawcześnie brać się do roboty — szepnął — mógłby mi kto przeszkodzić. Zasnę trochę i nabiorę sił...
Rozesłał słomę, położył się i zasnął.
Gdy przebudził się o północy, był znacznie wzmocnionym.
Zapalił świecę, wziął potrzebne mu narzędzia i podszedł do drzewa orzechowego, pod którem przed siedmnastu laty zakopał butelkę.
Uważnie przyjrzał się miejscu i rzekł.
— Tu należy kopać...
Zgasił świecę, położył pod ścianą, by znaleźć w razie potrzeby, ujął rydel i zabrał się do pracy.
Z początku szło mu ciężko, gdyż ziemia była zeschnięta i twarda, ale pracował gorliwie.
Po upływie pół godziny, zaniepokojony, iż nic dotychczas nie znalazł, nachylił się nad jamą i rękami wygrzebał ziemię.
Znowu zaczął kopać, pogłębił jamę do półtora metra, wreszcie obalił drzewo orzechowe, a butelki ani śladu!
Wtedy zapalił świecę, rękami przebrał wykopaną ziemię, sądząc, że wraz z nią wyrzucił i butelkę, lecz wszelkie poszukiwania były bezowocne.
— Nie mogłem zakopać głębiej... ktoś ją skradł. Straciłem wszystko!... wszystko!... wszystko!... — zawołał, załamując ręce w rozpaczy.
Drżał całem ciałem i był tak złamany, że musiał usiąść na obalonem drzewie.
— Ktoś musiał kopać tutaj i odkrył mój skarb... A jednak, jestem pewnym, że nikt mnie nie widział, gdym go ukrywał... Musiałem zostawić jakiś ślad po sobie... W domu mieszkała tylko Palmira, więc chyba ona!... Poznam z jej twarzy, gdy zobaczę się z nią...
Po raz dziesiąty przetrząsnął ziemię i nic nie znalazł.
Na zegarze merostwa wybiła godzina trzecia.
Duplat rzucił szpadel i zamyślił się.
— Jechać do Paryża... o czem? Nie mam ani grosza... Ale to nic... Palmira nie odmówi mi przytułku i będzie żywiła, dopóki nie odszukam Gilberta Rollin.
I z miejsca puścił się w drogę.