<<< Dane tekstu >>>
Autor Jerzy Bandrowski
Tytuł Rajski ptak
Wydawca Księgarnia św. Wojciecha
Data wyd. 1934
Druk Drukarnia św. Wojciecha
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VIII.

Dzięki dyskrecji sąsiadów i świadków dramatu, wieść o zamachu samobójczym młodego mistrza w gościńcu „Pod Złotą Gwiazdą“ nie doszła do wiadomości ogółu. Draśnięcie było tak lekkie, że poeta, przeleżawszy w łóżku dwa dni, głównie dla uspokojenia się po wstrząsie nerwowym, obandażowany przez siostrę Eupraksję, mógł śmiało wstać, a nawet wyjść na przechadzkę.Nawet jeśli ktoś słyszał o jakiemś przypadkowem postrzeleniu się spowodu nieostrożnego obchodzenia się z bronią, to widząc młodego człowieka, chodzącego po wsi bez bandażów i bez laski, domyślał się, że mogło to być tylko jakieś nic nieznaczące skaleczenie się, a takiemi głupstwami chłop się nie przejmuje.
Nieliczni ludzie z najbliższego otoczenia, a więc przedewszystkiem obaj mężczyźni, ani słowem nawet nie wspominali o wypadku, jakgdyby o nim zupełnie zapomnieli, z tą tylko różnicą, że gdy milczenie oberżysty było lekceważąco-pogardliwe — pomijając mimowolny szacunek i podziw dla — bądźcobądź — bohatera sensacyjnego dramatu ze strzałem, milczenie pana Piekarskiego miało ciepły charakter życzliwej wyrozumiałości i głębokiego, szczerego współczucia.
— Bo, widzisz pan — rzekł emeryt pewnego wieczoru do oberżysty — ten młody człowiek jednak musiał bardzo cierpieć, gdy to głupstwo zrobił. Prawda, nic mu się nie stało, po zadraśnięciu może ani nawet znak nie zostanie, ale czy on przestał cierpieć?
— Teraz on już dobrze wie, że nie warto takich głupstw robić — odpowiedział pan Brat.
— Czy to można wiedzieć?
Pan Piekarski wzruszył ramionami, a potem zaczął opowiadać:
— Znałem ja raz pewnego młodego człowieka. Bardzo dobry był z niego chłopak, serce złote, ale charakter słaby, a usposobienie miał porywcze, popędliwe. Desperat był. Dostał się w złe towarzystwo, zaczął hulać... Wiedział, że źle robi, ale nie miał sił obronić się koleżkom. Więc się ożenił. Dobrą sobie wziął żonę, z charakterem, zacną. Kochał ją bardzo, ale — nałogów złych pozbyć się nie mógł. Żona żoną, a jak tylko nadarzyła się okazja, pił, w karty grał i do panienek chodził, że zaś rozumiał, iż źle robi, gryzł się tem i miał potem wyrzuty sumienia. No, i raz tak popił dobrze z towarzyszami, a potem rano do kąpieli poszli. Chłop pływać nie umiał, rozmyślnie skoczył do głębokiej wody, chciał się utopić, ale uratowano go. Tak to głupio zrobił, jak nie przymierzając ten nasz — mistrz. Drugim razem podczas jakiejś pijatyki sumienie się w nim nagle zbudziło, powiedział: „Dajmy już spokój, chłopcy, chodźmy do domu“. — Nie chcieli, chcieli dalej pić. Powinien był odejść sam, nie oglądać się na nich, ale za słaby był, nie mógł. Taka go rozpacz ogarnęła, że wyjął z kieszeni browning i strzelił sobie w serce. Lepiej od mistrza, ale nie trafił, znowu go odratowano. Zrozumiał, że brak mu odwagi, postanowił wziąć się na sposób. Były sądy doraźne. Upił się, po pijanemu zaczął prowokować posterunkowego na ulicy, wreszcie palnął do niego pięć razy i zranił go śmiertelnie. Posterunkowy jakoś się z tego wylizał, a mój chłop dostał osiem lat więzienia, przesiedział cztery. Wyszedł na wolność bez praw obywatelskich jako zabójca, stałej pracy dostać nie mógł, z trudem zarabiał, przez kolegów z więzienia wszedł znowu w złe towarzystwo — sam nic złego nie robił, tylko pił z różnymi opryszkami, bo towarzystwa nie miał, zaczął pić z rozpaczy naumór. A żona cierpiała cicho, pracowała, nie opuszczała go. I to chłopa tak zgryzło, że znowu strzelił sobie w serce — tym razem celnie, przestrzelił sobie worek sercowy — ale nie umarł, znowu go odratowano. Żeby się oduczyć od pijaństwa, poszedł do szpitala dla chorych umysłowo i tam, gdy mu ktoś coś powiedział, zaczął łbem trykać o ścianę, czy o jakiś twardy kant —
— Warjat! — rzucił oberżysta.
— Zapewne! — potwierdził pan Piekarski — Warjat! Ale to jeszcze niczego nie tłumaczy. Warjat! Łatwo powiedzieć. Ale ze szpitala go wypuszczono, bo jednak — umysłowo jest zupełnie zdrów, doskonale wie, co robi... I teraz chodzi po świecie i z pewnością znowu szuka śmierci. A ludzie nie wiedzą... Aż wreszcie kiedyś — zrobi sobie koniec — ten nieszczęśliwy kochanek — śmierci.
— Na takiego niema ratunku?
— Przypuszczam, że jest... jeden jedyny... użyteczna praca i mądry, dobry człowiek... Żeby taki naprzykład do albertynów wstąpił... choćby na jakiś czas... albo żeby poszedł trędowatych pilnować... A dopiero po pewnym czasie żeby zrobił porządny, uczciwy, dokładny rachunek sumienia...
Oberżysta uśmiechnął się gorzko.
— Panie emerycie! — Ja mam księgi rachunkowe bardzo starannie prowadzone. W nich mam uczciwie, rzetelnie zapisane wszystko, co mi kto winien... A pieniędzy nie mam. Pomoże mi co rachunek?
— Musiałeś się pan przeliczyć! — odpowiedział łagodnie pan Piekarski.
— Proszę, niech pan zobaczy! — zaproponował oberżysta, wyjmując z szuflady bufetu księgi handlowe — Niech pan przejrzy!
— E, w księgach jest z pewnością wszystko w porządku! — uśmiechnął się emeryt — Ale nie w porządku było to, żeś pan liczył, że pańskie grosze będą dla pana między ludźmi same pracowały, a pan będziesz zysk bez pracy zgarniał.I tu się pan przeliczył, boś pan rachował — bez gospodarza! Sprawdź pan te księgi tu, panie Brat —
Tu pan Piekarski wskazał na serce.
— Zobacz pan, czy w nich jest wszystko w porządku.
— Jest! — rzucił pan Brat szorstko — W zupełnym porządku.
— To możesz się pan śmiać ze wszystkiego! — machnął emeryt ręką.
Nie. Pan Brat nie mógł się śmiać.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jerzy Bandrowski.