Rajski ptak (Bandrowski)/XVI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Rajski ptak |
Wydawca | Księgarnia św. Wojciecha |
Data wyd. | 1934 |
Druk | Drukarnia św. Wojciecha |
Miejsce wyd. | Poznań |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Mrozów silniejszych w lutym nie było, ale wichry wyły wciąż, zimne, posępne.
Polata czuł się przygnębiony.
Nie spowodu Lali. Wprawdzie wciąż jeszcze zdawało mu się, że ją kocha i że z jej przyczyny jest nieszczęśliwy, ale Lala była daleko i nie dawała znać o sobie, tylko czasem jakąś ozdobną kartką z wykrzyknikami, zresztą bez treści. Przygnębiała go zima, szara i wyjąca wichurami boleśnie i, zdawało się, beznadziejnie. W alkierzu było zimno, karmiono wieszcza też nie nadzwyczajnie, z ludźmi przestawał mało i nie wiedział, o czem z nimi mówić. Zbliżył się do niego trochę Jeleń.
Poeta nie znał wsi wielkopolskiej i w podziw wprowadzała go jej trzeźwa twardość. Ludzie, którzy bardzo wiele wymagali od siebie, dla siebie wymagali niezmiernie mało. Żyli oszczędnie, prawie biedno, rzadko gdzie była w śpiżarni kawa, używana zresztą od święta, poprzestawano rano i wieczorem na powarce lub polewce z mąki i z mleka. Ale jakoś żyli. Nie było widać na ulicy pijaków. Czasem ktoś więcej wypił z okazji jakichś imienin, naogół jednak ludzie nie pili. Czytali chętnie, interesowali się życiem, naturalnie polityką, ale wypowiadali się ostrożnie i wstrzemięźliwie, nie hałasowali, nie wykrzykiwali, zachowywali się spokojnie i solidnie, a choć prości i niby rubaszni, byli nadzwyczaj wrażliwi i potrafili się zachować nader delikatnie. Polata czuł, że odnoszą się do niego jako do inteligenta z wielką rezerwą, że jako literat jest dla nich raczej jakimś typkiem, niż pełnowartościowym człowiekiem, nie czuł się tem jednak dotknięty, ponieważ wiedział, co inteligencja ze swej strony myśli i mówi o chłopach.
Duża wieś z chodnikami i murowanemi domami, często piętrowemi, mogła była uchodzić za miasteczko w porównaniu z wsiami w innych dzielnicach Polski. Położona na równi ledwie odrobinę sfalowanej, nie przedstawiała się nadzwyczajnie, zwłaszcza w zimie, bywała też w niepogodę błotnista, jednak po drzewach owocowych, wystających zza płotów, Polata obiecywał sobie na wiosnę dużo przyjemności z widoku kwitnących sadów, cieszył się na zieleń łąk, w odległości najwyżej kilometra miał las, a spodziewał się też, że gdy z wiosną zacznie więcej chodzić, niejeden piękny zakątek odkryje.
Nie, źle mu w Różewie nie było.
A jednak mimo wszystko — przygnębiała go ta wieś.
Chłopi, stateczni i wytrwali, ludzie ciężkiej pracy, byli poważni, rzadko żartowali, nie gadali na wiatr; gdy się z nimi rozmawiało, trzeba było rzetelnie myśleć i dobrze wiedzieć, co się mówi. A ich sposób myślenia nie był dla inteligenta miejskiego przyjemny, bo odrzucał jako zbyteczne i bez wartości czy bez znaczenia, mnóstwo rzeczy, które inteligent cenił wysoko. Tak naprzykład Jeleń, człowiek bardzo dobrze wychowany i, choć samouk, wykształcony, ze zwykłym sobie, poczciwym zresztą uśmiechem pobłażania powiedział raz Polacie:
— Ależ, panie, my nie potrzebujemy waszej kultury estetycznej, my nie mamy na nią ani czasu, ani głowy, my wogóle waszej kultury nie potrzebujemy, mamy swoją. Naco nam naprzykład te wycinanki z motywami góralskiemi, huculskiemi czy jak tam? To tylko chłop z niższą kulturą potrzebuje tego, taki, który sam robi sobie ubrania, bieliznę... Jemu to potrzebne, żeby jakoś po ludzku wyglądał, ale my ubrania i bieliznę kupujemy w składach! Dzieci tracą czas w szkole na wycinanki. Co nam po tem? U nas chłop ma zdolności do techniki, do mechaniki, estetycznych zdolności nie mamy...
— Pejzaż? Nie! Chłop pejzażu nie czuje, opisów nie lubi. Jak się powie „łan żyta“, każdy wie, jak to wygląda, poco opisywać? Szkoda czasu. Dla nas pole to warsztat, a nie wystawa kwiatów, czy czego tam...
— To po jakiemu? — zapytał znów, wziąwszy do ręki „Carmina“ Horacego — Po łacinie? Co panu po tem? I tyle języków różnych pan zna... Ej, czy pan się nie za dużo uczył? Potrzebne to panu — do życia?
Nie, Polata nie żałował czasu, jaki poświęcił był na naukę łaciny, nie żałował, że poznał wiersze Horacego i że czasem może je sobie odczytać, ale nie mógł — nie zastanawiać się poważnie nad słowami Jelenia, biorąc je z innej strony.
Oto niewątpliwie on, Polata, ma napakowaną głowę mnóstwem zbytecznych rzeczy... I robi głupstwa... fatalne. I nie wie nawet, co robi.(Cała historja z Lalą) Ma talent, a — nie wie, co ma pisać. Jest polskim poetą, a nie ma co dać polskiemu chłopu, gdy ten go o książkę prosi. A czy inteligencja jego utwory czytuje, czy ona ich potrzebuje? Nie jest niby całkowitym darmozjadem, bo coś robi, ale czy to ma jaką wartość? Tu ludzie potrzebują chleba duchowego, tam dowcipnisie obmyślają jakieś „ekstra“ tricki artystyczne, jakieś nadzwyczajne przysmaczki...
— Ale to nietylko o chłopów chodzi! — myśli Polata — I ja przeczytałbym jakąś morową książkę, jakbym miał... I nietylko o książki chodzi, o literaturę, ale wogóle o życie.
Chodzi o Człowieka, o życie.
O samego siebie...