Rilla ze Złotego Brzegu/Rozdział XVII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Rilla ze Złotego Brzegu |
Pochodzenie | cykl Ania z Zielonego Wzgórza |
Wydawca | Księgarnia Czesława Kozłowskiego |
Data wyd. | 1933 |
Druk | Salezjańska Szkoła Rzemiosł |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Janina Zawisza-Krasucka |
Tytuł orygin. | Rilla of Ingleside |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Rilla czytała swój pierwszy miłosny list w ustronnym zakątku Doliny Tęczy, a dla dziewczyny nawet doświadczonej pierwszy list miłosny jest zdarzeniem niezwykle ważnem. Gdy pułk Krzysztofa opuścił Kingsport nastały tygodnie bolesnego oczekiwania i niepokoju wówczas, gdy co niedzielę wieczorem w kościele śpiewano:
„O, usłysz nas, gdy wzdychamy do Ciebie
Za tych, co wyjechali za morza“.
Rilli głos zawsze przycichał przy tej zwrotce, bo wraz z nią widziała oczami wyobraźni zatopione w falach morskich okręty, słyszała jęki i płacze tonących ludzi. Potem przyszła wiadomość, że pułk Krzysztofa szczęśliwie wylądował w Anglji, a teraz wreszcie był list od niego samego. Zaczynał się czemś takiem, co Rillę niezwykle uradowało, a kończył się zdaniem, które wywołało rumieniec na jej policzki i przejęło ją całą dziwnem drżeniem. Między początkiem i zakończeniem list był utrzymany w tonie wesołym, jak to zwykle Krzyś pisywał dowszystkich. Lecz ze względu na ten początek i koniec, Rilla wsunęła list pod poduszkę, gdzie leżał w ciągu długich tygodni i czasami budząc się w nocy dotykała go drżącemi palcami myśląc, że chyba niewiele dziewcząt otrzymywało tak piękne i poetyczne listy. Krzysztof nie napróżno był synem sławnego nowelisty. Posiadał „specjalny sposób“ wyrażania swych myśli, ubierania ich w słowa i wszystko razem brzmiało, jak najczystsza poezja. Rilla wracała do domu z Doliny Tęczy, biegnąc raczej, niż idąc.
Lecz takie chwile radości rzadko zdarzały się tej jesieni. Coprawda pewnego dnia wrześniowego przybyła wieść o wielkiem zwycięstwie koalicji na Zachodzie i Zuzanna pośpieszyła wywiesić flagę, po raz pierwszy od tego czasu, kiedy rosyjski front został przerwany.
— Widocznie wreszcie wielka ofensywa się rozpoczęła, pani doktorowo, — wołała z radością, — rychło ujrzymy smutny koniec Hunnów. Na Boże Narodzenie nasi chłopcy będą już w domu. Hurra!
Zawstydziła się sama tego okrzyku i zaczęła się zaraz tłumaczyć, dlaczego ogarnął ją taki wybuch radości.
— Istotnie, pani doktorowo, te dobre wieści uderzyły mi do głowy po tem strasznem lecie, po niepowodzeniu Rosjan i odwecie w Gallipoli.
— Dobre wieści! — uśmiechnęła się z goryczą panna Oliver. — Wątpię, czy kobiety, których mężowie zostali zabici w tej walce, będą uważały to za dobre wieści. Ponieważ nasi żołnierze nie przebywają w tej części frontu nie zastanawiamy się, ile żyć ludzkich kosztowało to zwycięstwo.
— Nie wolno się tak na to zapatrywać, kochana panno Oliver, — zaklinała Zuzanna. — Nie cieszyliśmy się ostatniemi wypadkami, a przecież podczas nich ludzie również byli zabijani. Nie należy tak upadać na duchu, jak biedna kuzynka Zofja. Gdy usłyszała o zwycięstwie, zaraz znalazła na to wykręt: „Ach, to jest tylko chwilowe rozjaśnienie chmurnego nieba. Dziś jesteśmy na wozie, jutro będziemy pod wozem“. „Widzisz, Zofjo Crawford“, powiedziałam, bo nie mogę już znieść jej ustawicznego stękania, pani doktorowo, „sam Bóg nie mógł stworzyć dwóch gór, aby ich nie oddzielić przepaścią. Z chwilą, gdyśmy się znaleźli na szczycie góry, to niekoniecznie musimy wpaść w przepaść“. Lecz kuzynka Zofja dalej mruczała: „Tutaj najwięcej nieszczęścia przyniosła ta wyprawa do Gallipoli i posunięcia wielkiego księcia Mikołaja. Wszyscy wiedzą, że car rosyjski jest germanofilem, że koalicja nie ma amunicji i że Bułgarja występuje przeciwko nam. Nie koniec na tem, bo Anglja i Francja muszą ponieść karę za swoje śmiertelne grzechy, a karą będzie dopiero to, gdy się te kraje obrócą w popiół“. „Ja tam myślę“, rzekłam, „że wystarczającą karę ponoszą siedząc w błotnistych okopach, a mam wrażenie, że Hunnów również byłoby za coś ukarać“. „Są oni tylko narzędziem w rękach Wszechmocnego“, oświadczyła kuzynka Zofja. Dłużej już nie wytrzymałam, pani doktorowo, i powiedziałam jej, że nigdy w to nie uwierzę, żeby Wszechmocny posługiwał się takiem brudnem narzędziem i że uważam, iż grzechem jest cytowanie Pisma Świętego w zwykłej rozmowie. Zaznaczyłam jej, że nie jest ani księdzem, ani żadną osobą ze starszyzny. Wiem, że ją tem obraziłam, pani doktorowo. Kuzynka Zofja nie ma poczucia humoru. Jest całkiem inna, niż jej siostrzenica, Danielowa Crawford z za Portu. Wie pani, że Crawfordowie mają pięciu chłopców i to niemowlę, które się teraz urodziło, też jest chłopcem. Daniel Crawford był bardzo tem rozczarowany, bo strasznie chciał mieć córeczkę, ale Danielowa na widok syna zaśmiała się i rzekła: „Tego lata wszędzie widziałam napisy „mężczyźni potrzebni“. Czy sądzisz, że w takich okolicznościach miałam prawo urodzić córkę?“ To się nazywa humor, pani doktorowo. Kuzynka Zofja na pewno powiedziałaby, że dziecko będzie nowym żerem dla armat.
Pewnego chmurnego wietrznego wieczoru w październiku Karol Meredith wyjechał z Glen. Zaciągnął się do wojska w osiemnastą rocznicę swych urodzin. John Meredith żegnał go ze smutkiem na twarzy. Obydwaj synowie już poszli, pozostał tylko mały Bolcio. John Meredith kochał bardzo Bolcia i jego matkę, lecz Jurek i Karol byli synami z pierwszej żony i Karol był jedynym ze wszystkich dzieci, który posiadał oczy nieboszczki Cecylji. Patrząc na jego wojskowy mundur, pastor przypomniał sobie ów dzień, kiedy po raz pierwszy i ostatni chciał zbić Karola. Wówczas po raz pierwszy zorjentował się, że Karol posiadał takie same oczy, jak Cecylja. Teraz przyszło mu to na myśl po raz drugi. Czyż kiedyś jeszcze w życiu zobaczy oczy swej żony, spoglądające nań z twarzy syna? Trudno mu było patrzeć, jak chłopak wyjeżdżał. Jednakże John Meredith nie wypowiedział ani słowa, nie przeszkodził, gdy Karol oświadczył, że musi pójść.
Gdy nadeszło Boże Narodzenie Zuzanna nie ustawiła żadnego pustego krzesła przy stole. Dwa puste krzesła, to byłoby stanowczo za wiele dla Zuzanny, która jeszcze we wrześniu twierdziła, że przy stole wigilijnym wszystkie miejsca będą już zajęte.
„Była to pierwsza wigilia, kiedy Władka nie było w domu“, pisała Rilla nazajutrz w swym pamiętniku. „Jim od czasu do czasu wyjeżdżał na Boże Narodzenie do Avonlea, lecz Władek był zawsze z nami. Miałam dzisiaj listy od niego i od Krzysia. Obydwaj są jeszcze w Anglji, lecz spodziewają się, że niedługo zostaną przesłani do okopów. A wtedy... mam wrażenie, że i to się przetrzyma. Najstraszniejszą dla mnie jest myśl, że jakoś mimo ciągłych trosk i zmartwień, żyje się przecież i to prawie całkiem normalnie. Wiem, że Jim i Jurek są w okopach, że Krzyś i Władek wkrótce tam będą, że może któryś z nich więcej nie wróci, a jednak żyję, pracuję, tak, i nawet od czasu do czasu jestem wesoła. Są chwile zupełnie wesołe, chwile, podczas których nie pamięta się o tych strasznych rzeczach, lecz przypomnienie jest jeszcze gorsze.
„Tegoroczne Boże Narodzenie absolutnie się nie udało. W wigilję Nan miała ból zębów, Zuzanna czerwone oczy, a Jaś był tak zaziębiony, że obawiałam się krupu. Od października dwa razy przechodził krup. Pierwszy raz byłam śmiertelnie przerażona, bo ojca i mamy nie było — ojca nigdy nie ma, gdy ktoś w domu choruje. Lecz Zuzanna zachowała spokój i dzięki niej nazajutrz rano Jaś był już prawie zupełnie zdrów. Ma już smyk rok i cztery miesiące, biega świetnie i wypowiada kilka słów. Nazywa mnie strasznie śmiesznie: „Lilla“. Przypomina mi to zawsze ten straszny, dziwny, a jednocześnie cudowny wieczór, gdy Krzyś przyszedł się pożegnać, a ja byłam taka zła i szczęśliwa jednocześnie. Jaś jest różowy i biały, ma duże oczy i wijące się włosy. Codziennie odkrywam w nim jakąś nową zaletę. Trudno mi poprostu uwierzyć, że jest to to samo stworzenie, pożółkłe i wychudzone, które przywiozłam do domu w niebieskiej wazie. Dotychczas nikt nie miał wiadomości od Jima Andersona. Jeśli nie wróci, zatrzymam Jasia przy sobie na zawsze. Wszyscy go tu kochają i psują, a właściwie zepsuliby go zupełnie, gdyby nie Morgan i ja i gdyby nie nasza wspólna metoda. Zuzanna twierdzi, że Jaś jest najmądrzejszem dzieckiem na świecie, prawdopodobnie dlatego, że któregoś dnia wyrzucił przez okno biednego Doca. Doc przemienił się odrazu w Mr. Hyde‘a i wylądował szczęśliwie na krzaku agrestu. Chciałam go udobruchać spodkiem mleka, lecz on nie przyjął zaproszenia i pozostał nadal Mr. Hyde‘em. Ostatnim wyczynem Jasia było pomalowanie melasą poduszek na wielkim fotelu w salonie. Nim zdążył to ktoś zauważyć, pani Fredowa Clow przyszła w jakiejś sprawie Czerwonego Krzyża i właśnie tam usiadła. Jej nowa jedwabna suknia uległa zupełnemu zniszczeniu i nikt nie mógł mieć do niej o to żalu, że wpadła we wściekłość. Nieomieszkała być złośliwą i zwróciła się do mnie z kilku nieprzyjemnemi uwagami na temat „zepsucia“ Jasia. Wtedy wszystko się we mnie zagotowało. Trzymałam się jednak mężnie, dopóki nie wyszła, później dopiero wybuchnęłam.
„ — Przebrzydła stara idjotka, — zawołałam i odczułam prawdziwą satysfakcję po tych słowach.
„ — Ma aż trzech synów na wojnie, — próbowała ją bronić mama.
„ — To jej nie usprawiedliwia, — odparłam. Ale jednocześnie byłam zawstydzona, bo prawdą jest, iż wszyscy jej chłopcy poszli i ona przez cały czas zachowywała się bardzo dzielnie. Poza tem jest jedną z najbardziej wytrwałych sił w Czerwonym Krzyżu. Ale trudno przecież wspominać o wszystkich bohaterstwach. Niech sobie warjatka sprawi drugą jedwabną suknię.
„Wyciągnęłam mój zielony kapelusz i postanowiłam go nosić znowu. Jakże ja strasznie tego kapelusza nienawidzę! Nie wyobrażam sobie, jak mi się kiedyś mógł podobać. Ale postanowiłam go nosić i będę go nosić na pewno.
„Dzisiaj rano poszliśmy z Shirleyem na stację, aby zanieść Wtorkowi wczorajszą wigilijną kolację. Wtorek czeka i wypatruje jeszcze z tą samą nadzieją i ufnością. Czasami biega po stacji i łasi się do ludzi. Przeważną część dnia jednak przepędza w swej budzie, spoglądając wciąż na tor. Zaprzestaliśmy go już zmuszać do powrotu do domu. Wiemy, że to nie odniesie żadnego skutku. Gdy Jim wróci, Wtorek wtedy do domu z nim przyjdzie, a jeżeli Jim nie wróci nigdy, Wtorek będzie czekał na stacji do ostatniego bicia swego psiego przywiązanego serca.
„Wczoraj wieczorem był u nas Fred Arnold. W listopadzie skończył osiemnaście lat i ma zamiar wstąpić do wojska, gdy tylko matka jego poprawi się nieco po operacji, którą przechodziła. Ostatnio Fred przychodzi do nas często i chociaż lubię go bardzo, odwiedziny jego są mi dziwnie niewygodne, bo lękam się, że gotów pomyśleć, iż specjalnie jestem nim zajęta. Mogłabym mu wprawdzie powiedzieć o Krzysiu, ale właściwie, co mu mam do powiedzenia? Nie lubię być zimna i daleka dla kogoś, kto wkrótce ma pojechać na wojnę. Strasznie męcząca jest taka sytuacja. Kiedyś, pamiętam, myślałam, że przyjemnie jest mieć dwunastu wielbicieli, a teraz martwię się, że dwóch jest za wiele.
„Przed kilku dniami spędziła u mnie całe popołudnie Maniusia Pryor, pomagając mi przy krojeniu pewnych części bielizny dla Czerwonego Krzyża znanych pod czarującą nazwą „robaczywe koszule“.
„Maniusia nabrała szczerości podczas tego zajęcia i zwierzyła mi się ze wszystkich swych zmartwień. Biedactwo jest strasznie nieszczęśliwa. Zaręczona jest z Józiem Milgrave, a Józio wstąpił do wojska w październiku i od tego czasu przebywa na przeszkoleniu w Charlottetown. Ojciec Maniusi był wściekły, gdy Józio wstąpił do wojska i zabronił Maniusi utrzymywania z nim jakichkolwiek stosunków. Biednego Józia mają wysłać w tych dniach na front i pragnie przed wyjazdem wziąć ślub z Maniusią, czyli „komunikować“ się z nią mimo zastrzeżeń Księżycowego Brodacza. Maniusia także chce go poślubić, ale nie może i twierdzi, że wpadnie chyba w rozpacz.
„ — Dlaczego nie uciekniesz i nie weźmiesz z nim ślubu? — zapytałam. Właściwie nie powinnam jej może dawać takich rad, ale Józio Milgrave jest porządnym chłopcem, a pan Pryor czuje do niego jakąś nienawiść od wybuchu wojny, wiem jednak, że pan Pryor przebaczyłby Maniusi szybko, gdyby już było po fakcie, bo chce przecież mieć w domu gospodynię. Maniusia jednak na moją radę potrząsnęła swą jasną główką.
„ — Józio też tego pragnie, ale ja nie mogę. Ostatnie słowa matki, gdy leżała na łożu śmierci, były takie: „Nigdy nie uciekaj z domu, Maniusiu“. I ja przyrzekłam“.
„Matka Maniusi umarła przed dwoma laty, a podobno także uciekła kiedyś z domu, aby wyjść zamąż za Maniusi ojca. Trudno mi sobie wyobrazić Księżycowego Brodacza w roli bohatera romantycznego. Tak jednak podobno było i pani Pryor srodze odpokutowała swój grzech. Ciężkie miała życie z Księżycowym Brodaczem i prawdopodobnie uważała to za karę, która jej zesłana została od Boga za to, że uciekła niegdyś z domu. Dlatego widocznie w ostatniej chwili wzięła taką przysięgę od Maniusi.
„Oczywiście nie powinnam nakłaniać dziewczyny do łamania przyrzeczenia, które dała umierającej matce, a jednak nie widzę innej rady, skoro ojciec nie pozwala jej na ślub z Józiem.
„ — Nie, muszę pozwolić, żeby pojechał, a jestem pewna, że zostanie zabity, wówczas pęknie mi serce, — mówiła Maniusia, a łzy spływały po jej policzkach i spadały na „robaczywe koszule“!
„Nie piszę tego ze względu na brak sympatii dla biednej Maniusi. Poprostu nauczyłam się patrzeć na wszystko z komicznej strony, bo pisuję często do Jima, Władka i Krzysia, pragnąc, aby listy moje ich rozweselały. Naprawdę żal mi Maniusi, która jest bardzo zakochana w swoim Józiu i bardzo zawstydzona tem, że ojciec jej darzy serdecznym sentymentem Niemców. Przypuszczam, że ona mnie rozumie, bo powiedziała, że pragnie mi powiedzieć wszystko, gdyż uważa, że w ciągu ostatniego roku stałam się „poważna i sympatyczna“. Nie wiem, czy tak jest w istocie. Byłam samolubna i bezmyślna, tak samolubna, że wstydzę się nawet te czasy wspominać.
„Chciałabym pomóc Maniusi. Ogromnie romantyczne byłoby przeprowadzenie takiego wojennego ślubu i zadziwienie nim Księżycowego Brodacza. Tymczasem jednak niema o tem jeszcze mowy“.