[366]
KALIDASA.
RITUSANHARA
(Pory roku).
I. SKWAR.
Nad wodą spieszą spragnione gazele,
Z żaru im płoną wyschnięte gardziele,
Gdy pijanemu podobny słoniowi,
Nad puszczą obłok swą biel zastanowi.
Wąż promieniami słonecznemi żarty,
W gorącym piasku leży rozpostarty —
Z sykiem bolesnym pełznie by w omdleniu
Skryć się pod ogon pawi w jego ceniucieniu.
Lew rozognioną paszczą ledwie zieje —
Łowy na słonia nie znęcą go w knieje:
Duch jego śmiały w senność się rozpływa,
Drga suchy jęzor — sztywnieje mu grzywa.
Żądzą napoju gnany słoń ogromny
Od skwaru słońca w duchu nieprzytomny,
Trąbą wyschniętą rosę z ziół wysysa:
Nie dba o wściekłość lwa ani tygrysa.
Paw — cały senny — od promieni skwarnych,
Co drgają niby skry ogni ofiarnych —
Na pełzającą nie wybiega żmiję,
Co się w ogona jego cieniu kryje.
Dzik ryja ostrzem ku ziemi się nagnie —
W trzciny i w żółtem chce się ukryć bagnie.
Chciałby się w bagno zagrzebać do końca,
Aby się schronić od promieni słońca.
[367]
Od żarzy słońca oniemiała, słaba —
Staw rzuca mętny zatrwożona żaba —
I pod wężowym kryje się grzebieniem
By tam się chłodnym rozkoszować cieniem.
Lecz się rozpadła wężowa korona —
Ogień już przeżarł mu na wskroś rdzeń łona —
Skóra aż na nim pęka, gdy się żarzy:
I wąż tak blizkie jadło lekceważy.
Z spienioną mordą naraz ci wypada —
Z jaskini górskiej bawołów gromada:
Każdy zeschłego wywiesi ozora —
A wzrokiem szuka chłodnego jeziora.
II. POŻAR LASU.
Ogień spalił na popiół zieleń leśnych traw —
A wicher goni szybko suche liście w świat:
Od żaru ognia wysechł każdy wokół staw —
Zgrozą tchnie gaj niedawno tak obfity w kwiat.
Na zwęglonych gałęziach zamarł ptaków śpiew
Muły w dalekie góry dziki pędzi strach —
Bawoły gdzieś ucieczki szukają śród drzew —
Kopytem biją ziemię, co błyska im w skrach.
Pędzona wichrem łuna z ziemi rwie się wzwyż.
Od wściekłych jej płomieni padł niejeden dąb.
Czerwonemi iskrami gęsto bucha ryż:
Cynobru rzekłbyś sypie się dokoła kłąb.
Teraz wali ryk ognia ku szczelinom gór —
I huczy śród bananu wysuszonych trzcin:
Aż znów spada w parowy pęk ogniowych chmur,
1 uchodzi w przestrachu leśnych zwierząt gmin.
A gdy mocniejszym ogniem krzak bawełny skrzy —
Złoty płomień wyleci z szczelin jego kor —
[368]
Skacze z liści, z gałęzi, liże pień, drga, drży —
Wiatrem pędzony, sycząc, wciąż dalej mnie w bór.
Lew, słoń, byk w oślepieniu walą! Luny dym
Połączył ich! Niepomną swoich dawnych zwad:
Trwożne uchodzą z lasu przed tym ogniem złym —
Na wyspy gdzieś — na bagna — mkną w daleki świat.
(A. Lange).