Rob-Roy/Rozdział XII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Walter Scott
Tytuł Rob-Roy
Wydawca Emil Skiwski
Data wyd. 1875
Druk Drukarnia Emila Skiwskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Michał Grubecki
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

ROZDZIAŁ  XII.
Pijanyś, kłócisz się, pleciesz jak papuga;
Nie ma co mówić, — przedni z ciebie sługa!
Bezimienny.

Wspomniałem już parę razy, że główną moją wadą była niepohamowana duma, która mię na częste narażała upokorzenia; — jeszczem nawet nie pomyślał, że kocham Djanę Vernon, a przecież, jak tylko Rashleigh dał mi do zrozumienia, że jest panem jéj serca i może niém rządzić podług upodobania, każdy krok, przez który ta luba dziewica ze zwykłą sobie otwartością starała się zbliżyć do mnie i pozyskać przyjaźń moją, zdawał mi się pokrywać obłudę zręcznéj zalotnicy. — Tak! — rzekłem sam w sobie; — Jejmość życzyłaby sobie zapewne trzymać mię w odwodzie, naprzypadek, gdyby pan Rashleigh Osbaldyston okazał się niewdzięcznym! — ale myli się bardzo, jeżeli rozumié, że mnie łatwo podejść, — przekona się wkrótce, że znam się na jéj wybiegach, i podejść się nie pozwolę.
Nie rozumiałem w téj chwili, że mój zły humor, już sam przez się dowodził, że wdzięki Miss Vernon nie były dla mnie obojętnemi; — siadłem więc do stołu, wypowiedziawszy w sercu wojnę nie tylko Djanie, ale i wszystkim innym córkom Ewy.
Z początku słuchała z podziwieniem oziębłych moich odpowiedzi na jéj zapytania, i złośliwe, podług zwyczaju, względem krewnych naszych uwagi; — nie sądząc jednak, abym miał zamiar ją obrażać, oddawała mi żart za żart, dowcipnie, lecz z dobrocią; — ale gdy w końcu nie mogła dłużéj powątpiewać o gniéwie, który w słowach moich coraz żywiéj przebijać począł, — rzekła. — Powiedział ktoś panie Frank, że i z ust głupca, można niekiedy coś mądrego usłyszyć; — byłam niedawno przytomna, jak kuzyn Wilfred nie chcąc grać w piłkę z kuzynem Thornkliffem, dla tego, że kuzyn Thornkliff bił mocniéj, niż prawidła gry dozwalają, odezwał się do niego; — bracie, i ja mógłbym bić ze złości; to nie sztuka! — ale czyliż sprawiedliwie, odpłacać mi kułakiem za szczutkę? — Czy pojmuje pan Frank sens moralny téj powieści?
— Łaskawa pani wierzyć raczy, że nie mam ochoty wyszukiwać kropli rozsądku w potoku niedorzeczności, który wypływa z ust téj zacnéj rodziny.
— Łaskawa pani..... wierzyć raczy!.... prawdziwie nie mogę wyjść z podziwienia.....
— Nie ma w tém nic dziwnego.
— Czy doprawdy gniéwasz się o co na mnie, czy udajesz tylko, aby w końcu dobry humor pana tém lepiéj się przedstawił?
— Miss Vernon znajdzie zapewne w rozmowie tylu przyjemnych osób, przedmioty daleko godniejsze jéj uwagi, nad to, czy gniew mój jest udany, czy prawdziwy.
— Więc pan opuściłeś moją stronę, i przeszedłeś do nieprzyjaciela!
Potém spojrzawszy na Rashleigha, który siedział naprzeciw i spoglądał na nas z złośliwym uśmiechem, dodała:
— A ha!.... wiém już co to znaczy.... poznaje po oczach Rashleigha, że odniósł zwycięstwo; — ale dzięki Niebu i smutnemu położeniu, które mię nauczyło być cierpliwą, nie łatwo zapalam się gniewem; jednak chcąc uniknąć zwady, wolę oddalić się wcześniéj jak zwyczajnie, i życzę, aby koniec obiadu był razem końcem złego humoru pana Franka.
To mówiąc wstała i wyszła.
Zaledwo straciłem ją z oczu, zacząłem się wstydzić mojego czynu. — Odrzuciłem prawie z pogardą przychylność Djany, któréj świéżo dała mi niewątpliwe dowody; — wypłaciłem się niewdzięcznością, przed którą, sam wzgląd na smutne położenie téj miłéj istoty pozbawionéj wszelkiéj opieki, powinien ją był osłonić. — Obejście się moje, sam za szkaradne uważałem; a nie mogąc je niczém usprawiedliwić, starałem się przynajmniéj rozerwać dręczące myśli, częstszém jak zwyczanie spełnianiem kielichów, które po skończonym obiedzie w koło stołu krążyć zaczęły.
Umysł mój miotany niespokojnością, uczuł wkrótce działanie gorących napojów, do których nieprzywykłem. Opoje z powołania mogą się zalewać i nie doznają zawrotu głowy, która i wtrzeźwym stanie nie wiele im pomaga; lecz ci, którzy potępiają tak obrzydły nałóg, nie mogą bezkarnie przebrać miary. — Zacząłem zwolna utracać przytomność, i oddałem się niepomiarkowanéj wesołości, gadałem bez końca, sam nie wiedząc o czém, plotłem różne historyje, i śmiałem się do rozpuku, gdy do końca trafić nie mogłem, — mnóstwo porobiłem zakładów bez żadnéj rozwagi, podjąłem się walczyć z olbrzymem, który w Heksam zeszłego roku, za swą siłę pierwszą otrzymał nagrodę.
Na szczęście stryj mój wstrzymał zapędy zapalonéj trunkiem głowy, i oswobodził od guza, któregom dobrowolnie szukał.
Obwiniały mię nawet złośliwe języki stryjecznych braciszków, iż zacząłem śpiewać Bachusowe piosnki. Nie pamiętam wprawdzie co się zemną działo; wiém jednak, że nigdy nie lubiłem muzyki, — sądzę więc, że pomiędzy tylu zdrożnościami téj przynajmniéj nie mam sobie do wyrzucenia. — Nie utraciwszy zupełnie zmysłów, postradałem przecież wszelką moc nad sobą, i władzę poskromienia wzburzonych namiętności, siadłem do stołu rozgniewany, i milczący; wino zrobiło mnie gadułą i kłótliwym, wszystkiemu, co mówiono, zaprzeczałem; a niepamiętny na uszanowanie winne stryjowi, w jego własnym domu, powstawałem namiętnie na jego polityczne i religijne mniemania. — Skromność i pomiarkowanie Rashleigha, które udawał dla tego zapewne, aby mię pobudzić do większego jeszcze szaleństwa, rozjątrzyły gniew mój stokroć mocniéj, niż krzyk i obelgi jego braci; — wyznać muszę, że stryj mój i tu jeszcze usiłował przywrócić pokój między nami; ale głos jego zniknął śród okropnéj wrzawy, a ja uniesiony niejako wściekłością za istotną czy domniemaną urazę ze strony Rashleigha, porwałem się, i uderzyłem go w policzek. — Żaden Stoik nie zniósłby téj dotkliwéj obelgi tak ciérpliwie i tak zimno, jak Rashleigh; — lecz Thornkliff chciał się ująć za niego; — dobyliśmy szpad i już mieliśmy rozpocząć walkę, gdy inni bracia rzucili się pomiędzy nas i rozbroili obudwóch. — Nigdy nie zapomnę piekielnego uśmiéchu, który dostrzegłem na twarzy Rashleigha w chwili, kiedy te młode Tytany porwały mnie, zaniosły do mego pokoju i na klucz zamknęły. — Wściekałem się ze złości, słysząc ich śmiéchy szyderskie, gdy od drzwi moich odchodzili; nadaremno chciałem je wyłamać; wyrwać żelazne kraty u okien, — zemdlony bezskuteczném usiłowaniem, rzuciłem się na łóżko, i śród pogróżek okropnéj zemsty, zasnąłem.
Udręczenia późnego żalu obudziły mię przed świtem, ze ściśnioném sercem rozbierałem wypadki wczorajsze, i musiałem wyznać przed sobą samym, że gniéw i wino postawiły mię niżéj od kuzyna mego Wilfreda, który był celem powszechnéj wzgardy. — Konieczność pojednania obrażonéj rodziny; myśl, że Miss Vernon przytomną będzie upokorzeniu, które znieść przyjdzie; a nadewszystko pamięć grubijańskiego z nią obejścia się, którego nawet nędzną wymówką nieprzytomności umysłu usprawiedliwić nie mogłem; zaprawiały nową goryczą smutne moje dumania. — W takim to stanie poniżenia i wstydu, zszedłem na śniadanie do jadalnéj sali, jako zbrodniarz dla wysłuchania wyroku. — Mróz nadzwyczajnie ostry przeszkodził polowaniu; znalazłem więc trybunał familijny w całym komplecie (oprócz Djany i Rashleigha), zwijający się około wołowéj pieczeni i pasztetu na zimno. — Łatwo wnieść mogłem, że śmiéch i żarty, na które trafiłem, kosztem moim bawiły przytomnych; — zdziwiłem się jednak mocno, iż to właśnie co mnie tak dręczyło, wprawia stryja mego i jego synów, w najżywszą, wesołość. Baron Hildebrand nażartowawszy się do woli ze sławnych czynów synowca, skończył na tém, że w moim wieku lepiéj upić się dwa i trzy razy na tydzień, jak obyczajem presbiteryjanów, pójść do łóżka nie umoczywszy języka; a dla nadania większéj mocy téj pocieszającéj uwadze, nalał mi spory kieliszek wódki, i radził klin klinem wybić.
— Ich to bawi mój chłopcze! — dodał, — i mają słuszność; — byliby tobie podobni, gdybym ich wprzódy nie nauczył wysuszać butelki, niż bąkać po elementarzu.
Bracia moi nie mieli złego serca; widząc, że przypomnienie wczorajszego wieczora, było mi bolesne, starali się acz z właściwą sobie niezgrabnością, ukoić moje cierpienia, — jeden tylko Thornkliff stał opodal, zachmurzywszy czoło. Od dnia przybycia mego, widziałem w nim jakąś niechęć ku mnie, nigdy mi nie dał najmniejszego dowodu téj przychylności, którą niekiedy bracia jego mi okazywali. — Jeżeli tak było rzeczywiście, o czém atoli powątpiewałem, że układy rodzinne przeznaczały mu Djanę Vernon; to chyba oznaki przyjaźni, jakiem od niéj odbierał, obudziły w sercu Thornkliffa skrytą zawiść i bojaźń, abym nie był niebezpiecznym dla niego współzalotnikiem.
Wszedł nakoniec Rashleigh; — postać jego ponura i zamyślona okazywała widocznie, że nie zapomniał o srogiéj i niczém nieusprawiedliwionéj obeldze, którą mu zadałem. Już wprzódy ułożyłem sobie, jak mam się znaleźć w téj trudnéj okoliczności; pomnąc na to, że prawdziwy honor nie zależy na uporczywém obstawaniu przy wyrządzonéj krzywdzie, lecz na szlachetném przyznaniu się do winy.
Pospieszyłem więc na spotkanie Rashleigha, oświadczając w najczulszych wyrazach żal mój za gwałtowność, któréj się dopuściłem.
— Daję ci słowo, iż tylko przekonanie, żem cię silnie obraził, zniewala mię do téj prośby o przebaczenie — Mam nadzieję, że mi darujesz przewinienie, którego się wstydzę, a do którego w znacznéj części przyczyniła się zbytnia gościnność Osbaldyston-Hallu.
— Nie będzie się gniewać na ciebie Franku, — zawołał stryj mój z całém uniesieniem dobroci swojéj, inaczéj, niech mię d.... porwą, jeżeli go kiedykolwiek synem nazwę. No, i czegóż tam stoisz jak kołek, Rashleighu? żałuję, jest wszystko, co człowiek dobrze wychowany powiedzieć może, gdy mu się zdarzy zboczyć z drogi grzeczności, zwłaszcza, kiedy miał w czubku. Służyłem w wojsku, i zdaje mi się, że powinienem znać na pamięć prawa honoru. — Ani słowa więcéj o tém, i ruszajmy wszyscy razem do Birkenwood na borsuki.
Twarz Rashleigha, jak to już namieniłem, różniła się od wszystkich ludzkich twarzy, nie tylko rysami, ale i łatwością zmieniania wyrazu. Inne przechodząc ze smutku do radości, z gniewu do zadowolenia, ulegają pewnemu stopniowaniu, za nim późniejsze uczucie zatrze ślady pierwszego; równie jak zorza, która następuje po cieniach nocy, a uprzedza wschód słońca, nieznacznie naprężone muszkuły miękczeją, oko się rozjaśnia, nikną marszczki czoła, aż nakoniec cała postać, oddaliwszy chmury smutku, okrywa się blaskiem pogody i szczęścia. — Lecz na twarzy Rashleigha nigdy nie było widać téj powolnéj zmiany, rysy jéj przemieniły się w oka mgnieniu, podobnie jak dekoracyja teatru, kiedy za świśnięciem maszynisty, znika jaskinia, a powstaje pałac.
Osobliwość ta nigdy mię mocniéj nie uderzyła, jak w owéj chwili. Wszedł z wejrzeniem pałającém, zawziętością gniewem; z takim słuchał przeprosin moich, i napomnień ojca; lecz zaledwo baron Hildebrand wymówił ostatnie słowa, zniknął wszelki ślad niechęci z oczu Rashleigha, a usta jego oświadczyły mi zupełne zapomnienie przeszłości w sposób jak najgrzeczniejszy.
— Ja sam, — rzekł, — mam tak słabą głowę, że jeśli sobie pozwolę wypić cokolwiek więcéj nad zwyczajne trzy kieliszki wina, tracę przytomność i pamięć o tém co zaszło; — to samo właśnie trafiło mi się wczoraj, — przypominam sobie tylko jak przez sen, że była jakaś kłótnia, — ale o co? — i jak się skończyła? nie wiem. — Sądź więc kochany kuzynie, — dodał, ściskając mi rękę, — o mojém zadziwieniu, gdy widzę, że nie ja szukam przebaczenia, ale mnie proszą o przebaczenie. Nie mówmy już dłużéj o tém. — Byłbym nierozsądny, gdybym wchodził w szczegóły rachunku, z którego wbrew oczekiwaniu memu, wypada dla mnie należytość, zamiast obowiązku wypłaty. — Widzisz, że już zaczynam się tłomaczyć po kupiecku, i że się wprawiam nieznacznie do przyszłego powołania.
Chciałem coś odpowiedzieć, ale podniosłszy głowę, spostrzegłem Miss Vernon, pilnie słuchającą rozmowy. — Zmieszany i zawstydzony jéj widokiem, spuściłem znowu oczy, i nic nie mówiąc, usiadłem do stołu, pomiędzy kuzynami moimi, którzy ani na chwilę nie przerywali śniadania.
Stryj mój korzystając z okoliczności, zwrócił mowę do mnie i Rashleigha, i dał nam moralną naukę, — że czas już pozbyć się téj panieńskiéj, jak nazywał, skromności; — czas przyzwyczaić głowy nasze do znoszenia trunków, jak przystoi na dobrze urodzonych ludzi. — Radził zacząć od butelki porto na dzień, nie licząc wódki i marcowego piwa; a dla zachęcenia upewniał, — iż znał wielu nam podobnych, którzy z razu nie mogli znieść kwarty wina, a późniéj zachęceni dobrem towarzystwem i naśladując znamienite przykłady, tak się wprawili, że spełnić sześć butelek było u nich niczém, żadnéj bowiem zmiany, ani w głowie, ani w mowie, dostrzedz w nich było nie podobna.
Jakkolwiek mądra była ta rada, i pocieszający widok przyszłości, nie czułem chęci z niéj korzystać témbardziéj, że spotykając często oczy Miss Vernon, czytałem w nich politowanie, połączone z lekką urazą. — Zacząłem już rozmyślać o sposobie przebłagania jéj i uniewinnienia mojego postępku, gdy ona sama kilką słowami oddychającemi dobrocią, podała mi zręczność: — Kuzynie, — rzekła, — dając mi tytuł, jakiego zwykle używała rozmawiając z braćmi memi stryjecznemi, lubo rzeczywiście nie byłem jéj krewnym; — znalazłam dzisiejszego rana w Divina Comedia Dantego kilka miejsc tak niezrozumiałych, że bez twojéj pomocy obejść się nie mogę. — Bądź łaskaw pójść za mną do biblijoteki; a gdy mi wytłomaczysz zawiły sens ciemnego Florentczyka, udamy się razem do Birkenwood, i obaczymy jak ci panowie uganiają się za borsukami.
Domyślasz się zapewne, żem nie omieszkał korzystać z zaprosili Miss Vernon, — Rashleigh chciał nam towarzyszyć. — I ja także, — rzekł, — lepiéj umiem wyśledzić prawdziwe znaczenie przenośni lub wyrzutni poematu Dantego, jak się upędzać za biédnemi borsukami.
— Bardzo ci dziękuję Rashleighu, — odpowiedziała Miss Vernon. — Masz zająć miejsce pana Franka w kantorze jego ojca, słuszną więc jest rzeczą, abyś mu ustąpił roli nauczyciela swojéj wychowanki w Osbaldiston Hallu. Zaprosimy cię jeśli tego okaże się potrzeba; nie zachmurzaj więc czoła tak straszliwie; — wstyd mi doprawdy za ciebie, że się nic nie znasz na łowach. — Cóż odpowiesz wujowi z Cran-Alleij, gdy się ciebie zapyta, jak się odbywa polowanie na borsuki.
— Masz słuszność Djano! — rzekł baron Hildebrand z westchnieniem, — nie wiém jakby się wywinął; lecz cóż począć z taką głową, — był u źródła pożytecznych wiadomości, — mógłby zeń czérpać jak i drudzy bracia; ale nie, — wolał chwycić się książki, i książki go zgubiły, tak jak zgubią wkrótce całą starą Angliją, — Rashleighu, pojedziesz z nami, i weźmiesz z sobą mój oszczep, — Djana nie potrzebuje ciebie; a co ona chce, to stać się musi. — Nikt nie powié, że jedna tylko była kobiéta w Osbaldyston-Hallu, a i ta umarła z rozpaczy, iż się sprzeciwiano jéj woli.
Usłuchał Rashleigh i wyszedł za ojcem; lecz mijając Djanę, — rzekł do niéj po cichu, — gdybym dziś wchodził do biblijoteki, nie zaniedbałbym ceremonii zapukania do drzwi.
— A ta obłudna ceremonija, — odpowiedziała Miss Vernon, — zamknęłaby ci na zawsze przystęp do naszych klassycznych posiedzeń.
To mówiąc, udała się do biblijoteki, i ja za nią:.... chciałem dodać, jak zbrodzień na ścięcie; ale przypomniałem sobie, żem już raz lub dwa razy użył tego porównania; powiem więc tylko, że szedłem przejęty wstydem i bojaźnią, których przytłumić nie mogłem, mimo najusilniejszego starania. Uczucia te upośledzały mię w własném mojém uznaniu, dość długo bowiem oddychałem powietrzem stałego lądu, abym nie miał wiedzieć, iż lekkomyślność, i nieco zarozumienia, zalecać powinny dobrze ułożonego młodzieńca, kiedy mu piękność poświęca chwilę na osobności.
Ale niestety, wrodzona skromność angielska wzięła górę nad francuskiem wychowaniem, i musiałem miéć godną politowania minę, gdy Miss Vernon poważnie zająwszy miejsce na ogromném krześle, jak sędzia mający słuchać ważnéj jakiéj sprawy, dała mi znak, abym usiadł naprzeciw niéj, co natychmiast uczyniłem, i rozpoczęła bardzo przykrą dla mnie perorę.







Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Walter Scott i tłumacza: Michał Grubecki.