Rodzina de Presles/Tom I/XIX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Rodzina de Presles
Data wyd. 1884-1885
Druk Drukarnia Noskowskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Amours de province
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XIX.
WZIĘCIE ALGIERU.

Jesteśmy w Afryce, przed murami Algieru.
Dnia 19-go czerwca, przed wschodem słońca, strzały poczęły się na pierwszej linii przednich straży, wedle nieodmiennego zwyczaju każdego poranka. Niezadługo wszakże ogień plutonowy tak się wzmógł i wzrósł w siłę, huk armat tak począł grzmieć rozgłośnie, że widocznem było, iż wschodzące słońce oświeci nie już potyczkę ale bitwę.
Około szóstej z rana, jeden z adjutantów przyszedł oznajmić generałowi, że Turcy wychodzili z po za swych szańców w zbitych masach i zbliżali się ku naszym dywizyom.
Starcie było gwałtowne a straszne. Wojska tureckie, ze swą nieubłaganą nienawiścią do psów chrześcijańskich i z tą ponurą odwagą, której podstawą jest fanatyzm rzuciły się na nasze oddziały z uzdami w zębach z pistoletem w jednej a bułatem w drugiej ręce, jak huragan ognia i żelaza!
W pierwszej chwili ta nieprzeparta gwałtowność natarcia wprawiła w zdziwienie naszego młodego żołnierza. Przez kilka minut wszczęło się zamieszanie w jednym z liniowych pułków, zaatakowanych przez dzicz rozwścieczoną. Jeden z arabskich naczelników powalił cięciem jatagnu chorążego i pochwycił sztandar, który wzniósł po nad głową z dumnym tryumfem.
Krótki wszakże był to tryumf!
Oficer jakiś, porucznik, rzucił się na arabskiego przywódzcę z gołym pałaszem tylko, który po walce, zaledwie kilka sekund trwającej, zagłębił mu aż po rękojeść w gardło; potem skoczywszy z zaszczytnym swym trofeem, który odzyskał i występując przed szeregi, zawołał głosem donośnym:
— Pod sztandar, dzieci! Pod sztandar!
Te słowa, ten przykład zelektryzowały żołnierzy, w których zapał niezmierny zastąpił chwilowe wahanie. W jednej chwili Turcy zostali odparci i zupełnie pobici na tem skrzydle.
— Oficer ów, który ocalił był sztandar i przechylił szalę zwycięztwa, był to porucznik Marceli de Labardès.
O dziesiątej olbrzymie beterye, wzniesione przed obozem Staneli, zostały zniesione mimo bohaterskiego oporu janczarów, którzy dawali się raczej zabijać na obmurowaniu fos, niżby się mieli cofnąć o krok jeden bodaj. Ze wszech stron zsypywali się Turcy na parowy. Beduini uciekali w popłochu, który im dodawał skrzydeł. Obóz wpadł w moc armii francuskiej, bitwa była wygraną.
W tej chwili generał, głównodowodzący armią kazał przywołać porucznika Marcelego i w obec wojsk, które upajała radość z odniesionego zwycięztwa, powiedział mu, przypinając na piersi krzyż Legii honorowej:
Kapitanie Labardès, nigdy zaprawdę nikt lepiej i szlachetniejszym czynem nie pozyskał tego krzyża!
Jeden okrzyk niezmierny przyjął te słowa. Wszystkie ręce wyciągnęły się do uścisku ręki młodzieńca.
On wszakże pozostał zimnym, ponurym niemal pośród zasłużonego swego tryumfu. Przyszedł mu na myśl komendant Raul, przyszła mu na myśl okropna noc 10-go maja i mówił sobie po cichu, że krzyż Legii honorowej nie miał właściwego dla siebie miejsca na tej piersi po dwakroć shańbionej winą.
— Szukałem śmierci! — myślał sobie, — a znajduję chwałę! Jestże to sprawiedliwe?...


∗             ∗

Dnia 4-go lipca od świtu grzmią! huk dział ze zdwojoną wściekłością. Baterye fortu odpowiadały mu słabo.
Nagle około dziesiątej z rana niebo ściemniło się niespodzianie, jak gdyby chmura jakaś fenomenalnej gęstości stanęła między słońcem a afrykańskiemi polami. W tym samym czasie rozległ się ogłuszający huk detonacyi; ziemia zadrżała, tchu zbrakło piersiom, morze podniosło się i wzdęło w zatoce, kiedy tymczasem powiew wschodniego wiatru przyniósł z sobą ciężki wyziew prochu, ciał popalonych i płonącej wełny.
To fort Empereur wyleciał w powietrze.
Garnizon turecki, pojąwszy, że wszelka nadzieja przedłużenia oporu straconą dlań została, podłożył ogień pod olbrzymie magazyny prochu nagromadzonego w arsenałach cytadelli, spodziewając się, że pogrzebie francuską armię pod gruzami swoich szańców. Piekielny ten pomysł wszakże nie udał się zupełnie, ani jednego z naszych żołnierzy nie dosięgły złomy fortecy, które siła wybuchu rozrzuciła jednak niezmiernie daleko.
Wraz z fortem Empereur padła ostatnia tama barbarzyńskiej potęgi, ostatnia nadzieja deja Husseina. Wojna została zakończona zwycięzko. Dej zażądał kapitnlacyi. Algier należał do Francyi!! Chwalebne to było uwieńczenie wojny, trwającej zaledwie dwa miesiące!
Nazajutrz Algier i jego okolice przedstawiały najciekawszy w świecie i najbardziej malowniczy chyba widok. Francuskie sztandary powiewały z murów Kazauby; a wszystkie okręty eskadry w zatoce rozwinęły swe bandery.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.