Rodzina de Presles/Tom III/XXI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Rodzina de Presles
Data wyd. 1884-1885
Druk Drukarnia Noskowskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Amours de province
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXI.
DECYZJA.

Gontran wszakże tryumfował.
Na jego to korzyść odegraną została w rzeczywistości okropna scena z tego rodzinnego dramatu, któremu za kulisę służył salon w zamku Presles.
Prokurator królewski, sędzia wydelegowany i lekarz powrócili do Tulonu ze stanowczem przeświadczeniem, że podanie wicehrabiego mogło być wprawdzie do pewnego stopnia przesadzone» ale że w rzeczywistości nie było nic chwiejniejszego nad rozum generała i nic niepewniejszego nad jego wspomnienia....
Owo opowiadanie, które wyrwało mu się o zdarzeniach nocy 10-go maja 1830 roku, zrobiło na urzędnikach wrażenie nieodpartego objawu gorączkowego uniesienia, graniczącego z chorobliwą maligną.
Krótko mówiąc, nie powzięli oni niecofnionego już zdania, ale waga przechylała się na stronę orzeczenia kurateli i przedstawiciele prawa uważali za nieodzowne powtórne badanie.
Niemniej prawdą było, co zaznaczyliśmy powyżej, że w grze, która rozpoczęła się teraz między Gontranem a sądem, a którego stawką było wzięcie w kuratelę generała, wicehrabia bezspornie wygrał pierwszą partyę.
Mulimy dodać, że młody człowiek nie brał bynajmniej na seryo ojcowskiego przekleństwa, a przedewszystkiem rozkazu natychmiastowego opuszczenia domu przodków.
— Jestem tu na mocy praw moich prawnego syna! — powiadał sobie wesoło, — i nie oddalę się ztąd aż po to chyba, by wydawać wesoło w Paryżu fortunę ojca, skoro sąd dobrze ureguluje nasze sprawy i odda mi w ręce zarząd całego majątku.


∗             ∗

Nie potrzebnem jest do naszej opowieści, rozszerzać się tu nad zdziwieniem, bólem i oburzeniem Jerzego Herbert, skoro za powrotem z długiej swej i spokojnej poobiedniej drzemki w szalecie, dowiedział się o tem, co przez ten czas zaszło w zamku.
Daremnie poddał Dyannę prawdziwemu śledztwu, starając się dowiedzieć od niej o powodach, które ją popchnęły do wspólnictwa w ohydnym postępku Gontrana.
Dyanna zamknęła się w nieprzezwyciężenie upornem milczeniu... Nie mogąc powiedzieć prawdy, wołała nic nie odpowiedzieć.
Jerzy, niezdolny do podejrzeń wogóle, nie mogący przypuścić nawet absolutnej jej zależności od brata, na łaskę którego zdał ją dziwny fatalizm, zmuszony był powiedzieć sobie z rozpaczą, że ta, która dotychczas zdała się łączyć w sobie wszystkie przymioty aniołów, była kobietą bezduszną, pozbawioną serca, demonem, czyniącym złe dla samejże miłości złego!
Jakże dać wyobrażenie o tem, co się działo w duszy Marcelego de Labardès?
Napomknienia tak wyraźne hrabiego Presles do nikczemnego czynu, spełnionego w parku wili Salbert w ową noc pamiętną 10-go maja 1830 roku, ten frazes przedewszystkiem, frazes, którego znaczenie wybijało się przed jego oczy jasno jak słońce samo:
Oko moje zanurza się w krwawych ciemnościach tej przeklętej nocy.... Widzę pośród nich kobietę, którą już miano «a umarłą.... A! lepiej dla niej było umrzeć istotnie.... Ta Mięta tyje ale jest shańbioną!
Nie było więc dla Marcelego wątpliwości....
Ta kobieta to była ta, którą on ocalił po to tylko by ją zgubić!
Pan de Presles znał nazwisko tej kobiety....
Może po ośmnastu ubiegłych latach, uda się Marcelemu odnaleźć ją wreszcie.
Może danem mu będzie odkupić nakoniec spełnioną zbrodnię i zmazać jeden z dwu ciężkich wyrzutów sumienia, które życie jego uczyniły jednem długiem pasmem męczarni.
Ale aby dojść do tego rezultatu trzeba było pytać pana Presles, trzeba było, aby tenże zechciał odpowiadać... trzeba było, aby był w stanie odpowiedzieć.
Raul, rozradowany nadzieją przyszłego szczęścia, którą mu dawał powrót do przytomności generała, powrót, który on uważał za stanowczy i pewny, nieświadomy zresztą burzy tłumnych myśli, która szalała w głowie i sercu Marcelego, dziwił się szczególniejszemu zamyśleniu swego przybranego ojca i chłodu jakiegoś wymuszonego i roztargnionego, z którym przyjął wylewy jego radości i nieskończone opowiadania o marzeniach na przyszłość i szczęście, jakiem go przejmowały obecne nadzieje.
Gontran, w chwilę po odjeździe urzędników, sam udał się również w drogę do Tulonu, celem zdania sprawy baronowi Polart z rezultatu dnia tego.
Dyanna na skutek burzliwego przejścia swego z mężem, o którem wspomnieliśmy powyżej, nie wchodząc w jego szczegóły, zamknęła się w swych pokojach i na kolanach przed ukrzyżowanym Zbawicielem błagała Tego, który chciał cierpieć i umrzeć za ludzi, aby jej dodał siły i zesłał pociechę, której jej ludzie dać nie mogli.
My wróćmy do generała i Blanki do biblioteki, dokąd dziewczę poprowadziło starca, natychmiast gdy odpoczął tylko nieco po przebytych wrażeniach i mógł już chodzić.
Blanka klęczała przed znanym nam fotelem i w obu dłoniach trzymała prawą rękę pana de Presles.
General zatopiony był w głębokiem zamyśleniu, nietrudno było przecież widzieć po wyrazie jego spojrzenia, że nie była to dawna, bezmyślna zaduma, ale że przeciwnie myśl tam pracowała i żyła całą pełnią.
Gorzki smutek zaciemniał twarz pana de Presles.
Chwilami zmarszczki czoła żłobiły się w groźne linie i z oczu szeroko rozwartych padały błyskawice.
— Ojczulku... — spytała Blanka półgłosem, — jakże ci jest teraz?
— Lepiej mi... dobrze zupełnie... drogie dziecko mego ducha, ukochane dziecię mego serca... — odpowiedział starzec, przyciągając na swe kolana jasną główkę dziewczyny i gładząc dłonią jej piękne włosy.
Petem na nowo zapadł w smutno rozmyślania, na chwilę przerwane.
Zajrzyjmy w te myśli, co despotycznie zapanowały nad umysłem starca.
— Dzisiaj, — mówił sobie, — dzisiaj podjąłem walkę i z Bożą pomocą, jeśli nie odniosłem zupełnego zwycięztwa, to przynajmniej przechyliłem jego szalę.
»Ale oni tem się nie zniechęcą te podłe wrogi, co są memi dziećmi... dziś nieudałe przedsięwzięcie jutro rozpoczną na nowo... stawią mym nogom nowo zasadzki, lepiej ukryte, zręczniej zastawione aż po dzień gdy zmęczony, znękany i zwyciężony, wpadnę w nie bezbronny.
»A dzień to blizki, bo czuję to dobrze, ja sam, że oni nie kłamią, twierdząc, że umysł mój słabnie....
»Tę okropną prawdę oni wreszcie zdołają ukazać sędziom, a wtedy owa kuratela, której się domagają dla mnie, zostanie wyrzeczoną.
»A! gdybyż ci, którzy tak chcą zbezcześcić biały włos mój, nie byli memi dziećmi i gdyby tu chodziło tylko o mnie, powiedziałbym; Mniejsza o to!
«Bo też i mniejsza o to, istotnie. Majątek niepotrzebnym jest w moich rękach, niechże go sobie biorą i podzielą się nim! Niech dzielą się moją władzą, która mi już na nic potrzebną nie jest,... Niech na mojem miejscu panują w tym domu, który ja opuszczę niezadługo i zamienię na mieszkanie, którego mi z pewnością nie pozazdroszczą, bo niem będzie grób.
»Ale czego nie chcę, czego nie zechcę nigdy pokąd życie pionie we mnie najsłabszym choćby płomykiem, póki najmniejsza chociaż iskierka inteligencyi ożywiać będzie moją duszę, to tego, by oni mieli stać się arbitralnymi panami losu i szczęścia ukochanej mojej Blanki.
»Cóżby oni zrobili z tem dobrem, anielskiem dzieckiem?
»Co zrobiła by z swojej córki ta Dyanna, która własnego ojca zdradziła?
«Nie miałżem już dowodów tego? Dyanna opiera się szczęściu Blanki, odmawia z nieubłaganym uporem zezwolenia swego na małżeństwo Blanki z Raulem....
»I dla czego?...
«Daremnie zaklinałem ją, aby mi wytłómaczyła powody tej nieugiętej surowości, nic nie udało mi się wymódz na niej.
»A więc o cóż chodzi! «Dyanna zapoznaje najświętsze prawa ojca, lekceważy, depcze nogami moją ojcowską władzę, zapomina o winnym mi szacunku.
»I ja przeto nie będę się liczył z prawami Dyanny! W obliczu prawa Blanka jest moją córką i do mnie tylko należy. Ja sam też tylko rozporządzać będę przyszłością Blanki, »Ale trzeba się spieszyć. Jutro może już wezmą mnie w kuratelę!... jutro może już Blanka daremnie wzywałaby mojej pomocy.
»Dziś jestem tu jeszcze panem!...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Doszedłszy do tego punktu niemego swego monologu, generał powiedział sobie, że czas zastąpić czynem rozmyślania.
Urwał przeto wątek tych rozważań najzupełniej logicznych, których część przedstawiliśmy oczom czytelnika i głosem łagodnym a pieszczotliwym przemówił:
— Moje dziecię.
— Ojczulku? — szepnęła dziewczyna, podnosząc śliczną swą główkę, spoczywającą aż dotąd na kolanach starca.
— Posłuchaj, droga moja mała... posłuchaj mnie uważnie, bo mówić będę o rzeczach ważnych....
Blanka podniosła czyste swe głębokie oczy, zatopiła je we wzroku pana Presles i spytała ciekawie:
— O cóż to chodzi?
— O szczęście twoje może....
Frazes ten, który pozornie nie miał żadnego ściśle określonego znaczenia, został przecież natychmiast odgadniony przez dziewczynę.,.. Odgadła jaki zwrot może przybrać tak rozpoczynająca się rozmowa i pokraśniała aż cała.
— Ojczulku, — rzekła głosem, którego dźwięk srebrzysty tłumiło wzruszenie, — słucham cię z całą uwagą....
— I odpowiesz mi szczerze?...
— Wiesz przecie, żem nigdy nie skłamała... a zresztą, czyż to przed tobą chciałabym coś ukryć?... Z tobą, mój ojczulku, ja nie będę mówić szczerze, ale po prostu myśleć głośno.... Sądzę, że o tem nie wątpisz....
— Nie, nie wątpię..,. To też kocham cię, jak zasługujesz, aby cię kochano, mój ty czysty aniele bez zmazy, moja jedyna i droga pociecho....
Starzec ujął obu dłońmi głowę dziewczęcia i pochylony ku niej, okrywał jej czoło i włosy długiemi pocałunkami.
— O cóż mnie spytać chcesz, ojcze? — spytała Blanka.
— O tajemnicę twego serca....
— Gotową jestem ci ją wyznać.
— Kochasz Raula de Simeuse?
Bez wahania, choćby na setną część sekundy, dziewczyna odpowiedziała:
— Kocham go....
— Wszak znasz go dobrze, nieprawdaż?
— Zdaje mi się przynajmniej, że go znam dobrze.... Przysięgłabym, że Raul jest dobrym i prawym, z taką samą pewnością z jaką przysięgałabym za twoją prawość i dobroć....
— I nie wątpisz o jego miłości?
— Tak sam o, jak o mojej nie wątpię.
— W takim razie więc w małżeństwie z nim widzisz szczęście całego twego życia?...
— Tak mi mówią rozum i serce....
— Wiesz, że Marceli de Labardès prosił mnie o rękę twoją dla Raula?
— Tak, ojczulku, wiem....
— I wiesz zapewnie również, com ja na to odpowiedział?...
— Ty, ojcze zezwoliłeś, ale to zezwolenie nawet zdałeś na ostateczną decyzyę siostry mojej. Owoż wiem o tem również, że Dyanna odmówiła.
— Czy wiadomą ci jest przyczyna tej odmowy?
— Nie, Dyanna odmówiła wszelkiego wytłómaczenia.
— A zatem, dziecko moje, ta przyczyna, jakąkolwiekby ona była, nie obchodzi nas teraz już zupełnie....
— Jakto?... — zawołała Blanka rozradowana. — Co chcesz powiedzieć, ojczulku? Zdaje mi się, że cię rozumiem a jednak obawiam się moje marzenia postawić na miejscu rzeczywistości i stworzyć sobie tym sposobem bolesne rozczarowanie.
— Nie, nie, kochane dziecko, nie mylisz się bynajmniej, com chciał powiedzieć, tyś już odgadła.... Powody odmowy Dyanny nie obchodzą nas już teraz, ponieważ obędziemy się bez jej zezwolenia.
Blanka zarzuciła dwoje ramion dokoła szyi pana Presles i uścisnęła go gorąco, szepcząc z uniesieniem:
— O! ojczulku, jakiś ty dobry!
— A zatem, — podjął starzec, — małżeństwo twoje z Raulem jest rzeczą ułożoną.... Tylko, — dodał uśmiechając się, — kładę jeden warunek.
— Jakiż to?...
— Że nastąpi ono bez zwłoki, po upływie czasu nieodzownie koniecznego do spełnienia prawnych formalności.
— Ah! nic więcej nie pragnę! — zawołała Blanka naiwnie i okrzykiem tym sprowadziła nowy uśmiech na usta starca.
— Potrzebnem byłoby, — ciągnął dalej, — ażebym dziś jeszcze zobaczył się z Marcelim de Labardès i panem de Simeuse, ażeby rozmówić się z nimi o urządzeniu całej sprawy i sposobie załatwienia jej w jak najkrótszym czasie.
— Nic łatwiejszego nad to... zadzwonię i wyda ojciec rozkaz służącemu, żeby siadł na koń i coprędzej popędził do willi Labardès.
— Otóż to właśnie.
— Gdybym tak napisała parę słów?
— Do kogo?... do Raula?...
— O! nie, — szepnęła rumieniąc się Blanka, — do pana de Labardès.
— A dobrze, zrób to....
Blanka nakreśliła szybko kilka wierszy, złożyła papier, wsunęła go w kopertę i zadzwoniła.
— Oddać ten bilecik panu de Labardès w jaknajkrótszym czasie... — rzekł generał do służącego, który się stawił. — Osiodłać miss Arabelle i nie oszczędzać jej.
Lokaj wyszedł.
Ale po kilku minutach ukazał się we drzwiach ponownie z zawiadomieniem, że jazda okazała się niepotrzebną, ponieważ pan de Labardès i pan de Simeuse byli jeszcze w parku zamkowym.
Blanka nie mogła powstrzymać objawu radości.
— Prośże tych panów, aby zechcieli przyjść tu bezzwłocznie, — przemówił pan Presles.
Serce Blanki biło niezmiernie mocno.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.