Rok dziewięćdziesiąty trzeci/Część trzecia/Księga czwarta/XII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Rok dziewięćdziesiąty trzeci |
Wydawca | Bibljoteka Dzieł Wyborowych |
Data wyd. | 1898 |
Druk | Granowski i Sikorski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Anonimowy |
Tytuł orygin. | Quatrevingt-treize |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— To ty, Halmalo?
— Ja, panie margrabio. Wasza Jasność widzi, że kamienie obracają się, że takie rzeczy istnieją, i że ztąd można wyjść. Przychodzę w samą porę. Ale trzeba śpieszyć. Za dziesięć minut można być w lesie.
— Wielki jest Bóg — rzekł ksiądz.
— Niech Wasza Jasność ucieka! — krzyknęły wszystkie glosy.
— Najprzód wy wszyscy.
— Ty pierwszy, panie margrabio — rzekł proboszcz Turmeau.
— Ja ostatni.
I margrabia mówił dalej głosem surowym:
— Dość tej walki na szlachetność. Nie mamy czasu być wspaniałomyślnymi. Jesteście ranieni. Rozkazuję wam żyć i uciekać. Prędko! Korzystajcie z tego wyjścia. Dziękuję ci, Halmalo.
— Panie margrabio — rzekł proboszcz Turmeau — czy się rozłączymy?
— Bezwątpienia, na dole. Uciekać można tylko po jednemu.
— Czy Wasza Jasność naznacza nam jaką schadzkę?
— Tak, na łączce w lesie, zwanej Kamień Gauvain’a. Czy znacie to miejsce?
— Znamy je wszyscy.
— Będę tam jutro w południe. Niech każdy, kto będzie mógł chodzić, tam się stawi.
— Będziemy wszyscy.
— I rozpoczniemy wojnę nanowo — rzekł margrabia.
Tymczasem Halmalo, starając się popchnąć kamień, spostrzegł, że głaz nie da się poruszyć. Otworu nie można już było zamknąć.
— Panie margrabio — rzekł — śpieszmy się, kamień się opiera. Potrafiłem otworzyć przejście, ale nie będę mógł zamknąć go.
Istotnie, po długiem nieużywaniu, głaz raz obrócony, zaciął się w obejmujących go z góry i od dołu ścianach, i niepodobna było go poruszyć.
— Panie margrabio — mówił dalej Halmalo — spodziewałem się, że będę mógł zamknąć przejście i że Niebiescy, gdy tu wejdą, nie znajdą nikogo, nie domyślą się niczego i będą mniemali, żeśmy ulecieli z dymem. Ale oto kamień nie chce. Nieprzyjaciel zobaczy przejście otwarte i będzie mógł ścigać. Nie traćmy przynajmniej ani chwili. Co prędzej wszyscy na schody.
Wilkołak położył rękę na ramieniu Halmala.
— Towarzyszu, ile potrzeba czasu na przejście tą kryjówką i dostanie się bezpieczne do lasu?
— Czy nikt nie jest ciężko raniony? — spytał Halmalo.
Wszyscy odpowiedzieli: — Nikt.
— W takim razie kwadrans wystarczy.
— Więc — mówił Wilkołak — gdyby nieprzyjaciel dostał się-tu dopiero za kwadrans...
— Mógłby nas ścigać, aleby nie dogonił.
— Ależ oni tu będą za pięć minut — rzekł margrabia; — ta stara skrzynia niedługo ich wstrzyma. Kilka uderzeń kolby i będzie po wszystkiem. Kwadrans! któż ich zatrzyma przez kwadrans?
— Ja — rzekł Wilkołak.
— Ty?
— Ja, panie margrabio. Niech Wasza Jasność wysłucha mnie. Na sześciu jest pięciu ranionych. Ja nie mam nawet draśnięcia.
— Ani ja — rzekł margrabia.
— Pan margrabia jest dowódcą, ja żołnierzem. Dowódca i żołnierz, to nie wszystko jedno.
— Wiem, każdy z nas ma inne obowiązki.
— Nie, panie margrabio, mamy jednakowy obowiązek: ocalić Waszą Jasność.
Wilkołak zwrócił się do swoich towarzyszów:
— Towarzysze, idzie o to, ażeby zatrzymać nieprzyjaciela i opóźnić pogoń, jak można najdłużej. Słuchajcie. Jam silny, bo nie straciłem ani kropli krwi; nie będąc ranionym, wytrwam dłużej, niż kto inny. Idźcie wszyscy, pozostawcie mi broń; dobry z niej zrobię użytek. Podejmuję się zatrzymać nieprzyjaciela przez dobre pół godziny. Ile jest pistoletów nabitych?
— Cztery.
— Pokładźcie je na ziemi.
Uczyniono jak żądał.
— Dobrze. Ja zostaję; będą mieli z kim pomówić. A teraz żwawo, idźcie sobie.
W położeniu nad przepaścią nikt o podziękowaniach nie myśli.
Zaledwie uściskano mu rękę.
— Do widzenia — rzekł margrabia.
— Nie, panie margrabio. Spodziewam się, że nie. Nie dowidzenia, bo ja umrę.
Wszyscy zapuścili się pojedyńczo na skręty wązkich schodów, a najprzód ranni. Podczas gdy schodzili zwolna, margrabia wyjął ołówek ze swego pugilaresu i napisał kilka wyrazów na kamieniu, który nie mógł się już obracać i zostawiał przejście otwarte.
— Niech Wasza Jasność wejdzie, was już tylko brakuje — rzekł Halmalo.
I Halmalo zaczął schodzić po schodach.
Margrabia poszedł za nim.
Wilkołak pozostał sam.