Rok dziewięćdziesiąty trzeci/Część trzecia/Księga czwarta/XIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Rok dziewięćdziesiąty trzeci |
Wydawca | Bibljoteka Dzieł Wyborowych |
Data wyd. | 1898 |
Druk | Granowski i Sikorski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Anonimowy |
Tytuł orygin. | Quatrevingt-treize |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Cztery pistolety leżały na kamiennej posadzce, bo sala ta nie miała podłogi. Wilkołak wziął z nich dwa, jeden w każdą rękę.
Przybliżył się bokiem do wejścia na schody, które skrzynia tamowała i zasłaniała.
Oblegający obawiali się widocznie jakiejś zasadzki, jednego z tych rozpaczliwych wybuchów, które bywają katastrofą zarówno dla zwycięzcy, jak dla zwyciężonego. O ile pierwszy napad był gwałtowny, o tyle ostatni był powolny i ostrożny. Nie mogli, nie chcieli może gwałtownie wyważyć skrzyni; rozbili w niej dno uderzeniami kolby i poprzedziurawiali wieko bagnetami i przez te dziury starali się rozejrzeć po sali, zanim się odważą na wtargnięcie do niej.
Światło latarni, któremi oświetlili schody, przebłyskiwało przez te otwory.
Wilkołak spostrzegł w jednej z dziur przeglądające źrenice. Wycelował tam szybko lufę jednego z pistoletów i pociągnął za cyngiel. Strzał rozległ się, a Wilkołak uradowany usłyszał straszny krzyk. Kula wgniotła oko i przeszyła głowę, a zaglądający żołnierz upadł nawznak na schody.
Oblegający wyszczerbili dość szeroko dół wieka w dwóch miejscach i przebili w niem rodzaj strzelnic; Wilkołak korzystał z jednego takiego wyłupania, wsunął w nie rękę i dał na ślepo drugi strzał do gromady oblegających. Kula odbiła się prawdopodobnie, bo słychać było kilka krzyków, jak gdyby zabiła, czy raniła trzech lub czterech, a na schodach powstał wielki zgiełk, jak gdyby cofających się ludzi.
Wilkołak rzucił dwa wystrzelone pistolety i podniósł dwa pozostałe; poczem trzymając oba pistolety w obu rękach, zaglądał przez dziury w skrzyni.
Przekonał się o pierwszym skutku swych strzałów.
Oblegający zeszli ze schodów; ranni śmiertelnie wili się na nich; skręt linii spiralnej dozwalał widzieć trzy tylko, czy cztery stopnie.
Wilkołak czekał. — Zawsze to czas zyskany, pomyślał sobie.
Po chwili spostrzegł człowieka, który na brzuchu czołgał się w górę po stopniach schodów i jednocześnie, niżej, głowa żołnierza ukazała się za filarem, około którego wiły się schody. Wycelował do tej głowy i strzelił. Słychać było krzyk, żołnierz upadł, a Wilkołak przełożył z lewej ręki w prawą ostatni nabity pistolet, który mu jeszcze pozostał.
W tej samej chwili uczuł straszny ból i sam z kolei zaryczał. Szabla świdrowała mu we wnętrznościach. Pięść czołgającego się człowieka wysunęła się przez drugą strzelnicę u dołu skrzyni i pięść ta wepchnęła szablę w brzuch Wilkołaka.
Rana była. straszna. Brzuch został rozpłatany.
Wilkołak nie upadł. Zgrzytnął tylko zębami i rzekł: Dobrze.
Potem chwiejąc się i słaniając, cofnął się ku pochodni płonącej przy drzwiach żelaznych, położył pistolet na ziemi, schwycił pochodnię i przytrzymując lewą ręką wychodzące mu wnętrzności, prawą pochylił pochodnię i zapalił lont nasiarkowany.
Lont zajął się i błysnął płomieniem. Wilkołak upuścił pochodnię, która paliła się jeszcze na ziemi; schwycił znów za pistolet i leżąc na kamiennej posadzce, ale dźwigając się jeszcze trochę, rozdmuchiwał lont resztą słabnącego już tchnienia.
Płomyk przebiegł pod żelaznemi drzwiami i dostał się do zamku na moście.
Wtedy widząc, że mu się tak ohydnie udało, więcej może zadowolony ze swej zbrodni, niż ze swego męztwa, człowiek ten, który tylko co był bohaterem, a w tej chwili stał się mordercą, ten człowiek umierający uśmiechnął się.
— Popamiętają mnie — szepnął.
— Na ich małych zemszczę naszego małego, który jest w Temple.