Rok dziewięćdziesiąty trzeci/Część trzecia/Księga czwarta/XIV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Wiktor Hugo
Tytuł Rok dziewięćdziesiąty trzeci
Wydawca Bibljoteka Dzieł Wyborowych
Data wyd. 1898
Druk Granowski i Sikorski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Quatrevingt-treize
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XIV.
Wilkołak wymyka się.

W tej chwili rozległ się wielki łoskot; skrzynia, gwałtownie popchnięta, runęła i otworzyła przejście człowiekowi, który rzucił się do sali z szablą w ręku.
— To ja, Radoub; kto mnie sobie życzy? Znudziło mi się czekać. Ryzykuję. Tymczasem jednego już rozprułem; teraz wyzywam was wszystkich. Czy kto pójdzie za mną, czy nie, to mi wszystko jedno; ja przychodzę. Wielu was tam jest?
Był to istotnie Radoub i był sam. Po rzezi, którą Wilkołak sprawił na schodach, Gauvain, lękając się jakiegoś podminowania, kazał się cofnąć ludziom i naradzał się z Cimourdain’em.
Radoub, stojąc w progu z szablą w ręku, wśród ciemności, którą zaledwie słabo rozświetlała przygasła już prawie pochodnia, powtórzył zapytanie.
— Jestem sam jeden. A was wielu?
Nie słysząc nic, postąpił. Jeden z tych błysków, któremi niekiedy strzelają płomienie zamierające i które możnaby nazwać łkaniami światła, wytrysnął z pochodni i rozwidnił całą salę.
Radoub dostrzegł jedno z małych zwierciadełek zawieszonych na ścianie, zbliżył się; spojrzał na swoją twarz zakrwawioną i ucho wiszące i rzekł:
— Obrzydliwie poterana!
Potem odwrócił się i osłupiał, widząc salę pustą.
— Niema nikogo! — zawołał — w szeregach zero!
Spostrzegł głaz na zawiasach, otwór i schody.
— Aha! rozumiem. Dali drapaka. Chodźcieno wszyscy! towarzysze, chodźcie! Tamci już poszli! umknęli, drapnęli, dali nura, zniknęli jak kamfora! Stara wieża wyszczerbiona jest jak skorupa. Oto dziura, przez którą wyśliznęli się te łotry. I jakże tu dać sobie rady z Pitte’m i Koburgiem przy takich farsach. Chyba lucyper przyszedł im na pomoc. Niema nikogo.
Wystrzał z pistoletu rozległ się w sali, kula drasnęła Radoub’a w łokieć i spłaszczyła się o ścianę.
— Ale nie, tu ktoś jest. Któż to taki łaskaw, że mi robi taką grzeczność?
— To ja — odpowiedział jakiś glos.
Radoub wyciągnął głowę i spostrzegł coś w półcieniu. To coś, był to Wilkołak.
— Aha! — zawołał — przecież mam jednego. Tamci uciekli, ale nie wymkniesz się.
— Tak myślisz? — odparł Wilkołak.
Radoub postąpił krok i zatrzymał się.
— He! człowieku, co leżysz na ziemi, coś ty za jeden?
— Jestem ten, który leży na ziemi i który śmieje się z tych, co stoją.
— Co tam masz w prawej ręce?
— Pistolet.
— A w lewej?
— Moje kiszki.
— Biorę cię do niewoli.
— To ci się nie uda.
I Wilkołak, zwracając się do tlejącego lontu, ostatniem swem tchnieniem podżegł ogień i skonał.
W kilka chwil potem Gauvain, Cimourdain i wszyscy byli już w sali. Każdy oglądał otwór. Przetrząśnięto wszystkie kąty, obejrzano schody prowadzące do parowu. Stwierdzono ucieczkę. Szarpnięto kilka razy Wilkołaka, już nie żył. Gauvain z latarnią w ręku obejrzał głaz, który otworzył wyjście oblężonym. Słyszał o tym obracającym się kamieniu, ale uważał także tę wieść za bajkę. Przypatrując się kamieniowi, spostrzegł coś napisanego ołówkiem; przybliżył latarnię i przeczytał co następuje:
Do widsenia, panie wice-hrabio! LANTENAC. Guéchamp połączył się z Gauvain’em. Pogoń stała się widocznie bezużyteczną; ucieczka była faktem dokonanym, a uciekający mieli do swego rozporządzenia całą okolicę: krzak, parów, gęstwinę, mieszkańców. Byli już zapewne daleko, ani sposobu ich odszukać; cały las Fougéres był dla nich kryjówką niezmierzoną. Co tu czynić? Wszystko trzeba było rozpoczynać nanowo. Gauvain i Guéchamp udzielali sobie wzajemnie rozczarowań i domysłów.
Cimourdain słuchał z powagą, nie mówiąc ani słowa.
— A propos, Guéchamp — rzekł Gauvain — a drabina?
— Nie przywieziono jeszcze, komendancie.
— Ale przecież widzieliśmy, jak przejeżdżał ja kiś wóz pod konwojem żandarmów.
Guéchamp odpowiedział:
— Nie drabinę on przywiózł.
— A cóż?
— Gilotynę — rzekł Cimourdain.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Victor Hugo i tłumacza: anonimowy.