Rok dziewięćdziesiąty trzeci/Część trzecia/Księga druga/III

<<< Dane tekstu >>>
Autor Wiktor Hugo
Tytuł Rok dziewięćdziesiąty trzeci
Wydawca Bibljoteka Dzieł Wyborowych
Data wyd. 1898
Druk Granowski i Sikorski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Quatrevingt-treize
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


III.
Podziemie.

W podziemia było więzienie. Każda wieża miała taki swój loch. Jak wiele lochów karnych z owych czasów, tak i ten miał dwa piętra. Pierwsze piętro, do którego wchodziło się przez ową furtę, stanowiła komnata sklepiona, dość obszerna, mająca ten sam poziom, co i dolna sala. Na ścianach tej komnaty widać było dwie brózdy równoległe i pionowe, idące od jednej ściany do drugiej przez szerokie sklepienie, w którem głęboko się zaryły na podobieństwo kolei od kół. Były to istotnie koleje; brózdy wyżłobiły się od dwóch kół. Niegdyś, w czasach feodalnych, w tej właśnie komnacie odbywało się ćwiertowanie sposobem mniej hałaśliwym niż czterema końmi. Były tam dwa koła tak silne i tak wielkie, że dotykały murów i sklepienia. Do każdego z tych kół przywiązywano rękę i nogę skazanego, potem obracano oba koła w strony przeciwne, co rozszarpywało człowieka. Potrzebny był do tego wysiłek; ztąd brózdy wyżłobione w kamieniu, do którego dotykały się koła. Dziś jeszcze w Vianden można widzieć podobną komnatę.
Pod tą komnatą była druga, właściwy loch. Nie wchodziło się do niej drzwiami, ale przez otwór. Ofiara naga spuszczana była na sznurze przeciągniętym pod pachami, do dolnej izby, przez otwór w podłodze izby górnej. Jeśli skazany upierał się przy życiu, rzucano mu przez tę dziurę pożywienie. Dziś jeszcze można widzieć taką dziurę w Bouillon.
Przez tę dziurę wpadał wiatr. Komnata dolna, wykuta pod salą parterową, była raczej studnią niż komnatą. Dochodziła do wody i przenikało ją tchnienie lodowate. Ów wiatr, który zabijał więźnia spuszczonego na dół, utrzymywał życie więźnia w górze osadzonego. Czynił atmosferę więzienia możliwą do oddychania. Więzień górny, ruszający się poomacku pod sklepieniem, z tego otworu tylko wdychał powietrze. Zresztą, kto tam wszedł lub wpadł, nie wychodził już z tamtąd nigdy. Rzeczą było więźnia wystrzegać się w ciemności, żeby nie runął. Fałszywe stąpnięcie mogło skazanego na więzienie górne zmienić na więźnia w dolnym lochu. Jeżeli dbał o życie, dziura ta była dla niego groźbą; jeżeli się niem znudził, otwór do lochu był jego ratunkiem. Piętro wyższe było więzieniem, niższe grobem. Tak samo było uwarstwowane ówczesne społeczeństwo.
To właśnie przodkowie nasi nazywali „un culde basse fosse“[1]. Rzecz znikła, a nazwa niema już dla nas znaczenia. Dzięki rewolucyi, obojętnie słuchamy takich wyrażeń.
Na zewnątrz wieży, nad wyłomem, stanowiącym przed czterdziestu laty jedyne do niej wejście, widać było framugę w murze, szerszą od innych strzelnic, w której wisiała wyłamana z muru krata żelazna.





  1. Po polsku zwano takie miejsce Dorotką.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Victor Hugo i tłumacza: anonimowy.