Rok dziewięćdziesiąty trzeci/Część trzecia/Księga pierwsza/II
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Rok dziewięćdziesiąty trzeci |
Wydawca | Bibljoteka Dzieł Wyborowych |
Data wyd. | 1898 |
Druk | Granowski i Sikorski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Anonimowy |
Tytuł orygin. | Quatrevingt-treize |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Wieśniak ma dwa punkty oparcia: pole, które go żywi, i las, który go kryje.
Czem były puszcze bretońskie, trudnoby dziś sobie wyobrazić; były to miasta. Nic głuchszego, nic bardziej niemego i nic dzikszego nad te nierozwikłane plątaniny gałęzi i cierni; rozległe te zarośla były siedliskiem nieruchomości i ciszy. Niema pustyni, któraby wyglądała martwiej i bardziej grobowo; gdyby można było nagle jednym, nakształt błyskawicy, zamachem, ściąć te drzewa, ujrzanoby naraz w owej pomroce mrowisko ludzi.
Okrągłe i wązkie studnie, zasłonięte od zewnątrz pokrywami z kamieni i gałęzi, prostopadłe, potem poziome, rozszerzające się lejkowato pod ziemią i przytykające do ciemnych komnat — ot, co Kambyzes znalazł w Egipcie, a Westermann w Bretanii; tam było to na pustyni, tu w puszczy; w lochach egipskich byli umarli, w lochach Bretanii żywi. Jedna z najdzikszych polan w puszczy Misdon, podziurawiona cała galeryami i celami, w których krążył tu i tam lud tajemniczy, nazywała się Wielkie-Miasto. Inna polana, niemniej bezludna na zewnątrz, a wewnątrz niemniej zaludniona, nazywała się Placem Królewskim.
Życie to podziemne istniało w Bretanii od niepamiętnych wieków. Po wszystkie czasy człowiek uchodził przed człowiekiem. Ztąd owe jamy gadów, wyryte pod drzewami. Sięgały one jeszcze epoki druidów, a niektóre z tych pieczar były tak dawne, jak dolmeny[1]. Poczwary legendowe i historyczne potwory, wszystko to przeszło po tym ponurym kraju: Teutatès, Cezar, Hoël, Neomon, Geoffroy angielski, Allan Żelazna Rękawica, Piotr Mauclerc, dom francuski de Blois, dom angielski Monfortów, królowie i książęta, dziewięciu baronów Bretanii, sędziowie Wielkich-Dni[2], hrabiowie z Nantes, wiodący spory z hrabiami z Rennes, przewodnicy po drogach, opryszki bandy żołnierstwa, René II, wicehrabia de Rohan, rządcy królewscy, „dobry książę de Chaulnes“, który wieszał chłopów pod oknami pani de Sevigné, rzezie pańskie w piętnastym wieku, w szesnastym i siedemnastym wojny religijne, w ośmnastym trzydzieści tysięcy psów, ułożonych do polowania na ludzi. Ludowi tak strasznie traktowanemu pozostawało tylko zniknąć. Troglodyci (mieszkańcy grot i podziemi), uchodząc przed Celtami, Celtowie, uchodząc przed Rzymianami, Bretonowie, uchodząc przed Normandami, hugonoci, uchodząc przed katolikami, przemytnicy, uchodząc przed strażnikami, wszyscy z kolei chronili się najprzód po puszczach, a potem pod ziemią. Tak się ratują zwierzęta. Do tego to tyrania doprowadza narody. Od dwóch tysięcy lat despotyzm wszelkiego rodzaju: podbój, feodalizm, fanatyzm, fiskalność, osaczał tę Bretanię nieszczęsną i zrozpaczoną; coś nakształt obławy nieubłaganej, która po to tylko pod jedną nikła postacią, aby się wznowić pod inną. Ludzie zakopywali się w ziemię.
Trwoga, która jest pewnego rodzaju gniewem, była gotową w duszach, a jaskinie w puszczach były gotowe — gdy wybuchnęła rzeczpospolita francuska. Bretania zbuntowała się, biorąc to wyzwolenie jej siłą za ucisk. Zwykły błąd niewolników.