Ropucha (Haraucourt, 1921)

<<< Dane tekstu >>>
Autor Edmond Haraucourt
Tytuł Ropucha
Podtytuł Dedykacya
Pochodzenie U poetów
Wydawca Wydawnictwo J. Mortkowicza
Data wyd. 1921
Druk Drukarnia Naukowa Towarzystwa Wydawniczego w Warszawie
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Miriam
Tytuł orygin. Le crapaud
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała część I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

À vous, — vous la beauté, la fraicheur et la grâce...



Ropucha.
Dedykacya.

Tobie — piękności, gracyo, świeżości wabiąca —
Niosę skromnie garść wierszy tej skromnej piosenki.
Opiewam odrzuconych, których świat odtrąca.
Bo śpiew ich mi powiedział, jakie cierpią męki.

Śpiewam brzydoty, bo ich współczuję żałobie,
Bo ich piosnka przemawia do mojego serca;
Bo czułem często, czułem i na samym sobie,
Jak zranić może śmieszkiem powabny szyderca.

Śpiewam tu miłość śmieszną, lecz pełną męczeństwa,
Sen wydziedziczonego z ziemskich szczęśliwości,
A niosę pieśń, wiedziony duchem przeciwieństwa,
Tobie — świeżości, gracyo, czarowna piękności.


Daleko, za lucerny łączką, jeszcze daléj,
Za strumykiem o szklanej, lecz bez blasku fali,
Który szemrząc wygładza okrągłe kamyki;
Śród pólka, gdzie zmrok błędne rozsiewa ogniki,
Śpi bagno ciche, gładkie, na dnie pełnem błota.
Lepka, słonawa piana frędzlę swoją mota,
Zieloną, aksamitną, wzdłuż grząskich wybrzeży;
W powietrzu ostry wyziew jak mgła gęsta leży,


A pod wód taflą, ciężką, jakby płynny ołów,
Szczątki zbutwiałej nędznej flory takich dołów
Pełzają w gęstym kale, zkąd chwilami drżące
Baniek gazu zimnego wznoszą się tysiące...

Tam ona żyje.
Czasem, gdy noc czarna wkoło,
Gdy swe alabastrowe księżyc skryje czoło
Za wyzębione góry, za wzgórków mur szary;
Gdy gwiazdy otulone we mgły i opary
Czuwają uśmiechnięte nad senną równiną;
Gdy wszystkie głosy, tchnienia bledną, gasną, giną,
Gdy wszystko, co wkrąg za dnia mówi, śpiewa, dysze,
W mroku zwolna usypia, otula się w ciszę, —
Ona wychodzi...
Z bagna, które się zmarszczyło,
Podnosi się; przez wodę płynie czarną, zgniłą;
Po oślizłych sitowiach wypełza bez szmeru,
Marzycielka spragniona nocnego eteru.

Z pod kępy młodej trzciny, którą wiatr kołysze,
Posępnie patrzy w mroki, wsłuchuje się w ciszę
I poi się od łąk gdzieś woniejącem sianem...

Marzy o pięknem słońcu, nigdy niewidzianem,
O ptakach, o lazurów przejrzystych sukienkach,
O motylach złocistych, wysmukłych panienkach,
O chmurach, wietrze, który chłodzi skwary słońca,
O wszystkiem, co — het — może lecieć w dal bez końca!

Wznosi ciężki łeb, który pleśń kryje i piana, —
I ona, ta ohyda zewsząd odpychana,

Istota nędzna, smutna, parya dnia jasności,
W samotności jękliwie tka swą pieśń miłości...

Miłość! Miłość! Mknie głos jej w powietrznej przestrzeni.
Śpiewać — to stać Się dwojgiem! Śpiew leje się, mieni:
Skarga słodka, żałosna, żalów niezmierzoność,
Hymn porywów — niejasnych, szczerego zapału,
Krzyk duszy pełnej bólu, co kona śród kału
I konając wzlatuje w niebios nieskończoność!




EDMOND HARAUCOURT. LE CRAPAUD.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Edmond Haraucourt i tłumacza: Zenon Przesmycki.