<<< Dane tekstu >>>
Autor J. K. Potocki
Tytuł Rosiczka
Pochodzenie Światełko.
Książka dla dzieci
Wydawca Spółka Nakładowa Warszawska
Data wyd. 1885
Druk S. Orgelbranda Synowie
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Rosiczka.
W

W gorący dzień letni robotnicy kopali torf na łące. Torf jest podobny do czarnej ziemi, tylko, że ma w sobie dużo węgla i dla tego służy na opał — tak, jak drzewo. Na brzegu łąki było miasteczko, a w miasteczku szkoła. Nauczyciel często opowiadał uczniom swoim o różnych zwierzętach i roślinach, — chodził z uczniami do lasu i na łąki, gdzie wszyscy zbierali trawy i zioła, chwytali rozmaite muszki i motyle. Pilniejsi uczniowie przychodzili do nauczyciela nawet podczas wakacyj i razem z nim odbywali wędrówki. Tylko jeszcze na owej łące torfiastej nie byli nigdy i właśnie w ten dzień gorący tam przyszli. Nauczyciel opowiedział im w drodze, że na łąkach torfiastych rośnie mało pięknych kwiatów, ale za to można tam znaleźć jednę bardzo, bardzo dziwną roślinkę.

— A jak się ona nazywa? — spytał jeden z uczniów.
— Nazywa się rosiczka.
— Rosiczka? Po czem ją można poznać? — zapytał drugi.
— Po listkach okrągłych, czerwono-brunatnego koloru i okrytych włoskami.
— A z czegoż ona taka dziwna? — zawołał trzeci.
— Ho, ho, jakiś ciekawy! powiem wtedy, gdy ją znajdziecie. Szukajcie.
Ponieważ byli już na łące, więc wszyscy zaczęli szukać.
Po chwili jeden z uczniów zawołał:
— Jest! jak matkę kocham, jest! znalazłem! Tak, to rosiczka: ma okrągłe, czerwonawe listki a na listkach włoski...
— Dobrze, Karolu, dobrze! Zuch z ciebie zawsze. Prawda, żeś znalazł rosiczkę! — zawołał nauczyciel, schylając się nad uszczęśliwionym Karolem.
Wszyscy uczniowie zbiegli się do rosiczki i zaczęli ją oglądać.
Była to mała, niepokaźna roślinka. Drobne jej listki wyrastały na długich ogonkach tuż przy ziemi i  ułożone były w kółko tak, jak promienie gwiazdy. W samym środku z pomiędzy tych listków wznosił się niewielki badylek, a na jego wierzchołku było kilka drobnych białych kwiatków. Na listkach były malutkie włoski, na końcu każdego włoska widać było jakby główkę, a na niej kroplę błyszczącego płynu.
— Patrzcie państwo, jaka na niej rosa! — zawołał jeden z uczniów, Władzio.
— Właśnie, że to nie jest rosa, tylko jakiś sok lepki; widzisz, jak przylega do palców? — odpowiedział Karol.
— A prawda, prawda! — potwierdzili inni.
— Proszę pana, do czego jej służy ten sok? — zapytał Władzio nauczyciela.
— Ja się domyślam — krzyknął Karol — że to pewno muchy przylatują tutaj i karmią się tym sokiem, a może pszczoły zbierają to sobie na miód?
Ledwie to powiedział przyleciała naprawdę muszka i usiadła na brzegu listka. Myślała biedaczka, że się pożywi, ale stało się inaczej. Ugrzęzła w soku, jak w błocie, i nie mogła się stamtąd wydobyć. Oprócz tego stała się jedna rzecz bardzo dziwna. Jak tylko muszka usiadła na brzegu, włoski na listku zaczęły się poruszać i powoli, powoli spychały ją aż na środek liścia...
Wszystkie dzieci pootwierały usta ze zdziwienia.
— Koledzy, trzeba uwolnić muszkę z kłopotu — zawołał Karol.
Uczniowie nie zgodzili się na to, bo bardzo byli ciekawi, co też ta rosiczka zrobi z muchą.
Kiedy biedaczka była już na środku listka, wszystkie włoski pochyliły się główkami do niej i oblepiły ją swoim sokiem. Oprócz tego brzegi listka zaczęły się naginać ku górze i nakoniec zamknęły się nad muchą... Była ona teraz jakby pogrzebaną w listku rosiczki...
— Cóż się stanie z muchą — zapytał Władzio nauczyciela.
— Rosiczka ją przetrawi tak, jak my trawimy pokarmy w żołądku, i spożyje ze smakiem, jak pieczyste. A cóż, nieprawda, że dziwna roślinka.
— O jej! jaka dziwna! — zawołały dzieci.
— Patrzcież państwo — powiedział znów Władzio — to wszystkie rośliny ciągną pożywienie albo z ziemi albo z powietrza, a tej rosiczce zachciało się zjadać muchy.
— Nie tylko muchy. Gdybyśmy położyli na listku kawałeczek mięsa, albo sera — rosiczka postąpiłaby z nim tak samo. Oprócz rosiczki jest jeszcze kilkanaście takich roślin. Nazywają się one wszystkie owado-żernemi, bo się karmią owadami.
Dzieci znalazły na łące jeszcze dużo rosiczek, a Karol wykopał ich aż kilka. Przyszedłszy do domu, pozasadzał je w doniczkach. Niektóre przykrył drucianą siatką, aby muchy się do nich dostać nie mogły, a inne pozostawił bez przykrycia i dawał im codzień to kawałeczek mięsa, to sera, to jakąś muszkę. Po kilkunastu dniach pokazało się, że te, które były przykryte, wyglądały daleko gorzej — tak, jak człowiek, co bardzo długo pościł, a tamte, którym dawano muchy i mięso — miały się daleko lepiej. Rosiczki pod siatką byłyby nawet zupełnie zwiędły, gdyby nie to, że swojemi grubemi korzonkami mogły sobie zdobyć jaki-taki posiłek z ziemi. Gdyby korzonki te były cieńsze, toby soki łatwiej mogły się przez nie przesączać, ale panowie korzonki na łące odwykły już od roboty i zgrubiały, bo tam roślina karmiła się częściej za pomocą owych ruchliwych włosków.

J. K. Potocki.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Karol Potocki.