<<< Dane tekstu >>>
Autor Kazimierz Wyka
Tytuł Rzecz wyobraźni
Wydawca Państwowy Instytut Wydawniczy
Data wyd. 1977
Druk Drukarnia Wydawnicza w Krakowie
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


DEDECIUS


I

Nakładem Wydawnictwa Literackiego w Krakowie ukazały się dwie książki Karla Dedeciusa[1], którym warto poświęcić szczególną uwagę. O Dedeciusie bowiem, niczym o tuwimowskiej zieleni, można nieskończenie. Toteż ostatnio sporo o tym niezwykłym człowieku pisano. Książkę o Polakach i Niemcach kompetentną przedmową poprzedził znakomity tłumacz, komentator i badacz literatury niemieckiej oraz Joyce’a — słowem Egon Naganowski. Notatnik tłumacza mieści na wstępie zbiór nader trafnych spostrzeżeń o sztuce translatorskiej Dedeciusa, zbiór pióra Jerzego Kwiatkowskiego. Nie zabrakło też recenzji. Wymieniam najważniejsze: W. Szewczyk, Szlachetne intencje i piękne wyznania („Nowe Książki“ 1974, nr 11); W. Bialik, Posłannictwo Dedeciusa („Literatura“ 1974, nr 30); K. Tomala, Kochanek polskich muz („Poglądy“ 1974, nr 15).
Sądzę wszakże, że nikt z wymienionych nie dogrzebał się do pewnych warstw osobowości oraz cech nie tylko translatorskiego działania Karla Dedeciusa, warstw i cech, bez których krytycznego ujawnienia oraz naświetlenia portret tego pisarza jest niepełny. Tak — pisarza, a nie tylko tłumacza. Powiedziano słusznie, że Dedeciusowi ze strony polskiej należy się portret. Pragnę do tego przyszłego portretu dorzucić parę nie dostrzeżonych dotąd rysów, zebranych wyłącznie z omawianych książek.

II

Zmarła Irena Krońska nazwała pięknie Dedeciusa „honorowym ambasadorem naszej literatury w niemieckojęzycznym departamencie powszechnej République des Lettres”.
Rozpocznijmy od nazwiska owego ambasadora: Dedecius. Tej sprawie poświęcił on (Notatnik tłumacza) przedziwny szkic od Deciusza Lanuviusa, przywódcy strajku rzymskich flecistów w IV w. przed n. e. Dla krakowianina kończy się na Woli Justowskiej, dzisiaj najzieleńszej dzielnicy miasta, której nam chyba jego ojcowie nie zepsują jakimiś głupimi autostradami. Okazuje się zarazem, że dzisiejszy Dedecius z Frankfurtu nad Menem jest przerażający: wie wszystko. Wie, że w XVI stuleciu ta dzisiejsza dzielnica nazywała się Wolą Chełmską, od wsi Chełm istniejącej przy drodze do Kryspinowa i na lotnisko w Balicach. Więc mi donoszą, że renesansowy pałac Justusa Decjusza, dotąd na szpital obrócony i niszczejący, ma zostać przywrócony do minionej świetności.
Już w tym szkicu są widoczne dążności umysłu Dedeciusa: przeświadczenie o ponadnarodowej misji tłumacza, przeświadczenie sprowadzić się nie dające tylko do zawodu przekładacza; magia cyfr, wykresów oraz swoista correspondance des mots. To ostatnie określenie biorę ze wspólnego romantykom i modernistom przeświadczenia o wzajemnym powinowactwie sztuk. Correspondance des arts. Dla Dedeciusa podstawą podobieństwa, powinowactwa są słowa, są języki, są ich dalekie korzenie etymologiczne i gałęzie semantyczne, które chociaż ze wspólnego idą pnia, w każdym języku narodowym szumią inaczej.
Genealogia i historia. Urodzony w r. 1921, pochodzi Dedecius z rodziny rdzennie niemieckiej, od pokoleń osiadłej w Polsce. Przez swą datę urodzenia, gdyby Polakiem był, należałby po prostu do pokolenia Kolumbów. Rówieśnik Baczyńskiego, Różewicza, Białoszewskiego, Borowskiego, Bratnego.
Lecz gdy polscy Kolumbowie wykrwawiali się w powstaniu warszawskim, on już siedział w Związku Radzieckim za drutami obozu jenieckiego. O czym za chwilę.
Ukończył w Łodzi polskie gimnazjum im. Stefana Żeromskiego. Praprzodkiem wszelkich znakomitych tłumaczy był św. Hieronim, twórca Wulgaty, więcej niż przekładu, uporządkowania i kanonu w języku łacińskim czterech Ewangelii i Starego Testamentu. Jego imię, w brzmieniu francuskim podawane — St. Jérôme, kojarzy się nieraz Dedeciusowi z brzmieniem nazwiska patrona łódzkiego gimnazjum. Ta sama magia sławnych zbieżności, niezależnych od znaczenia dawnych wyrazów, co we wskazanym już przypadku nazwiska samego Dedeciusa.
A jednocześnie przeświadczenie o misji tłumacza jako tego, co łączy to, co rozłączone i rozdzielone. Postaci św. Hieronima poświęcił Dedecius szkic Prawzór. Rimini, Wiedeń, Boston, Harvard University. „Stało się moim przyzwyczajeniem podczas podróży i wizyt w muzeach, galeriach, kościołach wypatrywać wizerunków Doctoris Doctorum i Doctoris maximi, żeby zobaczyć, jak przedstawiali go sobie niemieccy, holenderscy, włoscy, hiszpańscy i anglosascy mistrzowie różnych epok.”
Dlaczego się to stało przyzwyczajeniem, sam pisarz odpowiada w zakończeniu: „Ów pustelnik i egzegeta, nauczyciel, prekursor, poszukiwacz prawdy, polemista, artysta i pedant, krytyk i wizjoner, ubogi i purpurat, moralista i grzesznik, pełen pokory i samarytańskiej miłości bliźniego, ale także człowiek ze wszystkimi ludzkimi słabościami, przeżył i zapisał pierwszy całą problematykę zawodu tłumacza. W najwyższym napięciu: w pasji.”
Nietrudno dostrzec, że Dedecius poniekąd o sobie mówi. Pedant językowy — a nie będzie dobrym tłumaczem, kto nie jest takim pedantem — formuje naczelne zdanie i zadanie: „Übersetzen. Über Sätzen sitzen.” Zrozumieć łatwo: „przekładać (tłumaczyć). Nad zdaniami siedzieć.” Ale to nie to. Bo jakim polskim odpowiednikiem brzmieniowym oddać euforię niemiecką zawartą w tych dwu równoważnikach zdania? Może Maciej Słomczyński spróbuje. Ta euforia jest jakoś Leśmianowska. Skracam nieco cytato-dowód: „Tyś pociosał stodołę w cztery dni bez mała, ale kto ją stodolił... Stodoliła ją pewno ta Majka stodolna.“
Dosyć podałem przykładów, a znakomicie je pomnożyć można, by dotrzeć do wniosku, że przeświadczenie o misji tłumacza i magia słowiarskich (od Przybosiowego — słowiarz) różnico-podobieństw to dwa motory sztuki translatorskiej Karla Dedeciusa. Przeświadczenie mieści się w nawiasie ideologii. Magia słów w nawiasie sztuki. W istocie zbiegają się one, sam Dedecius to oznaczył: „Sztuka zakłada wolność. Przekład ogranicza swobodę, ale żąda sztuki.”

III

Wróćmy do historii pokolenia Dedeciusa. Zmobilizowany do armii hitlerowskiej, bierze on do lutego 1943 udział w wojnie przeciwko Związkowi Radzieckiemu. Do tego ogniwa swojej biografii pisarz (tłumacz) parokrotnie powraca w Notatniku tłumacza. Czyni to w charakterystycznym zaplątaniu w correspondance des mots i w magię cyfr.
Niemiecki wyraz „Übersetzung” oznacza zarówno polskie „przekład” oraz „przeprawa”, np. przez wielką rzekę. Wobec tego Dedecius pisze o swoim niemieckim pokoleniu: „Potem zaś nastąpiła przeprawa (= przekład), której ani nie chciałem, ani nie rozumiałem, która mnie nie pociągała, ale do której zostałem wciągnięty: przejście Donu w lecie 1942. Była to przeprawa bezsensowna, brzemienna w skutki i pouczająca. Zakończyła się ona w ruinach Stalingradu, a dla większości moich towarzyszy — w zaświatach. Zrozumiałem wtedy nonsens przepraw, do których nie jesteśmy powołani, które są niczym innym niż gwałtem” (Sprawy osobiste).
Przepraszam, że tyle cytuję. Ale najlepszym dostarczycielem (dostawcą?) rysów do portretu Dedeciusa jest onże sam. Więc to samo co przed chwilą, ale w przekładzie na magię cyfr, która dociera również do literatury polskiej: „Przed wojną mieszkałem w Łodzi na Emerytalnej 13. Do szkoły chodziłem na Ewangelicką 13. 13 lutego 1943 w śnieżnej pustyni pod Stalingradem padłem i zostałem odratowany. 13 grudnia 1949 w Rostowie nad Donem zdecydowano o mojej repatriacji. Od czasu przyjazdu do Frankfurtu mieszkam w domu — przypadkowo — oznaczonym numerem 13. [...]
Na początku moich kontaktów z poezją polską staje jednotomowe wydanie popularne dzieł Mickiewicza, które otrzymałem jako subskrybent w roku 1934. Było to w 13 roku mojego życia. Czytałem dramat o przemianie Gustawa w Konrada, Mickiewiczowskie Dziady, i próbowałem odszyfrować magiczny symbol liczby 44” (Poezja i liczba).
Dodać należy, że antologia poezji polskiej XX wieku skomponowana przez Dedeciusa zawiera utwory 44 autorów. Jak gdyby akuratnie tylu ich było. Wszystko to przypadek, babskie przesądy? Dedecius ponadto lubi swoje wypowiedzi teoretyczne ilustrować graficznie: koła, ich wycinki, prostokąty w schodki ustawione. Podobnie czynił Słowacki w swoich pismach okresu mistycznego dotyczących nauki. Po odpowiedź, że nie są to babskie bzdury’, odsyłam do niezwykle instruktywnego studium W. Toporowa O modelach liczbowych w kulturach archaicznych („Teksty” 1974, 1 /13/). Dedecius w tym miejscu wykrzykuje: znów trzynastka!

IV

Dedecius powtarza parokrotnie w Notatniku tłumacza takie ostrzeżenie: „Dobre tłumaczenie winno najpierw wyłuskać myśl z obcych słów, a następnie na nowo ubrać ją w słowa własnej mowy.” — „Kto tłumaczy w poezji słowa, ponosi niewątpliwie porażkę.” I wreszcie: „Znajomość danego języka zaczyna się tam, gdzie kończy się słownik.”
Praktyka translatorska Dedeciusa dowodzi, że te trzy maksymy stanowią jej uogólnienie. Jako niekompetentny nie mogę się wypowiadać w kwestii znajomości języka niemieckiego przez Dedeciusa. Raz tego spróbowałem i dostałem po palcach. Ponieważ stało się to na łamach redakcji, redakcji Stefana Żółkiewskiego, warto krótko przypomnieć. Pisząc recenzję antologii polskich poetów poległych w czasie wojny, generacja Dedeciusa (Płonące groby), zakwestionowałem taki drobiazg (?). Znak zapytania, albowiem w poezji i w jej przekładzie nie ma drobiazgów.
Józef Czechowicz pisze w Modlitwie żałobnej po śmierci Karola Szymanowskiego: „będzie się toczył wielki grom z niebiańskich lewad”. Lewada, wyraz pochodzenia greckiego, oznaczający łąkę ze źródłem, przepływem wody, istnieje u Słowackiego, u Iwaszkiewicza. U kresowców. Dedecius przekłada: „aus himmlischen levaden wird ein grober donner roll’n”. Wydawało mi się, że tłumacz popełnił kalkę językowo-brzmieniową, nie bardzo rozumiejąc, co po polsku znaczy lewada. Tymczasem wyraz podobny w języku niemieckim istnieje, co innego niż łąka oznacza i dał się w omawianym kontekście zastosować. Tyle że nie było go w moich słownikach, a poza nimi zaczyna się prawdziwa znajomość języka... Dedecius udzielił mi z kolei należnej reprymendy.
Kwiatkowski i Naganowski dostarczają w swoich przedmowach licznych dowodów mistrzostwa Dedeciusa w zakresie przekładu nie będącego tylko przekładem samych wyrazów. Ulubionym pisarzem Dedeciusa jest, przyjacielem był Stanisław Jerzy Lec. Lec pisze:

Cóż zostało z ekstaz i miłości —
Suche cyfry przyrostu ludności.

Dedecius przekłada:

Was blieb zurück von den Liebesmahlen?
Bevölkerungszuwachs in trockenen Zahlen.

Kwiatkowski komentuje: „trudno oprzeć się przekonaniu, że tłumaczenie jest celniejsze poetycko niż oryginał. Zamiast abstrakcyjnych «ekstaz i miłości» — bardziej konkretne i nieco zabawne «Liebesmahlen»: «miłosne uczty».”
To pokorne i mądre pochylenie się nad każdym tłumaczonym słowem wynika również z postawy moralnej pisarza. Wie on dobrze, iż żyje w epoce, która zbudowała „babiloński wieżowiec ogólnego nieporozumienia”. Wie i pragnie temu przeciwdziałać. To przeciwdziałanie jest Norwidowskie, niejednokrotnie Dedecius powołuje się na Norwida. Prowadzi ono aż do Norwidowskiej teorii milczenia i przemilczenia w służbie prawdy, skoro czytamy:
„W epoce językowych ruin, szumu werbalnego, wrzasku, bełkotu i zniekształceń prawda zepchnięta zostaje na bok: w przemilczenie. Zwłaszcza słowo ciche, powściągliwe, gęste okazuje się wśród wielu możliwych artykulacji najgodniejsze zaufania, najprawdziwsze, nonkonformistyczne” (Tłumaczenie i społeczeństwo).
Tak pisząc, dokonywa Dedecius pewnej sakralizacji wobec czynności kulturowej uchodzącej za czynność raczej profesjonalną.

V

Dotąd wciąż było o Notatniku tłumacza. Pozostaje poświęcony posłannictwu książek essay Polacy i Niemcy. Mowa w nim głównie o wzajemnych kontaktach kultury polskiej i niemieckiej od czasów najdawniejszych po dzień dzisiejszy. O ile w notatniku podziwiać się daje samowiedza Dedeciusa, o tyle w rzeczy o posłannictwie książek poklask budzi jego erudycja.
Chciałbym zaproponować kilka dopełnień do wspomnianego przeglądu. Czasem przydałby się komentarz. Wątpię, aby zwykły czytelnik polski wiedział, co naprawdę znaczy wyraz „pałuba” (spotykamy go również w Weselu Wyspiańskiego), który dzięki powieści Irzykowskiego zrobił taką karierę literacką. Mach, wraz z nim Richard Avenarius, nie tylko u Irzykowskiego jest obecny. Pamiętać trzeba o wczesnym studium Stanisława Brzozowskiego Filozofia czystego doświadczenia. Ryszard Avenarius (1903, przedruk w tomie Idee).
Jedna zaś sprawa domaga się nieco obszerniejszej dyskusji. Dedecius pisze: „[Mickiewicz] podczas pracy nad epopeją Pan Tadeusz — jak pisał do przyjaciół — miał przed oczyma Hermana i Dorotę [Goethego].” Prawda to i zarazem nieprawda. Istotnie, taki list poety istnieje, a dawniejsi badacze Mickiewicza uczepili się tego listu, zapominając o innych powinowactwach Goethe-Mickiewicz.
Chodzi o dzieło Goethego znacznie większego kalibru, dzieło żywe także dla czytelnika współczesnego: Dichtung und Wahrheit. W porównaniu z nim Herman i Dorota jest utworem raczej kieszonkowego formatu (nie tylko na rozmiar introligatorski) i przynależy tylko do historii literatury. Poeta już w latach wileńskich znał Dichtung und Wahrheit, jego lekturę zalecał Jeżowskiemu, a w rozprawie Goethe i Bajron (1827) wykazał głębokie zrozumienie problematyki zmyślenia i prawdy. Nici, które prowadzą dalej, w stronę Pana Tadeusza, prześledziłem w rozdziale Poezja i prawda, romantyzm i realizm mojej monografii „Pan Tadeusz.” II. Studia o tekście (1963). Krytycy takiemu mickiewiczowskiemu „powinowactwu z wyboru” nie zaprzeczyli. Pragnę, by Dedecius również dał się przekonać.
Książeczkę omawianą kończy mini-antologia poetów niemieckich, urodzonych na ziemiach polskich bądź na zachodnich rubieżach Związku Radzieckiego. Antologia bardziej niż wzruszająca. Wilnianie, czy się w Polsce rozproszyli, czy z „innego świata” poniosło ich aż do Kalifornii, nie inaczej pamiętają swoje miasto, jak urodzony w Tylży poeta berliński — Johannes Bobrowski. Taki ton dźwięczy również w partiach lirycznych u Tadeusza Konwickiego, w jego wręcz za gardło ujmującej Kronice wypadków miłosnych.

Wilno, ty bzie dojrzały!
Zapadł się czas twój wilczy
z zielonymi oczami.
Tur i niedźwiedź, i dzik
przerażone, gdy Giedymin
w róg uderzył, zatrzymały się dysząc
nad Niemnem dopiero,
w dąbrowie nad brzegiem
... Mickiewicz opiewał
połysk dziko lśniących dni
i mroku. Lecz lekko
przemykała czuła Wilia.
(Tłum. E. Naganowski)


VI

Kimżeż jest więc Karl Dedecius?
Jego casus nie jest łatwy do określenia. Oddzielnie bowiem trzeba traktować sprawę tłumacza i jego talentu; oddzielnie sprawę pochodzenia narodowego, kraju młodości i odczuwanej oraz pełnionej na tych przesłankach misji.
Wielokrotnie używałem podmiotu pisarz, mówiąc o Dedeciusie, i ten podmiot w zakończeniu podtrzymuję. Podobnie jak twórcy pastiche’u poetyckiego (parodia to co innego), podobnie jak malarscy mistrzowie w naśladowaniu wielkich malarzy dawnych wieków, Dedecius jest poetą, pisarzem, poprzez tłumaczenia dopełniającym samego siebie poetą.
W szkicu Czy tylko poeta czytamy: „Sądzę, że nie każdy, kto pisze wiersze, własne wiersze, jest poetą i nie każdy, kto nie pisze wierszy, własnych wierszy — nim nie jest. Talent poetycki nie zakłada (ani nie wyklucza) talentu translatorskiego. Jeśli idzie o potęgę wyobraźni językowej, zarówno poetom, jak i tłumaczom potrzebne są te same zdolności. Ale później rozłączają się ich drogi i różnymi szlakami wiodą do tego samego celu. (Czy go osiągają, to inna sprawa.)
Są poeci, co sami stworzyli znakomite rzeczy, ale nigdy nie byli w stanie nawet na chwilę opuścić własnej skóry, wyzbyć się własnego stylu, wyrzec się własnego punktu widzenia. Takim poetom z reguły nie udają się przekłady [...] Są także nie-poeci, co z tych czy innych powodów nie piszą wierszy, a przecież są potencjalnymi poetami.”
Uogólnienie zawarte w ostatnim zdaniu jest zarazem samookreśleniem Dedeciusa: „nie-poeta”, którego przekłady wciąż świadczą, że jest poetą, choć na cudzej kanwie. Najchętniej na kanwie polskiej generacji, do której należą: Herbert, Różewicz. Dlatego ci dwaj, ponieważ — mimo całej różnicy osobistej poetyki — oni najbardziej odpowiadają temu, co ich niemiecki rówieśnik uważa za najważniejsze w literaturze. I na pewno uważa słusznie.
„Najsilniej przemawia do mnie w literaturze pełen rozpaczy poryw i wewnętrzny przymus poszukiwania prawdy mimo wszystko i wbrew wszystkiemu. W szczególnych okolicznościach ten pełen energii pęd w języku toruje sobie drogę do Logosu i wolności. Owe szczególne trudności nadają fascynującym mnie literaturom ciężar własny, oblicze i blask” (Tłumaczenie i społeczeństwo).
Pochodzenie narodowe, ojczyzna młodości. W kulturze polskiej istnieje długa lista jakże zasłużonych dla naszej kultury i nauki postaci, które nazwiska nosząc niemieckie i takiegoż będąc pochodzenia, dali naszemu dziedzictwu częstokroć więcej aniżeli zasłużeni o nazwiskach czysto polskich. Linde, Kolberg, Estreicher, Adalberg, Gebethner, Wolff, Orgelbrand, Brückner, Nitsch, Szober, Lehr, Szafer, Goetel, Staff, Braun w różnych odmianach rodzinnych. Tę listę znakomicie można by pomnożyć. Wilhelm Mach, na przyprzążkę siebie dołączam i metrykalnie wyznaję, że w nazwisku Wyka płynie krew moich niemieckich przodków, chłopskich kolonistów józefińskich — Weck.
Na całkiem oddzielnych prawach na tę listę trzeba wpisać nazwisko Dedecius. Niemcopolak, Polakoniemiec, coś jak Konwickiego zwierzoczłekoupiór, lecz bez makabrycznego dowcipu zawartego w tym neologizmie złożonym na podobieństwo złożeń niemieckich. Po prostu — Karl Dedecius.

1974





  1. Karl Dedecius, Polacy i Niemcy. Posłannictwo książek. Przełożyli Irena i Egon Naganowscy. Przedmowę napisał Egon Naganowski, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1973; tenże Notatnik tłumacza. Autoryzowany przekład z niemieckiego Jana Prokopa. Wstępem opatrzył Jerzy Kwiatkowski, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1974.





Tekst udostępniony jest na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa 3.0 Polska.