Rzecz wyobraźni/Jerzy Harasymowicz przeszły i obecny
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Rzecz wyobraźni |
Wydawca | Państwowy Instytut Wydawniczy |
Data wyd. | 1977 |
Druk | Drukarnia Wydawnicza w Krakowie |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Na mapie poezji polskiej objawił się Jerzy Harasymowicz w tych szczęśliwych dla owej poezji latach, kiedy debiutowało całe pokolenie roku 1956. Miron Białoszewski, Stanisław Grochowiak, Zbigniew Herbert, by przy tych jedynie pozostać nazwiskach. Ówczesne ośmielenie wyobraźni poetyckiej i prawo do jej indywidualnego kształtowania, chociaż przez następców owego pokolenia rozmienione zostało na drobne miedziaki, z perspektywy lat kilkunastu ocenione być musi jako wkład wspólny i więź wzajemna debiutantów z roku 1956.
Każda generacja literacka, każda grupa pisarska w dwojakim momencie swojego istnienia szczególnie jest widoczna: kiedy wstępuje w szranki i rozpoczyna walkę: kiedy schodzi z pola, schodzi ku stronie, o jakiej w Powrocie Odysa Wyspiańskiego mówi nieszczęsny tułacz: „Łódź umarłych! — W zaświaty — w zapomnienie.” Dla poetów roku 1956 pierwszy moment już minął. Do drugiego — na szczęście! — jeszcze daleko, bardzo daleko. Daleko, chociaż pokolenie to posiada już swoją legendę personalną dotyczącą tego, kto przedwcześnie odszedł, a mógł pozostać w pierwszym szeregu: Andrzej Bursa, opowiadanie Stanisława Czycza And. Ma się pod jesień — powiada dzisiejszy Harasymowicz. Zapominając, że jesień to pora owocobrania, słusznie zaś ironizując:
I deklamuje się to życie na powiatowej scence
Czasem przez gazetkę wierszyk jak wróbel przeleci
I pierwsi do wypłaty się chudej garniemy
A za nas już i tak większy na Olimpie siedzi
Ma się tedy Leszku pod jesień.
(Ma się pod jesień)
Należy bowiem Harasymowicz do autorów pisujących i publikujących dużo i mało się o to troszczących, jakiej selekcji pośród nagromadzonego dorobku dokonywa czytelnik, jakiej dokona przyszłość. Sam Harasymowicz przeprowadził ową selekcję ogłaszając w roku 1967 ponad trzysta stronic liczący Wybór wierszy. Na jakąż to własną drogę wskazuje ów dorodny bukiet tytułów? Na jakież cechy indywidualności własnej i typu poetyckiego odczuwania, jeżeli pamiętać, że indywidualności nie dobiera się wedle własnego wyboru, lecz niczym piętno nie do zmycia trwa ona na skórze każdego prawdziwego poety.
Prawdziwość poezji Harasymowicza potwierdzona jest przez jej czytelnicze powodzenie. Zaledwie paru poetów dzisiaj tworzących cieszy się nim w tym stopniu, co autor Cudów i Budowania lasu. Napisałem: powodzenie czytelnicze, ponieważ krytycy i recenzenci, specjalnie krytycy i recenzenci warszawscy, nie darzą tego poety szczególnymi łaskami. Sądzę, że w ostatecznej instancji ten spór gustów wygrają wszystkie dobre i bardzo dobre wiersze Jerzego Harasymowicza. O jakości sadu mówią jego owoce, a nie opinie sąsiadów.
Aleksander Świętochowski określił był kiedyś każdego bez wyjątku poetę jako człowieka pierwotnego, to mając na myśli, że jakże często u podłoża obrazu poetyckiego leży dobitne lub stłumione zbliżenie animizacyjne świata zewnętrznego z człowiekiem. Zbliżenie właściwe umysłowości, wierzeniom i wyobrażeniom ludów pierwotnych. W pierwszych swoich zbiorach Jerzy Harasymowicz od takiego zbliżenia animizacyjnego najchętniej rozpoczynał. Jego opis zimy brzmiał podówczas:
„Góry w niezrównanych iskrzących kołpakach odpływają prosto w rozwartą paszczę widnokręgu o kolosalnym błękitnym podniebieniu. Po nie istniejących drabinkach procesje siwych świerków idą pomalutku do nieba... Tuż pod ziemią wszystko jest już zapięte na ostatni guzik. Bataliony liliowych krokusów są już gotowe — do pierwszego desantu!” (Zima).
Góry zatem noszą kołpaki, widnokrąg ma podniebienie, równo sadzone świerki suną po drabinach, a chociaż w członie ostatnim opisu krokusy to ukryci pod śniegiem spadochroniarze — nie wyszliśmy poza krąg animizacji przyrody poprzez jej podobieństwa szczegółowe do ludzkich postępków i zachowań. Tak postępował przeszły Harasymowicz. Obecny — czyni to o wiele delikatniej, kiedy na przykład opisuje las:
Trujące grzyby
za wszelką cenę
chcą być zebrane
Zielona bylina
kraje ręce
jak brzytwa
Moczary starają się
sprzedać każdemu
swe dywany.
(Las)
Z takiego patrzenia na dotykalną rzeczywistość rodzi się baśń. Poezja Harasymowicza była i pozostaje poezją baśni jako sposobu poznania poetyckiego. Jak przy każdym nawrocie do prasposobu i prawzoru, rzecz główna w tym, co poeta z nimi uczynił. Baśń animistyczna i antropomorfizacyjna bywa zazwyczaj dokładna i statyczna. Harasymowicz postępuje inaczej. Widzenie najbardziej pierwotne łączy się u niego z widzeniem całkowicie nowoczesnym. Łączy się na szczeblu płynnym, gdzie kształt przechodzi w kształt jak obłok w obłok. Oto budzenie się w górach, zarówno tytuł wiersza, jak dosłowne budzenie się poety poprzez każdy napotkany kształt w przyrodzie.
Cieli się mgła
Odbieram od niej
Dzień
Przeciągam się
W barach gór
Wychodzę na polanę
Wita mnie ryś
Strzegący zabudowań mych
Łapię siwki brzóz
Chodzące za cukrem
I zaprzęgam je
I jadę w góry swe
Aby zawieźć
Te długie poematy
Leżące tam
Od kilku zim
(Budzenie się w górach)
Taki krajobraz antropomorfizacyjny został przez Harasymowicza swoiście dokwaterowany i zagęszczony. Jawią się w nim myszy, wiewiórki, kawki, dzięcioły, kruki, ślimaki, jelenie, odpowiadająca im flora podleśna i śródleśna. Ale jawiły się również krasnoludki, zezowate aniołki, diablątka, czarcie łapki. Jawiły się, ponieważ coraz ich mniej u obecnego Harasymowicza. Nie wiadomo zaiste, co w tym krajobrazie poetyckim jest rzeczywiste, ponieważ pochodzi z obserwacji, a co rzeczywiste tylko w sensie baśniowym. Nie wiadomo, kto lokator główny, a kto później zamieszkał. W tym przemieszaniu tkwi nie słabnący i daleki od wyczerpania pomysłów urok poezji Harasymowicza. Przeszły Harasymowicz z nadmierną nieraz rozrzutnością go dawkował. Obecny potrafi być oszczędny i tym celniejszy osiąga efekt poetycki. Oto jak niewielu kresek potrzebuje ten obecny, by zapisać noc marcową:
Wiatr chodzi po górach
jak niedźwiedź
łamie drzewa
Szczekają psy
Ucieka do Popradu
śnieg
jak biała wydra
Na stole
wezbrany kałamarz
(Noc marcowa)
Drugiemu ze swoich tomów nadając tytuł Powrót do kraju łagodności, wskazywał podówczas poeta i wskazuje wciąż, gdzie owa kraina się znajduje. Jest ona bowiem zarówno marzeniem i imperatywem jego obronnej wobec świata postawy, jak też krainą rzeczywistą i na mapie konkretnego polskiego powiatu, Nowy Sącz, dającą się wskazać. Dawny Harasymowicz swoje marzenie o kraju łagodności podawał w tonacji ciepłej i naiwnej. Obecny czyni to w sposób gorzki, ale o ileż bardziej przejmujący, kiedy nazwie samego siebie — niedźwiedziem, daremnie przez wiosnę obudzonym i wyciągniętym z legowiska:
Skazany na te góry
Z kilkoma purchawkami cerkwi
Z rezerwatem lip
Drzemię w ich zielonych lochach
Nie przyjmuję radości
Spod śniegu wychodzą łąki
Czarne od trucizny
Skazany na te góry
Idę ciężko jak niedźwiedź
Już dawno obudzony
Z wiary i nadziei.
(Niedźwiedź)
Dawniej, kiedy słowo wieszcz nie stało się jeszcze określeniem dotyczącym tylko Mickiewicza, Słowackiego, Krasińskiego, tych wybrańców poetyckiej wielkości, nie tylko oni, lecz mógł być nazwany wieszczem każdy poeta, jeżeli uporczywie i konsekwentnie trzymał się pewnego tematu, okolicy, jeżeli piórem ustawicznie do nich nawracał. Dawniej więc Harasymowicz zostałby nazwany — wieszczem Muszyny albo może: wieszczem Jaworzyny Krynickiej i Popradu. Jego tytuły sławy pozostałyby w obrębie pięknego i łagodnego, przychylnego sadom, ludziom i pogodom powiatu nowosądeckiego.
Do Muszyny nad Popradem (od północy chroni ją Jaworzyna Krynicka) prowadzą z Krakowa różne rzeczywiste drogi. Zanim za Starym Sączem, zanim gdzieś od Rytra, mijając pasieki, strome łąki i czuby leśne, nie przytulą się do siebie i nie ścisną we wstążkę trójdzielną i odtąd nierozłączną: Poprad, linia kolejowa i szosa. Z drugiej strony Tatr przybywający Poprad, rzeczny Janosik słowacki, łagodniejszy od swego harnasiowatego krewniaka Dunajca. Wraz z Kamienicą wspólnie zebrane opłyną od północy osiadły w ciepłej i rozległej kotlinie Nowy Sącz.
Można bardziej okrężnie — na Limanową czy też Tarnów i Zakliczyn. Wędrując przez Limanową mijamy rodzinne okolice Tytusa Czyżewskiego, twórcy Pastorałek, poety, od którego na mapie poezji niedaleko do Harasymowicza. Lecz najbliżej z Krakowa do Muszyny przez powiat brzeski, rozkołysany od zielonych, liściastych pagórków, z wprawionym w krajobraz jeziorem Czchowa i Rożnowa. Gdyby ściany tatrzańskie przysunąć im bliżej i trochę, dla klimatu, zmienić równoleżniki, byłyby to jeziora włoskie. W Czchowie, Nowym Sączu, Rytrze, Muszynie czuwają szczątki baszt i zamków, miniatura tych wspaniałych i szczęśliwie dochowanych po przeciwnej stronie gór, nad Wagiem i Orawą. Wszystko to piękne szlaki do krainy łagodności i sady tak zagęszczone, jak nigdzie w górskiej Polsce, na stokach południowych przyczepione, aż się proszą, by towarzyszyły im winnice. Wino tłoczone po węgierskiej stronie tymi drogami do Sarmatów wędrowało.
Obecny Harasymowicz nie tylko łagodność skupioną w ciepłym krajobrazie dostrzega na tych szlakach. Sama sielanka jest tutaj mylnym przewodnikiem. Te ziemie posiadały swoją piękną, jeszcze piastowską przeszłość, głównie widoczną dzisiaj w prowincjonalnych zabytkach. Na południowym, górskim krańcu owej krainy zetknął się żywioł polski z żywiołem ruskim, aż tutaj sięgał zachodni język Łemkowszczyzny. Dwie najbardziej wysunięte cerkwie greckokatolickie znajdowały się tuż za Szczawnicą w powiecie nowotarskim, Jaworki i Szlachtowa. Cóż za paradoks historyczny! Szlachta i magnateria polska przeprawiała się zdobycznie za Dniepr i Kijów, gdy pasterz i chłop rusiński w milczeniu podchodził górami na wysokość Krakowa.
W poezję obecnego Harasymowicza, niczym dwa koncentryczne i poszerzające jej zakres kręgi, wstąpiła historia i wstąpiło pogranicze dwu plemion słowiańskich. Po Łemkach pozostało dzisiaj tylko wspomnienie, zapadające się w ziemię stare cmentarze, cerkwie i święci obecni w figurach i freskach. To pogranicze należało kiedyś wraz z miastami spiskimi do ogromnych dóbr krakowskiego biskupstwa, a ponieważ osiemnastowieczny biskup Adam Krasiński był ministrem spraw zagranicznych konfederacji barskiej, na tamtej ziemi konfederaci barscy wyjątkowo długo i uparcie się trzymali. Ślady Kazimierza Pułaskiego wciąż są obecne. Szlak obozów, walk i mogił konfederackich aż po Tylicz sięga, poczynając od mogiły i krzyża sprzed kościoła Kapucynów w Krakowie. Czyżbym przepowiadał, że konfederaci barscy któregoś dnia wtargną w wezbrany kałamarz Harasymowicza? W poezji wszystko jest możliwe, zwłaszcza w poezji stylizatorskiej i czułej na uroki minionego bezpowrotnie.
Wracajmy do Łemków. Późnobarokową katolicką farę w Muszynie z odległości niewielu kilometrów otaczają Złockie, Szczawnik, Powroźnik, stara Krynica. Baniaste kopułki i złamane krzyże doliną Kamienicy spływają w stronę Nowego Sącza. Podobne niekiedy do fantastycznych konstrukcji wieżowych w szopkach krakowskich, te kopułki coraz wysterczają spośród równo przyczesanych świerków u krajana naszego poety, u krynickiego Nikifora. Ten krąg koncentryczny wypełniony został całą grzędą dorodnych, melancholijnych, bez precedensu w poezji polskiej utworów Harasymowicza. Defilują w nich cerkiewne i bizantyjskie Dymitry, Harasymy, Terencjusze, Konstantyny, Teodozje, Sofronie, Ksenie. Zwracając się do Jerzego Lieberta, poety Huculszczyzny, powiada poeta Muszyny, że:
zostaną po nas
prorokach bosych
ścieżki wydeptane
w śniegu
nad Popradem
nad Prutem
(Do Jerzego Lieberta)
Oto cmentarz
zielem zarosły
Oto poręba
po krzyżach zwalonych
Wiatrołom
świętego drzewa.
Oto cmentarze Łemków
w Złockiem
w Szczawniku
w Leluchowie
Oto śpią na podłodze
Dawno już spróchniałej
Bez krzyża nad głową
Fiłypy
Nykyfory
Włodzimierze
Jesień im tylko
ostu zapala
świecę
Liści szumi
wieniec
Czort niepotrzebny
chyłkiem w zarośla
czmycha.
Kazimierz Wielki
zakasawszy purpurowe rękawy
założył tu Muszynę
na surowym śniegu
Aha a potem
Potem Jan przyjechał
i napisał fraszkę
do starosty
na Muszynie
że się zna
na dobrym winie.
No a potem
Potem królowie znikli
i na trochę
Polska nawet
a fraszka została
I takie są
Muszyny dzieje.
(Florian z Muszyny)
Kraków. Była mowa o drogach, które z tego miasta prowadzą w stronę Beskidu Sądeckiego, w doliny Popradu i Kamienicy. Poezja Harasymowicza przebyła je za tym drogowskazem, z kolei poczęła przebywać w kierunku odwrotnym: na Kraków. Temat Kraków rozgościł się pod piórem poety, rozpoczynając od wielkiego poematu Kraków (w tomie Przejęcie kopii) i wygląda, że rozgościł się na stałe. Nie jest on bowiem wrogą konkurencją dla tamtego drogowskazu, lecz jego dopełnieniem po liniach wyznaczonych przez właściwą Harasymowiczowi umiejętność ewokacji środowisk i krajobrazów historycznych, bogatych w wieloznaczny i rozmaity miąższ wyobrażeń i aluzji. Kraków pozostał nadal wielką i puchnącą gąbką, z której owe wyobrażenia wyciskać się dają.
Czyni to Harasymowicz przede wszystkim w sposób wskazany przez cytowany co dopiero fragment o Muszynie, jako wspólnym dziele Kazimierza Wielkiego i Jana Kochanowskiego, co oznacza po prostu historię. Jego poetycka wizja Krakowa jest wizją o wielu pokładach czasowych i historycznych, z silnie i wciąż zaznaczanym pokładem aktualnym, współczesnym, anno 1968. Pisać tylko o tak zwanej świetnej przeszłości to znaczy konkurować z poematami opisowymi z początku dziewiętnastego stulecia, konkurencja, jakiej podejmować nie warto. Harasymowicz poszedł śladami Lajkonika w chmurach Czyżewskiego, Zaczarowanej dorożki Gałczyńskiego, co nie oznacza naśladownictwa, lecz to jedynie, iż na podobnie notowanej taśmie dokręcił on nowe sekwencje, nowe i tamtym poetom niedostępne serie migawek krakowskich. Dokręcił, a tym samym utrwalił dalszą informację o tym, co narasta, co przemienne w wielkim zespole przeszłości i aktualnego bytowania ludzkiego, jakim to zespołem jest każde wielkie miasto. Krytykom i recenzentom warszawskim zwracam pokorną uwagę, że podobnego poety dla słusznie przez nich kochanego miasta Warszawy nie posiadają oni dzisiaj, a także nie moją jest rzeczą domyślać się, dlaczego zamiast poetów wystarczą im niedzielni felietoniści.
Więc nie sięgajmy u Harasymowicza po miejsca uroczyste, specjalnie namaszczone historią — Wawel, Rynek, kościół Mariacki, ale po starty przez codzienne ludzkie użycie płat krakowskiej, gęstej gąbki. Fragment Kazimierza, do którego na miejsce ludności żydowskiej, w tę starą i opłakanie nędzną dzielnicę wtłoczona została ludność polska i takim go dzisiaj oglądamy:
na placu wolnica
ratusz
z okresu różowego
mauretańsko
dietlowskiego
w perspektywie
uliczka bożego ciała
z prostytutką
o brwiach
jak hurysa
co się zasłania
od ścieków psów
parzeń
kazimierz
skałeczna
do kościoła suną
czarne
namiociki rodzin
wózki.
(Kraków — poemat)
W obrębie tematu Kraków pozostaje Harasymowicz poetą przedmieścia i miejskiego folkloru. Wchodzi do jego poezji wraz ze swoją charakterystycznie przeciąganą gwarą ludek krakowski, latem wygrzewający się na błoniach, brzegach Rudawy i wiślanych wałach, wypełniający boiska piłkarskie, z widokiem na Wawel i Skałkę rżnący w karcięta i zapatrzony w rozgrywane tam turnieje szachowe pod gołym niebem. Ludek, jaki za cesarsko-królewskich czasów zarówno wypełniał widownię, jak scenę w wodewilach Konstantego Krumłowskiego czy Stefana Turskiego, które wznowione i przerobione nieustannym się u niego cieszą powodzeniem. Trzeba być bardzo rdzennym krakowianinem, by wiedzieć, co po krakowsku w tekstach znaczy miglanc, a co to są mlaskoty (muzykanci w orszaku poprzedzającym Lajkonika) i gdzie te mlaskoty mają ulicę własną o tej nazwie. Na Zwierzyńcu ją mają.
Wraz z owym ludkiem przedostał się do wierszy Harasymowicza rzadki w nich gość: humor. Zwykły i kpiarski humor, a także jeżeli nie całkiem czarny, to czarniawy. Ten humor niesie ze sobą akcenty kpiny z tak zwanej małej stabilizacji i jej rekreacyjnych ideałów. W dobie stabilizowanej nudy, podlewanej obficie czystą ojczystą i bezbłędnie się pnącej po szczeblach dozwolonego przez ustrój względnego dobrobytu, potrafią się pojawić ohydne marzenia: „A ja wam powiem za Franka nie było źle szybci do czegoś dochodziło się.“ To znów w ramach dozwolonego dobrobytu zakwita mętne ziele małej stabilizacji, a kto doniczki nim wypełnione trzyma w ręku — czytamy:
Mona Liza
jest Madonną naszą
jest Madonną Chuliganów
Zawsze za bufetem
jakby urodzona
na szynkarę
zawsze pliki forsy
piwo grzane
[.......]
Czasem
Mona Liza
wspomina niejakiego,
Leonarda
Ten miał szusy
własną limuzyną
woził po mieście
swych kochanków
z żonami
Miał ich
jak kotów
Zamieszkali
w nowym budownictwie
zabudowa przestrzenna
palmy na korytarzach.
(Madonna chuliganów)
Przeszły i obecny Jerzy Harasymowicz, miniona i dzisiejsza jego poezja, chociaż wiele prezentuje ona odmian i tematy w niej narastają organicznie jak drzewne słoje, posiada określony rdzeń, wokół którego się rozrasta. Dostrzegając rzeczywistość tylko wzdłuż szlaku Muszyna-Kraków, Kraków-Muszyna, z wszelkimi tej drogi rozgałęzieniami i przystankami, poeta wciąż dostrzega i kreuje samego siebie jako sprawcę baśni poetyckiej. Twórczość Harasymowicza to autokreacja mitu o samym sobie. Jest to mit o poecie obowiązanym do nieustannego przekazywania informacji o świecie jako wieści o samym sobie. Zarówno wieści zamierzonej, jak też mimowolnej — o własnej psychice, o jej kompleksach i tajonych pokładach.
Tego rodzaju postawa autokreacyjna w sposób oczywisty wiąże się z wyjściowym założeniem pisarstwa Harasymowicza, to znaczy z szukaniem krainy łagodności jako wyspy odciętej od świata i jego złych mocy. Wyspa szczęśliwa. Harasymowicz to jeden więcej z listy uciekinierów na tę wymarzoną wyspę. Taka ucieczka zawsze była i jest ucieczką obronną, w przypadku dojrzałego i dzisiejszego Harasymowicza coraz częściej staje się ucieczką tylko pozornie skuteczną. Albowiem bytność na tej wyspie nie chroni przed samym sobą, przed lękami i wcieleniami w postacie i urojenia dalekie od sielanki. Mit o świętym Jerzym jako mit o samym sobie i pogromcy smoka ukazuje, że smok wcale nie zginął pod ciosami świętego i kopytami jego wspaniałego rumaka. Nie zginął ów smok, lecz przemienił się — w lisa. Lis to tytuł wiersza bodaj najbardziej charakterystycznego dla wskazywanej obecnie daremnej ucieczki w łagodną samotność:
Jestem lisem
rudym płomieniem
błądzącym
po życia peryferiach
[.......]
Nie mówcie
Młody poeta
Jerzy Harasymowicz
Mówcie
młody lis
biegnący w noc
rudą
[........]
Jarzą się
w duszy mojej
fałszu
rude pokłady
Jestem sobie w czerwonej czapeczce
głupkiem chytrym
co sprzedaje
słowa farbowane
Daleki jest mi
przyjaciół
zeszłoroczny śnieg
Jestem lisem
diabłem rudym
zapiekłym aż do czerwieni
w nienawiści do ludzi
Wreszcie wiadomo
że jestem dla was
zwierzęciem dzikim
A wy
dla mnie
psów stadem
[.......]
Kocham ludzki
kurnik uśpiony
Biorę go
nocą
pod opiekę
czułą
mego czerwonego
uśmieszku.
Czy mamy dosłownie rozumieć i czytać charakterystykę podaną w tym autooskarżycielskim wyznaniu? Dzikie zwierzę, nienawiść do ludzi przez nich odwzajemniana, miłość — lecz jak lisa do kurnika: podkraść się i zadusić. Nawet z konieczną ostrożnością czytając to wyznanie, na pewno się nie pomylimy w opinii, że jest to wyznanie człowieka samotnego o napięciach istniejących pomiędzy nim a pozostałymi egzemplarzami przynależnymi do ludzkiego rodzaju. Mit o świętym Jerzym to zarazem opowieść o jednostce samotnej pośród ludzi, skłonnej obcować tylko z własnymi marzeniami, przyrodą i elementami kultury. Skłonnej zatem obcować tylko z takim kręgiem zjawisk, które nie wdzierają się w samotność i nie ranią. Dlatego rdzeń poezji Harasymowicza, który łączy jej wszystkie kręgi i słoje, wykonany został z ciemnego i tajemniczego drewna. Kora lśni blaskami, rdzeń od korzeni ciągnie samotnicze soki.
Ta samotna jednostka, centralna wiodąca postać w całym korowodzie wcieleń oraz wariacji znamiennych dla wyobraźni poetyckiej Harasymowicza, z rzeczywistością otaczającą zawarła jednak przymierze. W jednym ze swoich ostatnich utworów poeta temu przymierzu nadał znamienne hasło — dzieje. Dzieje to wyższy i ogólniejszy termin na oznaczenie historii. Jedyną historią, jedynymi dziejami dla Harasymowicza jest on sam i jego pióro służące światu, który uznaje on godnym poezji. W tej służbie nie pojawiają się u poety autooskarżenia samotnicze, lecz nieustanna gotowość:
W państwowym formularzu
Miałem napisać swoje dzieje
Wyjąłem wielką księgę
A wokół pierzyła się jesień
Płakały jastrzębie
Białą górską drogą
Szedł prorok głogu
Na górskiej stacyjce
Nawoływał wyprzęgnięty parowóz
Nie zastanawiając się wiele
Wziąłem to wszystko
Razem z liśćmi
Podpisałem
Posłałem.
(Dzieje)
Ten państwowy formularz to coś na podobieństwo ankiety personalnej, którą bywa, że o różnych porach i okresach życia wypełniamy. Kiedykolwiek do tej czynności sprawdzającej i sumującej zasiadamy, tylekroć zasadnicze dane życiorysu pozostają te same. Przybywa jedynie jego ciąg dalszy, a przyszłość — pozostaje otwarta. Przeszły Harasymowicz rozpoczął tę ankietę wypełniać duktem tylko częściowo podobnym do tego, którym swoje pióra prowadzi obecny Harasymowicz. Obydwaj pomnażają wspólny dorobek. Podpisałem, posłałem. Te dwa proste orzeczenia realizują się u rzetelnego poety w każdym jego nowym wierszu, a mieści się w tym również nieuchronne ryzyko narastającego dorobku.
1972