<<< Dane tekstu >>>
Autor Edmund Bogdanowicz
Tytuł Sępie gniazdo
Podtytuł Opowiadanie z puszczy amerykańskiej według obcego wzoru
Wydawca Księgarnia św. Wojciecha
Data wyd. 1922
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

ROZDZIAŁ III.

Jeńcy.

Gwiazdy ukazały się już nad Andami, gdy chłopiec zbudził się i usiadł na swojem posłaniu z mchów miękkich.
— Teraz czas! — szepnął.
Zostawił karabinek, opatrzył duży nóż, zwany z hiszpańska machete i począł przekradać się ostrożnie w stronę wsi.
Robił duży krąg i bacznie uważał, czy nie napotka kogo. Obawa była jednak próżna, Indjanie, zwłaszcza ci, którzy zamieszkują góry, pełni są przesądów i rzadko kiedy, bez istotnej potrzeby, zapuszczają się nocą w wąwozy górskie. Jeżeli zaś znajdą się w górach, noc całą starają się przespać w pieczarach, aby uniknąć spotkania się z „duchami“.
W wiosce panowała też cisza zupełna. Psów Aymarowie nie trzymali, więc i o to nie było zbytniej obawy.
Azupetl obejrzał się uważnie.
— To tam! — pomyślał sobie. — Jeńców zawsze umieszczano w tej opuszczonej chacie. Trzeba się przekonać, czy są oni pod strażą.
Chłopiec rzucił się na ziemię i począł się czołgać ostrożnie pod tylną ścianę.
— Tak! Jest straż, — szepnął — ale wojownicy śpią. Związali zapewne jeńców i pewni są, że im nie uciekną.
Zakręcił za węgieł chaty i jął czołgać się ku przedniej ścianie, w której znajdowały się drzwi. Wyjął machete i ostrożnie począł rozwiązywać nim węzeł w zamku.
Z głębi doleciały go westchnienia i osłabiony głos zawołał:
— Agua! (wody!).
— Cicho! — uspokajał Azupetl — amigo! (przyjaciel).
Głos ucichł, a tymczasem węzeł opadł rozwiązany. Odsłoniło się ciemne wnętrze i głos znów odezwał się szeptem:
— Agua!
Azupetl wczołgał się i omackiem zaczął szukać. Wkrótce natrafił na postać leżącą, skrępowaną łykami. Kilka poruszeń noża i jeniec był wolny.
— Amigo! — powtarzał Azupetl. — Woda tu musi być, tylko cicho i ostrożnie. Jakoż istotnie woda stała w glinianym dzbanku, tylko związany jeniec nie mógł jej przedtem znaleźć. Napił się i odetchnął z ulgą.
— A doktór? — szepnął — ratuj doktora.
— Dobrze! — odpowiedział Azupetl — a gdzie jest?
— Tu gdzieś za przepierzeniem. Może śpi.
Azupetl począł znów macać i natrafił na drzwi do sąsiedniego przedziału. Wczołgał się do niego i znalazłszy śpiącego człowieka, przeciął mu więzy, a jednocześnie szepnął mu do ucha:
— Amigo!
Jeniec usiadł i zapytał:
— Kto jesteś?
— Nie pytaj!... Przyjaciel! Przyszedłem was ratować. Ale niema czasu, trzeba uciekać. Wyjdźcie ostrożnie i zatrzymajcie się chwilę przed tamtą chatą, ja zaraz wrócę i poprowadzę was.
Jeńcy posłusznie posunęli się we wskazanym kierunku a Azupetl zniknął, zamknąwszy drzwi chaty na taki sam jak poprzednio węzeł.
Za chwilę wrócił, niosąc dwa karabinki i worki z prochem.
— To dla was — rzekł, podając jeńcom — abyście się mogli bronić. A teraz w drogę.
Był już czas, gdyż niespodzianie zrobił się alarm. Czy zbudził się który ze strażników, czy Azupetl nie był ostrożny przy poszukiwaniu broni, dość, że we wsi rozległy się krzyki i nawoływania.
Zrobiło się zamieszanie nie do opisania. W ciemności snuły się postacie, chwytały się za bary i rozchodziły, poznawszy pomyłkę.
— Prędzej! prędzej! — zachęcał Azupetl. — Trzebaby utwierdzić Aymarów w przekonaniu, że to duchy was porwały.
Starszy z jeńców spojrzał na młodzieńca ze zdziwieniem.
— Jakto? Czy ty nie jesteś Aymarem?... Mówisz wprawdzie po hiszpańsku dość biegle, ale i oni...
— Nie czas mówić, kim jestem... Trzeba uciekać... Ale żeby się dało coś wymyślić, jaką burzę, jakie świsty...
— O! jeśli chodzi o świstanie, to ja pysznie umiem udawać wiatr.
I młodszy jeniec począł świstać przeraźliwie i naśladować szum wichru.
— A ja mam latarkę elektryczną — dodał starszy. — Mogę urządzić błyskawicę.
I zapaliwszy latarkę, zakreślił nią kilka zygzaków w powietrzu, a potem nagle zgasił.
— Doskonale! — uradował się Azupetl — teraz powstanie legenda o porwaniu was przez duchy górskie. Ale Aymarom zbytnio ufać nie można. Są o tyle przebiegli, ile przesądni. Ukazaliśmy im miejsce, gdzie się znajdujemy, teraz trzeba zawrócić i skierować się inną drogą do jaskini. Tam przeczekamy do dnia, a potem ruszycie dalej. Konie dla was mam i żywność.
— A ty z nami nie pojedziesz?
— Nie wiem! — odrzekł zcicha Azupetl i poszedł naprzód, wskazując drogę.
Szli długo, wrzawa we wsi gasła za nimi w coraz większej odległości... Nareszcie po wielu zakrętach dotarli do jaskini.
— To tutaj — rzekł Azupetl — odpocznijcie do rana, ja będę czuwał.







Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Edmund Bogdanowicz.