Słońce szatana/Rumak wolnej miłości

<<< Dane tekstu >>>
Autor Ignacy Charszewski
Tytuł Słońce szatana
Wydawca Neuman & Tomaszewski Zakłady Graficzne we Włocławku
Data wyd. 1932
Druk Neuman & Tomaszewski Zakłady Graficzne we Włocławku
Miejsce wyd. Włocławek
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


RUMAK WOLNEJ MIŁOŚCI.



Z „Boga Wszechświata“, czyli, mówiąc trzeźwo, z przyrody — można wysnuć tylko etykę przyrodniczą, zwierzęcą, dość już osławioną w okresie panowania grubego materjalizmu. Dziś kurs inny, idealistyczny, a więc idealizuje i autor. I cóż wyidealizował? Czy choćby godną człowieka etykę przyrodzoną — przyrodzoną naturze ludzkiej, wyrytą w niej przez jej Stwórcę? Albowiem, chociaż idea Stwórcy została odrzucona, jednak ślady rylca Bożego na duszy ludzkiej pozostały, a wolna myśl chce wszak zakasować chrystjanizm swoją moralnością, no i wierzy w dogmat russeański o wrodzonej dobroci natury ludzkiej.
Naturalnie, wolna myśl musiała przekreślić prawa moralne, obejmujące obowiązki człowieka względem Boga. Nie może być żadnych obowiązków względem pustego słowa. Wprawdzie są to przykazania podstawowe, na których wspierają się te, co regulują stosunki międzyludzkie; ale moralność bez Boga, właśnie dlatego że bez Boga, ma się na tem polu pokazać. No i pokazuje się pięknie.
Na czele idzie przykazanie:
„Walka o dobro ciała jest jasnem prawem Boga Wszechświata. Każde inne rozumowanie jest mrzonką i frazesem. Jak swego ducha, człowiek winien użyć i ciała w pełnej sile swych zmysłów“.
Wspaniale! Tego, tylko tego, należało oczekiwać od boga-wszechświata.
„Religja wiarygodności nie zabrania żadnej uciechy ciała, chociażby szału zmysłów“.
Jeszcze wspanialej!
„Miłość płciowa jest poza wszelką etyką“.
Cudownie! Prościutka, jak strzelił, droga do ideału Mędrców Syonu, wedle którego bydlęta z twarzami ludzkiemi są przeznaczone do zaszczytnej służby ludowi wybranemu. Poco tu tylko gadać o jakimś duchu? Czy to nie mrzonka i frazes wobec tak nieograniczonych praw ciała?
No, nie zupełnie. Olśniwszy czytelnika szczodrobliwością boga-wszechświata i zarazem swoją własną wolnomyślnością, autor, jakby się zląkł skutków tego jasnego prawa, stawia wolności ciała pewne granice:
„Wolno ci, człowieku, wszystko, aż do granic swawoli i zła — grzechu. Wolność użycia ciała da ci najmocniejszą pewność, że wolności ciała nie nadużyjesz. Nagość tępi wrażliwość wobec nagości. Przysłowia są mądrością narodów, a przysłowie mówi, że owoc zakazany smakuje najlepiej“.
Gdyby szło o walkę na przysłowia, można byłoby zasypać autora dziesiątkami takich, które wyrażają wiarę w Boga, gdy autor nie miałby się czem odstrzelić. Lecz i przysłowia są różnej wartości, a także różnych kategoryj. Obok wyrażających prawdę przedmiotową, są i psychologiczne. Do rzędu tych drugich należy przytoczone przez autora.
Spostrzeżenia duszoznawcze atoli to nie prawa moralne. To tylko wskazówki taktyczne postępowania wychowawczego. Jeżeli owoc zakazany smakuje najlepiej, to dzieje się tak wskutek skażenia natury ludzkiej. Charaktery, moralnie wyrobione, owocem zakazanym raczej się brzydzą. Stąd wniosek, że naturę ludzką trzeba nam tak urabiać, żeby w owocu zakazanym nie smakowała. W rzeczywistości, okoliczność zakazu bynajmniej nie wpływa na spotęgowanie smaku owocu zakazanego. Wrażenie większej siły smaku z tej przyczyny jest skutkiem działania wyobraźni, czyli jest złudzeniem. Jednocześnie zaś, z drugiej strony, uczucie rozkoszy jest paraliżowane przez strach przed odpowiedzialnością i przez wyrzuty sumienia. Okoliczności te wskazują drogę postępowania w walce z uczuciem szczególnej smakowitości owocu zakazanego.
Tymczasem autor wnioskuje, jak ów chytry cukiernik, który chłopcom, przyjmowanym na służbę, pozwalał objadać się słodyczami aż do przesytu i choroby, ażeby im one obrzydły. Metoda, zaiste, uczciwa i pedagogiczna! Ba! Przypomina ona praktykę satanistów, opartą na zasadzie, że tkwiące w człowieku pierwiastki zwierzęce można uciszyć tylko przez zmęczenie ich nadużyciem. W tym celu, po odprawieniu czarnej mszy, czciciele szatana rozpuszczają się na orgje seksualne, posuwające się aż do sadyzmu.
Mamy już nieprzebrane mnóstwo żywych a pięknych dowodów owocności tej metody wolnościowej, idącej na ustępstwa wobec skażonej natury ludzkiej. Najpiękniejsze są ukryte po różnych Tworkach, ale to z winy ślepowierskiej tyranji. Niech się jeno wszakże społeczeństwa otrząsną z zadawnionej psychozy niewoli, nabytej pod rządami okrutnego Boga, a Tworki znikną, jak zniknęła Bastylja. Staną się zbyteczne, gdyż świat stanie się wielkiemi wolnemi Tworkami, czy Kulparkowem.
Lecz niech będzie zawstydzon, kto źle o tem myśli! Cały bowiem świat będzie też wówczas wyznawcą „Boga Rozsądku“.
Cóż, wobec tego, warte jest ograniczanie wolności szału zmysłowego do granic grzechu? I gdzież te granice, skoro miłość płciowa ma być poza moralnością? A jeżeli, mimo to, one istnieją, to jak daleko sięgają wgłąb terenu moralnego prawa natury, które woła: „Nie cudzołóż!“ — na rzecz wolności owocu zakazanego? Czy stanowi je przynajmniej homoseksualizm, jako zboczenie od jasnego nawet i dla zwierząt prawa natury? Ale, w takim razie, gdzie wolność?! Gdzie wyższość człowieka nad zwierzętami, gdzie jego błogosławiony przywilej wznoszenia się ponad prawa, rządzące królestwem fauny?
Wszak bowiem homoseksualizm, ta zacna cecha światłości ateistycznej, jest najwspanialszym dowodem wyższości człowieczeństwa. Wszak to cnota filozoficzna, dozwolona, jak mówi Cyceron, przez filozofów i uprawiana przez najznakomitszych mężów starego, uwielbianego przez wolną myśl, świata. Świadczy o tem dialog Lukjanosa „O miłostkach“, do których szlachetnym mężom potrzebne są Antinousy. W tym rozkosznym dialogu, na zarzut jednego z rozmówców, że lew ze lwem się nie żeni, drugi z poczuciem wyższości odpowiada: „Bo lwy nie filozofują!“ To tylko okrutny Jehowa mógł za tę cnotę ogniem siarczystym zniszczyć Sodomę i Gomorę.
Na te wyżyny prowadzi zalecana przez autora metoda oswajania się z nagością odmiennopłciową, heteroseksualną. Stępia ona wrażliwość na nią tak skutecznie, że aż ją obrzydza; natomiast zwraca wrażliwość ku nagości homoseksualnej, byle o kształtach antinousowskich. A potem, kiedy i ta obrzydnie, — bo, niestety, zdolność odczuwania rozkoszy zmysłowych jest ograniczona! — potem... o, potem! duch odniesie świetne zwycięstwo nad ciałem. Jak u satanistów, zwalczających z zasady zło przez zło.
Jaka szkoda, że w następstwie stosowania metody stępiania wrażliwości seksualnej przez folgowanie jej, cały człowiek będzie już wtedy tępakiem! Bo nie samo tylko ciało, któremu „onegdajsza ciemnota“ przeciwstawiła ducha, jako tyrańskiego suwerena, lecz stępieje także i duch. Tem pewniej, że, jak oświeconemu słońcem wolnej myśli człowiekowi wiadomo, duch jest „takiem samem przyrodzonem istnieniem“ (broń Boże, nie stworzeniem, bo to suponuje Stwórcę!), jak ciało, i jest z niem zespolony nierozdzielnie na życie i śmierć, wskutek czego musi z ciałem bankructwo jego podzielić. Biedny zwycięsca! Takie wspaniałe owoce zwycięstwa miał do zebrania!
Spożytkowując kapitalny rym Grossek Koryckiej, można o nim powiedzieć:

Byłby z niego mistyk,
Lecz, niestety, wystygł!

Ale to nic! Doświadczenie wieków to mrzonka i frazes. Czego nie dokonały wieki ubiegłe, tego dokonają wieki następne. Przecież wolna myśl nigdy jeszcze, przynajmniej od czasów Chrystusa, nie panowała wszechwładnie, lecz zawsze bróździło jej ślepowierstwo. Kiedy ona świat podbije, człowiek znajdzie skuteczne na szał zmysłowy wędzidło we własnej wolności. Wolność od nakazów zgóry jest czarodziejką. Szlachetny rumak wolnej miłości nie tylko nie poniesie swego jeźdźca, człowieka, ku przepaści, jak poniósł rumak z bajki Kryłowa, lecz, bez pomocy kiełzna, podda się wolnemu jego kierownictwu, jak baranek. Zwłaszcza, gdy się przedtem wyhasa aż do szału i, o ile, szalejąc, karku wraz z jeźdźcem nie skręci.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ignacy Charszewski.