Sabała/XXVII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Sabała |
Podtytuł | Portret, życiorys, bajki, powiastki, piosnki, melodye |
Wydawca | L. Zwoliński i Spółka |
Data wyd. | 1897 |
Druk | Drukarnia Narodowa |
Miejsce wyd. | Kraków |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Siedzieliśmy na werandzie, podziwiając cudny zachód słońca. Wtem postrzegliśmy wdali na drodze wesoło grającego i śpiewającego Sabałę. Suwał ciężko kyrpcami po błocie, przybijając każdy krok. Doszedł do nas, dograł zaczętą nutę, złożył smyczek na podstawce strun, zdjął kapelusz i powitał nas słowy:
— Pokwàlony!
— Na wieki wieków — odrzekliśmy. — Jak się macie Sabała?
— Ę, mnie sie ta wse dobrze wiedzie — haj. Dziecýska mi poza usý nie płacom, juści ohotà mie zbierà poskàkać. Doma ni moge wysiedzieć nijakim świate. Straśnie mi sie kotwi.
Idem ka ku kościołu. Biédy na mnie ni mas nijakiéj. Roboty doma ni màm, bo mi zýd ostatniom krowicke wzion na zimowisko.
Ozdàłek sýćko dzieciom, inok se jom ostawił, bo mi sie tak udàła. Kielkanàście roków u mnie była, alek był zýdowi winy, toz to dàłek mu jom, coby se jom sprzedàł, a jak mu dadzom więcej, jako jà mu winy, to mi dudki dà — haj.
Bedzie se koło niéj robiéł i hodził, a jà nic. Jà ślebodny.
Hudobina markociła se, kié mojom sope opuścić jéj przýsło, alek jéj przýgrał — haj. Orawskiego przýgràłek jéj końdek, coby nie becàła. Smutno jéj straśnie było — haj.
To mówiąc, podniósł smyk z podstawska, popróbował dźwięku strun, nadstawiając znawczego ucha. Pokręcił kołków, popróbował znów i począł grać Orawskiego marsza:
(Melodya Nr. 6).
Oczy zwykle zamglone, zabłysły ogniem na chwilę. Ostatni akord dograł fortissime i przeciągle; usiadł na kłodzie, opuścił gęśle na kolana i tak mówił:
— Trohek sie — prosem piéknie ik miłości, zasàtàł — haj — bok se zbàcył, jako my to grali i śpiewali te nóte i wàtre wielgom kładli, a hipkàli bez nie.
Ale to juz — prosem piéknie — było w te, kie dźwiérz lezàł — haj — zabity. No, bo juści zwycajnie nie bedzies gràł i gàdàł »hop!«, jaz przeskocýs.
No to i niedźwiédź cie moze poratować łapom godnie, tak, co ci ani smàrowàcki trza nie bedzie, ba kiéby ka była jakà truchła — haj.
Tak on cie moze poràtowàć łapom godnie.
Toz to mý sie tak nàjedli, nàpili, a pote se zaśpiéwàli, zagràłek, toz to hipkàli straśnie — haj.
Pote my pośli do Luptowa, cýby dutków nie nàńść ka jakik, boby nàm sie były straśnie przýdàły — haj.
Roki wte — prosem piéknie — były straśnie złe — haj. — O, barz były złe — haj.