Sabała/XXVIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Sabała |
Podtytuł | Portret, życiorys, bajki, powiastki, piosnki, melodye |
Wydawca | L. Zwoliński i Spółka |
Data wyd. | 1897 |
Druk | Drukarnia Narodowa |
Miejsce wyd. | Kraków |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Jak to już z przytoczonych opowiadań i pieśni Sabały widać, był on postacią typową, niezwykłą i ze wszech miar oryginalną.
Znakomity improwizator nie tylko w opowiadaniu, ale i melodyi, postaci wyniosłej. Miał rysy twarzy ostre, wyraziste i rysujące się na zawsze w pamięci. Słusznie Sienkiewicz w swojej »Sabałowej bajce« przyrównywa jego twarz do Miltońskiej, a postać do starego sępa.
Ceniony i lubiany był przez gości powszechnie. Jedni radzi z nim chodzili, bo się nigdy nie nudzili. Nie wiedzieli nawet, kiedy odbyli najtrudniejszą wycieczkę, przeszli najśtýrbniejsze miejsce.
W pogodę napawały oko turysty zachwytem widoki tatrzańskie. Kiedy jednak nagle mgła zasiadła całe przestrzenie i widnokrąg ograniczyła do koła o jakich dwóch tylko metrach średnicy, wtedy pocieszne, rubasznie-jowialne opowiadania Sabały były nieocenione. Odwracały uwagę od niebezpieczeństwa i niewygód, a stosownie wybrane i zastosowane, nadawały otuchy i wytrwałości.
Kiedy się kto wsłuchał w te epizodyczne opowiadania, akcentowane umiejętnie miejscami, do których tło rysował rękami w powietrzu, głową i giestami, zapominał nieraz, że to Sabała opowiada.
Zdawało mu się, że mu ktoś czyta proste i naiwne opowiadania Odysseusza.
Inni goście zakopiàńscy znowu, widząc, że Sabałę szanują, cenią i goszczą: Chałubiński, artyści i literaci, zapraszali go również do siebie, i brali ze sobą na przewodnika.
Zaprosiny takie uskuteczniali zapomocą biletów wizytowych.
To też trudno się było nieraz wstrzymać od śmiechu, gdy Sabała nazbierał tych biletów kilka, a nieraz nawet kilkanaście, a powtykawszy je do okoła kapelusza poza kostki, szedł ku Kościelisku, śpiewając sobie i grając po drodze.
Każdy, kto go spotkał, kręcił nim, jak kołowrotem odczytując ową proskrypcyą ludzi, nawet niekiedy bardzo wybitne stanowisko zajmujących, którzy skazywali się dobrowolnie na przyjmowanie i goszczenie staruszka.
Pewnego razu wracał późnym wieczorem z wycieczki.
Wtem zabiegła mu drogę Warszawianka. Zaczęła zapraszać, więc wstąpił, bo zaproszeniu odmówić byłoby nie »piéknie«.
Wnet mimo spóźnionej pory pozapalały jej córki świece i rzuciły się do bloków i nuż szkicować węglem siedzącego starca.
Lecz on obyty już z tego rodzaju męczeństwem, jakie sprawia pozowanie, spostrzegł zaraz co się święci, a gdy jeszcze się przekonał, że nie »wielgiemi sprzętami«, ale węglem go malują, tak począł mówić:
— Prosem piéknie panicek — dàjcie pokój! Nie trza, nie trza. Mnie ta juz duzo razý malowali — haj. Mieli wielgie przýrządy i sprzęt setny, — Scoteckami mie malowali — haj.
Wielgie mieli przýrządy i przýprawy i sprzęt setny.
Ale to biéda, bo kiebyś im straśnie cihutko siedziàł, a ja tego nie ràd widzem. —
Kiedy zaś matka panien, zgarbiona staruszka, zaczęła mu wspominać, że już bardzo dużo przeżyli oboje i już czas im myśleć o innem mieszkaniu na innym świecie, tak jej powiedział:
— Toz to — prosem piéknie ik miłości — to samiutko mi moja baba sićko po za usý tyrlikała, pokiela byłà zdrowà — haj. — Ze juz trzà koło Pàniezusa zajézdzać — haj.
Ale jà hàw nie taki wàrtki. Jàby sie naprzýkrzàć Pànu Jezusickowi hańbiéł.
Jà umiéràł jesce nie bedem, o dusne zbawienie sie nie stràham.
Jà ta màm kajsi w niebie matke, dziadka, he, i babkà tam téz. Oni mie straśnie radzi widzieli, bok był parobek do rzecý — haj.
Zje, kizby oni ta dyascý robiéli w niebie tele casý, coby oni mi ta nie zrobiéli jakiego miejsca — haj — coby mi nie uprzątnéni ka w kąciku, abo za piecem w niebie.
Jà nie przeklaśny, ja i pod ławàm bede lezàł, coby ino w niebie.
Oni mi zrobiéli miejsce — haj — bo oni mie barz radzi widzieli. O, oni mie radzi widzieli, haj.
∗ ∗
∗ |
Sabała umarł w roku 1894 dnia 8 grudnia w domu prof. Uniwersytetu Jagiellońskiego Dra Kleczyńskiego, u WP. Lilpop z Warszawy.
Żył lat 83. Pogrzeb miał wspaniały, a oprócz reprezentanta Towarzystwa Tatrzańskiego, przemawiali nad jego grobem jeszcze i inni delegaci.
Maska zdjęta zaraz po śmierci, zachowała jego szlachetne rysy.
Nie przesadzę wcale, gdy go nazwę bardem ludu podhalskiego. Jego piosnki, powiastki i melodye są dla nas arką przymierza, łączące dawne, minione bezpowrotnie czasy, z teraźniejszymi.
Przędza jego opowiadania, snuta oryginalnie z bogatej wyobraźni, dała nam jakie takie pojęcie o życiu ludu górskiego w dawniejszych czasach, kiedy tu jeszcze nie zaczęli zaglądać badacze przyrody, turyści, chorzy i zanim Zakopane stało się wreszcie letniem mieszkaniem Polaków.
Dziś na cmentarzu zakopiańskim znajdzie turysta dwie opodal siebie leżące, skromne mogiły Chałubińskiego i Sabały; dwóch ludzi, których serca tak silnie ukochały Tatry i wszystko co nasze, tak żywo i wesoło biły dla nich.
Pamięć o nich nie zaginie, póki to państwo podniebnego orła zwiedzać będą goście i szukać tu wytchnienia po pracy całorocznej.
Gwarę dwóch mogił zrozumie kiedyś zimna dla poezyi ludowej ludzkość, oceni należycie, a zebrawszy wśród górali okruchy tego, co Sabała czuł, opowiadał i grał, przyswoi sobie, uszlachetni i zawtóruje kiedyś halnemu wiatru, co ponad ich mogiłami śpiewa wiosną i jesienią starą Sabały piosnkę tak silnym głosem, iż trzęsą się od niego w swoich posadach drewniane chatki góralskie.
Oj, zahucàły góry,
Oj, zahucàły lasy,
Oj, ka sie popodziàły
Oj, nàse dàwne càsy.
(Melodya Nr. 7).