Seksualizm w powieści polskiej/Seksualizm w życiu

<<< Dane tekstu >>>
Autor Teodor Jeske-Choiński
Tytuł Seksualizm w powieści polskiej
Wydawca Księgarnia „Kroniki Rodzinnej“
Data wyd. 1914
Druk Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Seksualizm w życiu.

Wchodzi do księgarni jakaś elegancka dama i prosi o nowości. Subjekt kładzie przed nią cały stos nowych książek.
Przypatruję się z boku, co też ta elegancka dama wybierze. Same pikantne, sensacyjne, seksualizmem ociekające powieści wybrała.
Przychodzi do mnie kiedyś jakaś stara pani. Sześćdziesiątkę dawno minęła. Czy nie masz jakich ciekawych nowości? — mówi. Proszę, służę — odpowiadam, wskazując ręką cały stos powieści, czekających na pióro zoilowe.
Stara pani ogląda książki, przewraca kartki, spogląda na mnie niepewnym wzrokiem. Namyśla się, widocznie, chciałaby czegoś, a nie śmie powiedzieć, co ją pociąga.
Odwracam się, aby nie krępować jej swobody, ale zerkam z boku. „Dzieje grzechu” Żeromskiego wsunęła szybko pod żakiet.
— Czy nie wstydzisz się plamić swoich siwych włosów takimi brudami? — odzywam się.
A ona broniąc się:
— Jakżeż nie czytać książki, o której wszyscy mówią. Trzeba być au courant bieżących nowości.
Tak, au courant...
Tym samym argumentem broni się dziś młoda mężatka, pochłaniająca chciwie bibułę alkowową, seksualną, pornograficzną; tym samym — pensyonarka. Kobieta nowoczesna aż dyszy do kultu nagiego ciała.
Więc chciwość silnych, gryzących podniet: seksualizm jest obecnie prądem dominującym, a lubuje się nim głównie płeć, zwana słabą albo piękną. Więc wina za panoszącą się coraz bardziej literaturę seksualną nie spada tylko na autorów tej literatury, lecz także na czytającą publiczność. Przeciętna powieść współczesna bywa przecież odbiciem, zwierciadłem danej chwili, jej echem artystycznem, plastycznem. Beletryści współcześni czerpią z życia, ze źródła obserwacyi i doświadczeń osobistych, odtwarzają tło, z którego sami wyrośli. Gdyby nie było głodu zmysłowego używania w życiu, nie byłoby także tego głodu w sztuce.
Nikt nie zaliczy warszawskiego pozytywizmu do kierunków idealistycznych. Światopogląd przyrodniczy był jego podłożem. A mimo to szukalibyśmy daremnie w jego beletrystyce kultu nagiego ciała, a nawet francuskiego naturalizmu. Próbowała go przeflancować do nas Gabryela Zapolska w swoich latach młodych krytyka, jednak nietylko „wstecznicza”, lecz także pozytywistyczna, zmusiła ja do milczenia. Długo czekała na swoją „chwilę”, lat dwadzieścia kilka. Dziś dopiero znalazła szerokie koło wielbicieli. Drogę do wieńca utorował jej Stanisław Przybyszewski ze swoją „nagą duszą”, która okazała się nagiem ciałem, a ciałem szpetnem, miotanem konwulsyami histeryi, toczonem robactwem chorób nerwowych, seksualnych i alkoholu. Co Przybyszewski rozpoczął, to rozwinęli jego satelici modernistyczni. Wyrzuciwszy poza ramy sztuki wszelkie obowiązki i hamulce: społeczne, obywatelskie, narodowe, czyli t. zw. tendencye, wysunęli bezwzględny egoizm zmysłów na pierwszy plan życia. Literatura poiska przestała być polską, patryotyczną, a stała się służebnicą tylko miłości płciowej, w dalszym zaś ciągu rozpustnicą. Bo miłość płciowa, nieskrępowana obowiązkami, zmienia się zawsze w ladacznicę.
Pomogła jej rewolucya z roku 1905. Przewróciwszy do góry nogami wszystkie dawne „wartości“, na które składały się doświadczenia długiego szeregu pokoleń, „uświadamiając” gorliwie na wiecach i różnego rodzaju zebraniach młodzież, ucząc ją przedwcześnie tajemnic seksualnych, podniecając jej nierozwinięte jeszcze zmysły, zatruła młode pokolenie jadem lubieżnych pożądliwości.
Skutków tego jadowitego siewu nie potrzeba szukać. Rzucają się one same w oczy.
Wchodzisz do przeciętnego salonu burżuazyjnego. Zastaniesz w nim panów, panie. O czem to towarzystwo rozmawia i jak, co je najwięcej zajmuje? Kto ma dobre oczy i uszy, doznaje wrażenia, jakgdyby się znalazł na tokowisku cietrzewiem. Gruchają panie, wabią panowie. Z dwuznaczników, mniej lub więcej zręcznych, z dowcipów i dowcipków, ze spojrzeń, z uśmiechów tryska pożądliwość zmysłowa samców i samic. Mężczyzna wabi, kobieta poddaje się.
Nazywa się to „flirtem”.
O cóż tym samcom i samicom chodzi? Czy o naturalną, zdrową miłość, twórczynię rodziny, ogniska domowego? Bynajmniej. Naturalna, zdrowa miłość obywa się doskonale bez flirtu, rozkwita bez pomocy tego cynika. Nie potrzeba jej sztucznych podniet i niemądrych dwuznaczników.
Nie o miłość idzie, nie o twórczynię rodziny, lecz o grzeszną „zabawę”. Grzeszną podwójnie, bo zabawa taka plami duszę, sumienie, serce i powoduje nieszczęście. Nigdy nie mieliśmy tyle złych, niezgodnych małżeństw, nigdy tyle rozwodów i samobójstw z powodów seksualnych, ile w chwili obecnej. Nawet nieszczęsny koniec naszego XVIII stulecia nie zdobył się na taki „postęp”. Wówczas dotknęła zgnilizna etyczna tylko warstwy najwyższe, obecnie zaś ogarnia ona koła szerokie, zstępując coraz niżej.
Mężatki młodej, niezepsutej jeszcze, czystej sercem i obyczajami, nie można dziś wprowadzić do przeciętnego salonu. Bowiem opadnie ją odrazu sfora niesumiennych łotrzyków, szukających sposobności „zabawienia się” cudzym kosztem. Cudzym kosztem znaczy kosztem męża. Ty, legalny władco niewiasty, haruj, pracuj na nią do zdechu, odmawiaj sobie, głupcze, wszystkiego, aby starczyło na jej fatałaszki, a ja będę korzystał z twojej fatygi bez żadnej ofiary z mojej strony...
Wygodni „kochankowie”... A młoda, niedoświadczona mężatka upaja się chętnie miodowymi frazesami kłamcy, zabawołowcy. Bowiem nie nauczyło jej jeszcze życie, że łatwiej być miłym galantem, pochlebcą, niż niemiłym a uczciwym, sumiennym mężem i ojcem rodziny. Kto nie płaci całem życiem swojem za uścisk miłości, temu nie trudno być zawsze grzecznym.
A panny? Dosyć wsłuchać się tylko w myśli i uczucia dzisiejszych miejskich panien, aby się nie spieszyć do małżeństwa. Wielkie to w dzisiejszych czasach ryzyko.
Rozlewa się dziś szeroką falą rozpustny seksualizm po całej Europie, rozlewa się i u nas coraz szerzej. A rozpustny seksualizm podkopuje zdrowie fizyczne i moralne człowieka, narodu, naród zaś osłabiony fizycznie i moralnie, gnije żywcem, rozkłada się.
Nie chcemy chyba tego. Jeżeli komu, to potrzeba nam wielkiej siły moralnej.
Nie dość dziś bronić się ekonomicznie przeciw żydom, nie dość zakładać sklepy i sklepiki spożywcze, hurtownie, banki i t. d. Trzeba nam także oczyścić duszę polską z seksualnych brudów modernizmu i z samowoli rewolucyjnej, która zburzyła poczucie obowiązku — potrzeba nam odrodzić się etycznie.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Teodor Jeske-Choiński.