<<< Dane tekstu >>>
Autor Teodor Jeske-Choiński
Tytuł Seksualizm w powieści polskiej
Wydawca Księgarnia „Kroniki Rodzinnej“
Data wyd. 1914
Druk Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
V.

Przeczytawszy stos najnowszych powieści polskich, należałoby wnioskować, że życie nasze wypełnia tylko miłość płciowa, że kochamy się od rana do wieczora, od wieczora do rana, niczego innego nie umiejąc, nie chcąc, nie pożądając.
Nie ulega wątpliwości, że miłość płciowa należy tak samo, jak głód, a obecnie w czasach rządów kapitalizmu, także pieniądz, do najsilniejszych bodźców życia ludzkiego. Nikt temu nie zaprzeczy, bo zaprzeczyć nie może. Bez miłości nie byłoby rodziny, a bez rodziny narodu. Nie wynika jednak z tego, iżby popęd płciowy miał być jedynym motorem postępowania człowieka, jego treścią i drogowskazem, jak chcą seksualiści.
Życie, rzeczywiście obala tę doktrynę. Obowiązki rodzinne, zawodowe (walka o byt), obowiązki obywatelskie, narodowe, społeczne (służba publiczna), ambicye wkońcu w tym lub owym kierunku zajmują każdemu pracownikowi tyle czasu, zużywając tyle energii, myślowej i nerwowej, iż mu na zabawę z Amorem niewiele zostaje. Więcej od mężczyzny podlega tyranii miłości płciowej kobieta, ale i ona z chwilą, gdy staje się żoną, matką i obywatelką, wyzwala się z pod jarzma, przenosząc tkliwość swoją na dziecko.
Więc mylił się Przybyszewski, twierdząc, że w naszych czasach przejawia się dusza tylko we wzajemnym stosunku płci. Mnóstwo innych motorów wprawiało i wprawia dotychczas w ruch wielką machinę życia.
Każda jednostronna doktryna ma to do siebie, iż stara się usunąć przeszkody, stające jej w drodze. Taką przeszkodą, która krępuje pełną swobodę popędu płciowego, jest przedewszystkiem obowiązek, twór sumienia, uczciwości i kultury.
Przy pomocy nitzscheanizmu (nadludztwo) stworzyli sobie seksualiści „nową wolę”, czyli nową etykę, polegającą na zrzuceniu z człowieka wszelkich pęt, które powstrzymują brutalność zmysłów. Załatwiwszy się z kawałkiem odziedziczonej przeszłości, z kawałkiem głupiego sumienia, z atawistycznemi resztkami pojęć o „własności”, puścili wodze instynktom, bo „istotną, wielką świetnością człowieka są potężne instynkty”, bo „prawdziwym, pełnym człowiekiem jest tylko ten, kto rozrywa, burzy, druzgoce wszystko, by dojść tam, dokąd go instynkty popychają”.
Broniąc tą frazeologią swojej „nowej woli”, nie rozważyli nasi nadludzie, że znieśli różnicę między człowiekiem a zwierzęciem. Bowiem każdy drapieżnik: lew, tygrys, krokodyl, grzechotnik, jastrząb i t. d. nie robi sobie ceremonii „kawałkiem sumienia”, gdy mu głód dokuczy, albo roznamiętni go instynkt płciowy. Każdy z nich jest doskonałym typem nadczłowieka, ideałem indywidualisty.
Domagając się pełnej swobody dla popędu płciowego, musieli oczywiście seksualiści stargać kajdany legalnego małżeństwa, wypowiedzieć wojnę: etyce religijnej, ustawodawstwu, zwyczajom, obyczajom, tradycyom rodziny i wysunąć na czoło swojej doktryny tak zwaną wolną miłość. W powieściach ich zabiera przyjaciel przyjacielowi bez skrupułu narzeczoną, żonę, siostrę, uwodzi każdą dziewczynę, która mu się w danej chwili podoba i oddaje ją bez namysłu komuś drugiemu, gdy go znudziła. Kochanki swoje nazywają nadludzie „żonami” dopóty, dopóki działają na nich zmysłowo. Z chwilą, gdy ten „święty ogień” zgaśnie, zapominają o swoich obowiązkach „mężowskich”.
Tę reformę miłości nazywają seksualiści i popierające ich feministki postępową i godną wolnego człowieka. Czy tak? Od niej przecież zaczęło się łączenie się obu płci, w wolnej miłości żyli nasi praojcowie i nasze prababki w jaskiniach — żyją dotychczas zwierzęta, obywając się bardzo dobrze bez pęt legalnego małżeństwa, stworzonego przez doświadczenie wielu pokoleń dla dobra rodziny i kulturalnego społeczeństwa. Nie postępową jest wolna miłość, lecz, przeciwnie, wsteczniczą, bo powrotem do pierwotnego stanu natury dzikiego człowieka.
I jakąż jest ta wolna miłość naszych seksualistów? Czy owym afektem duchowo i fizycznie dobranej pary, co opromienia szarzyznę powszedniej walki o byt, co łączy dozgonnie dwoje ludzi, zlewając ich w jedną całość wspólnych celów, albo choćby tylko naturalną namiętnością zdrowego człowieka. Czy daje radość życia?
Nie pokrewnej duszy szukają seksualiści w kobiecie, bo nienawidzą kobiety, lekceważą ją, nie dozgonnej towarzyszki pożądają, bo wszelki obowiązek przeraża ich i nie płomieniem mocnej namiętności zdrowego organizmu goreją.
Ich miłość płciowa chodzi albo na wysokich szczudłach wielkich frazesów (wszechbytem, prałonem, wiecznością, nagą duszą i t. p. częstują kochankę, ubiegając się o jej ciało), albo rwie sobie włosy na głowie, pieni się, wścieka, wyje, jęczy, mdleje, tarza się w konwulsyach, jak opętana histeryczka, albo patrzy ponuro z podełba i wylewa z siebie całe kubły cynizmu i pesymizmu lub wkońcu wala się w błocie pospolitej rozpusty, krzepiąc się alkoholem. Ani jednej pary rzeczywistych kochanków nie stworzyli niewolnicy popędu płciowego.
Okrutna ta ich miłość. Wampirem jest, co wysysa z serca krew, wlewając na jej miejsce truciznę ponurego pesymizmu, chorą histeryczką jest, co obrzydza wszelką rozkosz, jawnogrzesznicą jest, co bruka z cynizmem rozpusty serce, duszę, tylko podniety ciała odczuwając, rozumiejąc.
Czytając powieści seksualne, doznaje się wrażenia, jak gdyby się seksualiści uwzięli na miłość, aby ją zdrowym ludziom obrzydzić. Pióra męskie znęcają się nad kobietą, niewieście nad mężczyzną, a oba razem nad uczciwością w stosunkach płciowych wogóle. Niema w tych powieściach pogodnych, szczęśliwych par, niema sercem złączonej rodziny, niema dobroci, cnoty jakiejkolwiek. Albo tragedya rozpaczy, albo cynizm rozpusty, albo konwulsye histeryi, straszonej wizyami, halucynacyami psychopatyi, albo grzech i zbrodnia. A wszystko to nazywa się, jakby na urągowisko, szukaniem nagiej duszy, pogłębianiem psychologii.
Byli i romantycy francuscy seksualistami (George Sand). I oni kruszyli utalentowane pióra w obronie wolnej miłości, zwalczając małżeństwo, ale mieli tyle jeszcze wstydliwości i dobrego smaku, iż omijali w swoich powieściach brutalność strony fizyologicznej popędu płciowego, jego kuchnię, jego alkowę i jego zwyrodniałe zboczenia.
Tę wstydliwość, ten smak odrzucili nasi seksualiści „odważnie”. Malują oni szczegółowo wszystko, nawet porody, zdzierają z miłości płciowej bez litości jej oprawę estetyczną, jej poezyę. A czynią to nietylko pióra męskie. Współzawodniczą z niemi w tym kierunku gorliwie także pióra niewieście, lubując się w scenach erotycznych z rozkoszą sybaryty.
Kończąc charakterystykę naszego seksualizmu, należy zwrócić uwagę na jeden jeszcze rys znamienny.
Razem z seksualizmem wrócili do powieści polskiej literaci i artyści, usunięci z jej ram przez autorów szkoły pozytywistycznej. Nasze nowsze powieści roją się tłumem: literatów, malarzów, rzeźbiarzów, aktorów i dziennikarzów. Niepraktyczna dziatwa Apollina zajęła miejsce praktycznych ulubieńców Orzeszkowej i Bałuckiego: inżenierów, przemysłowców, fabrykantów i t. d.
Należałoby się spodziewać, że artyści uszanują swoich, zasłonią ich słabości ludzkie, że nie będą prali własnej, brudnej bielizny publicznie przed całym światem.
Tymczasem dzieje się inaczej. Ci literaci i artyści seksualistów żyją tylko w knajpie, w kawiarni, w kabarecie, w tingltanglu, zalewają się gorzałką, piwem, winem, uwodzą kobiety, w rozprawach honorowych tchórzą podle, w stosunkach z ludźmi są cynicznie nieuczciwi, zbrodnia nawet nie przeraża ich. Cyganerya to sans Dieu et maitre, plugawa hołota, zakażona straszliwą chorobą moral insanity, co jej wcale nie przeszkadza mieć się za półbogów, za świeczniki ludzkości. Nauczył ich przecież Przybyszewski w swojem „Confiteor”, że artysta, to „ipse philosophus, daemon, deus et omnia”, że „stoi on przed światem, jest panem panów, nieokiełznanym żadnem prawem, nieokiełznanym żadną siłą ludzką”, w co knajpowi i kawiarniani geniusze z radością na złość „filistrom” uwierzyli.
Maskę z tych nadludzi kawiarnianych zdarł bez litości Wacław Berent w swojem „Próchnie”.
Trudno się domyślić, dlaczego modernizm i seksualizm zniesławiają z taką zawziętością swoją własną korporacyę, zohydzając ją świadomie przed całem forum profanów. Chyba dlatego, że sami nie wierzą w swoje posłannictwo, albo może dlatego, że nie wychodząc w życiu poza brudne koło: knajpy, kabaretów i brutalnych, cynicznych uciech, nie znają innego, lepszego czystszego świata.
W „Próchnie” Berenta pyta ktoś literata Turkułła, jak pojmuje sztukę? On odpowiada: „kapitalne wnętrza ludzkie wyciągamy na jaw”. A na to aktor Borowski: „Krwawe są te nasze wnętrza, w których dłubiesz po nocach, wróciwszy z tynglu lub zamtuza”.
Krwawe są w istocie te wnętrza i cuchnące, bo zgniłe, które najnowsza powieść rzuca przed oczy czytelnika.
Gdyby wszystkie dzieci Apollina były podobne do „filozofów, demonów, bogów” i rozpustników modernizmu i seksualizmu, mieliby „filistrzy” prawo odwrócić się z pogardą, z obrzydzeniem od tych, co nimi gardzą. Ale na szczęście kultury, nie jest jeszcze tak źle. Są w świecie literackim i artystycznym natury czyste, prawe, uczciwe i podniosłe, zdające sobie dokładnie sprawę z zaszczytnego posłannictwa talentu i umiejące z niego korzystać dla dobra swojego narodu.
Jeżeli któremu narodowi, to potrzeba naszemu, w jego ciężkiem położeniu, zdrowia ciała i duszy i serca. Zewsząd ściśnięci obręczą nienawiści, zawadzający wszystkim, dla których istniejemy za długo, nawet bezdomnym żydom, którzy wyciągają drapieżne ręce po nasz dom skołatany, zginiemy niewątpliwie, gdy utracimy zdrowie ciała i podstawy etyczne i odporność obywatelską. A wstręt do obowiązku rozprzęga rodzinę, ostoję narodu, i zabija odporność obywatelską. A ponury pesymizm, „poprawiający swą inteligencyę alkoholem”, łamie wolę, wytwarza niedołęstwo, zdechlactwo, niezdolne do jakiegokolwiek czynu.
Źle bawią się nasi moderniści i seksualiści, „wyciągając na jaw kapitalne wnętrza ludzkie”, recte najskrytsze, najobrzydliwsze brudy, „wróciwszy nocą z tynglu lub zamtuza”. Mylą się, wmawiając w nas, że pogłębiają psychologię człowieka wogóle. Swoją własną tylko i swojego najbliższego otoczenia psychologię odsłaniają, a tej psychologii nie są natury zdrowe ciekawe. I łudzą się, pyszniąc się swoją „nową wolą”. Narody zdrowe nazywają taką wolę anarchią pojęć i uczuć, ślepotą etyczną, chorobliwem wyuzdaniem zmysłów.
Przeto, chcąc wrócić do zdrowia fizycznego i moralnego, powinniśmy wyciąć z naszego organizmu narodowego ten wrzód szkodliwy, jak go już wycinają niemcy, francuzi i anglicy, walcząc z seksualizmem i jego córką, pornografią.
Niech publiczność przestanie kupować i czytać powieścidła seksualne, a ustaną one same przez się. Gdy zabraknie odbiorców tego plugawego towaru, zabraknie także wydawców. A gdy wydawcy przestaną nabywać „ciekawe”, pikantne romanse i płacić za nie dobrze, umilkną autorowie, łasi na łatwy, szybki rozgłos i sutą gotówkę.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Teodor Jeske-Choiński.