Serce (Amicis)/Matka wypędzonego
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Serce |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1938 |
Druk | Drukarnia „Antiqua” St. Szulc i S-ka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Maria Konopnicka |
Tytuł orygin. | Cuore |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Niepoprawny ten Vatini! Wczoraj, na lekcji religii, w obecności dyrektora, pyta nauczyciel Derossiego, czy umie na pamięć te dwie zwrotki z naszej książki z wierszami, które się tak zaczynają:
Gdzie tylko zwrócę spojrzenie,
Wszechmoc Twą widzę, o Boże...
Derossi odpowiedział, że nie umie, a Vatini natychmiast:
— Ja umiem! — I uśmiechnął się złośliwie, rad że Derossiemu choć raz przystawi stołka.
Ale mu się nie udało i wiersza nie wypowiedział, bo nagle weszła do klasy matka Frantiego, wzburzona, z rozwichrzonymi siwymi włosami, cała osypana śniegiem, popychając przed sobą syna, który był wydalony ze szkoły na cały tydzień. Był to przejmujący widok. Biedna kobieta upadła prawie na kolana przed dyrektorem składając ręce błagalnie:
— O, panie dyrektorze, uczyń mi tę łaskę, zmiłuj się, weź chłopca napowrót do szkoły! Już od trzech dni jest w domu, ukrywałam go dotąd jak mogłam. Ale niechby się, Boże zachowaj, ojciec miał dowiedzieć o wszystkim, zabiłby go chyba. Miej litość, panie, bo już sama nie wiem, co mam robić! Życie moje w ręku twoim, panie!...
Dyrektor usiłował wyprowadzić biedną matkę z klasy, ale nie chciała wstać gorzko płacząc i prosząc za synem.
— O, gdybyś wiedział, panie, ile już wycierpiałam z tym chłopcem, miałbyś litość nade mną nieszczęsną! Przebacz mu ten raz jeszcze, ten raz jedyny! Byłby z kamienia chyba, gdyby się poprawić nie miał... Niedługo już mego życia, panie. Śmierć mam w sobie... a tak pragnęłabym widzieć przed śmiercią, że się poprawił... — tu wybuchnęła płaczem — bo to przecież moje dziecko, bo kocham go, bo umarłabym w rozpaczy... Przyjmij go, panie, ten raz jeszcze, żeby się nie stało nieszczęście... uczyń to dla bolejącej matki...
I łkając zakryła oczy rękami.
A Franti stał ze spuszczonym wzrokiem, nieruchomy.
Spojrzał na niego dyrektor, postał chwilę, jakby się namyślał, a potem rzekł:
— Franti, idź na swoje miejsce.
Wtedy kobieta odjęła ręce od twarzy, pocieszona, i zaczęła dziękować nie pozwalając dyrektorowi przyjść do słowa, a zwróciwszy się ku wyjściu mówiła jedno przez drugie ocierając oczy.
— Synu, pamiętaj, dziecko! Przebaczcie mu wszyscy! Jeszcze raz dzięki, panie dyrektorze, żeś się zmiłował nad nim... Sprawiaj się dobrze, synu! Bądźcie zdrowi, chłopcy! Dziękuję! Do widzenia, panie nauczycielu! Darujcie biednej matce...
I spojrzawszy raz jeszcze błagalnie na syna od progu, wyszła zbierając w ręku szal, który z niej opadł, blada, pochylona, z trzęsącą się głową, a gdy schodziła ze schodów, słyszeliśmy jej głuchy, ciężki kaszel.
Wtedy spojrzał dyrektor w twarz chłopca i wśród milczenia całej klasy rzekł głosem, od którego wszyscyśmy zadrżeli.
— Franti! Zabiłeś matkę swoją.
Więc wszystkie oczy zwróciły się ku Frantiemu. A ten niegodziwiec się uśmiechał...
· | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · |