Siedem grzechów głównych (Sue, 1929)/Tom I/Pycha/Rozdział VII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Siedem grzechów głównych
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Sept pêchés capitaux
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 


VII.

Wieczorem tegoż samego dnia, w którym odbył się pojedynek pana de Maillefort, o wpół do ósmej, właśnie kiedy słońce poczynało zachodzić pośród ciemnych i gęstych chmur, które zapowiadały wieczór dżdżysty, bo już nawet gdzie niegdzie kilka dużych kropli deszczu upadło, przechodziło jakieś młode dziewczę przez plac Zgody ku przedmieściu św. Honorjusza.
Panienka ta miała pod lewą ręką dwa kajety muzyczne, których wypłowiała oprawa wskazywała długie użycie; w prawej ręce trzymała mały parasol, którym zasłaniała się od deszczu; jej nader skromne ubranie składało się z czarnej jedwabnej sukni, mantyli z tejże samej materji i szarego kastorowego kapelusza, który pod brodą utrzymywała szeroka wstążka; kilka lekkich i pięknych pukli jasnych włosów wydobywało się z pod małego kapelusika i, igrając z wiatrem otaczało młodą i świeżą twarzyczkę osiemnastoletniej panienki i w obliczu jej malował się głęboki smutek pełen wdzięku, skromności, powagi i godności; ta, że, tak pawiem, wrodzona godność, objawiła się także w melancholijnym i dumnym wyrazie jej wielkich błękitnych oczu; chód jej był zgrabny, lekki, i, chociaż obszerna mantyla zasłaniała jej kibić, zdawała się przecież ona być równie doskonałą, jak zgrabną i powabną. Lubo ubiór jej pewnem przypłaszczeniem fałdów i nieco matowym połyskiem (jeżeli godzi się tu zamieścić takie przeciwieństwo) zdradzał swoją dawność, był on przecież tak nadzwyczajnie czysty i tak pięknie okrywał tę postać, że zapominało się o jego ubóstwie.
W chwili kiedy ta młoda dziewczyna przechodziła przez mały rynsztok, i kiedy cokolwiek uniosła suknię, widać było jej maleńkie i zgrabne nóżki obute w połyskujące półbuciki, opatrzone dosyć grubą podeszewką, i białe jak śnieg bawełniane pończochy; przy tem poruszeniu, pokazał się również brzeg czyściutkiej białej spódniczki, obszytej wąską koronką.
Uboga kobieta z dziecięciem na ręku zwróciła się do przechodzącej panienki i błagającym głosem zcicha kilka słów do niej przemówiła; piękna dziewica, która właśnie na rogu Pól Elizejskich zatrzymała się, i po chwili namysłu, gdyż obie ręce miała zajęte, w jednej bowiem niosła parasol a w drugiej nuty, i dlatego nie mogła sięgnąć do kieszeni, oddała na chwilę ubogiej swoje kajety i parasol. Zasłoniwszy tym sposobem i siebie i żebraczkę od deszczu, wyciągnęła z sukni jedwabną sakiewkę, zdjęła rękawiczkę, wydobyła z woreczka, zawierającego w sobie najwięcej cztery franki monetą, jedną sztukę dwusoldową, i prawie ze wstydem, powiedziała słodkim głosem do ubogiej:
— Weźcie, moja matko, przebaczcie mi, że wam więcej ofiarować nie mogę. Przyczem spojrzawszy tkliwym wzrokiem na wynędzniałą twarzyczkę dziecięcia, które uboga trzymała ma ręku, dodała: Biedne, kochane dziecię; oby wam je Bóg uchował.
I litościwa panienka białą i delikatną ręką wsunęła tę skromną jałmużnę w wychudłą dłoń, którą żebraczka ku niej wyciągnęła; potem wdziała napowrót swą starą maleńką rękawiczkę, która już nieraz była naprawianą, odebrała swój parasol i nuty, spojrzała ostatniem, pełnem delikatnej litości spojrzeniem na biedną i poszła dalej ulicą Pól Elizejskich.
Jeżeliśmy szczegóły tej jałmużny, szczegóły, które napozór mogą się wydawać dziecinnemi, tak drobiazgowo opisali, uczyniliśmy to dlatego, że w naszych oczach mają one swoje znaczenie: ten, chociaż tak mały dar nie został ofiarowany z dumą lub roztargnieniem, dziewica nie poprzestała na samem obojętnem podaniu jałmużny kobiecie, która ją o nią błagała. A potem, czy też zastanowiła kogo ta delikatność, na jaką może niejeden czytelnik nie zważał? Dając swą jałmużnę, panienka zdjęła rękawiczkę, jak gdyby miała uścisnąć rękę jakiej przyjaciółki.
Przypadek zrządził, że pan de Ravil, odprowadziwszy swego rannego przyjaciela do domu, (pan de Mormaud mieszkał w cyrkule świętej Magdaleny); przypadek zrządził, mówię, że pan de Ravil spotkał na trotuarze Pól Elizejskich naszą nieznajomą; uderzony jej pięknością, będącą w szczególnej sprzeczności z jej skromnem ubraniem, zatrzymał się przed nią chwilkę i obejrzał ją pożądliwym wzrokiem; potem kiedy się już oddalił o kilka kroków, wrócił się i poszedł za nią, mówiąc do siebie na widok nut, które niosła w ręku:
— Musi to być jakaś cnotka z konserwatorjum, która się tutaj zabłąkała.
Nieznajoma zwróciła się na ulicę Arkady. Pan de Ravil podwoił kroku, i zbliżywszy się do niej, powiedział bezczelnie.
— Zapewne panna uczysz muzyki? Czy nie chciałabyś pójść ze mną do mego mieszkania i dać mi jedną lekcję. I uścisnął łokieć dziewicy.
Ta, przestraszona, krzyknęła lekko i nagle zwróciła się do napastnika, a chociaż jej lica żywym pokryte były rumieńcem z powodu mocnego wzruszenia, rzuciła jednak na niego wzrokiem tak pogardliwym, że człowiek ten, pomimo swej bezczelności, spuścił oczy, i ukłoniwszy się z szyderskiem poszanowaniem, odpowiedział nieznajomej:
— Proszę mi przebaczyć, mościa księżno, omyliłem się.
Panienka poszła dalej udając pomimo żywej obawy chłód spokojny, zwłaszcza że też i dom, do którego zmierzała, bardzo blisko się już znajdował.
— Nic nie szkodzi, pójdę za nią — rzekł de Ravil, — ona w swojej czarnej, wytartej sukni, z nutami, pod pachą i parasolem w ręku, chciałaby księżnę jaką udawać!
Człowiek ten bezwiednie bardzo stosowne zrobił porównanie, gdyż Herminja (takie było imię dziewicy, nazwiska bowiem nie miała żadnego, ponieważ była dzieckiem miłości), gdyż Herminja była rzeczywistą księżniczką, jeżeli ten wyraz będzie oznaczał ów wdzięk, ową wrodzoną godność, którą nieugięta duma, tak właściwa każdemu tkliwemu, delikatnemu i silnemu zarazem charakterowi, jeszcze świetniej podnosi.
Mówiono już nieraz, że wiele księżniczek, przez swoje skłonności, przez swoją powierzchowność są urodzonemi kobietami niskiego stanu, gdy tymczasem wiele istot biednych najniższego rzędu przez swoją naturalną szlachetność stają się urodzonemi księżniczkami.
Herminja jest nowym i żywym dowodem tej prawdy: jej przyjaciółki, jakie sobie w skromnym stanie nauczycielki muzyki i śpiewu zjednała, nazywają ją w zaufaniu księżną lub księżniczką, jedne (a liczba ich nie była wielka), z obmowy lub zazdrości, gdyż i stan najskromniejszy i serce najszlachetniejsze mają swoich oszczerców, drugie zaś dlatego, że nie znajdowały innego wyrazu, któryby lepiej malował to wrażenie, jakie postępowanie i charakter Herminji na nie wywierały. Otóż Herminja, czytelnik domyśla się tego zapewne, była tąż samą panienką, o której Oliwier mówił z Geraldem na obiedzie u komendanta Bernarda.
Herminja, za którą de Ravil ciągle jeszcze gonił, przeszła już ulicę Arkady, zboczyła w ulicę Anjou, zapukała do bramy obszernego pałacu i weszła do niego, unikając tym sposobem dalszego uporczywego ścigania tego bezwstydnego człowieka.
— To szczególne — rzekł tenże, zatrzymawszy się w odległości kilku kroków — co u djabła taka dziewczyna może ze swojemi nutami robić w pałacu Beaumesnil? Przecież ona tu pewnie nie mieszka. — Namyśliwszy się chwilkę, dodał jeszcze: — Ah! zgaduję, będzie to zapewne ów żeński Dawid, który urokiem swej muzyki, stara się łagodzić cierpienia pani de Beaumesnil; chociaż tej ostatniej nie można porównywać z dobrym królem Saulem, chybaby z tytułu tego ogromnego majątku, jaki odziedziczyła jej młoda córka, którą mój przyjaciel Mormand tak żywo się zajmuje. Nic to nie szkodzi, ta młoda artystka, która weszła do tego pałacu, cięży mi bardzo na sercu. Zaczekam póki nie wyjdzie, muszę się przecież dowiedzieć, gdzie mieszka.
Wyraz smutku, malujący się w powabnych rysach Herminji, zdawał się jeszcze powiększać, kiedy przestąpili próg pałacu; przeszła obok loży odźwiernego, nie zadawszy mu żadnego pytania, co każda inna osoba, należąca do tego domu, byłaby uczyniła, i udała się pod kolumny tego wspaniałego mieszkania.
Jeszcze był dzień zupełny, a jednak widać było w oknach, że całe pierwsze piętro było rzęsisto oświetlone woskowemi świecami. Na ten widok zdumienie Herminji zamieniło się w niewypowiedzianą trwogę; z pośpiechem weszła do przedpokoju. Nie spotkała żadnego ze służących, którzy się tu zwykle znajdowali.
Najgłębsza cisza panowała w całym domu, który wprawdzie i innych dni nie był zbyt wesoły, ale przynajmniej ożywiony liczną służbą.
Dziewica, której serce coraz bardziej się ściskało, wbiegła na główne schody, a gdy przybyła do obszernej sieni i znalazła podwoje pokojów naozścież otwarte, wtedy jednem spojrzeniem przebiegła cały szereg obszernych i wspaniałych pokojów. Wszystkie były rzęsisto oświetlone, ale puste.
Blady odblask jarzącego światła, który walczył z czerwonemi promieniami zachodzącego słońca, wydawał jakiś fałszywy, szczególnie smutny połysk.
Herminja nie umiała sobie zdać sprawy ze swego bolesnego wzruszenia; z trwogą poszła dalej, przebiegła kilka sal i zatrzymała się nagle. Zdawało jej się, że słyszy w oddałi stłumione łkanie. Nareszcie zbliżyła się do wejścia długiej galerji obrazów, która z pokojami dotąd przez nią przebytemi, tworzyła kąt prosty.
Na drugim końcu tej galerji dostrzegła Herminja wszystkich służących pałacu, klęczących u progu szeroko otwartych podwoi. Okropne przeczucie opanowało młodą dziewicę. Poprzedniego wieczoru, o tejże samej godzinie, kiedy opuszczała panią Beaumesnil, znajdowała się ona w bardzo zatrważającym, ale jednak nie niebezpiecznym jeszcze stanie. Nie było więc żadnej wątpliwości, że te światła, ten uroczysty przybór, ta smutna, tylko tłumionem łkaniem przerywana cisza, zwiastowały, że pani de Beaumesnil przyjmowała ostatnie sakramenta, a przekonamy się wkrótce, jakie tajemne węzły łączyły hrabinę z Herminją.
Młoda panienka, nie posiadając się z bólu i przerażenia, czuła, że siły ją opuszczały. Zniewolona była oprzeć się o stolik znajdujący się w galerji; nareszcie, starając się ukryć swoje wzruszenie, postąpiła chwiejnym krokiem ku służbie hrabiny i uklękła blisko otwartych drzwi, prowadzących do sypialni pani de Beaumesnil.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.