Siedem grzechów głównych (Sue, 1929)/Tom III/Nieczystość/Rozdział VII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Siedem grzechów głównych
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Sept pêchés capitaux
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 


VII.

Pan Paskal, usadowiwszy się w złoconem krześle po drugiej stronie stołu, za którym siedział książę, pochwycił zaraz nóż z perłowej macicy do rozcinania papieru, który mu się nawinął pod rękę i bawiąc się nim ustawicznie, powiedział do księcia:
— Jeżeli i się W. C. Mości podoba, mówmy teraz o interesie, gdyż o pierwszej godzinie mam być na ulicy Saint-Marceau, u jednego z moich przyjaciół.
— Uprzedzam pana — odpowiedział książę powściągając się z trudem — że chciałem do jutra odroczyć wszystkie posłuchania, które mnie dzisiaj jeszcze oczekiwały, ażebym mógł poświęcić panu cały mój czas.
— Zbyt wiele grzeczności ze strony Waszej Cesarskiej Wysokości, ale przystąpmy do rzeczy.
Książę wziął ze stołu jakiś papier, cały zapisany, i oddając go panu Paskalowi, odpowiedział:
— Pismo to przekona pana, że wszystkie strony, interesowane w cesji, którą mi proponują, nietylko upoważniają mnie wyraźnie do przyjęcia onej, ale nadto zachęcają mnie do niej, gwarantują wszelkie wypadki, mogące wyniknąć z mego przyjęcia.
Pan Paskal, nie ruszywszy się z krzesła, wyciągnął tylko rękę z jednej strony stołu na drugą po podaną sobie notę, a, odebrawszy ją od księcia, powiedział:
— Bo też bez tej gwarancji nie możnaby nic a nic zrobić.
I zaczął ją czytać powoli, przewracając w ręku nóż, którego dotąd jeszcze nie położył.
Książę niespokojnym i przenikliwym wzrokiem wpatrywał się w pana Paskala, usiłując z wyrazu jego rysów odgadnąć, czy akt, który czytał, dostatecznie zaspakajał jego wymagania.
Po chwili pan Paskal przestał czytać, i rzekł niby to do siebie gniewliwym głosem:
— Ho!... ho!... ten 7 artykuł wcale mi się nie podoba... ale to... wcale a wcale...
— Wytłumacz się pan — zawołał książę z obawą.
— Jednakże — dodał pan Paskal, zabierając się do dalszego czytania i nie odpowiadając arcyksięciu — ten artykuł 7 jest naprawiony artykułem 8, tak... tak, rzeczywiście... wcale nieźle... nawet bardzo dobrze.
Czoło księcia wyjaśniło się znowu, gdyż żywo zajęty ważnością interesu, którego los spoczywał w ręku pana Paskala, zapomniał o grubiaństwie i wyrachowanej złośliwości tego człowieka, który doznawał szczególnej rozkoszy w powolnem przeprowadzaniu swej ofiary przez wszystkie wzruszenia trwogi i nadziei.
Jakoż po chwili nowa obawa ogarnęła księcia, gdy pan Paskal zawołał:
— To być nie może!... nie... to być nie może! Dla mnie wszystko zostaje zniweczone przez ten pierwszy artykuł dodatkowy. To chyba na pośmiewisko!
— Ależ, mój panie — zawołał książę — mówże pan jasno!
— Daruj, Wasza Książęca Mość... w tej chwili czytam tylko dla siebie samego... wkrótce... jeżeli książę życzy sobie... czytać będę dla nas... obu.
Arcyksiążę pochylił głowę, zarumienił się z oburzenia, i jakby zniechęcony oparł głowę na jednej ręce.
Pan Paskal, czytając ciągle, nieznacznie rzucił wzrokiem na księcia, i w chwilę potem rzekł znowu głosem coraz więcej zadowolonym:
— Otóż to przynajmniej jakaś rękojmia... pewna... niezaprzeczona.
I gdy książę zdawał się odżywać w nowej nadziei, pan Paskal dodał zaraz:
— Na nieszczęście... gwarancja pozbawiona jest... tego... co...
Nie dokończył słów swoich, lecz czytał dalej w milczeniu.
Nie, nigdy pokorny suplikant przychodzący błagać swego dumnego i roztargnionego protektora, nigdy dłużnik, w rozpaczy wzywający litości zuchwałego i kapryśnego wierzyciela, nigdy winowajca, chcący wyczytać łaskę lub potępienie w oku swego sędziego, nie doznali większych udręczeń od udręczeń księcia, w chwili, kiedy pan Paskal odczytywał ów dokument, który mu dano do rozpoznania i który wkrótce położył na stole.
— I cóż, mój panie — odezwał się nareszcie książę miotany niecierpliwością — cóż pan postanowił?
— Czy Wasza Książęca Mość raczy użyczyć mi pióra i kawałka papieru?
Książę przysunął kałamarz, pióro i papier przed pana Paskala, który zaczął pisać rozmaite liczby, już to spoglądając w górę, jakgdyby w myśli rachował, już też mrucząc zcicha rozmaite wyrazy bez żadnego związku, jak na przykład:
— Nie omyliłem się, gdyż... ale, zapomniałem o... to rzecz widoczna... w takim razie równowaga byłaby zupełna, gdyby...
Po długiem oczekiwaniu księcia, pan Paskal rzucił pióro na stół i rzekł krótko, stanowczo:
— Niepodobna, Mości Książę.
— Jakto! panie — zawołał książę przerażony — w czasie pierwszej naszej rozmowy upewniłeś mnie pan, że to jest operacja dająca się wykonać.
— Dająca się wykonać, Mości Książę, ale nie dokonana.
— Ależ, ta nota, mój panie, ta nota, w połączeniu z gwarancją, jaką panu ofiarowałem?
— Wiem o tem, że ta nota uzupełnia bezpieczeństwo koniecznie potrzebne do podobnej operacji.
— W takim razie dlaczegóż pan odmawiasz?
— Dla szczególnych powodów, Mości Książę.
— Ale, jeszcze raz powtarzam, czyliż panu nie daję wszelkich rękojmi, jakich tylko możesz zażądać?
— Owszem, powiem nawet Waszej Książęcej Mości, że uważam operację tę nietylko za dającą się wykonać, ale nadto za bezpieczną i korzystną dla tego, ktoby ją chciał przedsięwziąć. Zatem, nie wątpię, że Wasza Książęca Mość znajdzie kogoś...
— O! mój panie — zawołał książę, przerywając Paskalowi — wiadomo ci dobrze, że w obecnej chwili przesilenia finansowego, i że dla wielu innych przyczyn, które są panu znane równie dobrze, jak mnie samemu, pan jest jedyną osobą, mogącą się podjąć takiej operacji.
— Pierwszeństwo, jakie mi Wasza Cesarska Wysokość oddaje, pochlebia mi i zaszczyt mi przynosi — odpowiedział pan Paska! głosem szyderskiej wdzięczności — dlatego też podwójnie żałuję, że nie mogę mu zadośćuczynić.
Książę uczuł szyderstwo, i odpowiedział, udając obrazę, że nie poznano się na jego życzliwości:
— Pan jest niesprawiedliwy. Dowodem tego, że pragnąłem przedmiot ten z panem załatwić jest to, że nie chciałem nawet wysłuchać propozycji domu Durand.
— Jestem prawie pewien, że to kłamstwo — pomyślał Paskal — ale mniejsza o to, ja te rzeczy wyjaśnię; zresztą dom ten niepokoi mnie, a częstokroć nawet staje mi na zawadzie. Ale dzięki temu złodziejowi Marcellange posiadam na szczęście środki zaradzenia na przyszłość podobnej niedogodności.
— Drugim jeszcze dowodem, że chciałem bezpośrednio, osobiście traktować z tobą, panie Paskal — mówił dalej książę z wyrazem pewnego poważania — jest to, że nie chciałem pomiędzy nami pośrednika, będąc pewnym, że się porozumiemy, że musimy się porozumieć. Tak jest dodał tonem coraz więcej zachęcającym — spodziewałem się, że ta sprawiedliwa cześć, oddana finansowym zdolnościom pana, tak powszechnie znanym...
— Ah! Mości Książę.
— Charakterowi pana tak słusznie szanowanemu...
— Wasza Cesarska Wysokość obsypuje mnie łaską swoją.
— Spodziewałem się, mówię, kochany panie Paskal proponując panu otwarcie, operację, której pewność i korzyści sam uznajesz, że potrafi pan ocenić, wyznaję szczerze, potrafi pan ocenić krok mój, jako uczyniony raczej do człowieka prywatnego, niż do finansisty. Spodziewałem się nadto upewnić pana o korzyściach pieniężnych i o szczególnych dowodach mego szacunku i wdzięczności.
— Wasza Cesarska Mość...
— Powtarzam jeszcze, kochany panie Paskal, wdzięczności mojej; gdyż obok wybornej operacji, wyświadczyłby mi pan znakomitą usługę, gdyż nie uwierzy pan, jak ważne mogą być dla mojej rodziny skutki pożyczki, której od pana żądam.
— Nie wiedziałem, że Wasza Cesarska Wysokość...
— A kiedy panu mówię o interesie familijnym — wtrącił książę, przerywając Paskalowi, którego spodziewał się już zjednać dla siebie — kiedy panu mówię o interesie familijnym, to jeszcze niedość: ważna kwestja polityczna łączy się z odstąpieniem księstwa, które mi ofiarowują, a którego nabyć nie mogę bez potężnej pomocy pana; zatem, wyświadczając mi osobistą przysługę, staje się pan użytecznym memu narodowi, a wiadomo ci, kochany panie Paskal, jak wielkie mocarstwa wywdzięczają się za usługi, oddane ich tronowi.
— Raczy Wasza Książęca Mość przebaczyć mi moję nieświadomość, ale ja nic a nic o tem nie wiem.
Książę uśmiechnął się, umilkł na chwilę, poczem dodał głosem, któremu sądził, że nic już oprzeć się nie zdoła:
— Mój kochany panie Paskal, czy znasz sławnego bankiera Torlonia?
— Z nazwiska, Mości Książę.
— Czy wiesz o tem... że jest księciem?
— Czy to być może?
— Nietylko, że to być może, ale tak jest rzeczywiście, kochany panie Paskal! Otóż nie widzę, dlaczegoby nie uczyniono dla pana tegoż samego, co uczyniono dla pana Torlonia?
— Jakto? Wasza Cesarska Wysokość?
— Mówię — powtórzył książę z pewnym przyciskiem — mówię, że nie widzę dlaczegoby i pana nie miano wynagrodzić znakomitym tytułem i wysokiemi dostojeństwami?
— Co znowu, Wasza Cesarska Wysokość chce sobie żartować ze swego biednego sługi.
— Nigdy nikt nie powątpiewał o moich obietnicach; a jeżeli pan sądzi, że byłbym zdolnym żartować sobie z pana, obrażasz mnie takiem podejrzeniem.
— W takim razie, Mości Książę, ja pierwszy żartowałbym z siebie samego, i to bardzo głośno, bardzo wesoło, i zawsze, gdybym się ubiegał za tytułami. Widzi Wasza Cesarska Wysokość, ja jestem tylko biednym plebejuszem (mój ojciec był prostym handlarzem), odłożyłem sobie kilka groszy, prowadząc moje drobne interesy i mam tylko mój zdrowy rozum, a ten nie pozwoli mi nigdy przerobić się na Margrabiego de la Janotiére (jest to bardzo ładna powiastka Woltera, trzeba ją Waszej Cesarskiej Wysokości przeczytać!) i to na pośmiewisko tych złośliwych ludzi, którym się podoba czasami obsypywać podobnemi tytułami nasz biedny świat.
Książę nie przypuszczał nawet, ażeby go mogła spotkać odmowa tego rodzaju: nie stracił przecież odwagi i rzekł wzruszonym głosem:
— Panie Paskal, lubię tę szczerą otwartość, lubię taką bezinteresowność. Dzięki Bogu, są inne środki okazania panu mej wdzięczności, a zczasem i mojej przyjaźni.
— Przyjaźni Waszej Cesarskiej Wysokości, dla mnie?
— Tak, bo wiem co ona jest warta — odpowiedział książę z godnością — dlatego zapewniałem panu swoją przyjaźń, jeżeli...
— Przyjaźń Waszej Cesarskiej Wysokości, dla mnie? — zawołał pan Paskal, przerywając księciu. — Przyjaźń Waszej Cesarskiej Wysokości, ze mną, ze mną, który, jak źli ludzie mówią, stokroć pomnożyłem moje szczupłe mierne środkami wątpliwemi, pomimo, że wyszedłem biały jak gołąb z tych wszystkich czerniących oskarżeń?
— Dlatego właśnie, że jak pan mówi, wyszedłeś czystym z tych wszystkich oszczerstw, któremi prześladują każdego, co się wzniesie swoją pracą i własną zasługą, zapewniam panu moją życzliwą wdzięczność, jeżeli mi pan wyświadczy tę ważną usługę, której od ciebie żądam.
— Mości Książę, jestem nadzwyczajnie wzruszony, dobroć Waszej Cesarskiej Wysokości pochlebia mi bardzo, ale na nieszczęście... interes... zawsze jest interesem — rzekł Paskal, podnosząc się z krzesła — nasz zaś interes, któryśmy mieli z sobą zawrzeć, nie trafia do mojego przekonania, co będzie dostatecznym dowodem dla Waszej Cecarskiej Wysokości, ile mnie to kosztuje, że zmuszony jestem wyrzec się przyjaźni, o której Książę pan łaskawie raczyłeś mnie zapewnić.
Na tę odpowiedź, obejmującą w sobie gorzkie i upokarzające szyderstwo, książę już był gotów wybuchnąć; ale pomyślawszy o wstydzie i bezużyteczności podobnego uniesienia, powściągnął się jeszcze, zamierzył chwycić się ostatniego środka; w tym celu rzekł wzruszonym głosem:
— Więc... panie Paskal... ludzie powiedzą... że pana prosiłem... błagałem... zaklinałem nadaremnie.
Te słowa: prosiłem... błagałem... zaklinałem... wymówione z bolesną szczerością, zdawały się wzruszać Paskala i rzeczywiście uczyniły na nim pewne wrażenie; dotąd jeszcze książę nie poniżył się tak dalece; lecz widząc tak znakomitą osobę, po tylu odmowach, zniżającą się aż do prośby... do pokornego błagania... pan Paskal doświadczył złośliwej radości, z której w obecnej chwili podwójnie się cieszył.
Książę, widząc go milczącym, myślał, że wzruszył już nareszcie jego postanowienie i dlatego dodał skwapliwie:
— A więc... kochany panie Paskal, nie nadaremnie odwołałem się do wspaniałomyślności twego serca.
— Rzeczywiście — odpowiedział złośliwy człowiek, który, widząc, że operacja była dobra, skłaniał się do niej w duszy, pragnąc tylko odnieść z niej korzyści i zemstę — rzeczywiście, Wasza Cesarska Wysokość, masz szczególny sposób stawiania rzeczy; interesy, powtarzam to, powinny tylko być interesami, a tymczasem, mimowolnie, jak dziecię jakie, pozwalam się kierować memi uczuciami, prawdziwie, jestem zanadto słaby.
— Więc pan przystaje! — zawołał książę uradowany; i, w pierwszej chwili radości swojej, serdecznie uścisnął dłonie finansisty. — Pan przystaje, mój zacny i dobry panie Paskal!
— Jakże się oprzeć Waszej Książęcej Mości?
— A więc zgoda! — zawołał arcyksiążę, oddychając z głębiokiem uradowaniem, jakgdyby największy ciężar spadł z jego duszy.
— Tylko, Wasza Cesarska Wysokość — dodał pan Paskal — pozwoli mi jeszcze dołożyć jeden mały warunek.
— O! jeżeli tylko o to idzie; niechaj on będzie jaki chce, naprzód go przyjmuję.
— Wasza Cesarska Wysokość więcej może przyrzeka, aniżeli się spodziewa.
— Jakto, co pan mówi? — zawołał książę niespokojnie — o jakim to warunku wspomina pan jeszcze?
— Od dziś za trzy dni, o tejże samej godzinie, oznajmię go Waszej Cesarskiej Wysokości.
— Co! — rzekł książę zdumiony i zmieszany nadzwyczajnie — nowa odwłoka, dlaczegóż to, nie daje mi więc pan swojego słowa?
— Za trzy dni, Mości Książę, dam je ostatecznie, jeżeli Wasza Cesarska Wysokość przyjmie mój warunek.
— Ale jakiż jest ten warunek, wymień mi go pan teraz!
— Niepodobna, Mości Książę.
— Mój kochany panie Paskal...
— Mości Książę — odpowiedział spekulant głosem ucinanym i szyderskim — nie mam wcale zwyczaju rozczulać się dwa razy na jednem posiedzeniu. Oto już godzina, w której mam się stawić na innem miejscu, na przedmieściu Saint Marceau, więc mam zaszczyt złożyć moje najpokorniejsze uszanowanie Waszej Cesarskiej Wysokości.
Pan Paskal, zostawiając księcia bardzo niezadowolonego i w największej obawie, zbliżył się do drzwi i już miał wychodzić, gdy wtem odwrócił się jeszcze i powiedział:
— Dziś poniedziałek, więc we czwartek o godzinie jedenastej będę miał zaszczyt zobaczyć się z Waszą Cesarską Wysokością i przedstawić ów warunek.
— Dobrze, panie, we czwartek.
Pan Paskal ukłonił się z uszanowaniem i z uśmiechem na ustach wyszedł z gabinetu.
Gdy przechodził przez salę służbową, gdzie się znajdowali adjutanci, wszyscy powstali z czcią, znając ważność osoby, którą książę przyjmował u siebie. Pan Paskal ukłonił się lekko głową, jakgdyby był ich protektorem, i wyszedł z pałacu tak jak wszedł do niego, z rękoma w kieszeniach, nie odmówiwszy sobie jednak przyjemności (człowiek ten nie zaniedbywał niczego) zatrzymać się chwilkę przed szwajcarem, do którego powiedział:
— A cóż! czy mnie poznasz na drugi raz?
Odźwierny, nadzwyczajnie zmieszany, ukłonił mu się nisko i odpowiedział nieśmiało:
— O! nie omylę się już nigdy. Raczy pan łaskawie przebaczyć.
— Już mnie błaga — rzekł Paskal półgłosem z gorzkim; i szyderskim uśmiechem — oni tylko błagać umieją, poczynając od tego wielkiego pana aż do jego odźwiernego.
Pan Paskal, wyszedłszy z pałacu Elysée, zatopił się w smutnych myślach o tej młodej dziewicy, którą podchwycił na schadzce z hrabią Franciszkiem de Neuberg. Chcąc się dowiedzieć, czy rzeczywiście mieszkała w domu przyległym do pałacu, postanowił już zasięgnąć w tej mierze wiadomości, lecz zastanowiwszy się, że może narażałby na jakie niebezpieczeństwo swoje zamiary, postanowił dopiąć celu swojego z całą rozwagą i zaczekać aż do wieczora.
Spostrzegłszy w tej chwili niezajętą dorożkę, zawołał na stangreta i wsiadł do powozu, mówiąc od niego:
— Na przedmieście Saint-Marceau, Nr. 15 do wielkiej fabryki, której komin widać z ulicy.
— Do fabryki pana Dutertre? Wiem, obywatelu, wiem: cały świat ją zna doskonale.
I spiesznie ruszył z miejsca.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.