Siedem grzechów głównych (Sue, 1929)/Tom IV/Skąpstwo/Rozdział XIV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Siedem grzechów głównych
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Sept pêchés capitaux
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom IV
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 


XIV.

Kilka chwil milczeli Ludwik Richard i Saint-Herem.
Syn skąpca pierwszy odezwał się, mówiąc pełen szczerości do przyjaciela:
— Nie jestem w stanie wypowiedzieć ci, kochany Florestanie! jak mnie poruszyło twoje współczucie dla mych krewnych; zgadza się ono zupełnie z tem, co ja w tej smutnej chwili odczuwam.
— Ty wiesz, mój przyjacielu, że ja z wujem moim nie sympatyzowałem. Mogłem pozwolić sobie na żarty a la Moliere, które, że się tak wyrażę, są tradycyjne, żarty, które tem niewinniejszemi się wydają, jeżeli ci, których się tyczą, cieszą się czerstwem zdrowiem. Lecz w takim okropnym wypadku, jak ten, w którym mój wuj i córka jego padli ofiarą, jakoteż twój biedny ojciec, musiałby człowiek mieć serce ze spiżu, i musiałby być bezczelnie chciwym, gdyby tylko o spadku miał myśleć i nie odczuwać żalu. To, com powiedział o chciwości, tej tak błogiej w następstwa namiętności, z tego słowa nie cofam, powinienem był tylko myślom moim dać poważniejszy kierunek, bo to się prawie do mnie odnosiło. Przekonałeś się jednak, że nie należę do, tej kategorji spadkobierców, którzy na wiadomość o spadku wpadają w niepohamowaną radość. Teraz wybacz, że jestem zmuszony zapytać się, czy przy poszukiwaniach twoich nie znalazłeś nic, coby ci dało nadzieję, że wuj mój i córka jego nie są ofiarami tej okropnej katastrofy.
— Nie mogę ci dokładnie powiedzieć, czy twój wuj i córka jego byli pomiędzy zabitymi lub rannymi. Z zabitych trudno było kogo poznać, stanowili oni jednę nieforemną masę, która była spalona prawie na węgiel.
Na to okropne wspomnienie Ludwik na nowo zalał się łzami.
— Podług wszelkiego prawdopodobieństwa, mój biedny Ludwiku, jak mi to mówiłeś, jechał wuj i kuzynka w jednym wagonie z twoim ojcem. Bezwątpienia spotkał ich jeden i ten sam los. Napiszę jednak zaraz do Dreux, aby tam jak najpilniej poszukiwano. Jeżeli ty się o czem dowiesz, to mi zaraz donieś. Ale właśnie sobie przypominam, że wśród tylu nieszczęśliwych wypadków zupełnie zapomniałem zapytać się o Marietę.
— Zaszło tylko okrutne nieporozumienie, jak sam przypuszczałeś. Znalazłem ją bardziej kochającą, niż przedtem.
— Miłość jej będzie dla ciebie balsamem w twoim smutku. Bądź teraz dobrej myśli, i do widzenia. Wszystko przeszłe niechaj jeszcze więcej ścieśni więzy naszej przyjaźni.
— Twoja przyjaźń, Florestanie i miłość Mariety uczyniły, że mniej boleśnie odczuwam smutek, który mnie i dotknął. Do widzenia więc i donieś mi, jeżeli otrzymasz jaką wiadomość o twoim wuju.
Gdy Ludwik pozostał sam, rozważał, co mu teraz wypada czynić. Powziąwszy stanowcze postanowienie, złożył znalezione w szafie pieniądze do torby podróżnej, zabrał testament i udał się do swego patrona, notariusza i przyjaciela zmarłego, o czem dowiedział się z pozostałego pisma swego ojca.
Notarjusz starał się pocieszyć Ludwika, chociaż śmierć klienta niemile go dotknęła, obiecując załatwić wszystkie prawne formalności, potwierdzające śmierć starego Richarda.
Gdy wszystko zostało omówione, Ludwik rzekł do swego patrona:
— Teraz jeszcze jedno pytanie. Czy mogę po załatwieniu tych smutnych formalności dysponować majątkiem mego ojca?
— Naturalnie, kochany panie Ludwiku.
— Przynoszę panu sumę około 250.000 franków, które znalazłem w domu. Życzę sobie, aby pan z tej sumy aktem notarjalnym wyznaczył tysiąc dwieście franków dożywocia dla matki chrzestnej panienki, z którą zamierzam się ożenić.
— Czy ta młoda panienka posiała taki majątek, który...
— Mój panie — przerwał Ludwik stanowczo — panienka ta jest biedną robotnicą i żyje z pracy rąk, kocham ją już od dłuższego czasu i żadna ludzka siła nie powstrzyma mnie od połączenia się z nią.
— Dobrze! — odrzekł notarjusz, poznając, że jakiekolwiek perswazje byłyby bez skutku — renta, o której pan wspominał, zostanie na korzyść owej osoby zapisaną.
— Następnie życzę sobie z tej sumy wziąć piętnaście tysięcy franków na stosowne urządzenie ogniska domowego.
— Tylko piętnaście tysięcy franków? — zapytał notarjusz zdziwiony — czy one tylko panu wystarczą!
— Narzeczona moja jest tak jak ja przyzwyczajona do nędznego i pracowitego życia. Dochód tysiąca talarów rocznie zupełnie nam wystarczy, nie wliczając w to naszego zarobku.
— Jakto? Pan zamierza jeszcze pracować na chleb wraz z żoną?
— Jeżeli pan pozwoli, pozostanę dalej w jego biurze, naturalnie, jeżeli pan zechce mnie nadal zatrudniać.
— Żona pańska ma pozostać robotnicą, a pan pisarzem, mając rocznie sto tysięcy liwrów do dyspozycji?
— Nie chcę i nie mogę wierzyć, aby ten wielki majątek był moją własnością; nawet kiedy wszystkie sądowe formalności zatwierdzą śmierć ojca mego, jeszcze w sercu zachowam nadzieję, że kiedyś zobaczę tego, którego stratę zawsze będę opłakiwać.
— O! żeby się pan tylko nie oddawał złudzeniom.
— Chcę się tak długo, jak tylko będzie można, łudzić, mój panie.
— Większą i szlachetniejszą delikatnością niktby się nie mógł kierować, kochany panie Ludwiku. Jak pan użyje tego majątku?
— O tem tak długo nic nie postanowię, dopóki pozostanie mi chociaż odrobinka nadziei, że zobaczę jeszcze mego ojca. Proszę pozostać depozytorem majątku, i nadal nim tak zawiadywać, jak dotąd.
— Mogę ten zamiar tylko pochwalić i podziwiać — odpowiedział notarjusz wzruszony. — Postępowanie pana jest takie, jakiego z dotychczasowego postępowania jego spodziewać się było można. Nie mógł pan lepiej uszanować pamięci ojca. Dokument, dotyczący renty dożywotniej, jeszcze dziś przygotuję.
— W tym względzie muszę panu podać bliższe szczegóły, które się może wydadzą śmiesznemi.
— Co pan chce powiedzieć?
— Tę biedną kobietę, której zamierzam wyznaczyć dożywocie, los przez całe życie tak okropnie prześladował, że stała się zapalczywą, straszną, gwałtowną i niedowierzającą. Obietnica polepszenia jej bytu byłaby daremną, jeżelibym jej namacalnie nie udowodnił. Ażeby tę nieszczęśliwą przekonać o prawdziwości mej obietnicy, zabieram piętnaście tysięcy franków w złocie, bo to jedyny środek, aby udowodnić tej biednej kobiecie moje dobre chęci.
— Ależ nic prostszego, kochany panie Ludwiku, proszę brać, ile sobie życzysz, a ja jeszcze dziś wykończę dokument.
Ludwik opuścił notarjusza i udał się do Mariety.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.