Siedem grzechów głównych (Sue, 1929)/Tom V/Zazdrość/Rozdział XL

<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Siedem grzechów głównych
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Sept pêchés capitaux
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom V
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 


XL.

W parę dni po opisanych wypadkach David siedział w pokoju Marji, która, jeszcze nie opuszczała łóżka.
Rozmawiano o tem, co było najbliższe sercu Marji — o przyszłości Fryderyka.
Byli sami. Fryderyk z pomocą poczciwego doktora przybierał kwiatami i zielenią cały dom, usuwając starannie wszystko, co mogłoby przypominać smutnej pamięci pana Bastien. Urządził dom, w którym mieli zamieszkać we troje — Marja, David i on, ich syn, bo Fryderyk, który ojca znał mało i z najgorszej strony, darzył nauczyciela iście synowskiem przywiązaniem.
— Gdy nasz Fryderyk wejdzie do szkoły politechnicznej — mówiła Marja — wtedy musimy się z nim rozłączyć... O! niech pan będzie zupełnie spokojny, w takim razie potrafię być mężną, ale pod jednym warunkiem...
— A warunek ten?...
— Wyśmieje mnie pan zapewne, bo to jest dzieciństwo, może śmieszność. Otóż pragnęłabym wtedy ażebyśmy mogli gdzie mieszkać w bliskości... I jeżeli mam wyznać panu prawdę, byłoby mojem najgorętszem życzeniem, jeżeli to być może, mieszkać zupełnie naprzeciwko szkoły. Pan się będzie śmiał ze mnie?
— Nie, pani, nie śmieję się bynajmniej z takiej myśli, owszem, znajduję ją wyborną... bo w takiej bliskość: mogłaby pani naszego kochanego Fryderyka widzieć dwa razy dziennie, nie rachując jeszcze jego wolnych wyjść, owych dwóch długich, rozkosznych dni, w których posiadaliśmy go wyłącznie.
— Doprawdy — rzekła Marja z uśmiechem — czy pan nie znajduje, że jestem zanadto... matką?
— Odpowiedź moja będzie bardzo prosta. Ponieważ jest rzeczą pożyteczną zawczasu myśleć o przyszłości, przeto jeszcze dzisiaj napiszę do Paryża, ażeby pierwszy stosowny lokal naprzeciw szkoły politechnicznej dla nas został najęty.
— Jak pan jest dobry!
— Doprawdy, dobroć to bez żadnej zasługi podzielać z panią szczęście mieszkania w bliskości naszego kochanego Fryderyka.
Marja milczała przez chwilę, nareszcie błogie łzy szczęścia zabłysły w jej oczach i, zwróciwszy się do David‘a. rzekła do niego z nieopisaną tkliwością:
— Jak upajające jest szczęście...
Jej łzami zwilżone oczy szukały i spotkały się z oczyma David’a, i długo spoczywały na sobie ich spojrzenia w niemem, czarującem zachwyceniu.
Nareszcie drzwi się otworzyły i weszła do pokoju Małgorzata.
— Panie David, czy pan raczy przyjść?
— A mój syn — zapytała Marja — gdzież on jest?..
— Pan Fryderyk jest zatrudniony... bardzo zatrudniony, pani — odpowiedziała służąca, spoglądając na David‘a, który poszedł ku drzwiom.
— Jeżeli pani pozwoli — odezwała się znowu Małgorzata — to ja tu zostanę, na wypadek jeżeliby pani czego potrzebowała.
— Oj! Małgorzato... Małgorzato — rzekła młoda niewiasta, uśmiechając się i kiwając głową — tu się coś nowego knuje.
— Jakto, pani?
— O! ja mam dobre oko! to bieganie dzisiejszego poranku po całym domu, które słyszałam w sieni, to oddalenie się Fryderyka w godzinach, kiedyby powinien pracować... pewien niezwykły szmer i przestawiana w salonie...
— Upewniam panią... że...
— Dobrze już, dobrze, nadużywają mojej słabości — odpowiedziała Marja, uśmiechając się — wiedzą, że jeszcze nie mogę chodzić... i sama zobaczyć, co się tam dzieje...
— O! pani, cóż pani myśli...
— Słuchaj, Małgorzato, zapewne to będzie jakaś niespodzianka?
— Niespodzianka, pani?
— Pójdź do mnie, Małgorzato, opowiedz mi, proszę cię. Im prędzej będę szczęśliwą, tem szczęście moje będzie dłuższe.
— Pani — rzekła Małgorzata z heroiczną stałością — byłaby to istna zdrada.
W tej chwili weszli do pokoju David, Fryderyk i doktór Dufour.
Małgorzata oddaliła się, szepnąwszy pierwej do Fryderyka:
— Panie Fryderyku, skoro kaszlnę pod drzwiami.. wtedy już wszystko będzie gotowe.
To powiedziawszy, wyszła.
Spostrzegłszy doktora, pani Bastien rzekła do niego wesoło:
— O! teraz, kiedy pan tu jest, kochany doktorze, teraz, nie wątpię już wcale o knującym się spisku.
— Spisek? — powtórzył pan Dufour, udając zdziwienie, gdy tymczasem David i Fryderyk z uśmiechem — spojrzeli na siebie.
— Tak, tak — odpowiedziała Marja — jakaś niespodzianka, która mnie oczekuje, ale zwracam uwagę pana, że wszelkie niespodzianki dla biednych chorych, jak ja, są nader niebezpieczne, i że byłoby daleko lepiej, gdyby mi pan wszystko naprzód powiedział.
— Mogę pani tylko powiedzieć, moja kochana, piękna, niecierpliwa pacjentko, że dzisiaj, jakeśmy się na to zgodzili, musi pani spróbować przejść się trochę, ponieważ zaś to będzie pierwsza próba, przeto moim obowiązkiem jest, tak, moim obowiązkiem, ażebym tej pierwszej próbie sił pani był obecny.
Zaledwie powiedział to doktór, usłyszano lekkie kasłanie Małgorzaty pod drzwiami.
— Teraz, kochana matko — rzekł Fryderyk z tkliwością do młodej kobiety — teraz odwagi, odbędziemy wielką przechadzkę po całym domu.
— O! czuję w sobie siłę, która was wszystkich wprawi w zdziwienie — odpowiedziała Marja z uśmiechem, zabierając się powstać z krzesła, co przecież nastąpiło z pewną trudnością, gdyż była jeszcze bardzo osłabiona.
Był to powabny, a zarazem rozrzewniający widok.
Marja postępowała chwiejnym krokiem, David szedł po prawej, a doktór po lewej stronie, gotowi wesprzeć ją, jeśliby ją siły miały opuścić, gdy tymczasem Fryderyk z wyciągniętemi rękami tyłem przed nią postępował, jak się to dziać zwykło przy dzieciach, które próbować sił swoich zaczynają.
— Widzicie, jak jestem mocna — rzekła Marja wesoło, idąc zwolna za synem, który tkliwie do niej się uśmiechał — i gdzież wy mnie prowadzicie?
— Zobaczysz, kochana matko.
Zaledwie Fryderyk wymówił te słowa, gdy Małgorzata wydała okropny krzyk za drzwiami.
Potem drzwi się otworzyły nagle, i szyderski, przenikliwy głos jakiś zawołał:
— Zaczekajcie trochę!! wasz stary, tłusty poczciwiec żyje jeszcze!
Marja, która stała naprzeciwko drzwi, krzyknęła okropnie i nawznak upadła na ziemię.
Spostrzegła bowiem swego męża, Jakóba Bastien!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.