Sokole oko/Rozdział VII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Sokole oko |
Pochodzenie | Na dalekim zachodzie |
Wydawca | G. Centnerszwer |
Data wyd. | 1890 |
Druk | Zakłady Artystyczne w Monachium |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | The Deerslayer |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst Cały zbiór |
Indeks stron |
Niema potrzeby opowiadać tu szczegółowo, z jaką radością witano w forteczce uwolnionych jeńców, po tak ciężkiéj z niemi rozłące. Przy kolacji Sokole oko opowiedział pokrótce, co się działo podczas ich nieobecności; Hutter z kolei również opisał smutne chwile swojéj i przyjaciela niewoli, o wydostaniu się z któréj wcale nie marzyli.
„Ciekawym jednak, czy dzicy nadal zechcą z nami żyć w pokoju, czy też rozpoczną kroki nieprzyjacielskie,“ rzekł Hurry. „Uwolnienie nasze przemawia za tem, że chcieliby pokoju, ja wszakże nie wierzę tym duszom indyjskim; poznałem je zbyt dobrze. Obawiam się mocno, że cała wyprawa Riwanoaka i jego towarzysza to głównie miała na celu, aby dokładnie przyjrzeć się położeniu naszéj forteczki i jéj urządzeniu.“
„To bardzo być może,“ odrzekł Sokole oko, który właśnie wszedł do pokoju, trzymając w ręku małą wiązkę drzewa, obwiązaną rzemieniami z jeleniéj skóry i krwią pomalowaną. „To indyjskie wypowiedzenie wojny,“ dodał, rzuciwszy wiązkę na stół. Wielkie oburzenie opanowało wszystkich. Ponieważ było do przewidzenia, że wróg w większéj ilości nadjedzie wkrótce na tratwach, a w takim razie forteca nie stanowiłaby dość bezpiecznéj obrony, zwłaszcza nocną porą i przy wyszpiegowaniu przez wroga jéj słabych stron, postanowiono zatem uciec na arce. Być może, że się uda ujść przed nadejściem nieprzyjaciela.
Natychmiast wszystkie ruchomości zaczęto przenosić na arkę i, zanim godzina upłynęła, mieszkańcy forteczki płynęli już po jeziorze. Hutter skierował statek ku zachodniemu brzegowi, gdzie też wylądował z wielką ostrożnością. Mężczyzni, trzymając broń w pogotowiu, opuścili arkę pocichu, i, zostawiwszy w niéj dziewczęta, poczęli się bez szmeru przedzierać przez gęstwinę, pilnie uważając, czy gdzie w pobliżu nie ma wroga. Szli tak może kwadrans, gdy wtem ujrzeli w oddaleniu słaby ognik; nie było wątpliwości, że tam Indjanie rozbili obóz. Zbliżali się tedy cichymi kroki; Czyngachguk zdala już przenikliwemi swemi oczyma mógł naliczyć dziewięciu wojowników, którzy niedbale rozłożyli się dokoła ogniska. Postąpili jeszcze kilka kroków naprzód i właśnie chcieli ukryć się za dębem, gdy jeden z nich nastąpił na suchą gałąź. Trzask, jaki wydała, zwrócił uwagę jednego z Indjan, zerwał się więc spiesznie i spostrzegł Sokole oko. Natychmiast głośnym okrzykiem dał znać towarzyszom, że wróg w blizkości. Jak błyskawica zerwali się wszyscy na nogi i, trzymając fuzje w pogotowiu, rzucili się w wskazanym kierunku. Nasi myśliwcy uznali za najstosowniejsze uciekać ku arce, ponieważ wróg siłą znacznie ich przeważał.
Czyngachgukowi z Hurrym i Hutterem udało się zbiedz, lecz Sokole oko, który potknął się o wystający korzeń i upadł, przez co się znacznie w ucieczce opóźnił, tuż prawie przy arce został schwytany przez olbrzymiego Indjanina i z związanemi rękami i nogami odniesiony do obozu.
W niebezpiecznem tem położeniu byłoby największym nierozsądkiem ze strony innych mężczyzn stanąć w obronie przyjaciela: nie uratowaliby go w żaden sposób, a siebie narazili na pewną śmierć lub niewolę. Zostawiwszy go więc jego smutnéj doli, sami czemprędzéj odbili od brzegu, w nadziei, że, jeśli okoliczności pozwolą, uda się im może druha swego oswobodzić.
Gdy Indjanie przyprowadzili do obozu skrępowanego Sokole oko, wielki wśród nich tryumf zapanował. W spojrzeniach wściekłości, jakie rzucali na Sokole oko, widać było jednak niezmierny podziw. Młodzieniec cieszył się bowiem w tych okolicach sławą doskonałego strzelca; z tego więc względu postanowili obchodzić się z nim nie jak z zwyczajnym jeńcem; uwolnili go natychmiast z więzów, odebrawszy poprzednio strzelbę i nóż myśliwski, i dozwolili przechadzać się swobodnie po obozie.