Sonata Kreutzerowska/Rozdział jedenasty
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Sonata Kreutzerowska |
Wydawca | Wydawnictwo „Kurjer Polski“ |
Data wyd. | 1937 |
Druk | Zakł. Graf. „Drukarnia Bankowa“ |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Крейцерова соната |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
— Wszyscy się żenią w ten sposób i ja się tak ożeniłem; i zaczął się ów osławiony — miodowy miesiąc. Przecież sama ta nazwa jest podła — zasyczał ze złością. — Włóczyłem się raz w Paryżu po wszystkich widowiskach i, zachęcony afiszem, wstąpiłem obejrzeć kobietę z brodą i psa morskiego. Okazało się, że to był tylko mężczyzna w wydekoltowanej sukni i pies, zaszyty w skórę morsa, pływający w wannie z wodą. Wszystko to było niezbyt ciekawe, ale kiedy wychodziłem, właściciel grzecznie mi towarzyszył i, zwróciwszy się do publiczności u wejścia, mówił, wskazując na mnie: — „Zapytajcie tego pana, czy nie warto obejrzeć. Wstąpcie, wstąpcie, tylko franka od osoby!“ — Wstyd mi było powiedzieć, że obejrzeć nie warto, a właściciel prawdopodobnie na to liczył. Tak zapewne dzieje się i z tymi, którzy sami doświadczyli całej ohydy miodowego miesiąca, ale nie rozczarowują innych. Ja też nie rozczarowywałem nikogo, ale teraz nie widzę powodu, dla którego miałbym nie mówić prawdy. Uważam nawet za konieczne mówienie prawdy w tym wypadku. Niezręcznie, wstyd, brzydko, nędznie, ale głównie nudno, do niemożliwości nudno! Coś w tym rodzaju czułem, kiedy uczyłem się palić, kiedy zbierało mi się na wymioty i ciekła mi ślina, ja zaś połykałem ją i udawałem, że mi to sprawia wielką przyjemność. Przyjemność z palenia, podobnie jak z tego, jeżeli wogóle ma być, wystąpi później: trzeba, żeby mąż rozbudził w żonie ten grzech poto, by później mieć z tego rozkosz.
— Jakto grzech? — spytałem. — Przecież pan mówi o najnaturalniejszej właściwości ludzkiej.
— Naturalnej? — powtórzył. — Naturalnej? Wprost przeciwnie, doszedłem do przekonania, że to nie jest... naturalne. Tak, zupełnie... nienaturalne. Niech pan zapyta dzieci lub niezdemoralizowanej dziewczyny. Siostra moja wyszła bardzo młodo zamąż za człowieka dwa razy od niej starszego, a do tego rozpustnika.
Pamiętam, jak zdumieni byliśmy nocy weselnej, kiedy blada, we łzach uciekła od niego i, dygocąc całem ciałem, mówiła, że za nic, że nawet wypowiedzieć nie może, czego on od niej żądał. Naturalne — mówi pan! Naturalne jest jedzenie. Jeść jest radośnie, lekko, przyjemnie, nie wstyd od samego początku, tu zaś i wstrętnie, i wstyd, i boli. Nie, to nie jest naturalne. Przekonałem się, że niezepsuta dziewczyna zawsze tego nienawidzi.
— Jakto? — odparłem. — Jakby w takim razie trwał ród ludzki?
— Acha! Byłe tylko ród ludzki nie zginął! — syknął ze złośliwą ironją, jakby oczekując tej znanej i niemiłej mu odpowiedzi. — Głosić powstrzymywanie się od rodzenia dzieci w imię tego, żeby angielscy lordowie mogli się obżerać — to w porządku. Głosić powstrzymywanie się od rodzenia dzieci w imię tego, żeby było więcej przyjemności — to w porządku, ale spróbuj tylko wspomnieć, żeby wstrzymywać się od rodzenia dzieci w imię moralności — mój Boże, jakiż krzyk zaraz! Ród ludzki nie zginąłby, gdyby kilkunastu ludzi zechciało przestać być świniami. Zresztą, przepraszam pana, razi mnie to światło, czy można je przysłonić? — spytał, wskazując na lampę.
Odpowiedziałem, że mi wszystko jedno, i wtedy pośpiesznie, jak zwykle wszystko robił, stanął na ławce i przysłonił lampę wełnianą firanką.
— A jednak — powiedziałem — gdyby wszyscy uznali to za prawdę, zginąłby ród ludzki.
Odpowiedział nie zaraz.
— Pan się pyta, jak ród ludzki będzie mógł istnieć — mówił, siadając naprzeciw mnie, szeroko rozstawiwszy nogi i oparłszy się o nie łokciami. — A dlaczegóż to ród ludzki ma koniecznie istnieć? — spytał.
— Jakto poco? Inaczej nasby nie było.
— A pocóż mamy istnieć?
— Jakto poco? Żeby żyć.
— A poco żyć? Jeżeli niema żadnego celu, jeżeli życie dane nam jest tylko dla życia jako takiego, żyć niema poco. Jeżeli jest tak, to Schopenhauerowie, Hartmanowie i wszyscy buddyści mają słuszność. Jeżeli zaś cel życia istnieje, to jasne jest, że kiedy cel ten zostanie osiągnięty, życie powinno się skończyć. Tak więc wypada — mówił z jawnem wzruszeniem, widocznie bardzo ceniąc swą myśl. — Tak wypada. Niech pan zwróci uwagę, że jeżeli celem ludzkości jest to, co powiedziano w proroctwach, że wszystko stworzenie zjednoczy się w miłości, że przekują miecze na lemiesze i t. d., to przecież coś przeszkadza osiągnięciu tego celu? Przeszkadzają namiętności. Z namiętności zaś najsilniejszą, najbardziej upartą i złą jest zmysłowa miłość płciowa, i dlatego, jeżeli będą unicestwione namiętności, a zwłaszcza najsilniejsza z nich, miłość płciowa, to proroctwo się spełni, wszystko stworzenie zjednoczy się w miłości, cel człowieczeństwa zostanie osiągnięty i nie będzie poco żyć. Dopóki zaś ludzkość żyje, stoi przed nią ideał, naturalnie, nie ideał królików lub świń, żeby rozmnażać się, jak można najbardziej, i nie małp ani paryżan, żeby jak najbardziej wyrafinowanie korzystać z namiętności płciowej, lecz ideał dobra, osiągalny jedynie dzięki powściągliwości i czystości, ku któremu ludzie zawsze dążyli i dążą. I niech pan zobaczy, co z tego wynika. Wynika, że miłość płciowa — to klapa bezpieczeństwa. Jeśli nie osiągnęło celu pokolenie ludzkości, żyjące teraz, to nie osiągnęło go dlatego tylko, że jest ogarnięte namiętnościami, z których najsilniejsza jest płciowa. A jeżeli namiętność płciowa istnieje, to powstaje nowe pokolenie, a zatem i możność osiągnięcia celu w następnem pokoleniu. Jeśli go zaś i ono nie osiągnie, to znów powstaje następne, i tak, dopóki nie dopnie się celu, nie spełni się proroctwo — i wszystko stworzenie nie zjednoczy się w miłości.
A tak, coby wynikło? Jeżeli przyjąć, że Bóg stworzył ludzi dla osiągnięcia pewnego celu, toby ich stworzył albo śmiertelnymi bez namiętności płciowej, albo wiecznymi. Gdyby byli śmiertelnikami, pozbawionymi namiętności płciowej, to coby z tego wynikło? Wynikłoby mianowicie to, że żyliby i, nie osiągnąwszy celu, marli, a dla osiągnięcia celu Bóg musiałby stworzyć nowych ludzi. Gdyby zaś byli wiecznymi, to przypuśćmy (chociaż tym samym ludziom trudniej jest niż nowym pokoleniom poprawiać błędy i dążyć do doskonałości), przypuśćmy zresztą, że po wielu tysiącach lat dopięliby celu, ale potem cóż z nimi robić? Gdzie ich podziać? Najlepiej jest właśnie tak, jak jest. Ale może taki sposób wyrażania się nie odpowiada panu? Może pan jest ewolucjonistą? I w tym wypadku jednak wynika to samo. Najwyżej stojącym gatunkiem zwierząt są ludzie. Aby utrzymać się w walce z innemi zwierzętami, powinni oni połączyć się razem jak rój pszczół, a nie bez końca się rozmnażać. Powinni czynić tak, jak teraz, to jest najlepiej. Trzeba więc, aby ludzkość dążyła do powściągliwości, a nie do rozpalenia żądzy, do czego właśnie zmierza całe urządzenie naszego życia.
Milczał chwilę.
— Ród ludzki zatem zginie. A czy naprawdę ktoś, choćby nie wiem jak patrzył na świat, mógł o tem powątpiewać. Przecież to jest tak nieuchronne, jak śmierć. Przecież według wszelkich nauk kościelnych nadejdzie koniec świata i to samo bezwzględnie wynika z nauki. Cóż więc dziwnego, że z przesłanek moralnych wynika to samo.
Długo potem milczał, dopalał papierosa i, wyjąwszy z woreczka świeże papierosy, poukładał je w swej starej wybrudzonej papierośnicy.
— Rozumiem myśli pana — powiedziałem — coś podobnego twierdzą niektórzy sekciarze.
— Tak, tak, mają słuszność — powiedział. — Namiętność płciowa w jakichkolwiek bądź warunkach jest złem, złem strasznem, z którem trzeba walczyć, a nie popierać je jak u nas. Słowa ewangelji, że ten, który spojrzy na kobietę, aby jej pożądać, już popełnił cudzołustwo w duszy swojej, stosują się nietylko do cudzych żon, ale właśnie — i to głównie — do własnej żony.