Spiskowcy (Thierry, 1891)/I. «Bardzo pilne»

<<< Dane tekstu >>>
Autor Gilbert Augustin Thierry
Tytuł Spiskowcy
Podtytuł Romans z czasów drugiego cesarstwa
Wydawca Księgarnia Br. Rymowicz
Data wyd. 1891
Druk Trenke i Fusnot
Miejsce wyd. Petersburg
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


CZĘŚĆ TRZECIA.

I.
«Bardzo pilne».

W piątek, 15 stycznia 1858 roku, Paryż, w chwili gdy oczy przecierał, dowiedział się o zamachu Orsiniego. Nowina ta rozchodziła się po mieście bardzo powoli, a dzielnice, nieco dalej od głównych części miasta położone, dowiedziały się o niej dopiero około południa.
Tegoż 15 stycznia, około godziny dziewiątej rano, w chwili gdy stara Filomena wchodziła do pokoju swego pana, umyślny posłaniec przyniósł list do hrabiego Besnarda i polecił oddać go czemprędzej. Filomena kopertę dołączyła do listu i do gazet, które trzymała w ręku i zaniosła je swemu panu.
Hrabia Besnard był już ubrany i zabierał się do wyjścia z Marją-Anną na mszę do kościoła. Na twarzy hrabiego widać było ślady wielu smutków, które go niepokoiły. Od pewnego czasu twarz starca z dniem każdym chudła coraz bardziej, nabierając ciemnego odcienia. Hrabia Besnard skarżył się na to, że mu nogi puchły i że żyły w szyi bywały często przyczyną cierpień. Starzec doznawał ciągle dziwnego, niczem zdaje się nie umotywowanego uczucia obawy, niepokoju. Oddychał ciężko, a nieraz zdarzały się z nim zatrważające ataki utraty przytomności. Przeddzień doktor, stale go leczący, skonstatował coraz szybsze czyniące postępy stwardnienie serca, pewnego rodzaju skłonność do «czynnego anewryzmu» Corvisarta. Według ówczesnej metody leczenia tej choroby, doktor powiększył dawkę digitalisu, przepisał nadto wątpliwego skutku veratrinę, a głównie zalecił pacjentowi, ażeby unikał wszelkich wzruszeń, nietylko nieprzyjemnych, ale chociażby najprzyjemniejszych...
Unikanie wrażeń!... A od dwóch dni hrabia Besnard okropnie się niepokoił!... Żadnych wiadomości nie miał ani od syna, ani o synu!... Co się z nim stało? Opuścił biuro we środę wieczorem, jak zwykle, i dotąd jeszcze nie był w domu!... Cóż mógł zrobić, jakiego dopuścić się mógł szaleństwa ten syn jego, którego widocznie Bóg opuścił?!... Nieszczęsny, jakież jeszcze nieszczęście sprowadzi na siwą głowę ojca?
Marja-Anna pobiegła do Filomeny i, odbierając od niej tacę z listami, zawołała:
— Daj, daj prędzej!
Przyjrzała się listom, a przekonawszy się, że na kopertach nie znać ręki brata, położyła je znów na tacy.
Były to listy urzędowe: większy, kwadratowy zapieczętowany był niebieską pieczęcią rady stanu; mniejszy miał czerwoną pieczątkę jednego z ministerjów. Na obydwóch zresztą był napis: «Z. R. Bardzo pilne».
Hrabia Besnard wziął większy list do ręki, otworzył kopertę i zaczął czytać. Było to zawiadomienie o terminie posiedzenia rady, ale zredagowane dziwacznie nieco, z widocznym pośpiechem:

«Szanowny panie i kochany kolego!

Z decyzji jego ekscelencji ministra-prezydenta rady stanu, w dniu dzisiejszym ma się odbyć ogólne nadzwyczajne zgromadzenie członków rady punktualnie o godzinie trzeciej popołudniu. Zechce szanowny pan przyjąć udział w tem zgromadzeniu.
«Przedmioty obrad: ważny komunikat rządu i odczytanie adresu do j. c. mości.

Sekretarz jeneralny rady stanu
Boilay».

— Cóż to się stało? — zapytał hrabia Besnard, zaintrygowany formą listu i przedmiotem obrad... — «Moniteur» powinien wyjaśnić wszystko!
Hrabia Besnard wziął do ręki urzędową gazetę, rzucił na nią okiem i z oburzeniem zawołał:
— Jeszcze jeden zamach!... Nędzni! Wzruszony, zapomniał o drugim liście i czytał głośno komunikat urzędowy:
«Wczoraj wieczorem, o godzinie wpół do dziewiątej, w chwili gdy ich ces. moście podjeżdżali pod gmach Opery, rozległy się trzy wystrzały, pochodzące z wybuchu trzech bomb.
«Znaczna liczba osób, zebranych przed teatrem, została poranioną. Niektórzy otrzymali rany śmiertelne.
«Ani cesarz, ani cesarzowa nie ponieśli na zdrowiu najmniejszego szwanku.
«Policja natychmiast zaaresztowała kilka osób. Dochodzenie sądowe w toku».
Brutus Besnard rzucił dziennik i zaczął chodzić po pokoju:
— Obrzydliwość! — wołał z wzrastającem uniesieniem... Ale też, cóż to za ministrowie! Ani jeden z nich nie czuwa nad bezpieczeństwem swego pana i naszej nieszczęśliwej Francji! Ci panowie tylko myślą o własnych przyjemnościach! W ich rękach kraj nasz stał się zbiegowiskiem złych ludzi, siedliskiem zbrodni!... Nawet urzędników gangrena rozkłada! Wczoraj, nie dalej jak wczoraj, karano jednego z radców stanu! Ah, ci panowie bohaterowie z dnia drugiego grudnia jakże zawiedli nasze nadzieje!... O, nieraz wstydzić się muszę ufności, jaką w nich pokładałem wówczas!... Nieraz płaczę nad tem, co niegdyś z mego powodu cierpiało... dla dobra kraju!... Czegóż chcą od nas dzisiaj panowie ministrowie? Praw wyjątkowych, któreby stały na straży ich marnych osóbek? Nie, nie!... Znikajcie panowie, jesteście skazani na zagładę!... Co do mnie przynajmniej, jeśli mi sumienie każe stanąć przeciwko wam, cobądź staćby się miało, będę waszym wrogiem.
— Ojcze! — błagała Marja-Anna... Przez litość nad nami pamiętaj o sobie! Nie unoś się, drogi ojcze, to szkodzi twemu zdrowiu!...
Ale starzec nic nie odpowiedział, ręką tylko zrobił taki gest, jakim Makbet oddawał medyków i medycynę «psom»... W milczeniu ciągle przechadzał się po swoim pokoju ten dawny prokurator jeneralny, sędzia nieubłagany komisyj mieszanych, człowiek, którego wyroki zaludniały miejsca wygnań i cierpień, «rzeźnik biały»... Ten nienawidzony niegdyś człowiek wysnuwał teraz z głębi własnej duszy wszystkie rozwiane nadzieje, straconą wiarę, a może... może i zgryzoty sumienia, którego echa zbyt późno wstrząsać nim poczęły.
Po niejakim czasie hrabia Besnard nieco się uspokoił i zbliżył się do swego biurka. Wówczas dopiero zauważył drugi list, zapieczętowany czerwoną pieczęcią, o którym na chwilę zapomniał. Wziął go do ręki, raz jeszcze adres odczytał i uważnie mu się zaczął przyglądać. Po chwili dopiero, gorzko się uśmiechając, zawołał:
— Ah, prawda... to miła niespodzianka od pana ministra stanu, od tego najcyniczniejszego demoralizato rządu!... Wszak to mój minister, a w dodatku i osobisty nieprzyjaciel!... «Z rozkazu» i «Bardzo pilne»... Boże drogi, ileż zastrzeżeń! Z jakiegoż to powodu zaszczyca mnie swoją prozą?
Hrabia Besnard otworzył kopertę; zaledwo parę wyrazów przeczytać zdołał, gdy twarz jego odbiła na sobie najwyższe zdumienie:
— Cóż znaczy ta zagadka?... Może pomożesz mi to pojąć, drogie dziecko... Słuchaj.
Starzec zmarszczył brwi i zaczął czytać głośno:

«Panie hrabio!

«Jego ekscelencja, pan minister stanu, zwraca się do pana hrabiego z prośbą, żeby był łaskaw, nie zwlekając, przybyć do jego gabinetu w sprawie wielkiej doniosłości, która bardzo blizko pana hrabiego obchodzi. Zechce się hrabia udać do pana ministra natychmiast po otrzymaniu niniejszego zawiadomienia. Pan minister czekać będzie na pana hrabiego do godziny jedenastej rano.

Sekretarz prywatny
Baron Efrim Cohen».

— W sprawie wielkiej doniosłości, która bardzo blizko mnie obchodzi? — powtórzył hrabia Besnard, a palce, któremi list trzymał, drżały z gniewu... Nie, napróżno silę się odgadnąć! Cóż to za tajemnica? Czego może odemnie żądać ten człowiek?
Hrabia Besnard zadzwonił. Po chwili wszedł lokaj.
— Powóz!... Cały dzień nie będę w domu!... Wrócę dopiero wieczorem!...
Po tych słowach hrabia Besnard zbliżył się do córki, pocałował ją w czoło i bardzo pieszczotliwym głosem powiedział jej, ażeby sama udała się do kościoła Sw. Walerego, że nie może jej towarzyszyć.
— Wytłómacz mnie przed Panem Bogiem — dodał. Módl się za mnie, moje dziecko... Proś Boga o miłosierdzie dla nas wszystkich... dla mnie... dla «niego»... dla niego szczególniej!
On — to był nieobecny, to dziecko, które po to wróciło na łono rodziny, ażeby ją znów opuścić, syn łez jego i jego gniewu.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Gilbert Augustin Thierry i tłumacza: anonimowy.