Spokój Boży/XXX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Spokój Boży |
Wydawca | Przegląd Tygodniowy |
Data wyd. | 1903 |
Druk | Drukarnia Przeglądu Tygodniowego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | M. M. |
Tytuł orygin. | Guds Fred |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Postanowiliśmy pobrać się w maju. Na cóż mielibyśmy czekać? W domu młynarza dość znajdzie się miejsca i jedzenia, inne potrzeby pokryją dochody z pracy literackiej. Pozostała część honoraryum posłuży na zakupienie ślubnej sukni Małgosi, gniewa się o mą lekkomyślność — ja jednak nie ustąpię, chcę żeby była najpiękniejszą i najwspanialszą oblubienicą starego miasta. Ślub odbyć się powinien w małej kapliczce, w przytułku, w obecności wszystkich starych pań. Nasza stara przyjaciółka i trzy inne dziewice poprowadzą Małgosię do ołtarza. Po ślubie, z orszakiem, wypijemy szampana, dla tych zaś, którzy go nie lubią, podamy słodkie, francuzkie wina. Z powrotem zatrzymamy się przed cmentarzem, Małgosia złoży ślubny wianek na grobie matki, bo wszak ona nas połączyła. Następnie podążymy ku Wiatrakowej Górze, gdzie jako mąż i żona, wyższe zajmiemy piętro, zamieszkiwane kiedyś przez matkę Małgosi.
Miesiąc maj... zielenią się buki, powietrze pełne woni kwiatów a w lesie, na Wiatrakowej Górze — śpiewa słowik pieśń miłości.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Dnie prędko mijają, żyjemy i marzymy w naszem szczęściu, zbliża się ono wraz z wiosną. Codziennie odbywamy nasz zwykły, daleki spacer, po zaułkach i uliczkach miasta, których nazwy przenoszą nas w odległą przeszłość. Najczęściej wędrujemy po starej szkolnej ulicy wężykowato spadzistej, ciągnącej się między staremi, walącemi się chatkami a tak wązkiej, że w gęsiego iść musimy. Albo udajemy się na otwartą, szeroką szosę, gdzie buja wzrok po dalekich przestrzeniach a myśli snują marzenia przyszłości. Ożywieni, rozgrzani, zarumienieni zimnem powietrzem, powracamy do naszych zajęć. Ja do książki, Małgosia do wyprawy.
Stoją jeszcze skrzynie z płótnem, stołowizną, różnemi tkaninami, starannie i z trudem nagromadzone przez matkę.
Małgosia chce własną pracą przyczynić się do uszycia wyprawy; pragnie, by powleczenie przez nią było uszyte i wyhaftowane.
Maszyna turkocze dzień cały, wieczorem pilna miga igiełka a ja często przeszkadzam pracy, całując strudzone rączki.
Pewnego wieczoru zaciekawiły i zadziwiły mnie niezmiernie, małe kawałeczki płótna porozkładane na stole. Małgosia widzi me ździwienie, uśmiecha się filuternie. Nareszcie nie mogę powstrzymać ciekawości, zapytuję dla którego z nas przeznacza te dziecinne stroje.
„Ani dla ciebie, ani dla mnie, są to koszulki dla naszego pierworodnego“.
Pół żartem, pół seryo rzekłem:
„Dziecko moje, życzę ci, by się nie rozchwiały twe zanadto pewne nadzieje. Zresztą, później byłoby też dość czasu pomyśleć o tem, co będzie koniecznem“.
Spojrzała pełnemi łez oczyma:
„Nie, nie mów tego, nie chcę o tem myśleć, jakimże byłby cel mojej miłości, gdyby mi nie dał należnej pociechy. Trudno radzić potrzebie, gdy zaskoczy nieprzygotowanych. Syn twój wejść nie może do biednego, nieurządzonego domu. Nie można liczyć na nabycie rzeczy potrzebnych, przygotowanych bez żadnej myśli o nabywającym. Dlatego teraz dużo robię naprzód, bom zdrowa i silna. Co później nastąpi, nikt przewidzieć nie może. Gdy umrę opowiesz dziecku, jak urośnie i zrozumie, że matka jego, póki starczyły siły, dbała o nie, myślała o niem. Wtedy prawdziwym nigdy nie będzie sierotą“.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
„Więc nie gniewasz się, nie uważasz mnie za przesadzoną. Czyż Bóg nie użyczyłby szczęścia kobiecie, oddającej swe życie, za życie najdroższej istoty“?
Mówiła to przy pożegnaniu, w ciemny wieczór na Wiatrakowej Górze, przyciągnąłem ją do siebie i szepnąłem:
„Przyszłość zobaczy w tobie najlepszą z matek“.