Spokój Boży/XXXIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Spokój Boży |
Wydawca | Przegląd Tygodniowy |
Data wyd. | 1903 |
Druk | Drukarnia Przeglądu Tygodniowego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | M. M. |
Tytuł orygin. | Guds Fred |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Małgosię dziś rano pod młynem spotkało nieszczęście. Lekarz nie odbiera nam nadziei.
W nocy straszny wył wicher. Rano nie wiem, bo idąc w stronę góry, nie zwracałem uwagi na pogodę.
Wyszedłszy z lasu stanąłem na szczycie, ujrzałem Małgosię pod młynem, stała na wale, między śmigami, jak wtedy, gdym ją pierwszy raz ujrzał. Myślałem: robotnicy nie przyszli — zresztą jeszcze na nich za wcześnie. Małgosia weszła na górę, by pożegnać się ze swym starym przyjacielem. Nie widziała mię, spoglądała w stronę fiordu. Zdjąłem kapelusz, wołałem, kłaniałem się. Zatopiona w myślach, nie słyszała. Wiatr wiał z przeciwnej strony. Nagle poruszyły się śmigi. Zdaje mi się, żem głośno krzyknął. Albo usłyszała mój krzyk, albo sama spostrzegła grożące niebezpieczeństwo. Zwróciła głowę w mą stronę, spojrzenia nasze się spotkały, uczyniła ruch, jakby się naprzód rzucić chciała, w tej samej jednak chwili upadła bez jęku na ziemię, uderzona przez skrzydło. Następna śmiga przeszła znów przez jej ciało i znów następna, uderzały w nią jedna po drugiej z rosnącą szybkością. Biegnąc myślałem: zwaryowałeś — to zawrót głowy, wszystko tańczy przed twojemi oczyma. Później jednak spostrzegłem, że Małgosi ciało zmieniło pozycyę.
Po drugiej stronie młyna, naprzeciwko wschodów spotkałem Małgosi ojca. Stał i przywiązywał linkę. Uśmiechał się przy tem dziwnie. Pomyślałem: w napadzie szaleństwa zabił córkę. Waryacko‑dowcipna myśl. W tej chwili domyślałem się wszystkiego. Rzekłem spokojnie:
„Małgosię uderzyły śmigi“.
Gdym do niej się zbliżył, młyn już stał spokojnie. Ojciec zapewne go zatrzymał. Pochyliłem się nad nią, leżała bez czucia. Była blada, jak trup, ale nie widziałem ani rany, ani krwi. Wołałem, wymawiałem jej imię. Otworzyła oczy z uśmiechem a gdy je zamykała, uśmiech błąkał się jeszcze wokoło jej ust. Poznała mnie i uśmiechnęła się. Wielki Boże! żyje!
Usłyszałem za sobą jęki a drżąca ręka dotknęła się mego ramienia. To był stary.
„Żyje“ — powiedziałem — „Ale musimy ją zanieść do domu“.
Obejrzałem się. Niedaleko stała gromadka robotników, wpatrująca się w nas, dobremi, pełnemi współczucia i miłości oczyma. Zbliżyli się cicho. Jeden z nich powiedział:
„Posłaliśmy, już po lekarza“.
Zanieśliśmy ją do domu a lekarz przyszedł.
Dzisiaj wieczorem nic się nie zmieniło. Leży bez zmysłów. Uderzenie trafiło w prawą skroń. Widzimy tylko nieznaczne opuchnięcie i szramkę. Ale lekarz obawia się nadwerężenia, lub zapalenia mózgu.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Sprawdzają się moje przeczucia co do przyczyny nieszczęścia. Ojciec Małgosi chciał przed zwaleniem poruszyć stary młyn. W czasie swych tajemniczych wycieczek przekonał się, że maszynerya jest w porządku. Dziś rano, poszedł do wiatraka, był w nim zapewne przed Małgosią. Nie spostrzegła jego tam bytności a wicher zagłuszał młynarza — nieszczęście się stało.
Taki wyciągnąłem wniosek z kilku słów przez niego wyrzeczonych. Siedzi w cichej, zatopionej boleści. Żal patrzeć na niego. Widok jego większą wzbudza rozpacz, niż Małgosi ciche łoże. Robotnicy przyszli i pytali: czy mogą pracować — zabronił. Zawiadomi, gdy ich potrzebować będzie.