Spokój Boży/XXXVI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Spokój Boży |
Wydawca | Przegląd Tygodniowy |
Data wyd. | 1903 |
Druk | Drukarnia Przeglądu Tygodniowego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | M. M. |
Tytuł orygin. | Guds Fred |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Dzisiaj zaniesiono Małgosię na cmentarz, na miejsce wiecznego spoczynku.
W kapliczce przytułku odbyło się nabożeństwo żałobne. Siedziały tam stare kobiety i szczere roniły łzy nad śmiercią tej, która wniosła w ich zawiędłe serca młodość i piękność a sama bezlitośnie oderwaną została od swego szczęścia. Na trumnę pokładły wieńce, uwite drżącemi rękami z mchu, bluszczu i nieśmiertelników a ozdobione serdecznemi napisami z czarnych i białych perełek.
I teraz starym, złamanym głosem, śpiewały jej, jak ona im:
Boże mój Boże! Jakże cieszyła się Małgosia, że tutaj ze mną stanie przed tym ołtarzem; dziś na tem samem miejscu, leży w trumnie oblubienica śmierci, w szatach przez siebie uszytych na uroczystość weselną.
Biedna moja znękana głowa opadła na piersi starej przyjaciółki. Głaskała mnie i pieściła, jak się smutne pieści dzieci; jak mnie w minionej przeszłości, pocieszała i pieściła. Oboje zapomnieliśmy, że już dojrzałym, poważnym jestem człowiekiem. Doznawałem uczucia ulgi, gdym spoczywał u jej dobrodusznej piersi a koił się mój smutek, w czasie gdy ona szeptała:
„Ulgą dla ciebie powinna być myśl, że sama leżeć nie będzie, że spocznie przy twojej matce. Obie będą o tobie dużo i serdecznie mówiły a gdy ci się jakieś ciężkie przytrafi nieszczęście, lub zły los padnie w udziale, uczujesz spływającą i otaczającą cię pociechę“.
Proboszcz, silna kościoła podpora, opiekun nieświadomego miasta, przystąpił do Małgosi trumny. Surowo a wywiadowczo spojrzał na zgromadzenie, ale, jakgdyby zrozumiał, że tutaj nad trumną młodej dziewczyny, w obecności starych, płaczących kobiet, ciężko dotkniętego przybysza — powaga stanie się świętokradztwem, po twarzy jego przeszedł cień litości a gdy mówić zaczął, drżał mu głos:
„Nie znałem tej młodej dziewczyny, powołanej przez Najwyższego w chwili, gdy się zdawało, że padło jej w udziale największe ziemskie szczęście. Ale opowiadano mi o niej dużo pięknego i dobrego. Zdaje mi się, że na własnych, samotnych, wysoko położonych drogach znalazła i zawarła Spokój z Bogiem i ze światem. Posiadała przytem dar obdarzania i drugich tym Spokojem. Nie znam najbliższych, dla których śmierć jej ciężkim stała się ciosem. Nie wiem, czy ich ból szukał i znalazł jedynej a prawdziwej pociechy. Całem sercem współczuję ich cierpieniom. Proszę Boga o spokój dla niej i dla nich. Amen“.
Idę z proboszczem za trumną Małgosi na cmentarz. Widzę jak nad zniszczeniem rozpostarła wiosna swe ozdoby, widzę kwiaty wiosny a słyszę słowa księdza o wiecznym mówiące spokoju. Dusza moja krzyczy z bólu:
„Kłamiesz, proboszczu, jak wiosna nad grobami kłamie. Wszystkie kwiaty świata nie są w stanie przykryć grozy, której doznaję na myśl, że ona, ukochana moja, zostanie oddaną na pastwę robactwu. Wszyscy kapłani nie mogą wskrzesić spokoju, który z nią dla mnie na wieki zeszedł do grobu“.
Trumnę wpuszczono do ziemi, proboszcz odmówił modlitwę, uścisnął mi rękę — jestem sam.
Prawdziwie samotnym uczułem się dopiero opuszczając groby po długiem cichem siedzeniu. Zziębnięty, drżący, upojony ostrem wiosennem powietrzem, udałem się na Górę, na której już niema Małgosi ziemskiej powłoki.
Jestem sam, zupełnie sam.