Sprawa Clemenceau/Tom I/XVII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (syn)
Tytuł Sprawa Clemenceau
Podtytuł Pamiętnik obwinionego. Romans
Wydawca Drukarnia E.M.K.A.
Data wyd. 1927
Druk Drukarnia „Oświata“
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. L’Affaire Clémenceau
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XVII.

Znalazłem matkę samotną, jakem to był przewidział, nie spodziewającą się już moich odwiedzin i zajętą porządkowaniem papierów, rachunków, a nadewszystko listów. Największą część ich niszczyła. Skorzystała z chwili samotności, by się wypłakać do woli na widok tych pamiątek dni ubiegłych, co rozbudzone wydają krzyk z głębi kopert pożółkłych.
— I cóż, — zapytała, — byłeś dobrze przyjęty?
— Tak, mamo: odpowiedziałem.
Wówczas, poczęła mię o wszystko wypytywać; opowiedziałem jej cuda widziane, wydając się mimowoli z tajemnem przeczuciem przyszłego powołania.
— Wiesz że ci się w niczem sprzeciwiać nie będę. Jesteś rozsądny, widzisz nasze położenie. Możemy liczyć jedynie na siebie. Z chwilą gdy mi powiesz: „Takiem jest moje postanowienie*, będę cię wspierała. Radź się tedy własnych skłonności i postanawiaj, ja radzić ci nie potrafię, bom nieoświecona.
Tak rozmawiając z matką, machinalnie spoglądałem w koło po pokoju, i zdało mi się jakgdyby brakło czegoś z dobrze mi znanych przedmiotów w naszym saloniku.
— Gdzie nasz zegar, mamo, — spytałem nagle.
Zegar ten był jednym zbytkownym przedmiotem sztuki, w posiadaniu matki mojej. Jak tylko zapamiętam, widziałem go zawsze na tem samem miejscu, i brak jego uderzył mię odrazu, dziś tembardziej, bom właśnie przed chwilę zauważył zupełnie podobny u p. Ritz’a: zegar to był w stylu Ludwika XIV, o bronzach delikatnie cyzelowanych, przedstawiających u podstawy trzy parki, na szczycie zaś czas z tradycyjną kosą.
Był zepsuty, — odpowiedziała matka: — oddałam go do naprawy.
Sam nie wiem czemu nie uwierzyłem w szczerość tej odpowiedzi, ja przed którym matka nigdy nie skłamała, i wróciłem do p. Ritz’a mocno zafrasowany zniknięciem zegara. Było właśnie lato. Pora zwana powszechnie złym sezonem. Nadchodził nowy kwartał, a z nim termin opłaty za mnie w zakładzie; czyżby matka widziała się zmuszoną sprzedać ów zegar, zabytek szczęśliwszych czasów, dla zaspokojenia p. Fremin? Trudno odgadnąć? boć ona mi tego nie powie. Byłem więc dla niej ciężarem nad siły. Oparte na domysłach jedynie, przypuszczenie to stało się dla mnie ciężką i gorzką pewnością; dziś jeszcze postanowiłem coś obmyśleć.
Toż w końcu miałem już trzynaście lat. Czując się doić mocnym w historji, łacinie, grecczyźnie, matematyce, mogłem sam prowadzić niedokończone studya, wstępując przytem na nową drogę, w której widziałem przyszłą karyerę, a gdzie matka nie będzie potrzebowała płacie za mnie, tylko mię żywić i przyodziewać do czasu, gdy sam pocznę zarabiać na życie a miałem nadzieję, że to niezadługo nastąpi. Skoro po tem niespodziewanem postanowieniu stanąłem znów w pracowni p. Ritz’a i uważnie przyjrzałem się jego dziełom, zdało mi się że wprędce dorównać mu potrafię. Było to wszystko, czego mogłem pożądać natenczas, dzieła te bowiem przynosiły ich twórcy trzydzieści do czterdziestu tysięcy franków rocznego dochodu.
W rzeczy samej nie było to zbyt trudnem P. Ritz czuł głęboko i gorąco kochał sztukę; pojmował piękno, szukał go, pożądał, brakło mu wszakże tej świętej iskry, co zstępuje tajemnicza, niewiadoma, ogniem natchnienia rozpłomieniając wybrańców duszę. On sam wiedział o tem dobrze, cierpiał nad tem i w późniejszym czasie zwierzył mi się nawet ze smutkiem i zniechęceniem, które tłumił w sobie. Niema, sądzę, dla artysty bezmierniejszej boleści, jak przeczuwać, chcieć i nie módz tworzyć wielkich rzeczy.
Obdarzony nadzwyczajną łatwością rylca, p. Ritz zdobył sławę w tym świecie arystokratycznym, który powierzchownie tylko i szybko ocenia.
Wykonywał on, podług modeli kobiet z przedmieście świętego Garmans i Chaussée d’Antin, popiersia o wdzięcznym układzie, podobieństwie zadziwiającem a pochlebnem, całości nader wdzięcznej, lecz modelowania tak słabego te nie wytrzymywało krytyki poważnych artystów. W oczach pro — profanów było to dziełem talentu, lecz w oczach znawców, a co gorsza w oczach samego twórcy, było tylko miernotą.
W początkach, Tomasz Ritz zapowiadał najpiękniejsze nadzieje. Znajduje się w Luksemburgu jego posąg istotnie pięknego rysunku, wykonany śmiało, pomyślany szczęśliwie; potem używając technicznego wyrażenia, zużył się tem wyszafowawszy od razu cały zasób siły twórczej. Pomymysłowość zastąpiły w nim sztukę, zręczność zajęła miejsce oryginalności, Wówczas, moda uczepiła go się natarczywie. W braku lepszego, dał się porwać temu łatwemu powodzeniu; cierpiał wszakże tem bardziej że tworzył bez chęci, że arcydzieła, nawet współczesnych,, entuzyazmowały go, i że ujrzawszy takowe wracał do siebie rozpłomieniony i zniechęcony.
Młoda, bogata panna oddała mu swe serce w początkach artystycznego zawodu; ożenił się z nią. Czyżby zbytek wchodząc w progi artysty, miał z nich wystraszyć natchnienie? Być może Sztuka potrzebuje albo samotni, albo nędzny, albo namiętności. W atmosferach cieplarnianych więdnie i usycha. Skalne to kwiecie; potrzebuje ostrych wiatrów i gruntu twardego.
Marzeniem Tomasza Ritz’a było, że syn jego nabierze zamiłowania do rzeźbiarstwa, czuł się bowiem zdolnym pokierować nim właściwie, wtajemniczyć we wszystkie zasady sztuki, zrobić zeń prawdziwego artystę, i jak tylu innych mistrzów, ulać w ucznia to, czego sam nie posiadał. Nieszczęściem, Konstanty nie miał najmniejszej ochoty do żadnej ze sztuk pięknych ani do rzeźby, ani do muzyki, ani do malarstwa; jedną tylko miał namiętność broń. Daleko więc było do urzeczywistnienia pragnień ojca, który zresztą, nie sprzeciwiał się synowi i dał mu się sposobić do szkoły St. Cyr.
Pojmiecie teraz nagłą sympatyę, jaką p. Ritz powziął dla mnie. Czy znalazł ucznia, blask sławy którego aż o niego się odbije? Czy odkrył tylko bogato uposażoną naturę co powiernicą siostrzaną jemu staćby się mogła? Odpowiedź moja w przedmiocie Zapaśnika, dała mu nadzieję, a gdym wieczorem wrócił z powziętem postanowieniem, i on był gotów, ze swej strony, ważyć się na próbę.
Po obiedzie, wziął mię na stronę i zapytał, czy istotnie czułem w sobie powołanie do rzeźbiarstwa. dodając, że w tym właśnie wieku studya rozpoczynać należało, i że szczęśliwym będzie, jeśli pierwsze lekcye zechcę brać od niego. Na moją pełną zapału odpowiedź przyrzekł pójść nazajutrz do matki mojej i z nią się w tym przedmiocie porozumieć. W parę dni później postanowionem zostało, ze ponieważ to był czerwiec i ten kwartał opłacony, opuszczę więc pensyą z początkiem wakacyj, że tymczasem będę pracował gorliwie w Sierpniu zaś wstąpię do p. Ritz’a, który chciał koniecznie przynieść mię do siebie i za własne niemal dziecko uważać.
Matka przystała na wszystko, mając, jak zawsze, dobro moje jedynie na względzie..





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (syn) i tłumacza: anonimowy.