<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (syn)
Tytuł Sprawa Clemenceau
Podtytuł Pamiętnik obwinionego. Romans
Wydawca Drukarnia E.M.K.A.
Data wyd. 1927
Druk Drukarnia „Oświata“
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. L’Affaire Clémenceau
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


II.

Opowiedziałem o wszystkiem matce, nie tyle z zamiarem poradzenia się jak raczej zawiadomienia jej po prostu. Oddawna już postanowiła ona była nie wpływać na mnie w żadnym razie, znajdując mię tysiąc razy mędrszym i rozsądniejszym we wszystkich sprawach niżby się kiedykolwiek spodziewać mogła. Wszystko com czynił, czyniłem dobrze. Była mi wdzięczną żem się nigdy w jej przeszłość nie wdzierał, i sądziła się obowiązaną w zamian do mojej nie wglądać. Szczęście moje było jej dewizą. Zdawało jej się rzeczą naturalną, by wszystkie kobiety szalały za mną. Zdawało jej się rzeczą prostą, bym się ożenił z ubogą dziewczyną.
Z drugiej znów strony, żyła w sferze takiej mierności, że mnóstwo możliwości okazało się niedostępnemi jej przewidywaniom. Znosiła skutki złego, ale nie wyrządziła go nigdy; nie mogła go więc przewidywać. A może też widząc mię rosnącym w sławę, bała się by duma nie opanowała mię z czasem, a świetny jaki związek nie oderwał od niej. Ożenienie więc takie przy którem czułaby się potrzebną, przyjętą, zrozumianą, uśmiechało się jej z góry.
Urządziła tedy pokoik dla córki, jak już zwała Izę, i oczekiwała na nią z niecierpliwością równą niemal mojej.
Przyjaźń i wdzięczność woja dla Ritz’a zawsze były te same co dawniej. Stosunki z konieczności stały się rzadszemi. Na pozór nic się między nami nie zmieniło: było to wszakże jego raczej niż moją zasługą. W istocie, za każdem nowem mojem powodzeniem, niektórzy z zapalczywszych mych wielbicieli, z tych co to nie umieją podnieść jednego bez poniżenia drugiego, chwycili się sposobności by napaść na jego dzieła. Niejednokrotnie drukowano w sprawozdaniach, że zdobycie się na takiego ucznia było nie małem szczęściem dla niego, bez tego bowiem na nicby się nie zdobył. Było to nieszlachetnem, było to niesprawiedliwem; on wszakże nie dawał poznać po sobie ile niesprawiedliwość taka go bolała. Im więcej okazywałem mu serdeczności, tem więcej zdawało się jakobym chciał zadosyć mu uczynić za tę nagłą sławę; im więcej starałem się zacierać niknąć w obec niego, tem bardziej go poniżałem. Położenie moje względem niego stawało się przez to niezmiernie drażliwem niekiedy. Zawdzięczałem mu wszystko, nie byłem zdolny zapomnieć o tem, a nie wolno ml było nawet podać mu najprostszą radę, albo wyrazić pochwałę, pod karą dotknięcia go boleśnie pozorem wyższości. Przychodził do mnie; przypatrywać się gdy pracowałem; pokazywałem mu studya; pomysły swoje od dawałem pod sąd jego: zasięgałem jego rady co do dzieł moich. Kilkakrotnie zdarzyło mi się odwołać się do niego. Udawałem jakobym nie mógł poradzić i prosiłem go o pomoc. Była to największa rozkosz jaką mu sprawić mogłem, to też po skończeniu dzieła, skoro podziwiano szczęśliwy ruch, wyraz, linię, do których on się przyczynił, starałem się powtarzać w obec niego:
— To pomysł mego dobrego mistrza; jemu to należą się pochwały.
Ściskał mię wtedy gorąco; ale z samego uścisku odgadywałem, że mię rozumiał, i że posiadał tyle wielkości duszy by mi przebaczyć chęci poczciwe:
Mieszkał razem z córką, zięciem i dwojgiem ich dzieci. Co się tyczy rodziny, ta nie pozostawiała mu nie do życzenia. Konstanty ukończył St. Cyr jako jeden z pierwszych uczni, i był już tem, co przyrodzenie zawsze w nim przepowiadało, jednym z najlepszych dowódzców w Afryce. Pisywaliśmy do siebie i jak tylko przybywał do Paryża za urlopem, drugie z kolei jego odwiedziny mnie się dostawały.
W okolicznościach, w jakich się znajdowałem, należało mi wyjawić zamiary moje tak p. Ritz jak i matce. Poszedłem do niego. Opowiedziałem mu niedługie dzieje mej miłości i przyszłe zamierzone jej rozwiązanie.
— Czy stanowczą wiadomość mi przynosisz, — spytał, — czy przychodzisz żądać mej rady?
— Jest to wiadomość stanowcza.
— A zatem, drogie dziecko, — powiedział biorąc mię w objęcia i ściskając czule, przyjm szczere życzenia, i pamiętaj że dom mój, jest zawsze twoim, czy będziesz żonaty lub nie.
— Czy zechcesz pan łaskawie być moim świadkiem?
— Z całego serca.
I czemuż nie zwierzył mi wtedy wszystkich obaw swoich? Ale czyż byłbym go słuchał?





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (syn) i tłumacza: anonimowy.