Sprawa Clemenceau/Tom II/II
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Sprawa Clemenceau |
Podtytuł | Pamiętnik obwinionego. Romans |
Wydawca | Drukarnia E.M.K.A. |
Data wyd. | 1927 |
Druk | Drukarnia „Oświata“ |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | L’Affaire Clémenceau |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom II Cały tekst |
Indeks stron |
Opowiedziałem o wszystkiem matce, nie tyle z zamiarem poradzenia się jak raczej zawiadomienia jej po prostu. Oddawna już postanowiła ona była nie wpływać na mnie w żadnym razie, znajdując mię tysiąc razy mędrszym i rozsądniejszym we wszystkich sprawach niżby się kiedykolwiek spodziewać mogła. Wszystko com czynił, czyniłem dobrze. Była mi wdzięczną żem się nigdy w jej przeszłość nie wdzierał, i sądziła się obowiązaną w zamian do mojej nie wglądać. Szczęście moje było jej dewizą. Zdawało jej się rzeczą naturalną, by wszystkie kobiety szalały za mną. Zdawało jej się rzeczą prostą, bym się ożenił z ubogą dziewczyną.
Z drugiej znów strony, żyła w sferze takiej mierności, że mnóstwo możliwości okazało się niedostępnemi jej przewidywaniom. Znosiła skutki złego, ale nie wyrządziła go nigdy; nie mogła go więc przewidywać. A może też widząc mię rosnącym w sławę, bała się by duma nie opanowała mię z czasem, a świetny jaki związek nie oderwał od niej. Ożenienie więc takie przy którem czułaby się potrzebną, przyjętą, zrozumianą, uśmiechało się jej z góry.
Urządziła tedy pokoik dla córki, jak już zwała Izę, i oczekiwała na nią z niecierpliwością równą niemal mojej.
Przyjaźń i wdzięczność woja dla Ritz’a zawsze były te same co dawniej. Stosunki z konieczności stały się rzadszemi. Na pozór nic się między nami nie zmieniło: było to wszakże jego raczej niż moją zasługą. W istocie, za każdem nowem mojem powodzeniem, niektórzy z zapalczywszych mych wielbicieli, z tych co to nie umieją podnieść jednego bez poniżenia drugiego, chwycili się sposobności by napaść na jego dzieła. Niejednokrotnie drukowano w sprawozdaniach, że zdobycie się na takiego ucznia było nie małem szczęściem dla niego, bez tego bowiem na nicby się nie zdobył. Było to nieszlachetnem, było to niesprawiedliwem; on wszakże nie dawał poznać po sobie ile niesprawiedliwość taka go bolała. Im więcej okazywałem mu serdeczności, tem więcej zdawało się jakobym chciał zadosyć mu uczynić za tę nagłą sławę; im więcej starałem się zacierać niknąć w obec niego, tem bardziej go poniżałem. Położenie moje względem niego stawało się przez to niezmiernie drażliwem niekiedy. Zawdzięczałem mu wszystko, nie byłem zdolny zapomnieć o tem, a nie wolno ml było nawet podać mu najprostszą radę, albo wyrazić pochwałę, pod karą dotknięcia go boleśnie pozorem wyższości. Przychodził do mnie; przypatrywać się gdy pracowałem; pokazywałem mu studya; pomysły swoje od dawałem pod sąd jego: zasięgałem jego rady co do dzieł moich. Kilkakrotnie zdarzyło mi się odwołać się do niego. Udawałem jakobym nie mógł poradzić i prosiłem go o pomoc. Była to największa rozkosz jaką mu sprawić mogłem, to też po skończeniu dzieła, skoro podziwiano szczęśliwy ruch, wyraz, linię, do których on się przyczynił, starałem się powtarzać w obec niego:
— To pomysł mego dobrego mistrza; jemu to należą się pochwały.
Ściskał mię wtedy gorąco; ale z samego uścisku odgadywałem, że mię rozumiał, i że posiadał tyle wielkości duszy by mi przebaczyć chęci poczciwe:
Mieszkał razem z córką, zięciem i dwojgiem ich dzieci. Co się tyczy rodziny, ta nie pozostawiała mu nie do życzenia. Konstanty ukończył St. Cyr jako jeden z pierwszych uczni, i był już tem, co przyrodzenie zawsze w nim przepowiadało, jednym z najlepszych dowódzców w Afryce. Pisywaliśmy do siebie i jak tylko przybywał do Paryża za urlopem, drugie z kolei jego odwiedziny mnie się dostawały.
W okolicznościach, w jakich się znajdowałem, należało mi wyjawić zamiary moje tak p. Ritz jak i matce. Poszedłem do niego. Opowiedziałem mu niedługie dzieje mej miłości i przyszłe zamierzone jej rozwiązanie.
— Czy stanowczą wiadomość mi przynosisz, — spytał, — czy przychodzisz żądać mej rady?
— Jest to wiadomość stanowcza.
— A zatem, drogie dziecko, — powiedział biorąc mię w objęcia i ściskając czule, przyjm szczere życzenia, i pamiętaj że dom mój, jest zawsze twoim, czy będziesz żonaty lub nie.
— Czy zechcesz pan łaskawie być moim świadkiem?
— Z całego serca.
I czemuż nie zwierzył mi wtedy wszystkich obaw swoich? Ale czyż byłbym go słuchał?