Sprawa Clemenceau/Tom II/III
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Sprawa Clemenceau |
Podtytuł | Pamiętnik obwinionego. Romans |
Wydawca | Drukarnia E.M.K.A. |
Data wyd. | 1927 |
Druk | Drukarnia „Oświata“ |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | L’Affaire Clémenceau |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom II Cały tekst |
Indeks stron |
Działo się to 2 marca, było południe, gdy Iza weszła cichym, stłumionym krokiem do mojej pracowni, nie skrzypnąwszy nigdzie drzwiami, które wszystkie stały nie zamknięte, stosownie do jej polecenia.
Z twarzą ukrytą pod czarnym koronkowym woalem, trzy razy okręconym w około głowy i który uparcie osłaniał jej rysy przed najciekawszem spojrzeniem, stała milcząca, nieruchoma, nieprzenikniona jak obraz przeznaczenia, przytrzymując obiema skrzyżowanemi na piersiach rękami, powiewne końce tej dziwacznej zasłony. Wpatrywałem się w nią przez chwilę, nie zdolny ruszyć się z miejsca, tak bardzo serce mi biło. Wtedy odwinęła woalkę, zerwała z głowy kapelusz i ciskając wszystko na los szczęścia, ukazała promienną twarzyczkę, którą jasne światło dzienne rozjaśniła jeszcze trochę. Dlaczego nie padano na twarz przed tą boską istotą? Jakie tej dano dostać się aż do mnie? Ach! czyż istotnie ku mnie tak dążyła? Ten wdzięk, ten przepych, ta młodość, te spojrzenia, te uśmiechy, ten rozum, ta dusza, wszystko to byłoż więc dla mnie! To wszystko to tworzyło się, rozwijało, ożywiało o pięćset mil odemnie, dla mego szczęścia i dla mojej sławy! Jaka nagroda! i jak słusznie szanowałem miłość, zachowując się nietkniętym na pierwsze zachwyty! Doskonale znała swą potęgę, i widząc mnie zatopionego w uwielbieniu, przemówiła dziecięcym swym głosem, którego lata nie zmieniły wcale:
— Znajdujesz mię ładną?
Pobiegłem do niej, pochwyciłem ją w ramiona, podniosłem z ziemi, i okryłem pocałunkami ręce jej i włosy.
— Już cały tydzień chodzę z tym murem na twarzy, — mówiła dalej wskazując rzuconą woalkę — nie chciałam by ktokolwiek patrzył na mnie zdawałoby mi się że cię zdradzam pokazując się drugim. I ty; ty także jesteś piękny, — oh! Ależ śliczny jesteś. Jakże my będziemy się kochać! Jak tu wesoło! Zostaniemy tutaj zawsze. Jaki ty dobry że się ze mną żenisz! Gdyby nie ty coby się ze mną stało? A matka twoja, gdzie twoja matka niechże ją ucałuję? Czy mój pokoik gotowy? Teraz jestem zupełnie sama na świecie. Ale to daleko wygodniej dla naszej miłości. Pobierzemy się jaknajprędzej prawda? Mam wszystkie papiery w porządku; patrz, oto są. Były przygotowane dla tamtego, dla Sergiusza, wiesz? Nie miał odwagi oprzeć się rodzinie. Doprawdy, doskonale zrobił! W ostatniej chwili byłabym mu odmówiła. Cóżby się ze mną stało, kiedy ciebie kochałam! Prędko, prędko, mój pokój; upadam ze zmęczenia.
Przyzwałem matkę. Iza rzuciła jej się na szyję z dziecięcem wylaniem. Matka pokochała ją od razu. Zaprowadziła do przeznaczonego dla niej pokoiku, położonego obok jej pokoju, tuż nad moją pracownią.
— Jak tylko się, obudzę, — powiedziała Iza zastukam nogą w podłogę. Racz pan pracować aż do tej pory.
Pocałowała mię w czoło i spała do samego wieczora.
Jakież błogie życie wiodłem przez ciąg dwóch miesięcy! dwa miesiące bowiem czasu zabrało uregulowanie wszystkich formalności. Iza chodziła i biegała po całym domu, jak gdyby tutaj wzrosła i jak gdyby nigdy nie wydała się z niego. Oddychałem jej życiem. Miewała nagle porywy ptaszka. Niespodzianie rzucała mi się na szyję z okrzykiem;
— Już tylko tyle dni zostało czekać!
Albo znowu, zbudziwszy się w nocy, brała, pantofelek i stukała nim w podłogę wołając:
— Dobranoc, mój kochanku!
Dostawała zawsze odpowiedź, gdyż sypiałem bardzo mało. Myślałem o niej bez ustanku. Rzecz skończona, miłość stała się wszechwładcą moim.
Opowiedziała mi dokładnie dzieje swe od czasu naszego rozstania i jak wspomnienie o mnie górowało ustawicznie po nad przygodami i burzą jej życia. Matka zawiozła ją była do Petersburga w nadziei rozkochania w niej którego z książąt. Nie została nawet ani razu przyjętą w pałacu; wtedy, prowadzała ją wszędzie, gdziekolwiek mogła być widzianą aż do znużenia. Następnie, powróciwszy do Warszawy, próbowała, bez wiedzy córki, złapać w sidła Sergiusza. Ledwie nie doszło do procesu. Była mowa i o teatrze. Doprowadzona do ostateczności nędzą, chciała w końcu oddać córkę, powiedzmy wprost, sprzedać ją jakiemuś niezmiernie bogatemu starcowi, który w zamian zapewniał je dostatnie życie, i ośmieliła się oświadczyć córce to dzikie postanowienie.
Po tem wyznaniu, Iza nic już nie chciała ukrywać przedemną. Opowiedziała mi jeszcze rzecz jedną, która ostatecznie utwierdziła mię w przekonaniu żeśmy byli od wieków przeznaczeni dla siebie i że istniał już pomiędzy nami jakiś opiekuńczy, tajemniczy węzeł.
— Czy pamiętasz, — rzekła mi, dzień, kiedy to przyszedłeś do nas pierwszy raz, na Szkolną? Wpatrywałeś się we mnie z uwagą. Spytałam cię o przyczynę, gdyż w tem wpatrywaniu się było coś więcej nad prostą sympatję i przyjaźń. Odpowiedziałeś, że znalazłeś we mnie uderzające podobieństwo do jednego z twych kolegów, nazwiskiem Minati, zmarłego przed kilku lały. Przemówiłam wtedy kilka słów po polsku do matki, zapytałam jej czy można ci powiedzieć żeśmy znały ojca Minatiego. Odpowiedziała mi że „Nie“. Nic ci więc nie wspominałem o tem. Jestem siostrą Andrzeja Minati. Ojciec trzy lata mieszkał w Warszawie. Był ślicznym mężczyzną, jak się zdaje. Odwiedzał bardzo często mego ojca przed mojem urodzeniem. Widzisz, że nie mam przed tobą tajemnic. Cóż cię to zresztą obchodzić może! tylko że to ciekawe, prawda?
— Tak. Jakim sposobem dowiedziałaś się tych szczegółów.
Kiedyśmy popadły w nędzę, mama odwoływała się o pomoc do p. Minati. Ja to zwykle pisywałam listy. Nie odpowiedział mi razu. Kiedyś, w przystępie gniewu, w obec mnie zdradziła się z tajemnicą, a w końcu opowiedziała mi o wszystkiem. Później, dowiedziałyśmy się że ten jegomość już nie żyje.
Nieszczęsne fatum grało teraz w odkryte karty; do mnie należało się cofnąć ani pomyślałem o tem.
Otrzymywałem po parę listów bezimiennych na tydzień. Mieściły się w nich najdziwniejsze oskarżenia, nie tylko hrabiny ale nawet Izy dotyczące. Pokazywałem jej wszystkie te listy, z wyjątkiem tych, których grubijańsko-technicznych wyrażeń pojąć by nie mogła.
— Ten musi pochodzić od pani takiej to, — tamten od panny takiej, — mówiła Iza z największym spokojem. Nie mam do nich żalu, jam szczęśliwa: ale jeżeli ty im wierzysz (mówiła mi zawsze ty, a z jakim pieszczotliwym wdziękiem! jeżeli wierzysz im, nie żeń, się ze mną: jeszcze czas. Ja i tak zostanę u twojej matki. Dobrze mi tutaj. Nie będę wam przeszkadzać, a i utrzymanie moje dużo was kosztować nie będzie.
Może chcesz żebym została twoją kochanką, dla dowiedzenia, że kocham ciebie?
— Nie mów tak, — przerywałam kładąc jej rękę na ustach, — nietak powinna się odzywać ta co będzie moją żoną.
— Cóż chcesz! — odpowiedziała, — wiem że młoda dziewczyna może żyć z mężczyzną nie będąc żoną jego, i że jest przez to shańbioną; ale zapewniam cię że nie wiem nić nadto, i nie rozumiem nawet dobrze co ten wyraz znaczy. Bylebyś mię kochał i miał mię przy sobie, reszta nie wiele mię obchodzi.
Po ogłoszeniu zapowiedzi, poczęto mówić o tym związku jak to się mówi o wszystkiem, i tak i owak, przeważnie w naszym światku artystów. Niespodziana wiadomość dawała pole do najsprzeczniejszych komentarzy. Zdaniem jednych zaślubiałem bogatą dziedziczkę, wykradzioną od rodziców; zdaniem drugich jakąś awaturnicą, która skorzystała sobie ze mnie, jako z dobrze znanego niewiniątka. Dla tych, Iza była zagraniczną księżniczką, pałającą ku mnie miłością szaloną która zaślubiała mię wbrew woli rodziców; dla tamtych, była modelem, oddawna kursującym po pracowniach, i którego cały szereg poprzednich kochanków na palcach wyliczyć było można.
W Paryżu, skoro się posiada imię wydające się czemkolwiek po nad tłumy, jest się na łasce pierwszego lepszego plotkarza. Szczęściem, Paryżowi zawsze pilno i nic, nawet potwarz nie zatrzyma go na dłuższą chwilę. Dla tego już samego Iza pozostała nieznaną, niewidzialną nawet, przed ślubem bowiem nie pokazywałem ją dosłownie nikomu. Na nic by się nie przydało czcić ją tak wysokim jak mój był szacunkiem, by odkryć światu spoinę życie nasze. Nie zostawaliśmy nigdy we dwoje, a skoro bywała obecną przy mych pracach, matka moja zawsze była z nami. Nadto byłem rozkochany i nazbyt uczciwy bym mógł wyzyskiwać własne szczęście. A jednak ciężko walczyłem z sobą z chwilą bowiem gdy miłość ogarniała tak gorącą i tak długo powściąganą naturę jak moja, musiała ją palić żądzą i niepohamowaną ciekawością swoją.
Wejście nasze do kościoła przywitał szmer uwielbienia, który, gdyby nie świętość miejsca, niewątpliwie byłby się zmienił w porywający oklask ogólny. Zresztą, musisz pan pamiętać to wrażenie, ponieważ byłeś na naszym ślubie. Awanturnica czy księżniczka, wielka pani czy gryzetka. Iza była dla wszystkich bez wyjątku najpiękniejszą pod słońcem istotą, uczczono też w niej najwyższą przewagę piękności, w połączeniu z młodością i tym skromnym wdziękiem, który nie mógł być udanym i nie był nim w istocie. Dumny się czułem, powtarzam, nie tylko tem oddaniem mi się tak doskonałej piękności, ale nadto dumny z własnego swego postąpienia. Ziszczałem najpiękniejsze swe marzenia; dotrzymałem sobie słowa. Przedstawiałem rzadki i podniosły przykład człowieka uczciwego, pracowitego, słownego, zawdzięczającego wszystko własnym silom, poślubiającego dowolnie, bez wyrachowania, bez interesu, bez umów poprzednich, kobietę własnego wyboru, która znowu z kolei wszystko mu zawdzięczać miała, i dla której przesadnie niemal zachował się nietknięty umysłem i sercem.
Oto w jakich warunkach nastąpiło moje ożenienie. Był to niewątpliwie czyn szalony, ale otwarty i prawy.