Sprawa Clemenceau/Tom III/VIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Sprawa Clemenceau |
Podtytuł | Pamiętnik obwinionego. Romans |
Wydawca | Drukarnia E.M.K.A. |
Data wyd. | 1927 |
Druk | Drukarnia „Oświata“ |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | L’Affaire Clémenceau |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom III Cały tekst |
Indeks stron |
Konstanty nie wrócił.
W pierwszym liście który od niego odebrałem, wypowiadał wciąż i jeszcze te same zamiary; następnie życie paryskie znowu go i w swój wir wciągnęło. Biada nieobecnym, tym gorzej dla nieszczęśliwych! Vae victis! istnieć będzie wszędy i dla wszystkich. Niemniej Konstanty donosił mi o każdym poruszeniu i postępku Izy. P. Ritz, nie znając dokładnie obecnego mego stanu, w listach pisywanych do syna podczas naszej podróży, unikał wszelkiej wzmianki w tym przedmiocie. Konstanty za to, po powrocie do Paryża, ze zwykłą otwartością zawiadomił mię o wszystkim. Zresztą, wierzył w zupełne moje uleczenie, a mnie w myśli nie postało wywodzić go z błędu.
Skoro Iza dowiedziała się o moim odjeździe, ogarnęła ją wściekłość bezsilna; zaskarżyła p. Ritz’a o nieprawe przetrzymywanie jej dziecka. Zrazu umyśliła poruczyć panu Dax, byłemu swemu kochankowi, prowadzenie zamierzonego procesu. On jednak uchylił się od tego zaszczytu, i nadto oświecił prezydenta o całem poprzednim postępowaniu swej niedoszłej klientki. Było to zemstą czy sprawiedliwością? Mniejsza o to, uczynił co był powinien; i to już wiele. Wówczas na sędziach poczęła próbować wszechpotęgi wdzięków swoich; sędziowie jednak okazali się niesprzedajnymi, i mały Feliks pozostawiony został na opiece p. Ritz’a, z tym jedynie zastrzeżeniem, że matka raz w tydzień mogła go widywać w obecności trzeciej osoby. Iza przychodziła jak najregularniej przez jeden miesiąc, następnie poczęła bywać raz w dwa tygodnie, potem zupełnie przychodzić przestała.
Osiadłszy przy matce, Iza żyła bardzo spokojnie, ubierała się jak młoda panienka i wyglądała najwyżej na lat osiemnaście. Nigdy jeszcze nie okazywała się do tyle skromną i przyzwoitą. Wszędzie, gdzie nie będąc wprzódy znaną, szła teraz w towarzystwie hrabiny; nazywano ją panienką. Konstanty kazał ją był śledzić i szpiegować. Nic do zarzucenia. Dla większego bezpieczeństwa Sergiusz zaraz po wyzdrowieniu opuścił stolicę. Konstanty widział się z nim przedtem razy parę, i rozmawiali poufnie. Sergiusz był zawsze bardzo rozkochany w Izie, z tego powodu czuł się niemal równie jak ja nieszczęśliwym; a nie czując się pewnym czy blisko od niej zdoła dotrzymać danego słowa, uważał za właściwsze wyjechać z Paryża. Zresztą, na przyszłość miała wcale dobre widoki pieniężne. Prócz prezentów, darowywał on jej znaczne sumy: dziewięćdziesiąt czy sto tysięcy franków, które umieściła bardzo korzystnie. Szał zmysłów, trzeźwość umysłu, zjawisko nierzadkie u kobiet. Rozstanie nasze narobiło wielkiego hałasu. Ja byłem tak znany, ona taka piękna! Prawda rozeszła się prędko, mimo kłamstw hrabiny i jej córki. Wszystkie porządne domy zamknęły się przed nimi, zostało im tylko towarzystwo mężczyzn. Mężczyźni to zawsze zyskają na tych katastrofach małżeńskich; trzymają też stronę kobiety póki ładna, albo póki się nie pożenią sami; wtedy okazują jakby jej nigdy nie znali. Trzeba było wynaleźć taki powód rozejścia się naszego, by cała wina przy mnie została: otóż ja to pierwszy porzuciłem ognisko domowe i uciekłem z kochanką do Włoch. „Najprzód przehulałem posag żony, przywłaszczyłem sobie nawet jej wyprawę, by nią tamtę obdarzyć; zresztą, choćbym sam nie wyjechał, i tak byłaby mię już porzuciła. Teraz mogła powiedzieć całą prawdę: używałem jej za model, naturalnie w sposób przymusowy, żądałem by moi uczniowie wykonywali z niej odlewy: tyle tylko zdołała wymóc na mnie bym ją sam odlewał. Odlewy te pokazywałem wszystkim i ściągałem do siebie wielkich panów, by z nich ciągnąć tajne a haniebne zyski. Spragniona była wiernym odwzorowaniem itd. itd.”
Taką mniej więcej była treść ostatnich listów Konstantego. Nie przytaczam tu więcej szczegółów. Z tego już wznieść łatwo o całym szeregu zarzutów i potwarzy. Słuchano wszystkich tych wieści, wierzono im, nie wierzono, i wreszcie zajęto się czym innym. Paryż niema czasu myśleć długo o jednej i tej samej rzeczy.
Dość że dzięki pojedynkowi, który się rozgłosił i świadectwu p. Ritza, nie ja potępiony zostałem.