<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Starościna Bełzka
Data wyd. 1879
Druk Józef Unger
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XXII.

Wilczek i Dambrowski, dokonawszy zbrodni i zatarłszy jéj ślady, sami nią przerażeni, gdyż następstw takich napadu swego nie spodziewali się, przybiegli nocą do Krystynopola, dając znać wojewodzie.
Pomyśleć nawet nie można było, aby o tém zawiadomić wojewodzinę...
Wystawmy sobie położenie starca, którego duma i zaślepienie uczyniły z gwałtownika zabójcą — uczucia jakich doznał, gniew, wstyd i przestrach, jakie go ogarnęły na wieść o śmierci synowéj. Anonim pisze, że do Dambrowskiego, który pierwszy przypadł do niego z tą wieścią straszliwą, w zaciekłym gniewu popędzie, wystrzelił i chybił.
Wspólnikowi występku potrzeba było zatrzeć dowody jego. Nie było wątpliwości, że Komorowscy mając teraz ucisk swój za sobą, przy tém dwóch Gozdzkich, Młodziejowskiego, niebo i ziemię poruszą na Potockich, że wyniknie proces hańbiący i kosztowny... Musiał więc wojewoda oddalić natychmiast z Krystynopola i z Rusi ludzi, którzy należeli do tego najazdu, skryć ich, i pozbyć się oprawców i świadków. Wilczka pod przybraném imieniem Zagórskiego, wyprawiono téjże chwili do dóbr ukraińskich, Dambrowski schronił się tam także pod własném swojém imieniem, co dowodzi, że mniéj się lękał (?). Kozaków, którzy do napadu należeli, Szpilkę, ich przewódcę Satyrkę, Żydów Abramka i Wolfa, porozsyłano po zamkach i miasteczkach, w Mohylowszczyznie i Umaniu.
„Obaj zbójcy, pisze Chrząszczewski, Wilczek i Dambrowski, mizernego żywota dokonali w służbie ekonomskiéj u Potockich.“
Wypadek sam starano się ukryć jak najstaranniéj, wypierając się wszelkiego w nim udziału. Wojewodzina, jak się zdaje, do śmierci nic o nim nie wiedziała, wojewoda nosił go sam na sumieniu i zapadł zaraz na zdrowiu, miotany przestrachem, zgryzotami, gniewam i boleścią. Sam teraz miecz na siebie podał nieprzyjaciołom. Chociaż zrazu nie wiedziano o śmierci Potockiéj i sądzono powszechnie, że gdzieś została ukrytą, chociaż śmielsi zaledwie się mogli domyślać występku, nie odważając przypuszczać całéj prawdy; dosyć było gwałtu możnego pana dokonanego na szlachcicu, aby całą Polskę oburzyć, a Potoccy już i tak wielu mieli nieprzyjaciół.
Dowodów, że sprawcami najazdu byli Potoccy i ich służebni z razu nie było żadnych, ale ani na chwilę nie wątpiono o tém, a stare aksyoma prawne: is fecit, cui prodest, palcem ich wskazywało. Krzyk powstał ogromny. Nawzajem przyjaciele Potockich natychmiast usiłując ich bronić, rozsiali przeciw Komorowskim cienia prawdy niemającą pogłoskę, jakoby rodzice sami własną córkę uprowadzić i skryć kazali, aby spotwarzyć wojewodę i oburzyć przeciw niemu.... Jak widzimy, dziwnéj i nieszczęśliwéj używano broni...

(Manifest).

Wśród tych wypadków, dla niepoznaki, jakby nie wiedząc o niczem, Potoccy wystąpili z prośbą o rozwód i manifestem Szczęsnego...
Wszelki ślad popełnionéj zbrodni został zatarty, na dworze nawet krystynopolskim; prócz kilku, nie wiedział nikt, co się stało z Gertrudą. Komorowscy, jak ze wszystkiego widać, domyślali się tylko, że córkę ich osadzono gdzieś w klasztorze, obawiali się o nią, aby słabowita, delikatna, przelękła, chora, nie przypłaciła życiem, ale zabójstwa tak okrutnego, tego uduszenia i topieli, ciała rzuconego bez pogrzebu... nie śmieli nawet przypuścić. Spodziewali się ją odzyskać, zobaczyć, uratować, i wielkie wzniosłszy krzyki przeciw wojewodzie, niemi go, do zwrotu dziecka zmusić chcieli.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.