Stary Kościół Miechowski/Wstęp/I
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Stary Kościół Miechowski |
Wydawca | Wydawnictwa Instytutu Śląskiego |
Data wyd. | 1936 |
Druk | Drukarnia Dziedzictwa w Cieszynie |
Miejsce wyd. | Katowice |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Bonczyk nie był zawodowym literatem, chociaż zaznajomił się nieźle z przeszłością poezji i miał wiele właściwości szczerego artysty. Twórczość nie wypełniała mu nawet w krótkich odstępach czasu
wszystkich myśli i dążeń, była mu nietyle wytchnieniem, ile możnością wypowiedzenia tego, co się w duszy nazbierało i wołało o życie w słowach. Popełnia więc, bo popełniać musiał, usterki, których nie dopuściłby się nigdy nawet mało utalentowany literat zawodowy, wyćwiczony w swem rzemiośle wierszopis, ale nie jest bynajmniej domorosłym poetą. Bierze dość wiele od poprzedników, ale raczej jako podnietę niż stały wzór. Samorodność jego poezji nie wynika z nieznajomości poprzedników, lecz z doboru przedmiotów i właściwości środowiska, w którem i dla którego tworzył. W Schillerowskiej klasyfikacji poezji miejsce jego jest nietyle wśród poetów naiwnych, ile wśród sentymentalnych.
Jeżeli dotychczas za daleko posuwano się w ocenie Bonczyka, nie zwracając uwagi na jego wzory i dopatrując się oryginalności często tam, gdzie jej nie było, to dopuszczalne jest pójść raczej w kierunku odwrotnym i uwydatnić związek jego z poprzedzającymi go wielkimi epikami, aby dać możność porównania jego siły twórczej i zdobyczy na polu epiki. W takiem ujęciu sprawy więcej jest sposobności do wyjaśniania właściwości, mniejsza o to złych czy dobrych, byle istotnych, niż do sądzenia, można
też nieraz nie położyć kropki nad i, ale nie pójść również za wzorem ostów i pokrzyw cmentarza miechowskiego, badających niezwłocznie, „czy gość nagan godzien czy pochwały”. Kto ich właśnie chce szukać, znajdzie je w przeglądzie sądów o Starym Kościele Miechowskim na końcu tych uwag.
Poprzednia twórczość Bonczyka. Powstanie „Starego Kościoła Miechowskiego” wyprzedzają dość liczne utwory polskie i niemieckie Bonczyka. Są tu przekłady z niemieckiego na polskie, liryki osobiste i religijne, oraz krótkie gawędy, a raczej „pomniki” (wspomnienia) na tle miechowskiem.
Pierwszym okazem tego gatunku był wiersz, przesłany ojcu na imieniny w roku 1861, w którym to utworze poddawał jakby dyspozycję wspomnień, mających uświetnić dzień uroczysty:
Chcesz-li dniu świetności nadać,
Racz bieg życia opowiadać!
Ten bieg krótko, ale udatnie przedstawia syn, snać dla udowodnienia ojcu, że z jego opowiadań niczego nie zapomniał, ale materjał wspomnieniowy rozkłada w poemaciku nierównomiernie: z 13 zwrotek sześciowierszowych 2 zużył na apostrofę do solenizanta, 3 na obraz młodych lat miechowskich, 2 na służbę wojskową, 1 na życie po powrocie z wojska, 4 na apostrofę do matki i 1 na życzenia imieninowe. Wymiar, przyznany poszczególnym wspomnieniom, daje pewne wyobrażenie o ich sile.
I znowu po upływie roku należało uczcić trzeciego z tej czwórki, rektora Bieńka przy sposobności jego pięćdziesięcioletniego jubileuszu nauczycielskiego w r. 1872. Pomnikiem tej uroczystości są Pamiętniki Szkolarza Miechowskiego, zawierające pełne humoru wspomnienia z lat szkolnych. Humor okraszał już dwa poprzednie utwory, kojarząc się w wierszu na imieniny ojca z szczerem uczuciem, w tej wszakże gawędzie skupił się głównie na osobie bohatera, odsuwając na drugi plan uczuciowe zabarwienie, którego użycza raczej obrazowi wsi rodzinnej i starego Bonczyka. Skutki Pamiętników Szkolarza Miechowskiego, o ile szło o osobę jubilata, były poważniejsze, niżby oczekiwać należało po utworze okolicznościowym. Słuchacze przyjęli go entuzjastycznie, tylko solenizant czuł się trochę urażony. (Ks. Szramek: Norbert Bonczyk, Roczniki Tow. Przyj.
Nauk na Śląsku II, str. 10.)
Nie dziwi nas entuzjazm słuchaczy, bo przecież tu po raz pierwszy u Bonczyka „przelało się życie samo w poemat” według wyrażenia Kraszewskiego o Starym Kościele Miechowskim. Wydaje się nam, że określenie uczuć solenizanta jako drobnej urazy jest nazbyt łagodne. Zapewne, że Bienek wobec dawnego swego ucznia, a teraz wikarego i przyjaciela sławnego ks. Szafranka nie mógł szczerze okazać, co czuł, — cechowała go stale ostrożność w wynurzeniach przed możniejszymi od siebie — lecz kto go znał tak dobrze, jak ks. Bonczyk, musiał sobie zdawać sprawę, jakim ciosem były dla Bieńka te „Pamiętniki”, które wyjawiały wprawdzie tylko tajemnicę poliszynela, lecz właśnie w chwili tak uroczystej po to jedynie, aby zrobić go narówni coprawda z innymi mieszkańcami Miechowic przedmiotem humorystycznej opowieści. Smaku soli attyckiej w poemacie pan Rektor nie odczuwał, nie należał nigdy do tych Ateńczyków, którzy mogą z przedmiotu swej miłości z lekka podrwiwać mimo całego ukochania.
Do przekonania jego nie trafiłyby nigdy komedje Arystofanesa ani fescenniny żołnierzy rzymskich, zażegnywające szyderstwem złe moce w czasie triumfu imperatora. Pan Rektor przywykł stąpać, przynajmniej we własnem przekonaniu, na koturnach, a na uroczystość jubileuszową wstąpił na szczudła, gdy zaskoczyła go konfuzja. Król pruski uczcił go orderem czerwonego orła, były zaś uczeń nie peanem pochwalnym, lecz żartobliwą gawędą.
Urażona duma pana Bieńka nie dała spokoju Bonczykowi, który nie mógł początkowo pojąć, dlaczego ta sama metoda, której użył dwakroć z powodzeniem i ku zadowoleniu adresatów, za trzecim razem zawiodła. Przekonany był głęboko, że się nie pomylił, ale mimo to czuł, że wycinek z dziejów „starych Miechowic”, jakim były „Pamiętniki Szkolarza Miechowskiego”, mógł dzięki swej jednostronności i pominięciu ważnych szczegółów w podmalowaniu tła wywrzeć niepożądane wrażenie. Uświadomił sobie później, że te „stare Miechowice” i ich „żywe najstarsze pomniki” żyją w duszy jego jako coś odrębnego,
co woła o własne życie i nie da się już zamknąć w dotychczasowem serdecznem ukryciu. „Kraj lat dziecinnych” stawał się kamieniem, hamującym nurt życia wewnętrznego; zaporę tę trzeba było prędzej czy później nazewnątrz wyrzucić, ale w kształcie już artystycznie obrobionym, jako twór, wyrzeźbiony w opornym głazie miłującą ręką.