Stary Kościół Miechowski/Wstęp/II

<<< Dane tekstu >>>
Autor Wincenty Ogrodziński
Tytuł Stary Kościół Miechowski
Wydawca Wydawnictwa Instytutu Śląskiego
Data wyd. 1936
Druk Drukarnia Dziedzictwa w Cieszynie
Miejsce wyd. Katowice
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


MATERJAŁ

Sięgając w swoje wspomnienia młodości, widział poeta natłok postaci i rzeczy małych i ubożuchnych, które miał przesuwać przed oczyma czytelników tak długo:

aż przejdą przed wami
Pozdrowieni uśmiechem, pożegnani łzami.

Ten program poetycki „Kordjana” Słowackiego trudny był do wykonania w odniesieniu do ludzi z Miechowic. Wszakże tam było wszystko małe i dlatego hasłem stać się miało horacjańskie: Parvum parva decent.

Dwojakie Miechowice

Bonczyk znał dwie fazy „starych Miechowic”: jedną z opowieści ojcowskich, drugą z własnego dzieciństwa. Ojcowskie opowieści sięgały w początki XIX w., w epokę Napoleońską, przedstawiały Miechowice pogrążone od szeregu wieków w sennem, niewiele zmieniającem się bytowaniu, o które potrącały, a czasem nawet przez nie przepływały pomniejsze fale wydarzeń dziejowych, nie pozostawiając za sobą nic prócz nikłych wspomnień, rozwiewających się w pamięci najbliższego już pokolenia. Nawet fala Napoleońska, o tyle od innych silniejsza, miała wyryć ślady tylko w umyśle tych, którzy albo się z nią bezpośrednio zetknęli, albo jej znaczenie uświadomili sobie przez lekturę. Tamte, starsze od dziecinnych wspomnień poety Miechowice nęciły urokiem swej pierwotności, obrazem niezgrabnych chałupsk, czerniących się „pod strzechami ze zbutwiałych grubych snopów długiej słomy”, tych niskich chałupsk, w których na bosaka chodzili schyleni ludzie nawet małego wzrostu, kiedy to dalekie pokrewieństwo z księdzem dawało prawo zaliczania się do „rodu kapłańskiego”, kiedy o północy wołano na pańszczyznę, a „przodkowie z wódką się rodzili, z wódką żyli i z wódką ze świata schodzili”. Ponętne być mogło i pouczające malowidło tej odleglejszej przeszłości, ale obok łatwych sposobności do wypowiedzenia się poetyckiego jeżyło się niemałemi trudnościami. Jedną z nich byłoby współzawodnictwo w kreśleniu tej samej epoki z Mickiewiczowskim „Panem Tadeuszem”, którego wpływ zaważyłby wtedy zbyt potężnie na takiej opowieści, drugą brak fantazji twórczej, któraby wypełniła luki we wspomnieniach ojcowskich, stworzyła cały szereg postaci i sytuacyj, nieznanych tym wspomnieniom, a koniecznie potrzebnych dla całości poetyckiej dzieła, trzecią wreszcie i najważniejszą chęć stworzenia epopei chłopskiej górnośląskiej, bo na inną poeta niechętnieby się porywał, a więc utworu, na który w rzeczywistości śląskiej z początków XIX w. nie było materjału.

Względna wielkość i małość Miechowic z połowy XIX w.

Parvum parva decent; jakże to hasło można pogodzić z ambitnym zamiarem utworzenia epopei? Tak samo jak w innym wymiarze z „historją szlachecką” Mickiewicza. Nie gatunek poetycki mały i drobny miał wystarczać na siły małego w skromnem, własnem przekonaniu twórcy, lecz zamiary jego miały objąć ma łych ludzi i małe rzeczy według ogólnego przekonania. Małe zaś było wszystko, do czego serdecznem przywiązaniem przywarły się wspomnienia dzieciństwa Bonczykowego, — jakkolwiek w porównaniu z początkiem XIX w. wydać się musiało wspanialsze i lepsze, — bo przecież nie osiągnęło jeszcze tego stopnia rozmachu i szybkiego rozwoju, który nastąpił w drugiej połowie tego samego wieku XIX. I syn mógł rzucić to samo pytanie, co ojciec: Jakież ja Miechowice znałem? — odpowiedź wszakże wypadła nieco inaczej. Znał je większe, bardziej czyniące zadość wymaganiom cywilizacji, nie znał ich jednak lepszemi, przynajmniej nawewnątrz. Znał je różne tak dalece od „starych Miechowic”, iż mógł zdać sobie sprawę, że w latach dziecinnych stał na przesmyku między zamierającą bezpowrotnie przeszłością, a nadchodzącą przyszłością, w której łonie obok postępu widocznego w wyglądzie zewnętrznym ludzi i rzeczy mieściły się zarody zniszczenia wartości duchowych.
Był więc środek XIX w. przełomową epoką w życiu Górnego Śląska, który ze spokoju krainy rolniczej, porwany w wir przemysłowych zmagań, parł ku nieznanej przyszłości. W co miały się obrócić największe dotychczas dobra tego kraju: religijność i nieświadoma siebie, ale niewątpliwa polskość, na to pytanie nie umiał dać odpowiedzi poeta, chyba w formie gorących życzeń, wyrażających się prostemi, a głębokiemi w swej treści zaklęciami: „Bądź znów Miechowianem!” „Bądźcie zawsze dobrymi, niech was ani trwoga, ani szczęście, od drógi cnoty nie odwiedzie!” W kraju lat dziecinnych ujrzał nietylko sielankę, lecz także zarody tragicznej historji.
Czem była wobec niej troska Bienka, że jego poczęści rzeczywista, a przeważnie urojona wielka rola w dziejach Miechowie nie wyszła w należytem świetle najaw w „Pamiętnikach Szkolarza Miechowskiego”? Wszakże wszyscy starzy Miechowianie niezależnie od tego, jakie znaczenie mieli kiedyś w życiu, maleli wobec pędu, którym byt Górnego Śląska podążał od lat już kilkudziesięciu ku największemu od wieków przeobrażeniu. A przecież tych Miechowian była spora gromada, byli w niej wielcy czyto majątkiem, czy dokonanemi dziełami, czy zdolnością przeczucia przyszłości, czy żywem w swoich osobach wcieleniem cech typowo miechowskich. Zagadnienie nawet samo wielkości lub małości tych postaci stawało się drugorzędne wobec niepewności, czy odtąd żyć będą Miechowice jako pojęcie tylko geograficzne i nazwa miejscowości, nie mówiąca nic więcej od innych, czy też nadal zostaną „centrum śląskiej polszczyzny”, jak niem było Soplicowo dla rejonu litewskiego.

Religijność a polskość

W tak pojętem zagadnieniu polskość Miechowic łączyła się z ich religijnością, z ich wrogą postawą wobec nadciągających zwiastunów niewiary, znaczenia zaś nabierały wszelkie objawy życia religijno-narodowego, jak np. pieśni nabożne polskie („Z wami istnieje naród, a w nim Kościół Boży” IV 634). Wszystko więc układało się w łańcuch niezawodny wniosków: Kościół na Górnym Śląsku związany jest nierozłącznie ze swymi wyznawcami, czyli z ludem polskim, który naodwrót utrzymać się może tylko przez przynależność do Kościoła. Oznaki tej przynależności: pieśni nabożne, modlitwy, świątynie — to tylko zewnętrzny, odwieczny dowód związku, ale przezeń wytworzyło się tyle wartości wewnętrznych, że przemiana ich na wspanialsze zewnętrzne kształty rozwojowe musiała wywoływać uczucie nietyle radości, ile niepokoju. Powinna była uspokoić poetę jako księdza myśl o Opatrzności Boskiej, ale niepokój tkwił nie w myślach, lecz w uczuciach, te zaś zrosły się z dawnym, ubożuchnym kościołem miechowskim.

W cieniu starego kościoła

Jakoż nad wszystkiemi przedmiotami wspomnień górował ten kościół; kupiły się koło niego tak samo, jak w niedawnej rzeczywistości. W cieniu jego kryło się niewielkie probostwo, zbudowane nie dla dumnego w ładcy dusz, lecz dla skromnego pasterza, któryby „z tej samej paszy żył, co trzoda jego”, z nim związana była szkoła „krynica szczęścia miechowskiego,... kolebka księży, sędziów i kramarzy, sołtysów, ordynanców i gmińskich pisarzy”, nie licząc zwykłych wsi mieszkańców, jemu ulegał zamek, w którym było wprawdzie „pięknie jak w niebie”, przynajmniej dla oczu wiejskiego chłopca, ale o ileż nędzniej niż w przyszłym wspaniałym pałacu Tielowskim, ulegał także Stary Dwór, w połowie XIX w, już „najlichsze budzisko”, ulegały wreszcie chaty całego pogłowia ludzkiego Miechowic, niezależnie od pozycji społecznej. Roiło się zaś to pogłowie na przestrzeni czterokrotnie mniejszej od gruntów dworskich, z których cząstkę tylko uprawiali tytułem dzierżawy. Owe 906 mórg chłopskiej własności rozpadało się na statki (pełne gospodarstwa), ogrody i zagrody, przy których żywił się bezrolny tłum komorników. Wprawdzie ten stary porządek społeczny już się zachwiał, już komornicy niezawsze szli za swymi gospodarzami, jak to było jeszcze w Rokitnicy (I 252), lecz rwali się do samodzielnego rozstrzygania o życiu gromadzkiem, w prawdzie zacierało się już znaczenie dawnego podziału na gospodarzy (kmieci), ogrodziarzy, zagrodników i komorników, znikały nawet z codziennego użycia niektóre nazwy z tym podziałem związane, ale niemniej jeszcze jakiś wpływ posiadały. Malał on w miarę rozwoju górnictwa i przemysłu, które od lat kilkudziesięciu pomagały wsi w wydobyciu się z dawnej nędzy, lecz w niedługiej przyszłości miały zupełnie dawną „szczęśliwość miechowską” unicestwić.

Ludzie

Z tem przeobrażeniem stosunków rolnych łączyła się zmiana w ocenie ludzi. Ród i posiadanie większej ilości roli nie zapewniają już nikomu większego znaczenia. Przewartościowanie dosięga nawet stojących na wyżynie społecznej dziedziców wsi, szlachta rodowa Mleczkowie w oczach dawnych poddanych zasłużyła na swój los wydziedziczeńców z władania ziemią jako ludzie niegospodarni, chcący żyć z roli i lasów, które nikogo już nie zdołały wyżywić. Kupiec — dorobkiewicz Domes, a jeszcze więcej przedsiębiorczy, szczęśliwy w bogatych ożenkach Winkler stają się wzorami godnemi naśladowania. Oceniają w ten sposób przeszłość nietylko słudzy dworscy, lecz nawet najlepszy przedstawiciel chłopskich Miechowie Walenty Boncyk. Łączył on w swej osobie i dawną tradycję i nowy, na niedługi zresztą czas, porządek. Pochodził ze starego kmiecego rodu, zdobył nieco wiedzy przez pobyt w szkołach i otarcie w świecie, nie oddziedziczywszy zaś nic z ojcowizny, dobił się stanowiska sztygara, lecz na starość przylgnął znowu do roli, uprawiając jej dzierżawiony od dworu kawał. Nie powiodło się mu w życiu tak nadzwyczajnie jak Goduli, uważał wszakże, że winien był temu brak nauki, toteż do niej pchał syna. Znaczenie w społeczności wiejskiej zawdzięczał i swemu pochodzeniu i stanowisku w życiu przemysłowem i przedewszystkiem zdrowemu rozsądkowi. Jeżeli wejdziemy między osiadłych na roli Miechowian, to znowu zdziwi nas, że majątek rolny, a nawet jego pomnożenie nie zdołały zapewnić poważania najbogatszemu we wsi Wojtkowi Kónie, chociaż jego żonę uważa się za pierwszą gospodynię, że z czołowego gospodarza na Karwie Bujara podrwiwa, a przedstawiciela Rokitnicy Hatłapę lekceważy przedsiębiorczy Widawski, że naodwrót wzrastają w znaczenie Markucik-Miałki i Koronowicz młodszy, czerpiący dochody nietylko z roli, lecz także z kamieniołomów na swym gruncie. W tej zmianie obyczaju przetrwała w dawnej sile wzgarda dla sług podrzędnych pańskich, do których zalicza wiejska biedota nawet górników. Miał tej wzgardy doświadczyć stary woźny gminny (ordynanc), niegdyś gumienny Fołtyn i górnicy na cmentarzu. Inna rzecz z zależnymi choćby funkcjonariuszami, którzy wzbili się na w yższe stanowiska, jak Grundmann, rektor Bienek i sztygar Maj. Może być, że część swego poważania zawdzięczali dwaj ostatni bądź swej pobożności, bądź związkowi z kościołem, bądź wreszcie długoletniemu we wsi pobytowi, będąc obaj przybyszami skądinąd.
Reszta to tłum nazwisk, z którego ten lub ów tylko wyróżnia się jakąś właściwością, to owe: Piątki, Boncyki, Łaszczyki, Kóny, Piecki, Solipiwy, Adamce, Czempłe, Łukaszczyki, Karczmarczyki, Niemczyki, Karwiaki, Białasiki, Kuźniowie, Kortyki, Żyły, Grabary, Krawiecki, Jaksiki, Latochy, Lazarki, Krzony, Wikarki, Wyplery, Ostrawscy, Barańscy, Slęczkowie, Wyrscy i jak się tam zwali aż do biedoty wiejskiej, do Bargłów, Wlazłowskiego i Niewiadomskiej. Wszystko to polskie z mowy i obyczaju; jeżeli wśród nich trafia się „Polka czysta, choć zniemczała” Helina Stainertowa (Stara Leśna), to i jej zniemczenia nie należy brać zbyt serjo. Wśród nich bogacą się obcy im zawsze żydzi: Altmann, Miera i Salomon, tylko stara Forbaszka z mężem przechodzi na katolicyzm, czem znowu nikt zbytnio się nie przejmuje. Niemczyzna ma przytułek tylko we dworze, gdzie nie zwraca się uwagi nawet na wyznanie; tam to miał posadę i Stainert, przy którym podniemczyła się żona, tam gospodarowała luteranka Braunka, tam dorabiał się znaczenia i mienia „pierwszy urzędny” Grundmann, a panoszyli się inspektor Miller i pisarz Mattausch. I niema w tem żadnego dziwu, wszakże nie byli Polakami ani Domes ani Winkler; nie wnosząc w pożycie z Miechowianami świadomych zamiarów germanizacyjnych, nie wyrzekali się niemczyzny w najbliższem swem otoczeniu. Odmiennie postępował ksiądz Preuss, który wprawdzie w dziedzinie obyczajowości (strój i gościnność) wolałby właściwości niemieckie u swoich parafjan, ale zżył się już tak z nimi i jako ksiądz nabrał tyle zaufania do katolicyzmu polskiego, iż zniemczenie ludu uważał za cios dla życia religijnego.

Wydarzenia

We wspomnieniach Bonczyka rzeczy i ludzie nieodłączni byli od wydarzeń, które albo się koło nich same osnuły, albo z ich woli wynikły. Pasmo wspomnień sięgało pośrednio w początki w. XIX, kiedy najważniejszemi wypadkami były: przemarsz wojsk rosyjskich przez wieś, spalenie przez nie dachu kościelnego i utrata majątku przez Mleczków, potem narastały dalsze pośrednie wspomnienia o Domesie, o nieszczęśliwem pierwszem małżeństwie Marji Domesówny, o wzroście ludności w Miechowicach skutkiem powstania kopalń galmanu, począwszy od kopalni Marji w r. 1822, o wtórem zamążpójściu Domesówny za Franciszka Winklera, o jego wzbogaceniu się i współzawodnictwie z Karolem Godulą, a dalej już osobiste, bezpośrednie wiadomości o nauce szkolnej pod kierownictwem Bieńka, o zarazie z r. 1847, o zamieszkach podczas „wiosny ludów” w r. 1848, o śmierci Winklera i jej wrażeniu na ludność w r. 1851, o zburzeniu kościoła, przekopaniu cmentarza i wzburzeniu ludności w r. 1853, a w reszcie nad tem wszystkiem ciążyła świeża, współczesna chwili powstawania poematu, pamięć walki kulturnej od r. 1872 i ciosów, które ona, a obok niej niosące germanizację uprzemysłowienie Górnego Śląska po wojnie francusko-niemieckiej z 1870-71 zadały ludowi śląskiemu, czyniąc z niego najmitę na własnej ziemi, przedzierżgając istniejącą tu od wieków, chociaż utajoną w wewnętrznem tętnie dziejowem tego kraju „Polskę w niemieckie woły”.

„Kraj lat dziecinnych”, przedmiot nieraz pobłażliwej krytyki i ironji, przemieniał się pomału w „kraj ideału”, który uwiecznić nakazywały tak serce jak rozum.
Poeta w poemacie

Był więc bogaty materjał wspomnień i o rzeczach i o ludziach, i o wypadkach, selekcja jego wszakże przedstawiała sporo trudności ze względu na osobisty z niemi związek poety, który nie wyobrażał sobie w inny sposób serdecznego stosunku do poematu. Wprowadzenie siebie do poematu sprzeciwiało się wprawdzie tradycji epickiej, ale dało się pomyśleć bez naruszenia objektywności, utrudniało postawę wobec materjału, lecz przepajało go wiarogodnością naocznego świadectwa („a gdyż ja sam widziałem, już mi nikt nie powie, że się rzecz ma inaczej”) i bezpośredniością, ułatwiało przelewanie życia w poemat.

Punkt ośrodkowy

Szło głównie o moment przełomowy w życiu Miechowic, wyrażający się niezaprzeczalnym znakiem zaniku dawności, a nastawania nowości. Być nim mogło tylko zburzenie starego kościoła, atoli wypadek ten wydarzył się w r. 1853, kiedy Bonczyk był już od lat dwóch uczniem gimnazjum gliwickiego i wystąpić mógł w poemacie tylko jako przygodny świadek, a nie jako żyjący jeszcze we wspólnocie miechowskiej nieletni uczestnik wydarzeń. Jeżeli Bonczyk o tej dacie pamiętał, to świadomie przesunął ją o 2 lata wstecz na początek lata r. 1851, kiedy kończył właśnie szkołę miechowską. Akcja więc jego poematu miała rozegrać się w lecie r. 1851, na co dowodnie wskazuje nietylko zaliczenie autora do szkolarzy miechowskich w ks. III, lecz także tytuł epilogu: 28 lat później, nadany mu już w pierwszem wydaniu poematu w r. 1879. Pytanie tylko, czy poeta pamiętał, że w takim razie przesuwał akcję na okres życia Winklera, zmarłego dopiero 6 sierpnia 1851 r. W poemacie są miejsca, w których Winkler występuje jakoby wśród żyjących (II 259-260, 339, IV 60, 64), ale o wiele częściej i to czasem w bezpośredniem sąsiedztwie jest mowa o nim jako o zmarłym. A więc Bonczyk i tę śmierć przesunął wstecz, ale tylko o rok, gdyż i V 514 i VI 236-7 wykluczają przypuszczenie, że obchodzono już rocznicę śmierci Winklera. Przesunięcie akcji o lat 2 wcześniej od rzeczywistości przybliżało ją ku wiośnie ludów, a więc według szkolnej teorji o epopei, ku ważnemu wydarzeniu dziejowemu, które miało stanowić jej tło. Jak gdyby na potwierdzenie tego wpływu wprowadza Bonczyk w grono uczestników zaburzeń na cmentarzu Wlazłowskiego, głównego przedstawiciela rewolucji r. 1848 w Miechowicach, gdyż:

Kiedy cały świat powstał, po wsi z szablą chodził
I za trzy złote na dzień wszelkie spóry godził.

Ironja, zawarta w tem określeniu, odnosi się także do samej rewolucji; Bonczyk szedł raczej za poglądem Krasińskiego na epopeę i większy nacisk kładł na moment przełomu w życiu ludu górnośląskiego, zaczynający się właśnie w połowie XIX w. i tu data zburzenia kościoła miechowskiego posłużyła mu jako symbol. Powstawanie kściołów o kształtach i rozmiarach katedr gotyckich lub romańskich w miejsce ubożuchnych kościółków było następstwem przyrostu ludności, ale radość i to chwilową budzić mogło tylko w duszach Bieńków; umysły głębsze i natury uczuciowsze nie zamyślały opierać się konieczności, chciały jednak utrzymać istnienie skromnych pomników przeszłości. Ironja wydarzeń sprawiała, że ich chęci pełzły na niczem, a biegiem wypadków kierowali dający się ponosić chwili i własnym widokom ludzie.

Skoro kościół stał się centralnym punktem poematu, poczęły przy nim jak dzieci przy matce skupiać się inne przedmioty, które długo dzieliły jego losy i równocześnie lub wkrótce miały z nim zniknąć z oblicza Miechowie. Były to cmentarz, szkoła i ich otoczenie. Również ludzie, którzy mieli najwięcej styczności z kościołem i jego przyległościami, wysuwali się na pierwszy plan jako główni przedstawiciele Miechowic. Osią akcji staje się sprawa istnienia lub nieistnienia starego kościoła, ale nie wyrasta nigdy do takich rozmiarów, żeby o nią starły się krwawo namiętności. Epopea wiejska nabiera właściwości życiowych wsi: panuje tu naogół bierność, wypadki toczą się wolnym nurtem, tu i ówdzie napotkają jakąś zaporę, powirują chwilę około niej i znowu fala za falą płyną powolnie, monotonnie dla oka, nie zaznaczając się niczem w tym nieznużonym przepływie.
Przyczyna powolnego tętna akcji

Stary Kościół Miechowski podziela pod jednym względem los nowoczesnych epopej jak Mesjada Klopstocka, Herman i Dorotea Goethego lub Pan Tadeusz Mickiewicza, które skolei należą nietyle do homeryckiego, ile wergiljańskiego pod tym przynajmniej względem typu. Bohaterowie ich są mało aktywni, naogół bierni. Stary Kościół Miechowski ma osobliwego bohatera. Żaden z ludzi, narysowanych w tym utworze, nie zasługuje na miano jego bohatera nietylko spowodu wspomnianej już bierności i skutkiem tego zamało doniosłej roli w akcji, ale także spowodu sporadyczności swoich wystąpień, obracających się zresztą około sprawy kościoła i zależności życia Miechowie od niego. Żaden z nich nie wnosi żadnej własnej idei w poemat, ani też nie podejmuje cudzej jako hasła bojowego; jeżeli są między nimi różnice zdań, to nie psują stosunków przyjaznych ani na chwilę.
Gdybyśmy więc między nimi poszukiwali bohatera poematu, to wybór byłby trudny wśród 3 osobistości, które jedynie mogą wchodzić w rachubę. Rektor Bienek jest tylko wykonawcą i cudzego (Marji Winklerowej) pomysłu i cudzych nakazów, jeżeli idzie o zburzenie starego kościoła; późniejszy jego żal jest nietylko spóźniony, lecz także nie wiadomo w jakim stopniu własny. Walek Boncyk nie zdobywa się poza bierną miłością na nic więcej niż na wykazanie bezowocności planu zbudowania nowego kościoła na miejscu dawnego. Proboszcz wreszcie dopiero od końca ks. IV zaczyna odgrywać ważniejszą rolę, której brak wyraźnego ustosunkowania się do istotnego zagadnienia akcji. Pozostaje więc przypuszczenie, że bohatera poematu nie należy szukać wśród ludzi, lecz wśród rzeczy, a w takim razie tytuł sam wskazuje oczywiście bohatera: jest nim stary kościół miechowski.
Jeżeli Bonczyk obrał sobie nie człowieka, lecz przedmiot czyli stary kościół za bohatera poematu, to ugrupowanie koło niego akcji głównej i epizodycznych działań ludzi, wymagało odrębnej techniki poetyckiej, zmiany uświęconych pojęć poetyki tradycyjnej o tyle, o ile tego było potrzeba do przeprowadzenia podstawowego założenia. Zmiana ta wszakże nie miała żadnych cech rewolucji.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Wincenty Ogrodziński.