Stary Kościół Miechowski/całość

<<< Dane tekstu >>>
Autor Norbert Bonczyk,
Wincenty Ogrodziński (oprac.)
Tytuł Stary Kościół Miechowski
Wydawca Wydawnictwa Instytutu Śląskiego
Data wyd. 1936
Druk Drukarnia Dziedzictwa w Cieszynie
Miejsce wyd. Katowice
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron


WYDAWNICTWA INSTYTUTU ŚLĄSKIEGO

NORBERT BONCZYK
STARY KOŚCIÓŁ
MIECHOWSKI
WYDANIE IV KRYTYCZNE
OPRACOWAŁ
WINCENTY OGRODZIŃSKI
Katowice 1936


SKŁAD GŁÓWNY : KASA IM. MIANOWSKIEGO — INSTYTUT POPIERANIA NAUKI
WARSZAWA, PAŁAC STASZICA

Drukarnia Dziedzictwa w Cieszynie







PRZEDMOWA

Wydanie obecne pism Bonczyka zawdzięcza swe powstanie podniecie, danej przed kilku laty przez ks. dr. Emila Szramka i gotowości Instytutu Śląskiego do podjęcia tego wydawnictwa.
Obejmuje ono wszystkie poezje polskie i tłumaczenia Bonczyka, o ile dało się je odszukać, oraz 2 wiersze łacińskie. Spuściznę tę podzielono na 3 tomy, z których pierwszy pomieści Stary Kościół Miechowski, drugi Górę Chełmską, trzeci drobne utwory i przekłady. Każdy tom zawierać będzie nadto: wstęp, objaśnienia i odmiany tekstu, a w III tomie znajdzie się jeszcze życiorys Bonczyka i słowniczek mniej znanych wyrazów. Wydanie przeznaczone jest tak dla inteligencji, jak dla szerszych warstw, stąd też wypływa zadaleko może idąca szczegółowość komentarza.
Pracę nad wydaniem podzielono w ten sposób, że tekst ustalił, odmiany tekstu zestawił, słowniczek sporządził i wstępami tomy opatrzył Wincenty Ogrodziński, życiorys napisał ks. dr. Szramek, obaj zaś dali objaśnienia, przyczem ks. Szramek zajął się przeważnie t. zw. realjami górnośląskiemi.
Tekst Starego Kościoła Miechowskiego oparto na wyd. I, gdyż ono tylko odpowiada określeniu: „obrazek obyczajów wiejskich w narzeczu górnośląskiem” w znaczeniu nietyle bezwzględnem, ile raczej względnem — zauważył to już Kraszewski[1], — albowiem zasadniczo można tu tylko mówić o zabarwieniu narzeczowem, bezwarunkowo silniejszem w I niż II wydaniu. Wydawca nie postąpił lekkomyślnie, gdy po długim namyśle postanowił liczyć się mniej z dopiskiem: „wydanie drugie poprawne”, niż z nabytem przez wielokrotne wczytywanie się w tekst obu wydań przeświadczeniem, że w tym dopisku nie wszystko jest w porządku. Poprawienie bowiem I wydania pod względem językowym nie wynikło z własnej pobudki twórczej Bonczyka, lecz z podniety dra Franciszka Chłapowskiego, który nie zważając na określenie: „w narzeczu górnośląskiem”, chciał uprzystępnić poemat ogółowi polskiemu przez dostosowanie go językowo do norm ogólnopolskich. Nie okazał się Chłapowski pod tym względem zbyt wielkim znawcą, nie był bowiem zawodowym literatem, ani nie posiadał dostatecznego przygotowania w zakresie t. zw. poprawności językowej. Dlatego zostawiał wyrażenia, znane mu z wielkopolskiego narzecza lub z osłuchania się na Śląsku, usuwał zaś nieznane sobie lub poczytywane za niepoprawne. Robił to niesystematycznie i niejeden wyraz, usunięty w jednem miejscu, ocalał w innem. Najcharakterystyczniejsze może jest traktowanie: tamstąd i tustąd, z których pierwsze pousuwał, drugie zostawił.
Bonczyk zachował się wobec tych poprawek dość ciekawie. Co Chłapowski „poprawił”, przyjął, ale gdzie Chłapowski przeoczył „niepoprawność”, ani myślał o jej przerobieniu. Skutkiem tego pozostały tu i ówdzie w II wyd. sprzeczności, na które zwracam uwagę w objaśnieniach. Nie były one podyktowane żadną myślą artystyczną, o czem świadczy taki przykład. Do banitów należał m. i. wyraz: możno = może. Gdyby go usunięto wszędzie lub przynajmniej z odezwań się inteligentów miechowskich i opowieści samego autora, możnaby rzecz zrozumieć; tymczasem poznikał on właśnie tam, gdzie przemawiają ludzie z warstw niższych, a ocalał pięciokrotnie: 2 razy w ustach rektora Bienka, raz Proboszcza, raz samego autora, a tylko raz w ustach Ciury, który znowu w innem miejscu używa literackiego: może. Natomiast zmienili możno na może i Marcinek Żyła i ordynanc Foltyn i kopidół Draszczyk i Kornowicz, nie mówiąc nic o Walku Boncyku, Bienku i Proboszczu, z których dwaj ostatni powinni byli wraz z autorem okazać całkowitą „poprawność”. Co więcej, autor sam pozostawił: możnoś w przekładzie ody Klopstocka: Obchód wiosny, dołączonym właśnie do II wyd. Starego Kościoła Miechowskiego.
Wprawdzie w Górze Chełmskiej nie użył Bonczyk ani razu: zanim i możno (jest zaś dwukrotnie: może), ale inne jak: niedziw, nim = gdy, niż = nim, tamstąd, występują w tym poemacie, chociaż nie określono go jako: napisany w narzeczu górnośląskiem. Pozatem Góra Chełmska jest silniej zabarwiona narzeczowo od II wyd. Starego Kościoła Miechowskiego. Jeżeli więc to uważał Bonczyk w 3 lata później za swój właściwy język poetycki, to nasuwa się przypuszczenie, że przedtem ustąpił pokonany, ale nie przekonany uwagami Chłapowskiego, skoro nie bez pewnej ironicznej satysfakcji pozostawiał jego przeoczenia. Gdyby było inaczej, byłby „poprawność” przeprowadził konsekwentnie.
Przywracając więc koloryt narzeczowy Staremu Kościołow i Miechowskiemu w rozmiarach I wyd., uwzględnił wydawca poprawki II wyd., dotyczące rytmiki, niezgrabności wyrażeń i przeoczeń autora w I wydaniu.
Pisownię i interpunkcję wydania niniejszego zastosowano do ortografji obecnie obowiązującej o tyle, o ile nie zabraniały tego względy na rytmikę, zabarwienie narzeczowe lub charakterystyczne dla autora właściwości. Skutkiem tego pozostały oboczności lub nawet kaprysy ortograficzne Bonczyka, jeżeli nie w tekście, to w odmianach tekstu, które pozwalają w razie chęci i potrzeby odtworzyć tekst albo I albo II wydania.

W jednym tylko wypadku ujednostajniono pisownię, a mianowicie rzeczowniki obce na -ja w tych miejscach, w których rytmika wymaga liczenia końcówki dwuzgłoskowo, pisze się przez: -ija, względnie -yja, w dopełniaczu zaś: -ii, wzgl. -yi.
WSTĘP

PRZED „STARYM KOŚCIOŁEM MIECHOWSKIM”
Natura artyzmu Bonczyka

Bonczyk nie był zawodowym literatem, chociaż zaznajomił się nieźle z przeszłością poezji i miał wiele właściwości szczerego artysty. Twórczość nie wypełniała mu nawet w krótkich odstępach czasu wszystkich myśli i dążeń, była mu nietyle wytchnieniem, ile możnością wypowiedzenia tego, co się w duszy nazbierało i wołało o życie w słowach. Popełnia więc, bo popełniać musiał, usterki, których nie dopuściłby się nigdy nawet mało utalentowany literat zawodowy, wyćwiczony w swem rzemiośle wierszopis, ale nie jest bynajmniej domorosłym poetą. Bierze dość wiele od poprzedników, ale raczej jako podnietę niż stały wzór. Samorodność jego poezji nie wynika z nieznajomości poprzedników, lecz z doboru przedmiotów i właściwości środowiska, w którem i dla którego tworzył. W Schillerowskiej klasyfikacji poezji miejsce jego jest nietyle wśród poetów naiwnych, ile wśród sentymentalnych.
Jeżeli dotychczas za daleko posuwano się w ocenie Bonczyka, nie zwracając uwagi na jego wzory i dopatrując się oryginalności często tam, gdzie jej nie było, to dopuszczalne jest pójść raczej w kierunku odwrotnym i uwydatnić związek jego z poprzedzającymi go wielkimi epikami, aby dać możność porównania jego siły twórczej i zdobyczy na polu epiki. W takiem ujęciu sprawy więcej jest sposobności do wyjaśniania właściwości, mniejsza o to złych czy dobrych, byle istotnych, niż do sądzenia, można też nieraz nie położyć kropki nad i, ale nie pójść również za wzorem ostów i pokrzyw cmentarza miechowskiego, badających niezwłocznie, „czy gość nagan godzien czy pochwały”. Kto ich właśnie chce szukać, znajdzie je w przeglądzie sądów o Starym Kościele Miechowskim na końcu tych uwag.
Poprzednia twórczość Bonczyka. Powstanie „Starego Kościoła Miechowskiego” wyprzedzają dość liczne utwory polskie i niemieckie Bonczyka. Są tu przekłady z niemieckiego na polskie, liryki osobiste i religijne, oraz krótkie gawędy, a raczej „pomniki” (wspomnienia) na tle miechowskiem.

Wiersz dla ojca z r. 1861

Pierwszym okazem tego gatunku był wiersz, przesłany ojcu na imieniny w roku 1861, w którym to utworze poddawał jakby dyspozycję wspomnień, mających uświetnić dzień uroczysty:

Chcesz-li dniu świetności nadać,
Racz bieg życia opowiadać!

Ten bieg krótko, ale udatnie przedstawia syn, snać dla udowodnienia ojcu, że z jego opowiadań niczego nie zapomniał, ale materjał wspomnieniowy rozkłada w poemaciku nierównomiernie: z 13 zwrotek sześciowierszowych 2 zużył na apostrofę do solenizanta, 3 na obraz młodych lat miechowskich, 2 na służbę wojskową, 1 na życie po powrocie z wojska, 4 na apostrofę do matki i 1 na życzenia imieninowe. Wymiar, przyznany poszczególnym wspomnieniom, daje pewne wyobrażenie o ich sile.

Kazanie stołowe
W dziesięć lat później wypadło napisać inny wiersz okolicznościowy, inny „pomnik” miechowskiej rzeczywistości, a mianowicie „Kazanie stołowe” na złote wesele Jana i Jadwigi Majów. Ów Jan Maj, sztygar, tytułowany często nadsztygarem, był przez lat kilkadziesiąt charakterystyczną postacią w Miechowicach, stanowiskiem zaś należał do ich arystokracji, a nawet inteligencji razem z przyjaciółmi swymi: proboszczem ks. Preussem, kierownikiem szkoły (rektorem) Bienkiem i ojcem poety Walentym Boncykiem, starym gwardzistą.
Pamiętniki Szkolarza Miechowskiego

I znowu po upływie roku należało uczcić trzeciego z tej czwórki, rektora Bieńka przy sposobności jego pięćdziesięcioletniego jubileuszu nauczycielskiego w r. 1872. Pomnikiem tej uroczystości są Pamiętniki Szkolarza Miechowskiego, zawierające pełne humoru wspomnienia z lat szkolnych. Humor okraszał już dwa poprzednie utwory, kojarząc się w wierszu na imieniny ojca z szczerem uczuciem, w tej wszakże gawędzie skupił się głównie na osobie bohatera, odsuwając na drugi plan uczuciowe zabarwienie, którego użycza raczej obrazowi wsi rodzinnej i starego Bonczyka. Skutki Pamiętników Szkolarza Miechowskiego, o ile szło o osobę jubilata, były poważniejsze, niżby oczekiwać należało po utworze okolicznościowym. Słuchacze przyjęli go entuzjastycznie, tylko solenizant czuł się trochę urażony. (Ks. Szramek: Norbert Bonczyk, Roczniki Tow. Przyj. Nauk na Śląsku II, str. 10.)
Nie dziwi nas entuzjazm słuchaczy, bo przecież tu po raz pierwszy u Bonczyka „przelało się życie samo w poemat” według wyrażenia Kraszewskiego o Starym Kościele Miechowskim. Wydaje się nam, że określenie uczuć solenizanta jako drobnej urazy jest nazbyt łagodne. Zapewne, że Bienek wobec dawnego swego ucznia, a teraz wikarego i przyjaciela sławnego ks. Szafranka nie mógł szczerze okazać, co czuł, — cechowała go stale ostrożność w wynurzeniach przed możniejszymi od siebie — lecz kto go znał tak dobrze, jak ks. Bonczyk, musiał sobie zdawać sprawę, jakim ciosem były dla Bieńka te „Pamiętniki”, które wyjawiały wprawdzie tylko tajemnicę poliszynela, lecz właśnie w chwili tak uroczystej po to jedynie, aby zrobić go narówni coprawda z innymi mieszkańcami Miechowic przedmiotem humorystycznej opowieści. Smaku soli attyckiej w poemacie pan Rektor nie odczuwał, nie należał nigdy do tych Ateńczyków, którzy mogą z przedmiotu swej miłości z lekka podrwiwać mimo całego ukochania. Do przekonania jego nie trafiłyby nigdy komedje Arystofanesa ani fescenniny żołnierzy rzymskich, zażegnywające szyderstwem złe moce w czasie triumfu imperatora. Pan Rektor przywykł stąpać, przynajmniej we własnem przekonaniu, na koturnach, a na uroczystość jubileuszową wstąpił na szczudła, gdy zaskoczyła go konfuzja. Król pruski uczcił go orderem czerwonego orła, były zaś uczeń nie peanem pochwalnym, lecz żartobliwą gawędą.

Żywe pomniki

Urażona duma pana Bieńka nie dała spokoju Bonczykowi, który nie mógł początkowo pojąć, dlaczego ta sama metoda, której użył dwakroć z powodzeniem i ku zadowoleniu adresatów, za trzecim razem zawiodła. Przekonany był głęboko, że się nie pomylił, ale mimo to czuł, że wycinek z dziejów „starych Miechowic”, jakim były „Pamiętniki Szkolarza Miechowskiego”, mógł dzięki swej jednostronności i pominięciu ważnych szczegółów w podmalowaniu tła wywrzeć niepożądane wrażenie. Uświadomił sobie później, że te „stare Miechowice” i ich „żywe najstarsze pomniki” żyją w duszy jego jako coś odrębnego, co woła o własne życie i nie da się już zamknąć w dotychczasowem serdecznem ukryciu. „Kraj lat dziecinnych” stawał się kamieniem, hamującym nurt życia wewnętrznego; zaporę tę trzeba było prędzej czy później nazewnątrz wyrzucić, ale w kształcie już artystycznie obrobionym, jako twór, wyrzeźbiony w opornym głazie miłującą ręką.


MATERJAŁ

Sięgając w swoje wspomnienia młodości, widział poeta natłok postaci i rzeczy małych i ubożuchnych, które miał przesuwać przed oczyma czytelników tak długo:

aż przejdą przed wami
Pozdrowieni uśmiechem, pożegnani łzami.

Ten program poetycki „Kordjana” Słowackiego trudny był do wykonania w odniesieniu do ludzi z Miechowic. Wszakże tam było wszystko małe i dlatego hasłem stać się miało horacjańskie: Parvum parva decent.

Dwojakie Miechowice

Bonczyk znał dwie fazy „starych Miechowic”: jedną z opowieści ojcowskich, drugą z własnego dzieciństwa. Ojcowskie opowieści sięgały w początki XIX w., w epokę Napoleońską, przedstawiały Miechowice pogrążone od szeregu wieków w sennem, niewiele zmieniającem się bytowaniu, o które potrącały, a czasem nawet przez nie przepływały pomniejsze fale wydarzeń dziejowych, nie pozostawiając za sobą nic prócz nikłych wspomnień, rozwiewających się w pamięci najbliższego już pokolenia. Nawet fala Napoleońska, o tyle od innych silniejsza, miała wyryć ślady tylko w umyśle tych, którzy albo się z nią bezpośrednio zetknęli, albo jej znaczenie uświadomili sobie przez lekturę. Tamte, starsze od dziecinnych wspomnień poety Miechowice nęciły urokiem swej pierwotności, obrazem niezgrabnych chałupsk, czerniących się „pod strzechami ze zbutwiałych grubych snopów długiej słomy”, tych niskich chałupsk, w których na bosaka chodzili schyleni ludzie nawet małego wzrostu, kiedy to dalekie pokrewieństwo z księdzem dawało prawo zaliczania się do „rodu kapłańskiego”, kiedy o północy wołano na pańszczyznę, a „przodkowie z wódką się rodzili, z wódką żyli i z wódką ze świata schodzili”. Ponętne być mogło i pouczające malowidło tej odleglejszej przeszłości, ale obok łatwych sposobności do wypowiedzenia się poetyckiego jeżyło się niemałemi trudnościami. Jedną z nich byłoby współzawodnictwo w kreśleniu tej samej epoki z Mickiewiczowskim „Panem Tadeuszem”, którego wpływ zaważyłby wtedy zbyt potężnie na takiej opowieści, drugą brak fantazji twórczej, któraby wypełniła luki we wspomnieniach ojcowskich, stworzyła cały szereg postaci i sytuacyj, nieznanych tym wspomnieniom, a koniecznie potrzebnych dla całości poetyckiej dzieła, trzecią wreszcie i najważniejszą chęć stworzenia epopei chłopskiej górnośląskiej, bo na inną poeta niechętnieby się porywał, a więc utworu, na który w rzeczywistości śląskiej z początków XIX w. nie było materjału.

Względna wielkość i małość Miechowic z połowy XIX w.

Parvum parva decent; jakże to hasło można pogodzić z ambitnym zamiarem utworzenia epopei? Tak samo jak w innym wymiarze z „historją szlachecką” Mickiewicza. Nie gatunek poetycki mały i drobny miał wystarczać na siły małego w skromnem, własnem przekonaniu twórcy, lecz zamiary jego miały objąć ma łych ludzi i małe rzeczy według ogólnego przekonania. Małe zaś było wszystko, do czego serdecznem przywiązaniem przywarły się wspomnienia dzieciństwa Bonczykowego, — jakkolwiek w porównaniu z początkiem XIX w. wydać się musiało wspanialsze i lepsze, — bo przecież nie osiągnęło jeszcze tego stopnia rozmachu i szybkiego rozwoju, który nastąpił w drugiej połowie tego samego wieku XIX. I syn mógł rzucić to samo pytanie, co ojciec: Jakież ja Miechowice znałem? — odpowiedź wszakże wypadła nieco inaczej. Znał je większe, bardziej czyniące zadość wymaganiom cywilizacji, nie znał ich jednak lepszemi, przynajmniej nawewnątrz. Znał je różne tak dalece od „starych Miechowic”, iż mógł zdać sobie sprawę, że w latach dziecinnych stał na przesmyku między zamierającą bezpowrotnie przeszłością, a nadchodzącą przyszłością, w której łonie obok postępu widocznego w wyglądzie zewnętrznym ludzi i rzeczy mieściły się zarody zniszczenia wartości duchowych.
Był więc środek XIX w. przełomową epoką w życiu Górnego Śląska, który ze spokoju krainy rolniczej, porwany w wir przemysłowych zmagań, parł ku nieznanej przyszłości. W co miały się obrócić największe dotychczas dobra tego kraju: religijność i nieświadoma siebie, ale niewątpliwa polskość, na to pytanie nie umiał dać odpowiedzi poeta, chyba w formie gorących życzeń, wyrażających się prostemi, a głębokiemi w swej treści zaklęciami: „Bądź znów Miechowianem!” „Bądźcie zawsze dobrymi, niech was ani trwoga, ani szczęście, od drógi cnoty nie odwiedzie!” W kraju lat dziecinnych ujrzał nietylko sielankę, lecz także zarody tragicznej historji.
Czem była wobec niej troska Bienka, że jego poczęści rzeczywista, a przeważnie urojona wielka rola w dziejach Miechowie nie wyszła w należytem świetle najaw w „Pamiętnikach Szkolarza Miechowskiego”? Wszakże wszyscy starzy Miechowianie niezależnie od tego, jakie znaczenie mieli kiedyś w życiu, maleli wobec pędu, którym byt Górnego Śląska podążał od lat już kilkudziesięciu ku największemu od wieków przeobrażeniu. A przecież tych Miechowian była spora gromada, byli w niej wielcy czyto majątkiem, czy dokonanemi dziełami, czy zdolnością przeczucia przyszłości, czy żywem w swoich osobach wcieleniem cech typowo miechowskich. Zagadnienie nawet samo wielkości lub małości tych postaci stawało się drugorzędne wobec niepewności, czy odtąd żyć będą Miechowice jako pojęcie tylko geograficzne i nazwa miejscowości, nie mówiąca nic więcej od innych, czy też nadal zostaną „centrum śląskiej polszczyzny”, jak niem było Soplicowo dla rejonu litewskiego.

Religijność a polskość

W tak pojętem zagadnieniu polskość Miechowic łączyła się z ich religijnością, z ich wrogą postawą wobec nadciągających zwiastunów niewiary, znaczenia zaś nabierały wszelkie objawy życia religijno-narodowego, jak np. pieśni nabożne polskie („Z wami istnieje naród, a w nim Kościół Boży” IV 634). Wszystko więc układało się w łańcuch niezawodny wniosków: Kościół na Górnym Śląsku związany jest nierozłącznie ze swymi wyznawcami, czyli z ludem polskim, który naodwrót utrzymać się może tylko przez przynależność do Kościoła. Oznaki tej przynależności: pieśni nabożne, modlitwy, świątynie — to tylko zewnętrzny, odwieczny dowód związku, ale przezeń wytworzyło się tyle wartości wewnętrznych, że przemiana ich na wspanialsze zewnętrzne kształty rozwojowe musiała wywoływać uczucie nietyle radości, ile niepokoju. Powinna była uspokoić poetę jako księdza myśl o Opatrzności Boskiej, ale niepokój tkwił nie w myślach, lecz w uczuciach, te zaś zrosły się z dawnym, ubożuchnym kościołem miechowskim.

W cieniu starego kościoła

Jakoż nad wszystkiemi przedmiotami wspomnień górował ten kościół; kupiły się koło niego tak samo, jak w niedawnej rzeczywistości. W cieniu jego kryło się niewielkie probostwo, zbudowane nie dla dumnego w ładcy dusz, lecz dla skromnego pasterza, któryby „z tej samej paszy żył, co trzoda jego”, z nim związana była szkoła „krynica szczęścia miechowskiego,... kolebka księży, sędziów i kramarzy, sołtysów, ordynanców i gmińskich pisarzy”, nie licząc zwykłych wsi mieszkańców, jemu ulegał zamek, w którym było wprawdzie „pięknie jak w niebie”, przynajmniej dla oczu wiejskiego chłopca, ale o ileż nędzniej niż w przyszłym wspaniałym pałacu Tielowskim, ulegał także Stary Dwór, w połowie XIX w, już „najlichsze budzisko”, ulegały wreszcie chaty całego pogłowia ludzkiego Miechowic, niezależnie od pozycji społecznej. Roiło się zaś to pogłowie na przestrzeni czterokrotnie mniejszej od gruntów dworskich, z których cząstkę tylko uprawiali tytułem dzierżawy. Owe 906 mórg chłopskiej własności rozpadało się na statki (pełne gospodarstwa), ogrody i zagrody, przy których żywił się bezrolny tłum komorników. Wprawdzie ten stary porządek społeczny już się zachwiał, już komornicy niezawsze szli za swymi gospodarzami, jak to było jeszcze w Rokitnicy (I 252), lecz rwali się do samodzielnego rozstrzygania o życiu gromadzkiem, w prawdzie zacierało się już znaczenie dawnego podziału na gospodarzy (kmieci), ogrodziarzy, zagrodników i komorników, znikały nawet z codziennego użycia niektóre nazwy z tym podziałem związane, ale niemniej jeszcze jakiś wpływ posiadały. Malał on w miarę rozwoju górnictwa i przemysłu, które od lat kilkudziesięciu pomagały wsi w wydobyciu się z dawnej nędzy, lecz w niedługiej przyszłości miały zupełnie dawną „szczęśliwość miechowską” unicestwić.

Ludzie

Z tem przeobrażeniem stosunków rolnych łączyła się zmiana w ocenie ludzi. Ród i posiadanie większej ilości roli nie zapewniają już nikomu większego znaczenia. Przewartościowanie dosięga nawet stojących na wyżynie społecznej dziedziców wsi, szlachta rodowa Mleczkowie w oczach dawnych poddanych zasłużyła na swój los wydziedziczeńców z władania ziemią jako ludzie niegospodarni, chcący żyć z roli i lasów, które nikogo już nie zdołały wyżywić. Kupiec — dorobkiewicz Domes, a jeszcze więcej przedsiębiorczy, szczęśliwy w bogatych ożenkach Winkler stają się wzorami godnemi naśladowania. Oceniają w ten sposób przeszłość nietylko słudzy dworscy, lecz nawet najlepszy przedstawiciel chłopskich Miechowie Walenty Boncyk. Łączył on w swej osobie i dawną tradycję i nowy, na niedługi zresztą czas, porządek. Pochodził ze starego kmiecego rodu, zdobył nieco wiedzy przez pobyt w szkołach i otarcie w świecie, nie oddziedziczywszy zaś nic z ojcowizny, dobił się stanowiska sztygara, lecz na starość przylgnął znowu do roli, uprawiając jej dzierżawiony od dworu kawał. Nie powiodło się mu w życiu tak nadzwyczajnie jak Goduli, uważał wszakże, że winien był temu brak nauki, toteż do niej pchał syna. Znaczenie w społeczności wiejskiej zawdzięczał i swemu pochodzeniu i stanowisku w życiu przemysłowem i przedewszystkiem zdrowemu rozsądkowi. Jeżeli wejdziemy między osiadłych na roli Miechowian, to znowu zdziwi nas, że majątek rolny, a nawet jego pomnożenie nie zdołały zapewnić poważania najbogatszemu we wsi Wojtkowi Kónie, chociaż jego żonę uważa się za pierwszą gospodynię, że z czołowego gospodarza na Karwie Bujara podrwiwa, a przedstawiciela Rokitnicy Hatłapę lekceważy przedsiębiorczy Widawski, że naodwrót wzrastają w znaczenie Markucik-Miałki i Koronowicz młodszy, czerpiący dochody nietylko z roli, lecz także z kamieniołomów na swym gruncie. W tej zmianie obyczaju przetrwała w dawnej sile wzgarda dla sług podrzędnych pańskich, do których zalicza wiejska biedota nawet górników. Miał tej wzgardy doświadczyć stary woźny gminny (ordynanc), niegdyś gumienny Fołtyn i górnicy na cmentarzu. Inna rzecz z zależnymi choćby funkcjonariuszami, którzy wzbili się na w yższe stanowiska, jak Grundmann, rektor Bienek i sztygar Maj. Może być, że część swego poważania zawdzięczali dwaj ostatni bądź swej pobożności, bądź związkowi z kościołem, bądź wreszcie długoletniemu we wsi pobytowi, będąc obaj przybyszami skądinąd.
Reszta to tłum nazwisk, z którego ten lub ów tylko wyróżnia się jakąś właściwością, to owe: Piątki, Boncyki, Łaszczyki, Kóny, Piecki, Solipiwy, Adamce, Czempłe, Łukaszczyki, Karczmarczyki, Niemczyki, Karwiaki, Białasiki, Kuźniowie, Kortyki, Żyły, Grabary, Krawiecki, Jaksiki, Latochy, Lazarki, Krzony, Wikarki, Wyplery, Ostrawscy, Barańscy, Slęczkowie, Wyrscy i jak się tam zwali aż do biedoty wiejskiej, do Bargłów, Wlazłowskiego i Niewiadomskiej. Wszystko to polskie z mowy i obyczaju; jeżeli wśród nich trafia się „Polka czysta, choć zniemczała” Helina Stainertowa (Stara Leśna), to i jej zniemczenia nie należy brać zbyt serjo. Wśród nich bogacą się obcy im zawsze żydzi: Altmann, Miera i Salomon, tylko stara Forbaszka z mężem przechodzi na katolicyzm, czem znowu nikt zbytnio się nie przejmuje. Niemczyzna ma przytułek tylko we dworze, gdzie nie zwraca się uwagi nawet na wyznanie; tam to miał posadę i Stainert, przy którym podniemczyła się żona, tam gospodarowała luteranka Braunka, tam dorabiał się znaczenia i mienia „pierwszy urzędny” Grundmann, a panoszyli się inspektor Miller i pisarz Mattausch. I niema w tem żadnego dziwu, wszakże nie byli Polakami ani Domes ani Winkler; nie wnosząc w pożycie z Miechowianami świadomych zamiarów germanizacyjnych, nie wyrzekali się niemczyzny w najbliższem swem otoczeniu. Odmiennie postępował ksiądz Preuss, który wprawdzie w dziedzinie obyczajowości (strój i gościnność) wolałby właściwości niemieckie u swoich parafjan, ale zżył się już tak z nimi i jako ksiądz nabrał tyle zaufania do katolicyzmu polskiego, iż zniemczenie ludu uważał za cios dla życia religijnego.

Wydarzenia

We wspomnieniach Bonczyka rzeczy i ludzie nieodłączni byli od wydarzeń, które albo się koło nich same osnuły, albo z ich woli wynikły. Pasmo wspomnień sięgało pośrednio w początki w. XIX, kiedy najważniejszemi wypadkami były: przemarsz wojsk rosyjskich przez wieś, spalenie przez nie dachu kościelnego i utrata majątku przez Mleczków, potem narastały dalsze pośrednie wspomnienia o Domesie, o nieszczęśliwem pierwszem małżeństwie Marji Domesówny, o wzroście ludności w Miechowicach skutkiem powstania kopalń galmanu, począwszy od kopalni Marji w r. 1822, o wtórem zamążpójściu Domesówny za Franciszka Winklera, o jego wzbogaceniu się i współzawodnictwie z Karolem Godulą, a dalej już osobiste, bezpośrednie wiadomości o nauce szkolnej pod kierownictwem Bieńka, o zarazie z r. 1847, o zamieszkach podczas „wiosny ludów” w r. 1848, o śmierci Winklera i jej wrażeniu na ludność w r. 1851, o zburzeniu kościoła, przekopaniu cmentarza i wzburzeniu ludności w r. 1853, a w reszcie nad tem wszystkiem ciążyła świeża, współczesna chwili powstawania poematu, pamięć walki kulturnej od r. 1872 i ciosów, które ona, a obok niej niosące germanizację uprzemysłowienie Górnego Śląska po wojnie francusko-niemieckiej z 1870-71 zadały ludowi śląskiemu, czyniąc z niego najmitę na własnej ziemi, przedzierżgając istniejącą tu od wieków, chociaż utajoną w wewnętrznem tętnie dziejowem tego kraju „Polskę w niemieckie woły”.

„Kraj lat dziecinnych”, przedmiot nieraz pobłażliwej krytyki i ironji, przemieniał się pomału w „kraj ideału”, który uwiecznić nakazywały tak serce jak rozum.
Poeta w poemacie

Był więc bogaty materjał wspomnień i o rzeczach i o ludziach, i o wypadkach, selekcja jego wszakże przedstawiała sporo trudności ze względu na osobisty z niemi związek poety, który nie wyobrażał sobie w inny sposób serdecznego stosunku do poematu. Wprowadzenie siebie do poematu sprzeciwiało się wprawdzie tradycji epickiej, ale dało się pomyśleć bez naruszenia objektywności, utrudniało postawę wobec materjału, lecz przepajało go wiarogodnością naocznego świadectwa („a gdyż ja sam widziałem, już mi nikt nie powie, że się rzecz ma inaczej”) i bezpośredniością, ułatwiało przelewanie życia w poemat.

Punkt ośrodkowy

Szło głównie o moment przełomowy w życiu Miechowic, wyrażający się niezaprzeczalnym znakiem zaniku dawności, a nastawania nowości. Być nim mogło tylko zburzenie starego kościoła, atoli wypadek ten wydarzył się w r. 1853, kiedy Bonczyk był już od lat dwóch uczniem gimnazjum gliwickiego i wystąpić mógł w poemacie tylko jako przygodny świadek, a nie jako żyjący jeszcze we wspólnocie miechowskiej nieletni uczestnik wydarzeń. Jeżeli Bonczyk o tej dacie pamiętał, to świadomie przesunął ją o 2 lata wstecz na początek lata r. 1851, kiedy kończył właśnie szkołę miechowską. Akcja więc jego poematu miała rozegrać się w lecie r. 1851, na co dowodnie wskazuje nietylko zaliczenie autora do szkolarzy miechowskich w ks. III, lecz także tytuł epilogu: 28 lat później, nadany mu już w pierwszem wydaniu poematu w r. 1879. Pytanie tylko, czy poeta pamiętał, że w takim razie przesuwał akcję na okres życia Winklera, zmarłego dopiero 6 sierpnia 1851 r. W poemacie są miejsca, w których Winkler występuje jakoby wśród żyjących (II 259-260, 339, IV 60, 64), ale o wiele częściej i to czasem w bezpośredniem sąsiedztwie jest mowa o nim jako o zmarłym. A więc Bonczyk i tę śmierć przesunął wstecz, ale tylko o rok, gdyż i V 514 i VI 236-7 wykluczają przypuszczenie, że obchodzono już rocznicę śmierci Winklera. Przesunięcie akcji o lat 2 wcześniej od rzeczywistości przybliżało ją ku wiośnie ludów, a więc według szkolnej teorji o epopei, ku ważnemu wydarzeniu dziejowemu, które miało stanowić jej tło. Jak gdyby na potwierdzenie tego wpływu wprowadza Bonczyk w grono uczestników zaburzeń na cmentarzu Wlazłowskiego, głównego przedstawiciela rewolucji r. 1848 w Miechowicach, gdyż:

Kiedy cały świat powstał, po wsi z szablą chodził
I za trzy złote na dzień wszelkie spóry godził.

Ironja, zawarta w tem określeniu, odnosi się także do samej rewolucji; Bonczyk szedł raczej za poglądem Krasińskiego na epopeę i większy nacisk kładł na moment przełomu w życiu ludu górnośląskiego, zaczynający się właśnie w połowie XIX w. i tu data zburzenia kościoła miechowskiego posłużyła mu jako symbol. Powstawanie kściołów o kształtach i rozmiarach katedr gotyckich lub romańskich w miejsce ubożuchnych kościółków było następstwem przyrostu ludności, ale radość i to chwilową budzić mogło tylko w duszach Bieńków; umysły głębsze i natury uczuciowsze nie zamyślały opierać się konieczności, chciały jednak utrzymać istnienie skromnych pomników przeszłości. Ironja wydarzeń sprawiała, że ich chęci pełzły na niczem, a biegiem wypadków kierowali dający się ponosić chwili i własnym widokom ludzie.

Skoro kościół stał się centralnym punktem poematu, poczęły przy nim jak dzieci przy matce skupiać się inne przedmioty, które długo dzieliły jego losy i równocześnie lub wkrótce miały z nim zniknąć z oblicza Miechowie. Były to cmentarz, szkoła i ich otoczenie. Również ludzie, którzy mieli najwięcej styczności z kościołem i jego przyległościami, wysuwali się na pierwszy plan jako główni przedstawiciele Miechowic. Osią akcji staje się sprawa istnienia lub nieistnienia starego kościoła, ale nie wyrasta nigdy do takich rozmiarów, żeby o nią starły się krwawo namiętności. Epopea wiejska nabiera właściwości życiowych wsi: panuje tu naogół bierność, wypadki toczą się wolnym nurtem, tu i ówdzie napotkają jakąś zaporę, powirują chwilę około niej i znowu fala za falą płyną powolnie, monotonnie dla oka, nie zaznaczając się niczem w tym nieznużonym przepływie.
Przyczyna powolnego tętna akcji

Stary Kościół Miechowski podziela pod jednym względem los nowoczesnych epopej jak Mesjada Klopstocka, Herman i Dorotea Goethego lub Pan Tadeusz Mickiewicza, które skolei należą nietyle do homeryckiego, ile wergiljańskiego pod tym przynajmniej względem typu. Bohaterowie ich są mało aktywni, naogół bierni. Stary Kościół Miechowski ma osobliwego bohatera. Żaden z ludzi, narysowanych w tym utworze, nie zasługuje na miano jego bohatera nietylko spowodu wspomnianej już bierności i skutkiem tego zamało doniosłej roli w akcji, ale także spowodu sporadyczności swoich wystąpień, obracających się zresztą około sprawy kościoła i zależności życia Miechowie od niego. Żaden z nich nie wnosi żadnej własnej idei w poemat, ani też nie podejmuje cudzej jako hasła bojowego; jeżeli są między nimi różnice zdań, to nie psują stosunków przyjaznych ani na chwilę.
Gdybyśmy więc między nimi poszukiwali bohatera poematu, to wybór byłby trudny wśród 3 osobistości, które jedynie mogą wchodzić w rachubę. Rektor Bienek jest tylko wykonawcą i cudzego (Marji Winklerowej) pomysłu i cudzych nakazów, jeżeli idzie o zburzenie starego kościoła; późniejszy jego żal jest nietylko spóźniony, lecz także nie wiadomo w jakim stopniu własny. Walek Boncyk nie zdobywa się poza bierną miłością na nic więcej niż na wykazanie bezowocności planu zbudowania nowego kościoła na miejscu dawnego. Proboszcz wreszcie dopiero od końca ks. IV zaczyna odgrywać ważniejszą rolę, której brak wyraźnego ustosunkowania się do istotnego zagadnienia akcji. Pozostaje więc przypuszczenie, że bohatera poematu nie należy szukać wśród ludzi, lecz wśród rzeczy, a w takim razie tytuł sam wskazuje oczywiście bohatera: jest nim stary kościół miechowski.

Jeżeli Bonczyk obrał sobie nie człowieka, lecz przedmiot czyli stary kościół za bohatera poematu, to ugrupowanie koło niego akcji głównej i epizodycznych działań ludzi, wymagało odrębnej techniki poetyckiej, zmiany uświęconych pojęć poetyki tradycyjnej o tyle, o ile tego było potrzeba do przeprowadzenia podstawowego założenia. Zmiana ta wszakże nie miała żadnych cech rewolucji.
WYTWARZANIE SIĘ TECHNIKI EPICKIEJ
Dawne epopee drogowskazem

Wskazówek dla swego postępowania poszukać musiał w poznanych przez lekturę szkolną i własną arcydziełach epickich. Uprzedzając dalsze wywody, zaznaczymy, że dowodu na to, które epopee były Bonczykowi wzorem, dostarczyć może jedynie odbicie się ich w jego dziele. Poważniejsze wpływy wyśledzić można tylko 5 epopej: Iljady, Odysei, Enejdy, Hermana i Dorotei, Pana Tadeusza. Cóż mówiły te wzory poecie górnośląskiemu? Jedynie tylko Odysea miała zdecydowanego bohatera, który przez całą akcję własną i pomocniczą bogów urzeczywistniał ideę powrotu do ojczystej Itaki. Mniej wyraźnie rysował się bohater Iljady, przyćmiewany czasami to przez Agamemnona, to przez Hektora, a cel akcji: zdobycie Troi pozostał poza jej kresem. W Enejdzie bohater jest bezspornie jeden: Eneasz, ale jakże bierny, jak bezwłasnowolny wobec celu, panującego nad nim bezwzględnie, wobec nakazu przeniesienia Troi na ziemię latyńską. W Hermanie i Dorotei bohaterem niby jest Herman, ale jego działanie wydaje się dość nikłe, samodzielność raczej uporem; oboje zaś razem z Doroteą nie uzasadniają użycia rynsztunku arcyepickiego w opowieści, jeżeli naprawdę nie wykracza ona niczem poza ich połączenie się węzłem małżeńskim. W Panu Tadeuszu wreszcie bogactwo akcji, snującej się z kilku przedziwnie sobą złączonych wątków, i za mały wobec niej bohater, jeżeli nim ma być Tadeusz, lub zbyt epizodycznie traktowany, jeżeli nim jest Jacek Soplica. Ale, czy urok i znaczenie trzech ostatnio wymienionych epopej zależy tylko od osób ich bohaterów ludzkich i perypetyj akcji? Wszak Enejda — to nieporównana pieśń o zbożności, o pietas; Hermana i Dorotei istotny sens — to wycieniowane nadzwyczajnie malowidło niemieckiego małomieszczaństwa, Pan Tadeusz — to związek ziemi i ludzi, uchwycony w najistotniejszych cechach. Wszędzie więc obok ludzi, a nawet ponad nich w tych epopeach wyrastają rzeczy lub pojęcia. Wergiljuszowe lacrimae rerum nie pozostają bez potomstwa. U Homera płaczą i to często nadmiernie bohaterzy, od Wergilego płakać zaczynają rzeczy, od Mickiewicza nietylko płaczą, lecz także czarują rzewnością. Bonczyk przejął ten spadek, obojętną zaś jest rzeczą, czy doszedł do niego przez wyrozumowanie, czy instynktem poety.

Wzrost samopoczucia

Kilka tych pobieżnych uwag pozwala zrozumieć, w jaki sposób skorzystał Bonczyk z nauki wzorów. Wergili i Mickiewicz upewnili go, że przedmiot jako bohater epopei nie będzie bezwzględną nowością, bo wszakże i w ich epopeach przedmioty obok ludzi odgrywają poważniejszą niż gdziekolwiek indziej rolę, Goethe i Mickiewicz nasuwali jeszcze dalszą refleksję, że bardzo względną rzeczą jest wielkość ludzi, każdego zosobna wobec wielkości zbiorowiska, do którego należą, chociażby tem zbiorowiskiem mieli być drobni mieszczanie z zapadłej mieściny niemieckiej lub zaściankowcy litewscy, żyjący jeszcze obyczajami epoki saskiej. Czem gorsze miały być Miechowice od nienazwanej mieściny Goethego? Jeżeli w Niemczech z końca XVIII w. żyło kilkaset miasteczek własnem, ale podobnem naogół życiem i to w łaśnie było ową przeciętną życia niemieckiego w tej epoce, a nie żaden Weimar czy Frankfurt, Berlin czy Wiedeń, — to każda parafja górnośląska w połowie XIX w. stanowiła dla siebie osobny światek, podobny do sąsiedniego, lecz mogący sobie rościć prawo, iż on jest najlepszym wyobrazicieiem ogólnego życia. W każdej parafji albo myślano o przebudowie dawnego kościoła, albo jej nawet dokonywano (p. I 373-380), żadna wszakże nie doszła do skutku w tak dramatycznych okolicznościach jak właśnie w Miechowicach i to pozwalało poecie na zogniskowanie wysiłków epickich koło starego kościoła jako bohatera epopei, koło społeczności miechowskiej jako wyrazicielki bytu górnośląskiego i koło połowy w. XIX jako epoki przełomowej. Wolno przypuszczać, że zamknięty w sobie, nieufny wobec ludzi, ironicznym nieco uśmiechem ogarniający doczesność ksiądz-poeta pieścił w duszy nadzieję, że jego epopea stanie zamiarami przynajmniej, choć nie skutkiem, obok dwu nowożytnych poprzedniczek, że obok Hermana i Dorotei, opowieści małomieszczańskiej z czasów rewolucji francuskiej, pierwszego blasku nowego słońca (ais sich der erste Glanz der neuen Sonne heranhob VI 8), obok Pana Tadeusza, historji szlacheckiej z epoki napoleońskiej, „obfitej we zdarzenia, nadzieją brzemiennej... pięknej mary sennej”, może zaświecić niklejszem światłem Stary Kościół Miechowski, chłopska epopea na tle „wiosny ludów”, „gdy zagrał duch nowy dźwięcznie jak harfy eolskie, duch wolności narodów”. Trzy wielkie wydarzenia, trzy wielkie złudzenia w początkach dziejów najnowszych, których pozorny blask najgłębiej może z trzech twórców oceniał Bonczyk i dlatego swój poemat przepoił zadumą o marnościach „naszej doczesności”.

Selekcja wspomnień

Uspokojony w swem sumieniu artystycznem co do słuszności wyboru bohatera, środowiska i epoki, zwrócił Bonczyk uwagę głównie na dobór szczegółów ze swoich wspomnień, na ich ułożenie w jakąś całość, na sposób ich opracowania. Po przesianiu wspomnień pozostały z nich jako zasadniczy wątek akcji Starego Kościoła Miechowskiego: projekt i hojność Winklerowej, narada gromady parafjalnej w tej sprawie, zręczność Bieńka w przeprowadzeniu zamysłów dziedziczki, uboczne zajęcia Bieńka, osłabiające jego czynności nauczycielskie, zawodna polityka zarządu gminnego i rozruchy na cmentarzu, straż nocna, ostatnia msza żałobna w starym kościele i przeniesienie pierwszych zwłok na nowy cmentarz, dzieje i stan kościoła i wsi, perspektywa przyszłych czasów, epizodycznie zaś wejść miały koleje życia Franciszka Winklera, przyroda miechowska, dawny obyczaj i t. p. W doborze tych wspomnień rozstrzygała obok momentu osobistego udziału także ich wyrazistość, a nadto wzór Pana Tadeusza, którego autorytetowi zawdzięczamy nietylko obfitość obrazów przyrody, lecz także sposób traktowania epizodów, a zwłaszcza postaci Franciszka Winklera, zależny od techniki Mickiewiczowej w rysunku Stolnika Horeszki.
Wspomnień bezpośrednio własnych nie ma Bonczyk tyle, ileby można przypuszczać w pierwszej chwili. Narada gromadzka czyli materjał ks. I, obiad na farze w ks. III, straż nocna na cmentarzu w ks. V, biesiada weselna u Kornowicza i rozmowa Proboszcza z przyjaciółmi, czyli treść ks. VII i VIII doszły do autora drogą pośrednią i tu było miejsce przedewszystkiem na ujawnienie własnej fantazji dotwórczej i wpływów literackich, podczas gdy przy wspomnieniach osobistych lektura mogła tylko zadecydować o ich dopuszczalności w całokształcie poematu.

Zakreślenie granic działalności osób: a) Mężczyźni

Wydarzenia określały rozmiar działania poszczególnych osób i tu znowu reminiscencje ze znanych epopej wpływać mogły i musiały nietyle na charakter, ile na sposób charakterystyki poszczególnych postaci, na oświetlenie ich słów i czynów. Najruchliwszy z nich, największą ilością funkcyj obdarzony, ale także chętnie po nie sięgający rektor Bienek dwukrotnie wyrósł na pierwszoplanową postać: na „gromadzie”, której przewodniczył i której narzucił plany Winklerowej, i na właściwem miejscu swojej działalności w szkole, mniej już wyraźnie zarysowują się jego czynności jako pierwszego kościelnego i organisty. W charakterystyce jego są nikłe ślady przemyślnego Odyseja, więcej w nim tkwi właściwości obrotnego Sancho Pansy i w stosunku do idealistycznie nastrojonego Proboszcza i w zmienności zdania i w przebłyskach wrodzonych zdolności, czasem znów pojawi się jakiś refleks charakterystyki Aptekarza z Hermana i Dorotei lub Protazego z Pana Tadeusza. W całości postać i komiczna i poważna: raz jedna, raz druga strona zarysowuje się wyraziściej, najczęściej zespalają się obie w sposób tak swoisty, iż figura ta należy do najoryginalniejszych i najudatniejszych tworów Bonczykowych. Nie da się tyle powiedzieć o Proboszczu, którego widzimy dorywczo pod koniec ksiąg III i IV, w ks. VI, VII i przedewszystkiem VIII. W stosunku do tej postaci autor nie pozwala sobie naogół na ton ironiczny, chociaż nie zdołał go całkowicie stłumić. Pośrednio i bez ujmy krytykuje go ustami Bieńka, wytykając mu niegospodarność mimo wszelkich pozorów oszczędności i rządności, łatwowierność w sprawach gospodarstwa rolnego i domowego, dzięki którym „w śmierci możno nie będzie miał całej koszuli” (III 392). Bezpośrednio raziło Bonczyka przywiązanie Proboszcza do strojów i obyczajów niemieckich („gdy mowa toczyła się o strojach polskich, aż się krzywił, Gdyż do strojów niemieckich przywiązanie żywił W sercu niemieckiem” VI 456-9, „W Niemczech porządek inny!” VII 47), ale wszakże mimo „serca niemieckiego” Proboszcz kocha Miechowice i swoich parafjan (IV 641— 652), chce między nimi spoczywać w grobie (VII 120-7), jest prawdziwym „gminnym stróżem niebieskim”, a wreszcie, walcząc zapewne ze swem sercem niemieckiem, boleje, że w przyszłej szkole przerabiać się będzie „Polska na niemieckie woły” (VIII 201). Czy Bonczyk nie przelał nieco własnych dążeń kapłańskich w tę postać, rozdwojoną poniekąd w swych uczuciach, trudno dziś ocenić.
Objektywizm epicki i krytyczne spojrzenie Bonczyka nie oszczędziły nawet najukochańszej postaci ojca, Walka Boncyka. Uwydatniając należycie jego wziętość we wsi, gdzie wszyscy go kochają, poważają i na niego się powołują, nie tai wszakże poeta, że powtarzane wciąż wspomnienia ojcowskie nudziły go w latach pacholęcych, że w swej nadmiernej skłonności do gawędzenia niezawsze stosownie się wyrywał (VII 105-111), a w sporze Walka z Wyplerem (lV 268-408) stoi raczej po stronie Wypiera. Walek Boncyk jako postać poematu ma przodków epickich: Nestora i Sędziego, a poniekąd także Wojskiego. Wypler, „swok” — to postać, luźnie związana nietylko z akcją, lecz także z treścią poematu, która głęboko utkwiła w pamięci poety tylko dzięki przywiązaniu swemu do przyrody, a zwłaszcza do lasu. Inna zaleta: ukochanie biednego, ale zawsze zacnego i pracowitego życia kazała upamiętnić grabarza (kopidoła) Draszczyka i rozważnego, ale uczuciowego filozofa wiejskiego Pawła Łukaszczyka, na codzień młynarza i kołodzieja dworskiego, odświętnie zaś nieporównanego w swem religijnem spojrzeniu na przeszłość i teraźniejszość astronoma i kronikarza miechowskiego. Figurą pocieszną, Tersytesem miechowskim staje się popychadło (kiep) dworskie Jakób Ciura. Przedstawicielem kmiecia, mnożącego zapobiegliwie swoje mienie, nietroszczącego się o wykształcenie, zaufanego w tem, co przejął jako „grzeczność”, lecz w domu niewiele znaczącego jest Jan Koronowicz, podobny mu zaś, nazewnątrz sztywny, urzędowy i mało przystępny, w domu zaś potulnie słuchający Jadwisi, — to znany z „Kazania stołowego” Jan Maj. Trudno było poecie zapomnieć o wielbicielu dawnych czasów, ordynancu Fołtynie, o zapalczywym Marcinie Żyle „Garnuszku”, o rozważnym, ale czasami krotochwilnym Tomku Kortyce-Kurcu, o roboczym i milczącym Antku Podeszwie, o przejętym ważnością swej przypadkowej roli Marcinie Grabarze i o tylu innych starszych lub rówieśnych sobie (Pietrek Wypler, Bartek Banaś, Stanisław Kluziok i i.) Miechowianach, z których każdemu dostać się musiało choćby kilkuwyrazowe wspomnienie.

b) Kobiety

Jeżeli świat męski występował w tych wspomnieniach licznie i wyraziście, to kobiet było niewiele i tylko przelotnie wprowadzonych do poematu. Są to koleżanki szkolne jak Julka Krzon, która nie lubiła męczyć się czytaniem, Marynka Ślęczkowa, Tekla Karczmarczyczka, Marjanna Wermańczyk, którym jeno po parę słów się poświęca; dziwniejsza jeszcze jest wstrzemięźliwość w mówieniu o Nastce Koronowiczównie, której wesele wypełnia poczęści ks. VII; ze starszych pobieżnie uwzględniono ciotkę, Marysię Wyplerkę, Kónową, Halinkę Łaszczykową i Kornowiczkę, więcej nieco wraża się w pamięć „para miłych starek” Helina Stainert i Niewiadomska, jakby we

mgle spowodu przedziału społecznego ukazują się Marja Winklerowa i jej pasierbica Waleska, najwyraziściej zaś rysuje się obraz zmarłej matki poety Hanki z Łukaszczyków.
c) Zmarli

Mówi się o niej kilkakrotnie w pocemacie, o jej dobroci, wesołości i talencie śpiewackim, o jej pracowitości i znojnem życiu, o jej śmierci podczas pomoru, o miłości ku niej sięgającej poza grób, aż wreszcie kończą się te wspomnienia żałosnym i przejmującym grozą finałem, obrazem zwłok, odsłoniętych po kilkoletniem leżeniu w mogile. Poeta nie zapomina także i o innych zmarłych, jak gdyby nietylko Proboszczowi, lecz również jemu cmentarz był „kochaniem”. Pojawiają się cienie nietylko nieszczęsnego samobójcy Krawiecka, lecz także twardego groszoroba Karola Goduli i przedewszystkiem jego współzawodnika Franciszka Winklera ludzkiego wobec swego otoczenia, noszącego w sobie mimo tylu powodzeń jakiś wewnętrzny niepokój. O nich mówić będą w swych wspomnieniach różni, przyczem najwięcej tych ożywczych promieni pamięci dostanie się Winklerowi z ust Draszczyka, Walka Boncyka i Pawła Łukaszczyka.

Przyroda
Serce i lektura kazały przejąć jako jeden ze składników poematu przyrodę. Niebo gwiaździste i las przemawiają do poety najpotężniejszym głosem, im też poświęci najwięcej miejsca i słów serdecznych, lecz także wschody i zachody słońca, wieczory i noce miechowskie, a zwłaszcza roślinność cmentarna przysporzyć mają poematowi piękności. Wreszcie dzieła ludzkie, zrosłe z krajobrazem, jak kościół, jego wnętrze i wieża, chaty wiejskie i zamek, kaplica grobowa dziedziców uzupełnią inwentarz epicki.
WZROST EPOPEI
Warunki powstawania

Materjał trzeba było ująć w jakąś składną całość. Nie wiemy nic o jego narastaniu i przetwarzaniu w ciągu pisania, cała zewnętrzna historja poematu pozostaje i pozostanie dla nas tajemnicą, bo nie zachowały się ani jego rękopisy ani nawet dokładniejsze wiadomości, kiedy i jak powstawał. Jedyne pewne dane dotyczą różnic między pierwszem jego, a drugiem wydaniem.

Naogół wysnuć można tyle prawdopodobnych wniosków. Pisać zaczął Bonczyk Stary Kościół Miechowski po roku 1872, a ukończył zapewne w 1878 r., skoro w lutym 1879 r. wyszedł już napewno z druku. Tworzenie szło powoli, gdyż od roku 1874, po śmierci ks. Szafranka, pochłaniała poetę jako administratora ogromnej parafji bytomskiej praca duszpasterska, a nadto w tym czasie powstało kilka książeczek dewocyjnych i okolicznościowych (przekład życiorysu bp. Henryka Foerstera, Die Armen Schulschwestern D. N. D., Książeczka Jubileuszowa), czyli do górnośląskiej epopei mógł tylko dorywczo dokładać ustęp po ustępie. Nie miał także w otoczeniu swem przyjaciół, którzyby mu mogli służyć zachętą lub radą. Inna atmosfera otacza Bonczyka niż Mickiewicza przy powstawaniu Pana Tadeusza. Tworzy w zupełnem osamotnieniu, zdany jedynie na własne siły i wspomnienia, przyjaciele „do piosnki nie rzucali słowa za słowem, jak bajeczne żórawie nad dzikim ostrowem”.
Wpływ wielkich epopej

A jednak „każdy ptak chłopcu jedno pióro zrucił, on zrobił skrzydła i do swoich wrócił”. Olbrzymie były to ptaki, które roniły swoje pióra nad samotnym ostrowem poety górnośląskiego; on podejmował skwapliwie te drogocenne narzędzia lotu, sklejał je woskiem słów i niby nowy Dedal ulatywał z labiryntu codziennych trosk walki kulturnej w „kraj lat dziecinnych”. Ptakami byli epicy starożytni i nowożytni, piórami podpatrzone u nich wskazówki techniki poetyckiej, uzasadnienia użytych motywów, a więc wprowadzonych do poematu wspomnień. Siłą rzeczy więcej tej pomocy potrzebował poeta i więcej jej widać tam, gdzie wspomnienia były pośrednie, niż tam, gdzie bezpośrednie. O tych piórach wypada nam skolei pomówić.

Homer

Zaczniemy od Homera, jako iż z wieku i z urzędu mu się ten zaszczyt należy. Jemu przedewszystkiem zawdzięczał Bonczyk utwierdzenie w zamiarze napisania poematu językiem zabarwionym narzeczowo. Jeżeli z literatury niemieckiej znał dość wiele utworów, napisanych w dialekcie, jeżeli zwłaszcza powieści Fritza Reutera, cieszące się właśnie wówczas wielką poczytnościa i rozgłosem, pisane w narzeczu dolnoniemieckiem, wśród nich zaś najpoczytniejsze: Olle Kamellen, mogły stanowić pewną pobudkę, to przecież nie były rozstrzygającym czynnikiem. Z jednej bowiem strony i przed Starym Kościołem Miechowskim nie unikał Bonczyk w swych lirykach i przekładach, a cóż dopiero w poematach okolicznościowych (Kazanie stołowe, Pamiętniki Szkolarza Miechowskiego) wyrażeń narzeczowych, z drugiej wszakże strony i zwyczajowo uświęcone przez pisarzy śląskich używanie literackiej polszczyzny i językowy conajmniej patrjotyzm polski nie pozwalały na pełne władztwo narzecza w poemacie. Tak więc prowincjonalizmy i archaizmy miały zabarwić tylko ogólnoliteracki język. Język epicki Bonczyka nie pochodzi z żywej mowy, takim językiem poza nim nikt nigdzie nie mówił, ale to samo da się mniej więcej powiedzieć o języku Homerowym, którego jońszczyzna ma to samo znaczenie co literacka polszczyzna Bonczyka. Homer dawał mu także upoważnienie do używania obocznych form językowych, a więc często dla tego samego wyrazu raz formy narzeczowej lub archaicznej, raz literackiej, skracania lub rozszerzania nazwisk i imion własnych, jak np. Koronowicz obok Kornowicz, Koronowic i Kornowic, Walek i Waloszek obok Walenty, tarnowiecki i -górski i t. p. Homer uświęcał powtarzanie stałych określeń na podobne czynności i sytuacje, epitetów, świadomie często u Bonczyka ironicznych, a przejętych z Homera, jak np. w sławnej farze miechowskiej, sławni goście, gdzie właśnie wszelkie inne przymioty więcej niż sława zasługują na podkreślenie.

Aristeie i pyrgoskopia

Obok podniety językowej Homer dał Bonczykowi kilka cennych wskazówek technicznych. Prócz głównego przedmiotu i bohatera zarazem poematu, t. j. starego kościoła, byli ludzie, których poeta chciał umieścić w utworze, których wszakże związek z kościołem był czasem luźny, a z samą akcją niemal żaden. Była więc rozterka między chęcią poety, a nakazem jedności akcji, do którego należało się stosować. Nadto pokonać trzeba było inną trudność, wynikającą stąd, że wspomnienia nasuwały wprawdzie sceny gromadne, które poeta skrupulat nie zużytkował, lecz właśnie w nich niektóre miłe sercu Bonczyka postacie nie występowały wcale. Iljada poddała sposób pokonania trudności przez t. zw. aristeie (przewagi) wybitniejszych osób, jak Diomedesa w ks. V, Agamemnona w XI, Patrokla w XVI, Menelausa w XVII i pomniejsze rozmiarem innych bohaterów, np. Odyseusa w ks. X. To też Bonczyk posługuje się tym rodzajem techniki epickiej często i już w ks. I wprowadza Bieńka jako górującą postać, w ks. II ma swoją nikłą, coprawda, aristeię Draszczyk, w IV Wypler, w V młynarz Łukaszczyk, ale obok niego i przez jego usta Franciszek Winkler, w VII Walek Boncyk jako niezrównany gawędziarz (gaduła) miechowski, w ks. VIII Proboszcz. Księgę III wypełnia w znacznej części zbiorowa „aristeia” szkolna, przejęta całem i ustępami z Pamiętnika Szkolarza Miechowskiego (w. 1-16, 45-58, 65-72, 185-192), w której wprawdzie rolę główną odgrywa znowu Bienek, ale równoważy ją zbiorowa rola uczniów.
Odrębne stanowisko w całości poematu zajmuje ks. II, najbardziej może homerycka. Bonczyk świadomie dla uwiecznienia swych Miechowic chce dać katalog znaczniejszych gospodarstw i zagród wiejskich, a więc odpowiednik katalogu okrętów w ks. II Iljady. Jak Homer obdarzył królewskie rody współczesnej sobie Grecji złotą księgą ich przodków, tak Bonczyk uwiecznił w złotej księdze chłopów miechowskich stan posiadania z połowy XIX w. Zdawaćby się mogło, że w technice tej księgi poszedł za wskazówkami poetyki nowożytnej, zwłaszcza Lessinga, która nakazywała poezji w przeciwstawieniu do malarstwa przedstawiać rzeczy w ruchu, że więc dlatego zastosował zamiast opisu przegląd zagród z wieży kościelnej przez Nolbusia i Draszczyka, ale pomysł tej pyrgoskopii (przeglądu z wieży, u Bonczyka poglądu) mógł wyłonić się równie dobrze z teichoskopii (przeglądu z murów) bohaterów achajskich w ks. III Iljady. Na związek z katalogiem okrętów wskazuje m.in. dwukrotne, jedyne zresztą w całej poezji Bonczyka, użycie w ks. II (w. 212 i 248) terminu: statek na określenie gospodarstwa wiejskiego.

Odysea

Mniej wyraźnych punktów łączy Stary Kościół Miechowski z Odyseą, o ile to dotyczy techniki epickiej. Najwięcej może pod tym względem analogij dałoby się wyszukać między żalami Eumaiosa za Odyseusem w ks. XIV a Draszczyka w ks. II i Łukaszczyka w ks. V za Winklerem. Zato pod względem językowym Bonczyk zawdzięcza dosyć przekładowi Lucjana Siemieńskiego (Homer: Odysseja, Kraków 1873), w którym pilnie się rozczytywał, przejmując z niego niejedno wyrażenie, a nawet formę (np. sosien St. Kościół Miech. IV 27, Odysseja, str. 234; synie St. Kościół Miech. II 499, Odysseja, str. 284), znajdując

zaś w użyciu narzeczowych form i zwrotów upoważnienie dla własnej praktyki. Rzecz sama wymagałaby szczegółowszych badań, na które w tym wstępie nie pora.
Wergili

Silniej niż Homer oddziałał na Bonczyka Wergili i to nietylko Enejdą, lecz także Georgikami. Wergili księgą II i III Enejdy, a także mniej wyraźnie dalszemi upoważniał go do wniosku, że bohaterem epopei może być nietylko człowiek, lecz także rzecz, a więc tam Troja, przeniesiona do Lacjum, tu stary kościół miechowski, on uczył go, czem w poemacie może być tchnienie uczucia pobożności (pietas), otwierał oczy tak na lacrimae jak risus rerum (żałosny i radosny urok przedmiotów), on usprawiedliwiał bierność ludzką wobec wydarzeń, nadchodzących jako konieczne przeobrażenie życia z jednej jego postaci w drugą, on wskazywał na konieczność zaparcia się własnych uczuć i dążeń na rzecz obowiązku, on wreszcie, pierwszy wielki chwalca przyrody i życia wiejskiego, poddawał do takich pochwał ton. Wpłynął jednak nietylko na ducha i nastrój Bonczykowego poematu, lecz także oddziałał na technikę o tyle, o ile w Homerze nie było dla niej wzoru.
Jeżeli w ks. II i VI spotykamy się z techniką, polegającą na wyliczeniu czynności podczas nabożeństwa zamiast ich opisu, to uzasadnieniem będzie nietylko celowa jej odpowiedniość do szybkiego odprawiania mszy przez Proboszcza, lecz także wzór Wergilego (np. w Enejdzie I 700-706, VI 20-33, XII 169-174), wzór uwzględniający nietylko możność, lecz także cel uniknięcia powtarzań, lub rozwlekłości. Z Enejdy wywodzi się nakaz I, 34: „Bądź znów Miechowianem!” odpowiadający łacińskiemu: Tu regere imperio populos, Romane, memento; z Enejdy naśladowane są wiersze podpórkowe (tibicines): II 53, III 83, V 436; VII 154 i 191, które możnaby wprawdzie łączyć z niepełnemi wierszami w ks. X Pana Tadeusza, gdyby nie użycie ich także w potocznej opowieści, gdy tam występują wyłącznie tylko w momentach dramatycznych.

Goethe

O wiele mniejszy wpływ wywarł Goethego Hermann und Dorothea. Jest wprawdzie sporo zbieżności między eposem górnośląskim a niemiecką epopeą mieszczańską, ale znaczna ich część była tylko dziełem przypadku, gdyż z natury rzeczy treść Bonczykowego poematu tam, gdzie opiera się na wspomnieniach rzeczywistości, choćby przypominała gdzieniegdzie motywy opowieści Goethego, nie mogła powstać pod jego wpływem, Goethe natomiast uświęcał swoją powagą pewne pociągnięcia, które Bonczyk ze wspomnień wprowadził do poematu, chociaż mógł poprzednio mieć co do nich wątpliwości. A więc scena z widokiem zbutwiałych trumien w ks. VI miała uzasadnienie w opowieści Aptekarza o składzie trumien (Herm. u. Dor. IX 25 n.), zgryźliwość Aptekarza w sądzie o ludziach upoważniała bohaterów Bonczyka, np. Walka, Wyplera, Kortykę i Bieńka do takiego samego zabarwienia ich oceny bliźnich, porównanie dawnych budowli miejskich z nowemi przez Aptekarza (III 85-110) nasuwa się jako odpowiednik porównania starych i nowych Miechowic przez Walka Boncyka; jeżeli poeta mówi czule, lecz krytycznie o ojcu, to przypomina się nam krytyka Gospodarza przez Hermana (VIII 28-29), Aptekarzowe: Eile mit Weile (V 82) powtórzy się w Bienkowem: Powoli pospieszę (VIII 219), oba zresztą wywodząc się z łacińskiego: Festina lente.
Najważniejsze zdobycze z lektury Hermana i Dorotei to wspomniany już wybór życia zakątka prowincjonalnego jako przeciętnego obrazu życia szerszego społeczeństwa, utwierdzenie w myśli wprowadzenia Proboszcza jako najmędrszej i najdodatniejszej postaci w poemacie, a wreszcie wpływ ks. VI 3— 12 Hermana i Dorotei na obraz wiosny ludów w ks. V Starego Kościoła Miechowskiego.

Mickiewicz

Inny stosunek łączył Bonczyka z Panem Tadeuszem. Jego chłopi miechowscy byli braćmi zaściankowców Mickiewiczowych, w ich żyłach płynęła ta sama krew, ich dusze były wrażliwe na te same pobudki co dusze tamtych, nad tymi i tamtymi śmiało się to samo niebo, otaczała ich ta sama niemal przyroda, w której rozkochani byli jednakowo ci i tamci i ich poeci. Mickiewicz utorował drogę i dał Bonczykowi upoważnienie do szerokiego malowidła przyrody ojczystej, do jej obrony jako równie pięknej jak przyroda obca. Toteż nic dziwnego, że po całym Starym Kościele Miechowskim rozsiane są podobieństwa, zależności i próby współzawodnictwa z Mickiewiczem, że Mickiewicz właśnie obok Wergilego jest głównym mistrzem poety górnośląskiego. Zagadnieniu temu poświęciłem obszerniejszą rozprawę: Pod urokiem Pana Tadeusza, w „Szkole Śląskiej” z 1934, str. 118-126 i 169-181, tu więc ograniczę się tylko do krótkiego jej streszczenia.
Epilog Pana Tadeusza dwukrotnie odezwał się głośniejszem echem w poemacie Bonczyka: pierwszy raz w początkowych wierszach ks. I, odpowiadających w. 82-87 epilogu, które od bijają się również w ks. II 31-39, drugi raz w ks. VI 4-7 = 94-99 epilogu. Mickiewiczowskie epizody wpłynęły na technikę i dobór epizodów Bonczyka. Najważniejszym epizodem w Starym Kościele Miechowskim jest opowieść o Franciszku Winklerze tak jak w Panu Tadeuszu o Stolniku Horeszce. Obie postaci poznajemy przez opowiadania kilku osób, a więc Horeszkę z ust Gerwazego i Jacka Soplicy, Winklera z ust Draszczyka, Walka Boncyka i Łukaszczyka, którzy się nawzajem uzupełniają. Bonczyk przejął od Mickiewicza rozdzielenie opowieści między kilku narratorów, mniej natomiast uwzględnił tę cechę Mickiewiczowej techniki, która polega na sprzecznej poniekąd charakterystyce Horeszki przez każdego z opowiadaczy. Słabym oddźwiękiem tej cechy jest spokojna ocena karjery Winklera przez Walka Boncyka w IV 79-92 lub przeciwstawienie Goduli i Winklera i przez Walka i przez młynarza Pawła.
Mickiewicz podniecał wszakże nietylko do naśladownictwa, lecz także niekiedy do współzawodnictwa i uzupełnienia wzoru. Występuje to dążenie w astronomji młynarza Pawła (V 210-328), a zwłaszcza w V 289-308, które pogłębić miały Pana Tadeusza VIII 77-86. Jak zaś Podkomorzy dorzuca cenne uwagi do wywodów Wojskiego, tak Proboszcz (VIII 285-297) nadaje opowieściom Pawła głębsze znaczenie. Podobnie opis i pochwała lasu, wypowiedziane ustami Wyplera (IV 304-406), jakkolwiek powtarzają niejedno z Pana Tadeusza, mają go uzupełniać. Drobniejszych reminiscencyj jest co niemiara; Bonczyk posługuje się techniką Mickiewiczową czyto w charakterystyce osób czy w opisach sytuacyj, czy wreszcie w uwagach wtrąconych, czasami zaś przejmuje zwroty i charakterystyczne terminy. Wgłębieniu się w myśl Pana Tadeusza zawdzięczamy częste użycie epitetu: stary i najstarszy jako równoważnika: ostatni, bo Bonczyk chciał także uwiecznić plemię zanikające. Najważniejszą wszakże nauką, zaczerpniętą z Pana Tadeusza, jest uchwycenie tonu, jak należy opiewać mały światek polski od ziemi i przyrody począwszy, a skończywszy na przekazywanem przez jedno pokolenie ludzkie drugiemu dziedzictwie, tonu wyjątkowego, w którym według spostrzeżenia Krasińskiego Odysea pomieszała się z Don Kichotem, który zaś prowadził do malarstwa raczej rodzajowego na wzór holenderski niż heroicznego na wzór włoski. Bonczyk poszedł dalej w tym kierunku niż Mickiewicz i dlatego Kraszewski słusznie widział w ks. V „istny obrazek flamandzki”, my zaś tę właściwość rozciągnąć możemy na cały niemal poemat.

Horacy

Jest atoli w Starym Kościele Miechowskim wpływ jeszcze jednego wielkiego poety przeszłości: Horacego. Ironiczne spojrzenie na świat, pełne rezerwy odnoszenie się do uznawanych przez małe umysły wielkości, odnajdywanie uroku i wartości w rzeczach i ludziach małych — to główne objawy tego wpływu, przedziwnie pogodzone z religijnością chrześcijańską poety górnośląskiego.
Inne w pływy literackie, np. powieści Fritza Reutera lub Aleksandra Dumasa, są drobne i nie wpływają na technikę epicką Bonczyka.
Wyliczone poprzednio wskazówki z dzieł epickich przeszłości posłużyły Bonczykowi do uporządkowania i częściowego ukształtowania materjału, nie umniejszyły wszakże jego samodzielności. Chciał świadomie stosować się do wymagań poetyki, nie godził się jednak na złożenie im w ofierze czegokolwiek ze wspomnień bądź miłych sercu bądź koniecznych dla podkreślenia swoistości uwiecznianego w poemacie światka miechowskiego. Czynił to również świadomie, zdając sobie dobrze sprawę, że powstaną skutkiem tego braki i uchybienia, ale dla ich usunięcia musiałby cały plan opowieści wywrócić niemal zupełnie (list łaciński do Chłapowskiego), a tego właśnie nie chciał, zasłaniając się później niezbyt szczerze tem, że nie pisał dla szerszej publiczności. A przecież i wykazane już wpływy wielkich epików, a nie mniejszych gawędziarzy-poetów jako wzorów i przestrzeganie pod wielu względami zasad poetyki klasycznej, o którem będzie teraz mowa, dowodzą, że Bonczyk myślał o rzeczy większej niż poufna gawęda dla Miechowian, niż nawet gawęda poetycka.

Jedność czasu

Trudno dziś sprawdzić, czy długość trwania akcji w poemacie odpowiada ściśle rzeczywistości, prawdopodobnie o zamiarach Winklerowej wiedziano oddawna i odbyto niejedną naradę; pewne jest tylko, że przedział między epilogiem a akcją ośmiu poprzednich ksiąg nie wynosił lat 28, jak to zaznacza tytuł epilogu, lecz 25, gdyż między zburzeniem starego kościoła w r. 1853, a datą ukończenia poematu w 1878 r. można się tylko takiego okresu doliczyć.
Akcję 8 ksiąg rozplanował Bonczyk następująco: w niedzielę po południu odbywa się gromada (ks. I), na poniedziałek przypada akcja 4 ksiąg (II— V), a mianowicie: do godz. 8 rano msza św., przegląd Miechowic z wieży i śniadanie u starego Boncyka (ks. II), między 8 a 2 popoł. nauka w szkole, odwiedziny Proboszcza i Bieńka na Krzonowiźnie i obiad na farze (ks. III), popołudniu i wieczorem odwiedziny Bonczyków u Wyplerów i rozruchy na cmentarzu (ks. IV), w nocy straż cmentarza i astronomja oraz wspomnienia młynarza Pawła (ks. V), we wtorek rano msza żałobna i przeniesienie pierwszych trumien na nowy cmentarz (ks. VI), we środę popołudniu wesele u Koronowiczów (ks. VII), wieczorem rozmowa Proboszcza z przyjaciółmi, a w niej perspektywy przyszłości (ks. VIII). Mamy tu klasyczne niemal zacieśnienie czasu akcji do 4 dni, pokrewne postępowaniu Mickiewicza w Panu Tadeuszu, gdzie akcja ks. I—X trwa od piątku popołudniu do środy wczesnym rankiem, dwie ostatnie zaś księgi mają akcję jednodniową o rok późniejszą od akcji głównej. Pod względem krótkości trwania akcji góruje nad Starym

Kościołem Miechowskim Herman i Dorotea, ale pieśni tego poematu są ogółem krótkie, treść zaś nader prosta dała się zamknąć w ramach jednego dnia.
Jedność miejsca

Równie skrupulatnie zachowuje Bonczyk w swoim poemacie jedność miejsca. Cała akcja rozgrywa się na terenie Miechowic, co więcej przeważnie w bliskości kościoła, bo albo na jego wieży, albo na cmentarzu, lub na farze czy w szkole. Na krótko tylko zaglądamy do domu Boncyka, na dłużej do zagrody Koronowicza, przebywamy drogę od niej do plebanji z Proboszczem i jego przyjaciółmi, najdalszą zaś wycieczkę robimy w ks. IV na Worpie do Wyplerów, nie opuszczając nigdy obszaru Miechowic. W opowiadaniach tylko osób poematu pojawiają się inne miejscowości górnośląskie, leżące naogół niezbyt daleko od Miechowic, jak Bytom, Tarnowskie Góry i t. d. Wzmianki o Wrocławiu i Berlinie są naogół rzadkie i nieobfite, nieczęstsze niż o Krakowie.
Znajomość topografji Miechowic po przeczytaniu poematu jest znaczna, możemy wskazać miejsce zamieszkania znaczniejszych gospodarzy i wiejskich znakomitości, możemy nawet opisać wygląd domów zewnątrz i poczęści wewnątrz i to nietylko w chwili akcji, lecz także w przeszłości. Najlepiej, oczywiście, rysuje się wygląd wewnętrzny dawnego kościoła i topografja starego cmentarza.

Jedność akcji
Stary kościół jest czynnikiem utrzymującym jedność akcji w poemacie, bo przecież cała toczy się około niego i przeważnie o niego. Jest to wprawdzie czynnik ruchu bardzo słaby, gdyż i sam jest najzupełniej bierny i obrońcy jego nie mają na tyle znaczenia i energji, żeby zmienić mogli zamysły Winklerowej, ograniczają się więc do wykazania ich stron ujemnych. Skutkiem tego z obrońców nie dał się wykrzesać ludzki bohater poematu; bohaterem stać się musiał sam kościół, który mimo swej bierności i nieruchomości nabrał życia utajonego, niemal mistycznego. Tej jego właściwości dał poeta dwukrotnie wyraz ustami Bieńka i Proboszcza (I 358-74, a zwłaszcza 497-525 i VIII 254-267). Wynurzenia te obejmują niejako w klamry całą zawartość poematu. Bienkowe, powierzchowniejsze, bardziej świeckie ujęcie istoty kościoła:

Nie chwalę się, Kochani, lecz mi często było,
Jak gdyby te kamienie wszystko rozumiały,
Ze mną dzieląc mój smutek, do mnie przemawiały...
Teraz mówię: nie płaczcie nad zburzeniem jego,
Rzućmy to ziarno w ziemię, bo z jego pogrzebu
Wnet wspanialsza świątynia wzniesie się ku niebu!

nabiera znaczenia dopiero w słowach Proboszcza:

Ty mój przytułku, wśród ciemności jasny,
Bóstwu wystarczający, choć dla ludzi ciasny,
Ty dla boskiej jedynie budowany chwały:
Jakkolwiek szereg wieków mury twe widziały,
Tyś ludziom nie pochlebiał!...
Wnątrz i zewnątrz pokorny, choć głośny w zasługi,
Jakoś nas uczył cnoty przez cały wiek długi,
Tak i zgon twój nam głosi przyszłe zmartwychwstanie.

Zasługą kościoła jest skupienie około siebie ludności, zapewnienie jej „zdroju opieki boskiej” i nauki, udzielanej bezpośrednio i pośrednio przez podwładną mu szkołę, a wreszcie wskazywanie nieustanne wyższego celu bytu: przyszłego zmartwychwstania. Zadanie to, pełnione przez wieki, ujawnia się w chwili akcji ostatniemi funkcjami starego kościoła, obejmującem i tak żywych jak umarłych. Przez całą akcję stary kościół występuje jako górujący czynnik nawet wtedy, gdy pozornie o nim niema mowy. Również tam, gdzie daje o sobie znać pośrednio przez przedmioty do niego przynależne jak wieża kościelna w ks. II i szkoła w ks. III, nie omieszkał poeta podkreślić go jako ultima linea rerum. Ks. II zamykają dumania Draszczyka, zakończone pointe'ą:

Któż to, co śpi w przyszłości, rozumem odgadnie?
Kościół runie! Ja umrę!

W ks. III wprowadzenie lekcji szkolnej uzasadnione jest nietylko związkiem szkoły z kościołem, lecz także nieco przypadkową dominantą lekcji: Opis starego kościoła. Znaczna część ks. IV odbiega od przedmiotu akcji, ale i tu w Wyplerowej pochwale lasu odzywa się ton kościelny nietylko przez porównanie sklepienia leśnego z kościelnem, lecz także przez zaznaczenie modlitewnego nastroju i nakazującego pobożność życia lasu.
We wszystkich innych księgach stary kościół razporaz dochodzi do głosu ustami ludzi jako milczący, lecz istotny bohater poematu, jako więźba luźnych bez niego składników. Z jego wyżyny lub pod jego osłoną dopiero widać ludzi, ich wysiłki, zabiegi i myśli, zalety i śmiesznostki jako dopełnienie życia Miechowic, ześrodkowanego w kościele i około kościoła. Dlatego też uczuciem przepajającem poemat jest pobożność, dlatego obawą górującą nad innemi jest niepewność, czy przyszłość okaże się równie pobożną.

Chłopskość epopei

Pobożność stanowi jedną z najwybitniejszych cech społeczeństwa, które Bonczyk uwiecznił w swym poemacie. Społeczeństwo to jako zbiorowy, drugi czynnik akcji, jest chłopskie i śląskie. Chłopskie nietylko z wyboru poety, lecz także skutkiem rozwoju dziejowego, śląskie i przez to dopiero polskie z przyczyn, o których tu mówić nie da się wyczerpująco. Przeciwstawia się ono z jednej strony niemczyźnie jako językowo i obyczajowo obcej, jako przesiąkłej pierwiastkami mieszczańskiemi, z drugiej strony polskości, wyrosłej na gruncie szlacheckim, jako odrębna, choć pokrewna językiem i charakterem plemiennym całość. Ta społeczność nadaje poematowi wtórny charakter epopei chłopskiej, zaznaczony w tytule określeniem: obrazek na tle obyczajów wiejskich, drugoplanowa zaś jej rola pozwala na pominięcie szeregu szczegółów życia chłopskiego, któreby musiało się uwzględnić, gdyby ona miała przedewszystkiem wypełnić sobą akcję. Uniknął przez to ksiądz-poeta niebezpieczeństwa wchodzenia w szczegóły potocznego życia wiejskiego, których malowidło mogło go narazić na walkę z własnemi pojęciami etycznemi, przeinaczenie zaś na sprzeczność z prawdą życiową. Nie dawał całości życia wiejskiego, bo to było wobec konstrukcji utworu nietylko zbędne, lecz także dla jego artystycznej wartości szkodliwe, poprzestać więc mógł na takim wycinku, który był konieczny, a realistycznie odtworzony w niczem nie naruszał ani prawdy życiowej ani etycznego przekonania o jego dopuszczalności w sztuce. To wybrnięcie z trudności stanowi jeden z tytułów Bonczyka do nazwy artysty, o ile prawdę zawiera w sobie zdanie Goethego, że na ograniczeniu się polega mistrzowstwo. (In der Beschränkung zeigt sich der Meister.)

Polskość epopei

Epopea zasiedziałego na swym zagonie i przy swoim odwiecznym kościele chłopa śląskiego, zanim od obu oderwie go rozwijające się coraz więcej uprzemysłowienie kraju, nabiera właściwości tragicznych, jeżeli spojrzymy na nią jako na wyraz uświadomienia narodowego. Bo pod tym względem trudno dać odpowiedź bezwzględnie twierdzącą, co więcej w pierwszej chwili może się nawet wydawać, że prócz słów niema w tym poemacie żadnego świadectwa świadomej siebie polskości. Przecież wyraźnie odcina się tam pojęcie Ślązaka od Polaka, którym i to właśnie dla autora jest człowiek pochodzący z Kongresówki. Jeżeli Proboszcz odróżnia Suchodolskiego od innych dziedziców Miechowic jako przybysza niewiadomo skąd (lecz skąd, nie wiem, możno z Polski VII 587), to można to położyć na karb jego niemieckiego usposobienia. Ale gdy autor sam obojętnie wyróżnia „Polaka Podmorańskiego” (III 303) w związku z niesympatycznemi poczynaniami gospodyni farskiej Rebeki i „Polkę czystą, choć zniemczałą” Starą Leśną (IV 68-9, por. II 17), to widocznie jest to przyjęte ogólnie w Miechowicach pojęcie. Wprawdzie Walek Boncyk, stając w obronie obyczaju polskiego powie, że gościnność to „taka czy niecnota czy cnota wrodzona Polaka” (VII 62), wprawdzie i on i Maj, przytaczając przykłady bezbożników na gruncie miechowskim w ks. VIII, wymieniają Niemców, ale poza stwierdzeniem odmienności mieszkańców Miechowic i Śląska od Niemców nigdzie nie widać dalszego, pozytywnego przyznania się do polskości.
W dolnej warstwie ludności miechowskiej jest niemal jeszcze gorzej, przecież Bargiel w oburzeniu krzyczy: „Już to aże taki nastał w Prusiech porządek” (IV 542-3), kiep Ciura mówi wprawdzie: „nie jestem tak podłym jak sekreciarz niemczura” (V 84), ale w tem niema nic poza osobistą niechęcią. Wszyscy ci ludzie godzą się z władzą pruską, posłuszeństwo dla niej uważają za rzecz naturalną, a swobody konstytucyjne łączą ich ściślej z państwem niż w czasach absolutyzmu. Wypada więc stwierdzić, że ojczyzna ich zamyka się w obrębie Górnego Śląska, że nici sięgające dalej np. do Częstochowy i Krakowa należą już do minionej, nieaktualnej przeszłości, o ile ją jeszcze pamiętają, gdyż tylko Walek Boncyk i młynarz Łukaszczyk potrącają o nią w swych wspomnieniach.
Ale i to powiedzenie o Górnym Śląsku jako ojczyźnie nie wychodzi ze zbyt wielu ust: Walek Boncyk powiada (IV 91-2), że od związku Winklera z Marją z Domesów Arezinową „błogie czasy zakwitły ludom w Górnym Śląsku”, młynarz Paweł (V 446) o zarazie z r. 1847, że „mór się srogi rozgościł w naszym Górnym Śląsku”, Proboszcz, mówiąc o współpracy pracodawców z robotnikami, łączy w dziwny sposób niezbaczanie Górnoślązaków z drogi cnoty z wesołą i błogą epoką we świecie (VIII 172-6), lecz już Kurc-Kortyka w porównaniu przeszłości pańszczyźnianej z teraźniejszością (VII 322-349) nie wychodzi niemal poza opłotki powiatowe, Gliwice i Koźle wymienia tylko jako punkty końcowe uciążliwych szarwarków. Owe „ludy w Górnym Śląsku” Walka Boncyka, to tylko ludność poszczególnych miejscowości.
Jeżeli ubolewać można nad tem ze stanowiska narodowego, to nie wolno o to winić poety; daje on okrutną prawdę i nic więcej jak tylko prawdę. Od początku XIX w. słabły resztki węzłów uczuciowych Śląska z Polską i pomimo wszelkich prób stan ich ok oło r. 1850 odpowiada naogół malowidłu Starego Kościoła Miechowskiego. Rozproszkowanie zaściankowe życia ludu na Górnym Śląsku dochodzi wtedy do szczytu, po którym rozpoczynał się okres nowy spajania, odnajdywania najpierw wspólnoty dzielnicowej i plemiennej w życiu uprzemysłowionego kraju, a potem już dzięki logice dziejowej odszukanie drogi do Polski. Poemat stawia nas w momencie, kiedy zgodną z nakazami urzędowemi naukę Bieńka o kraju ojczystym młodzież pojmuje na swój sposób:

Śląsk graniczy
Kole okna na Wrocław; to naród rolniczy;
Kole pieca jest Polska, a tu kole ziemi
Rzeka Bałtyk; gdzie pokład, rozciąga się z swemi
Odnogami olbrzymia góra.

(III 79— 83 .) Pojęcia te nie istnieją w świadomości, lecz tylko w mechanicznej geografji i to stanowi pewną pociechę.

Zdawałoby się, że w takim razie prawdą w odniesieniu do tej epoki były słowa ks. Pressfreunda, iż lud śląski ma język polski, ale serce pruskie, i że Bonczyk powinien był dać temu wyraz. Jeżeli tego nie uczynił on, tak skrupulatny realista, to widocznie było inaczej i stan potencjonalny polskości był większy, niż wynikało z jej zewnętrznej bierności. Przekonanie to ostrożnie, ale niemniej wymownie uwiecznił Bonczyk w pochwale polskich pieśni nabożnych (IV 621-34), której nie można uważać za uczuciowy jedynie wylew, a wzmianki o zwycięstwach Czecha i Lacha pod wpływem tych pieśni za ozdobę retoryczną, właściwe jej znaczenie wynika ze słów:

Kto wami prosi Boga, pewien wysłuchania,
Kto wami płacze, kto w was chowie serca łkania:
W piersi zimnej, nieczułej jak lód, żal podwoi.
Wasz balsam zdrowych żywi, chorym rany goi.
Żeście duchem półświata, stąd się wróg wasz sroży;
Z wami istnieje naród, a w nim Kościół Boży.

Rozumowanie Bonczyka nasuwa mimowolną analogję z Potopem Sienkiewicza, gdzie wątpliwości Kmicica, wzbudzone słowami Wrzeszczowicza, że Polakom nie pozostała żadna cnota prócz słynnej jazdy, rozprasza Kordecki jednem słowem: wiara.
Jaki naród miał na myśli Bonczyk, nietrudno zgadnąć zwłaszcza, gdy się czyta słowa dziwne w ustach Proboszcza, mającego „serce niemieckie”, słowa ubolewania, że w przyszłych szkołach „się Polska przerabia na niemieckie woły”, nie dziwne wszakże w ustach Bonczyka, wyczuwającego instynktownie różnicę między lotną naturą polską, a ciężką niemiecką. W drugiem wydaniu, nie wiadomo pod czyim wpływem, przerobił poeta ten wiersz, że „młódź polska przerabia się w niemieckie woły”, zapewne realniejszy w odniesieniu do szkół, ale bledszy i słabszy. I znowu dla zrozumienia, co to za Polskę miał Bonczyk na myśli, przydać się może powołanie na sc. 16 aktu III Wesela Wyspiańskiego, w której Poeta na pytanie Panny Młodej: Kaz tyz ta Polska? odpowiada, że próżno jej szukać po całym świecie, ale przytknąwszy rękę do serca, można ją znaleźć, bo serce „to Polska właśnie”. Nie dopuścimy się przesady, twierdząc, że w tem miejscu Bonczyk odpowiedział poniekąd ks. Pressfreundowi, iż lud miechowski, w dalszem następstwie górnośląski to Polska właśnie. Na tem atoli trzeba było poprzestać, więcej powiedzieć nie pozwalała ścisłość historyczna.

Epopea polskiego chłopa

W wyniku tych rozważań łatwiej będzie przyjąć wniosek, że mimo ściśle lokalnego kolorytu miechowskiego poemat Bonczyka jest epopeą nietylko pobożności, lecz także środowiska, w którem ta pobożność jako uczucie góruje, a więc ludu górnośląskiego, w dalszej zaś perspektywie polskiego, czyli chłopskim odpowiednikiem szlacheckiego Pana Tadeusza, o wiele wcześniejszym i rdzenniejszym od „Pana Balcera w Brazylji” Konopnickiej. Mówi się tu o Polsce niewiele, niemal nic, a przecież tu chłop przeżywa najpierw przełom w nowoczesnem życiu wsi polskiej. Składają się na to warunki rozwojowe. Na Górnym Śląsku odbył się proces dziejowy pierwej i szybciej niż gdzieindziej w Polsce od uwłaszczenia począwszy, przez wyzwolenie się jednostki od związku z ziemią i gromadą, przez wtłoczenie w nową zależność od życia przemysłowego aż do tęsknoty za spłachciem roli i powrotu na zagon ojczysty. Najwyraźniej oświetlił to poeta na postaci własnego ojca Walka Boncyka. Jeżeli niewczesną pedanterją jest wymaganie od Pana Tadeusza, żeby zamiast zaściankowej atmosfery, rozświetlanej tylko ogólnopolskiemi błyskami, dawał szczegółowy obraz życia polskiego w epoce Napoleońskiej, bo byłoby to tylko pójściem wszerz, a nie wgłąb, to tak samo wypada odnosić się do poematu Bonczykowego, a więc biorąc go takim, jakim jest, wyczuwać i odnajdywać w nim ogólniejszą rzeczywistość, którą ze względów technicznych, a także dla jej lepszego uwypuklenia zacieśniono do obszaru Miechowic.
Świadomość tego znaczenia swego eposu miał Bonczyk, gdy naśladując skromność Mickiewicza, a nawet pogłębiając ją w myśl dewizy: Parvum parva decent, kładł jako określenie gatunkowe pod tytułem: Stary Kościół Miechowski równoważnik „historji szlacheckiej” w postaci: obrazek obyczajów wiejskich w narzeczu górnośląskiem. Nieznany to gatunek poezji z terminem włącznie i zapewne Bonczyk nie myślał wcale o tem, aby wzięto go poważnie. Robił niespodziankę czytelnikowi, któryby wziął określenie zbyt dosłownie i szukał w poemacie krewniaka „Wiesława” Brodzińskiego. Niespodzianka nie kończy się na tem; niema właśnie obrazków, czy zbiorowego obrazka obyczajów wiejskich. Za często je poprzednio opiewano i spospolitowano, Bonczyk więc zastosuje i w tym kierunku wergiljańską technikę: nie będzie się rozwodził nad rzeczami skądinąd znanemi, zadowoli się w takich wypadkach conajwyżej pobieżnem wyliczeniem szczegółów, cały natomiast nacisk położy na rzeczy niezużyte i przy nich da upust wylewności epickiej. Nie do „Wiesława” ani do gawęd Pola i Syrokomli, lecz do „Pana Tadeusza” prowadzi nas inna właściwość techniki epickiej Bonczyka: częstsze malowanie szczegółów obyczajowych w epizodach niż we właściwej opowieści.

Rubaszność

Ta technika epizodów obyczajowych pozwala na obfite spożytkowanie rubaszności wiejskiej, która lepiej wychodzi w ustach osób poematu niż samego autora, posługującego się nią jeden raz także w stosunku do siebie samego. Jest to przygoda ze ślaczkiem w zrębie (IV 230-239). Inny objaw rubaszności mamy w opowiadaniach Walka Boncyka w ks. VII o szkole tarnowieckiej, a zwłaszcza o framugach wygniecionych przez uczniów w ścianach, w refleksjach o łopatowej medycynie, a w ks. VIII w opowieści o niedowiarku Wulim. Znamienne rysy obyczajowości śląskiej, a zwłaszcza etykiety wiejskiej widać w rozmowie Koronowicza z Proboszczem w ks. VI, w zachowaniu się przy stole Kortyki i innych gości w ks. VII, w ich niezadowoleniu, gdy Walek Boncyk życzy Proboszczowi, aby spoczął na cmentarzu miechowskim wśród swoich parafjan.
Rubaszność przeważa w humorze, którym poeta zaprawił gawędę Ciury o złośliwości gwiazd i jego sprawozdanie ze zmyślonego lub może rzeczywistego snu o Krawiecku. Humor Bonczyka jest niewątpliwie w wielu wypadkach rubaszny, ale inaczej być nie mogło. Wszakże humor chłopski przeważnie wyobrażano sobie nie inaczej, a kultura polska na Górnym Śląsku była niemal wyłącznie chłopską, skoro od tylu wieków przestały ją zasilać warstwy wyższe, naogół zgermanizowane. Jeżeli wpływały na nią w jakiś sposób mieszczaństwo i zniemczona szlachta, to znowu kultura niemiecka różniła się od francuskiej i polsko-szlacheckiej większą dozą rubaszności. Wypływ a więc rubaszność w poemacie Bonczyka nie z nieporadności artystycznej lub wady organicznej autora, lecz jest nieodzownym składnikiem kolorytu lokalnego. Dbałość o to zabarwienie lokalne i chłopskie widoczna jest także we wtrąconych uwagach autora, z których wyróżnia się jedna stanowiskiem, że tak powiemy, klasowem chłopskiem, niestosownem dla księdza: Słusznie chłop dużo żąda, gdy kupują dwory (III 256), chociaż w tem wynurzeniu jest i pewna doza ironji. Epik stara się wyraźnie, aby być Miechowianem, nie odróżniać się zanadto od opiewanego środowiska, a tem samem utrzymać czytelnika w nastroju właściwym temu środowisku i ułatwić mu wżycie się w świat chłopski.

Ironja

Indywidualną cechę poety stanowi dochodząca tu i ówdzie do głosu ironja, a nawet szyderstwo. Wszakże Draszczyk wytyka ją w II ks. Nolbusiowi: „Synku, ty ganisz zbytecznie”, albo: „Co tobie do ludzi”; zaprawiona serdecznem przywiązaniem nie oszczędza i Walka Boncyka w IV 160-9, a posiada ją w pewnym stopniu i Proboszcz, zwłaszcza gdy zrzeka się na rzecz Bieńka podobieństwa z św. Pawłem. W innych mieszkańcach Miechowic przejawia się w ks. I uszczypliwa złośliwość, uważana zresztą przez nich za „niby fraszki”.


WYSŁOWIENIE
Ogólny charakter języka

Wszystkie te sposoby nadania poematowi kolorytu lokalnego wymagały jako podstawy odpowiedniego języka. Wprowadzenie czystego narzecza było nie do pomyślenia w epoce Bonczyka. Przedewszystkiem zdawał sobie już wtedy sprawę z istnienia na Górnym Śląsku kilku narzeczy, czemu później dał wyraz w Górze Chełmskiej III 350-71. Mógł wprawdzie gwarę miechowską uznać za wzór narzecza górnośląskiego tak jak uznał Miechowice za centrum polszczyzny na Górnym Śląsku, ale na takie rozcięcie węzła gordyjskiego nie odważył się z innego jeszcze powodu. Nie było przed nim przykładu użycia na szerszą skalę jednego z narzeczy polskich w większem dziele literackiem, — wszak Jarosza Derdowskiego opowieść „O panu Czorlińscim co do Pucka po sece jachoł” ukazała się dopiero w rok po Starym Kościele Miechowskim, — ale gdyby nawet Bonczyk miał już jakiś przykład przed sobą, to i tak nie byłby go prawdopodobnie naśladował. Wszakże Górnoślązacy nie chcieli być Wasserpolakami i w języku swego piśmiennictwa unikali według możności naleciałości gwarowych, starając się o czystą polszczyznę. Czynem dość znacznej odwagi było świadome zabarwianie języka literackiego narzeczem i natem poprzestać należało. Tak postąpił Damroth w krótkim „Flisaka opisie Wrocławia”, tak z pewną różnicą uczynił i Bonczyk.
Narzeczowość górnośląska Starego Kościoła Miechowskiego ogranicza się do nielicznych szczegółów z fonetyki, morfologji i zasobu wyrazów. Zasadniczo jest to polski język literacki o dość wyraźnej prozapji. Wzorem polszczyzny dla poety są poeci, a więc przedewszystkiem Mickiewicz, w mniejszym stopniu Antoni Malczewski, Siemieński w przekładzie Odysei i Pol. Obok tego posługuje się też Bonczyk słownikiem, z którego przejmuje, a czasem tylko utrwala się w przekonaniu o ich poprawności, wyrazy i zwroty staropolskie, znane mu częściowo z narzecza. Może tym słownikiem był słownik Lindego, conajmniej zaś Słownik polsko-niemiecko-francuski Troca, nabyty zapewne podczas studjów wrocławskich.

Objawy fonetyczne

W zakresie głosowni zauważyć należy poza nielicznemi wyjątkami brak mazurzenia i pochylonego a. Mazurzenie spotykamy w nazwiskach i to przedewszystkiem we własnem: Boncyk, oraz Krawiecek, bo już Bułecka, tak stale nazywany w I wydaniu, występuje w II raz jako Bułeczka, drugi raz jako Bułecka. Tu także zaliczyć wypada stałe użycie: zyzny zamiast żyzny i gzą zamiast gżą (VI 380). Pozatem tylko uprzątace, w VI 536 może dla rymu, są dalszym dowodem mazurzenia. Naodwrót w: zaszczyczał (IV 141, zaszczyczali napisze Bonczyk jeszcze w r. 1888 w wierszu jubileuszowym Ks. Biskupowi Gleichowi), szkucina, szkarboną (II 283 oraz Góra Chełmska III 338), szkomlał, szpory i t. d. w I wyd. — widać usunięcie rzekomego mazurzenia. Ludowym już wytworem jest: z reszpektem (VI 440), chociaż V 207 i VI 413 mamy: z respektem. Pochylone a występuje w nazwie: Nomiarki, Worpie, w przydomku Łukaszczyka dziadka poety: Cębolista, oraz w narzeczowem odezwaniu się Jędrka Żyły (III 67): Joch nie był.
Obficie zato występuje ó, bardzo często tam, gdzie go niema w literackim języku, ale naodwrót znika tam, gdzie się w literackim języku ustaliło, przyczem w obu kategorjach brak jest bezwzględnej konsekwencji, a więc dopuszczalna jest wymienność form z ó i bez niego. Mamy więc: wyniósły, rektór, stós, Krzón, wółam, stósunki, stósowało, stósują, drógą, drógę, stódole, gęsiór, dzwón, Aniół, wygónie, lósy, kłosów, podwieczórek, inspektór, tór, wóla, dwóm, brónią, drózd, gónitw, spórem, chłódny, chłódkiem, chłódły, preceptór, zawiódły, gróbki, ale naodwrót: tłomaczyć, tłomoki, wiewiorka, rownia, wtoruje, przodzi, wyrosłszy, wyrosł, wspolne, podworek i t. p. Formę: nó zamiast no w VI 147 możnaby wyjaśnić także jako błąd drukarski, ale wątpliwe byłoby to wyjaśnienie wobec tak widocznych wahań, jak: szkólny || szkolny, stróna || strona, krókwie || krokwie, upior || upiór. Zrozumiała jest odmiana: rektór, rektora, ale trudno znaleźć uzasadnienie dla odmiany: wónność, wonnością, lub Rónot, Ronota, przy Ronocie. Najprościej byłoby przyjąć, że poeta wahał się w wymowie tego dźwięku i nie zdołał przy korekcie obu wydań za swego życia dojść do ujednostajnienia pisowni. Jeżeli idzie o nazwiska, wahał się w pisowni: Kuna czy Kóna, dorabiając dalsze formy i pochodne wyrazy to z ó: Kóny (dop. l. p.), Kónowa, Kónowe, Kónowizny, to z o: Kony (l. mn.), Konów, lub Klóziok i Kluziok. Oboczność: e || o występuje w czterdziosty, użytem dla rymu zamiast czterdziesty, i naodwrót: odziemka zamiast odziomka (VI 251). Wymiana e w o idzie jeszcze dalej aż do ó np. plótli (I 72), papiór || papiery i t. p., stając się częstsza w Górze Chełmskiej: rozwiózli, podniósli, niósli, przywiódli. Wpływowi niemieckiego kommandieren zawdzięczamy: komanderowano. Miejscowego pochodzenia jest: Halina i Helina zamiast Heleny, lyskowiec i lyska zam. leskowiec i leska. Szczątkowe, choć dość częste są formy: takimu, drogimu, wielkimu i Walentymu, oraz będące może błędem druku: nistety (VII 552). Dość częste są oboczności w samogłoskach nosowych: wąwóz (II 209, IV 11) obok węwóz (III 249, IV 434) i rymem spowodowane: krzęta (III 298) obok krząta (V 6). Często w niewielkiej od siebie odległości mamy dwie formy oboczne: tysięczny (IV 362) i tysiączne (IV 283), to znowu występują pojedynczo: zmędrzeją, gęsiór, rozwięzuje i prącik. Nazwa miejscowa: Wiąz ma dopełniacz: Więzu. Jaką nosówkę ma wyrażać: ę w Cębolista (jako przydomek, tak pisane obok pisowni zwykłej: cymbalista na oznaczenie zawodu), można się tylko domyślać wobec stosowania przez Bonczyka znaków konwencjonalnej ortografji. Osobno pomówimy jeszcze o objawach widocznych w sposobie rymowania.
W zakresie spółgłosek objawów jest mniej: śrebrzyste i śrebro, ptastwo, próźniutko, mularz, mularski, mularstwo, bakalarz i pedale — oddają wymowę autora, przejętą z narzecza, której pewne cechy poznać można także z rymów. Wymawiał więc Bonczyk -e, -e- i -ę w bierniku żeńskim podobnie jak -y wzgl. -y-, skoro nie unika rymów: Krystynę — przyczyny, odmianę — ściany, Boncyków — leków, powodzenie — synie, pójdziemy — zobaczymy, zobaczymy — zjemy, drzemać — trzymać, sieni — gospodyni, zgorszenie — skrzynie, zdarzenie — leszczynie, szare — obszary, chyba — z nieba, grzeszą — słyszą, Bienek — godzinek, kamienie — płynie, sztabem — abym i t. d., z których część występuje zresztą i gdzieindziej w poezji polskiej. Takie wszakże rymy jak: rozpoczął — uskoczył, upłynęło — utworzyło, wżyła — wzięła, odkryła — przedsięwzięła lepiej od poprzednich oświetlają wymowę Bonczyka, której podobne objawy znajdziemy zarówno we wcześniejszych od Starego Kościoła Miechowskiego drobnych utworach, jak w późniejszej Górze Chełmskiej.

Objawy morfologiczne

W zakresie słowotwórstwa warto przytoczyć kilka charakterystycznych objawów. Nazwiska kobiet, i to zarówno mężatek jak dziewcząt, tworzą się najczęściej zapomocą przyrostka: -ka, a więc Karczmarczyczka, Niemczyczka, Kornowiczka, Forbaszka (od Forbach), Braunka i t. d., rzadziej zapomocą: -owa, jak Pieckowa, Ślęczkowa (dziewczyna). Z innych przyrostków dość charakterystyczny jest -ątko: duszątko, łaszątko, trusiątko, rzadsze: -ulek: garnulek (przedtem w Kazaniu Stołowem: zbanulek) i -uszek: słojuszek. Tworem Bonczyka zapewne są kolachy jako pejoratywne do kolana. Przymiotniki występują niekiedy z przyrostkiem -i zam. - y: tylni || tylny, teraźni, mleczni || mleczny. Przyrostek -ochny ma w Starym Kościele Miechowskim jednego przedstawiciela: wysokochny, w Górze Chełmskiej nadto: szerokochny i wielochny. Bonczyka wynalazkiem jest zapewne: traciarski jako przymiotnik do: tracz. Przedrostki nadają często słowom złożonym odmienne od języka literackiego znaczenie jak: urzekać = narzekać, zsyłać = zasyłać, wbierać się = przesiedlić się i t. d. Dla Starego Kościoła Miechowskiego charakterystyczne jest użycie przedrostka prze- dla nadania przymiotnikom, a nawet raz rzeczownikowi właściwości w wyższym stopniu, a w ięc: przebłogi, przedrogi, przemiły, przegłośny, prześwięty, przedziwny, oraz przeszkoda (V 621) = wielka szkoda. Nazwy mieszkańców miejscowości tworzą się zapomocą przyrostka: -an, a nie -anin np.: Miechowian, Miechowianem, Rokitnian, skąd dopełń. l. mn.: Miechowianów, Bobrkowianów. Natomiast pochodzenie z miejscowości zaznacza przyrostek -ak: Karwiak.
W odmianie rzeczowników trzyma się naogół Bonczyk języka literackiego; niektóre właściwości, będące nietyle archaizmami, ile prowincjonalizmami, widzimy w takich dop. l. p. jak: skrzynie, kaplice, jabłonie, wieże, Godule, użytych przeważnie dla rymu, w narzędnikach bezspójnikowych: latmi, kijmi, drzewmi, gwiazdmi, kroćmi, doktormi, fletmi, strumieńmi, lub zakończonych na -y || -i: głosy, chodniki, koniuszki, laty, usty, okulary, drabiny, w bierniku: na Marją, w dopełń. l. mn.: organ, organek, gód, pustków, łan, twarz, kadź. Celowniki l. p. rzeczowników męskich w połączeniu z przyimkiem ku kończą się zwykle na -u, a więc: ku dworu, grobu, zamku, lasu, dworu, Śląsku, Buchaczu, ale czasem dla rymu także na -e : ku dworze (II 124), ku wschodzie (V 261). Dopełniacz l. poj. od dwór i kruszec brzmi: dwora, kruszca. Ludowe są niewątpliwie formy: w Kawa = na Kawę, w tydniu, tydnia || tygodniu, oraz odmiana nazwisk męskich na -a i -o: Kuźniowi, Pelkowi, przed Solipiwem i imion zdrobniałych męskich: Tadzię, Franię (biernik), Tadzio (wołacz). Rzeczowniki zmieniają czasem w mianowniku zakończenie, a więc butel i w I wydaniu grobel, czasem także rodzaj jak: szczypt zam. szczypta (dopełń. l. mn. szczypet w Echu z więzienia), okapa, opusta i t. d. Odosobnione są dopełń. l. mn.: do Częstochow zam. Częstochowy i dop. l. p .: Kalidy w nazwisku niemieckiem Kalide.
W zakresie przymiotników najważniejszym objawem jest tworzenie przymiotników od nazw miejscowych. Są to formy krótsze, ludowe, a więc od Miechowic, Biskupic, Sierot, Stolarzowic, Mikulczyc: miechowski, biskupski, Sierocki, stolarski, milkucki (z przestawką płynnej spółgłoski), podobnie Nepomucki Jan; tak samo dziś jeszcze lud górnośląski mówi: bogucki (Bogucice), katowski (Katowice), niedobecki (Niedobczyce), szopieński (Szopienice). Odchylenie od tej normy stanowi: tarnowiecki do Tarnowskich Gór i rokitnicki do Rokitnicy. Obok formy: tarnowiecki pojawia się też: górski, gdyż w potocznym języku mówiło się: na Góry zam. do Tarnowskich Gór. O celowniku na -imu || -ymu zam. -emu była już mowa przy głosowni. Z dawnych form pojawia się kilkakrotnie forma rzeczowna przymiotnika jak: niepodobien, podobien, pewien, znajom, szczęśliw, ale obok tego nowotwór ludowy w odwrotnym kierunku: gminy powinne (w orzeczniku I 230). Przymiotniki: lewy i prawy na oznaczenie strony pełnią funkcję samodzielną, rzeczownikową: na lewą, na prawą, po prawej, po lewej, w prawą, w lewą. Nasi ma również znaczenie rzeczownikowe, określając ojca lub matkę albo też ziomków (VIII 147). Trzy okazy biernika żeń. na -ę, to: swoję (VII 289), na nię (VI 280) i jednę (IV 72). Niekiedy używa Bonczyk form l. podwójnej zam. mnogiej: czterma (III 295) i waszema (VII 190), formą dualisu: dwiema posługuje się również przy rodzaju męskim np.: dwiema palcami (I 574), z dwiema rowami (I 646).
Inną rzadszą właściwością jest nieodmienianie niekiedy liczebników, jak: przed dziesięć latmi, pięć kijmi, tysiąc głosom.
Wreszcie obok rzadszej w Starym Kościele Miechowskim formy: wszyscy, występuje przeważnie: wszystcy. Częste jest także użycie: wsze, wszech i t. d. zamiast wszystkie, wszelkie, wszystkich.
Czasowniki nie odstępują zbytnio od form ogólnopolskich. Czas teraźniejszy l. p. od stawać i dawać i złożonych z niemi tworzy się analogicznie do bezokolicznika, a więc: nastawa, przystawa, zadawa, stawa, przedawa, podobnie potakiwa, ale w l. mn. już: przedają || stawają. Odmiennie od ogólnopolskiego języka wprowadza Bonczyk formy: czerpa (zapewne pod wpływem Mickiewicza) i chrapa, które poprawiono w II wyd., toż samo zrobiono z odwrotnemi objawami: chowie, pochowie i schowie, których Bonczyk potocznie używał. Forma: umrzą, poprzedzona w przekładzie Żalów Cerery przez: wymrzą, daje również pewną wskazówkę, jakim był język Bonczyka na codzień.
Imiesłowy przeszłe od czasowników niedokonanych: bywszy, czytawszy, miawszy i słyszawszy występują kilkakrotnie. Imiesłowy bierne tworzą się zazwyczaj z końcówką: -ony, a więc: zrośniony, wprzęgniony, przyciśnieni, a nawet znajdziono i w rzeczowniku słownym: uśnienie. Skłonność do używania form krótszych w cz. przeszłym objawia się w tworach takich jak: ciągli, stękła, gwizdło, jękło, zatrzasł, zatrzasła, zgrzytły, parskli. Odmiana mleć w cz. przeszłym jest stała: mleł (mlył), mleły. Jeżeli dodamy do tego odosobnione objawy jak: pchnęł, tkwiały, zawiertał, pomniąc, bierali, wrzasknie || wrzasnął, — to wyczerpalibyśmy listę właściwości Bonczykowych w zakresie czasowników. Przy niektórych czasownikach nie znosi Bonczyk przedrostka: z- wzgl. s-, a więc przekłada formy: poziera, przedał, nalazła nad: spoziera, sprzedał, znalazła.

Nieco o składni

W zakresie składni najwyraźniejszym objawem jest t. zw. dwojenie i trojenie czyli pluralis reverentialis. Dwojeniem w stosunku do osób starszych, ale niskiego stanowiska posługuje się Nolbuś w rozmowie z Draszczykiem, wobec parafjan pełnoletnich Proboszcz np. w rozmowie z Koronowiczem, starsi wiekiem wobec młodszych, ale już dorosłych np. Tomek Kortyka wobec Grabary. Troją wszyscy wobec osób na wyższem stanowisku lub krewnych, albo mówiąc o nich. Dzieci więc o rodzicach mówią przez 3 os. l. mn. czasownika, a stosują też liczbę mnogą w zaimku. Stąd to wyrażenie: nasi o matce lub ojcu, a nawet: Wyplerka, nasi ciotka. Bienek przemawia w podobny sposób o Proboszczu, gdy się wyraża: „gdyby do szkoły przyjść im się zachciało”. Ten pluralis reverentialis wobec Proboszcza pojawia się także w opowiadaniu samego autora np. II 61, 76, VI 292, 296 i t. d.
Zdania czasowe w poemacie Bonczyka zaczynają się bądź od spójników tych samych co w języku literackim: gdy, kiedy, bądź od: nim, zanim = gdy, podczas gdy, podwiel = dopóki, niż = nim. Jest to stan, który w II wyd. przeważnie usunięto, wprowadzając ogólnopolskie: gdy, kiedy, nim, zachowując natomiast: podwiel. Wszystkie te i podobne objawy zestawiono szczegółowo z podaniem miejsc w Objaśnieniach, przytaczając także przykłady z innych dzieł Bonczyka.

Wyrazki

Jeżeli w II wyd. widać wyraźne dążenie do wyrównania języka w kierunku literackim, to pod jednym względem przejawia się dążność odwrotna, a mianowicie w stosowaniu wyrazków wzmacniających. Stary Kościół Miechowski obfituje wprost w wyrazy wzmocnione przyczepkami: -ć, -ż, -li, które czasem przekształcają wyraz do niepoznania. Oczywiście, łatwo poznać, z czem mamy do czynienia przy: wiadomoć, tedyć, aleć, alić, toć, boć, jać, jegoć, dobrzeć, lichutenkać, słusznieć, wiemć, smutnieć, miejsceć, przeciec, znając, jeszczeć, innić, jeślić, kroplać; dopieroż, jakiejż, któraż, którymż, którychż, owoż, weźmyż, odkądż, tożto, tejże; możnażli, znałli, chceli, chceszli, byłoli, będziemyżli, naszymli, ale już niezwyklej brzmi: onć, a pewnego zastanowienia dla zrozumienia wymagają: mali = ma-li, dali = da-li, tuć = tu-ć, wyć = wy-ć, świadczyć = świadczy-ć, lub cić, będące podwójnym dativus ethicus, używane bądź w złożeniach: jużcić, jestcić, bądź samodzielnie III 170.
Charakterystyczna wreszcie dla języka Bonczyka jest znaczna liczba jednozgłoskowych słów naśladowczych, urobionych od czasownika przez pozostawienie pnia, jak: bac, buch, gich, gruch, pęk, prask, sprask.

Słownictwo

Wyrazy gwarowe nie występują obficie, ani nie powtarzają się prócz kilku zbyt często; w II wyd. znaczną ich liczbę usunięto, zacierając wydatnie narzeczowe zabarwienie. Z powtarzających się nadawały koloryt narzeczowy I wydaniu (a także obecnemu) prócz wymienionych co dopiero wyrazków głównie: niedziw, możno, podwiel, nim, zanim, niż, tamstąd i tustąd, występujące po kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt razy. Rzadkie natomiast, a nawet ograniczone zwykle do jednego wypadku jest użycie wyrazów, uważanych pospolicie za typowe dla narzecza śląskiego, jak: synek = chłopiec, ciepać, działać (robić masło), głobić, zaś = znów, galoty, przać, tabulka. Niema tu jeszcze ani chachara ani kocyndra, którzy w towarzystwie prezmuta pojawią się dopiero w Górze Chełm skiej.
W porównaniu ze Słownikiem gwar polskich Jana Karłowicza, Kraków 1900—1911 i Słownikiem jęz. polskiego, ułożonym pod red. J. Karłowicza, A. Kryńskiego i W. Niedźwieckiego, Warszawa 1900—1927, pomnożył Bonczyk w Starym Kościele Miechowskim polski zasób językowy o następujące słowa: 1) wogóle w obu słownikach niespotykane: czterdziosty, duszątko, elewac, egzemplum, głazyk, gracyarum, kańka, kolachy, koli (3 os. 1. p. od kłuć), komszpirytutło, sekreciarz i kreciarz, krywać się, lyskowiec, łaszątko, mixdury, nakamieć się, nieochludny, nieszpornik, ofertor, poła ( = pała), poława, prażonka, przesmyczyć się, rożawy, słojuszek, spisewnik, sprask, swoków (przymiotnik), sztejramt, traciarski, weselsko, wól niewól, zamotówka, zatymczasowy, zwiedziny; 2) użyte w innem znaczeniu: aksamitka, blat, burdać, czasza, doić, fara, joch, kania, kłaki, kwadrat, malik, mapa, mary, nażgać się, okapa, opusta, perłówka, pozornie, przeszkoda, przycinek, rozterka, sztyft, znaczyć się, zsyłać; 3) mające inne brzmienie lub utworzone z innym przyrostkiem: baranka, hyrski, jutrznia, kłąki, marstalnia, nistety, ordynanc, pedal, równia, szkarbona, szkucina, wrodarka, wrotyca, zyzny, żygla, żymła. Odświeżył wreszcie użycie lub dawne znaczenie takich wyrazów jak: pogórek, pogorszenie, wzrost i t. d.
Z wymienionych wyżej wyrazów wymienia kilka K. Nitsch w słowniku, dołączonym do rozprawy: Dialekty polskie Śląska (Materjały i prace Komisji Językowej A. U. t. IV, Kraków 1909, str. 85—356, zwłaszcza 281—339); są to: baranka, kania, kańka, kłaki, kłąk, opusta, perłówka, szkucina i żymła.
Jeżeli idzie o zapożyczenia z języków obcych, to wyrazów przejętych z łaciny jest spory zasób, a w nim także zapożyczone z gwary służby kościelnej jak: elewac, ofertor, kwadrat i t. p.; z języka niemieckiego lub za jego pośrednictwem przyszły: altana, blat, fazan, ferwalter, gruba, grubiarz, hyrski, kartunowy, komplot, korakiel, Iajtmont, marstalnia, mińca, obersztajgier i sztajgier, ordynanc, sztejramt, sztyft, szychciarz, szychta, szychtmajster, wachtarz, żygla i żymła. Z nich: altana, fazan, kartunowy, komplot, lajtmont, ordynanc, nie są rdzennie niemieckie, inne należą do kategorji terminów technicznych, zwłaszcza z zakresu górnictwa, upowszechniły się one w gwarze, skąd przejął je Bonczyk ze względu na koloryt miejscowy języka. Z tej samej gwary dostały się także wyrazy wskazujące na dawniejszą jeszcze terminologję górniczą włoską: kawa (kopalnia) i part (udział, wyłączność górnicza).

Próba syntezy

Zbierając spostrzeżenia językowe w jedną całość, powiemy, że Bonczyk pisze naogół językiem literackim, który zabarwia zrzadka wymową narzeczową (najsilniej jeszcze w zakresie nosówek i pochylenia ó i e), częściej zaś formami i wyrazami z narzecza podbytomskiego (zasadniczo małopolsko-śląskiego), wznawiając także archaiczne formy i słowa. Nie brak również wyrazów, w których dopatrzeć się można urabiania języka według osobistych poglądów i woli autora. W II wyd. odstępstwa od przeciętnej poprawności literackiej przeważnie usunięto odbierając tem samem podstawę do umieszczenia w tytule określenia: w narzeczu górnośląskiem, gdyż pozostało z niego już niewiele. Szczegółowe rozważania nie prowadzą do celu, gdyż idzie wyłącznie o charakterystykę języka Bonczykowego, a nie narzecza górnośląskiego; zestawienie języka Bonczykowego z narzeczem miałoby wtedy pełną wartość, gdybyśmy gwarę miechowską lub narzecze okolic Bytomia znali z opracowania naukowego, bliskiego czasowi powstania Starego Kościoła Miechowskiego. Do celów literackich wystarczy obecne zestawienie.

Zabarwienie retoryczne

O języku jakiegokolwiek poematu nie rozstrzygają jedynie kryterja czysto językowe, a więc jego dostosowanie do norm literackich lub narzeczowych w zakresie głosowni, odmiany, składni i t. d., lecz także jego zabarwienie retoryczne, t. j. ilość użytych w nim figur i tropów, a poniekąd i znajomość użycia tych środków. Przedwczesnym uogólnieniom w tej sprawie, o ile idzie o Stary Kościół Miechowski, zapobiec powinna refleksja, że poemat pisze ksiądz, że występują i przemawiają w nim osoby, związane mniej lub więcej ściśle zkościołem, a więc podległe wpływowi wymowy kościelnej i pewnego stylu, w którym nawet prostota wytwarza się przez odbiegnięcie od potocznego języka czyli przez pewnego rodzaju sztukę retoryczną. Dalszym składnikiem stylu poetyckiego Bonczyka będzie wpływ już wspomnianych epopej, z których niejedna figura i niejeden trop przeszły do jego poematu.
W Starym Kościele Miechowskim nietylko sam autor, lecz także jego postaci przemawiają językiem, którego cechę wyraźną stanowi zabarwienie retoryczne, t. j. bogactwo figur i tropów. Niektóre z nich są już zużyte, spotykane gdzieindziej i stąd na pierwszy rzut oka niedostrzegalne, inne świeże, choć niezawsze należycie wykończone. W tych wypadkach trudno oprzeć się wrażeniu, że brak wykończenia wynikał z zamiaru autora.
Uwagi moje o użyciu tych środków stylistycznych przez Bonczyka nie będą zupełne, nie pozwala na to cel niniejszego wstępu; ich zadaniem jest tylko uprzytomnienie czytelnikowi tej strony utworu. Przykłady wybrałem przeważnie tylko z 2 pierwszych ksiąg Starego Kościoła Miechowskiego w tem przekonaniu, że uwydatnią dostatecznie rozmiary zastosowania figur i tropów w dalszych księgach.

Figury

Figurą etymologiczną widzimy w takich wyrażeniach jak: tylko zostały w wspomnieniu pomniki, dzwonek dzwoni, drógą Pawła chodzić; dobrym przykładem elipsy będzie: łoskot, huk tak wielki jak w sądny dzień, brachylogji: Czy go wszyscy słyszeli, czy nie wiecie sami; Czy ten pójdzie, albo ów, każdy się wymawiał, Ten się drogą daleką, ten zdrowiem zastawiał; ksiądz Proboszcz idą do kościoła, za nimi ministranci; jeden z tych przykładów łączy w sobie t. zw. syllepsis z epanaforą, podobnie jak: wszędzie cisza panuje, wszędzie pokój błogi. Zeugma: w efektownej postaci, zabarwionej ironicznie, występuje w takich wyrażeniach: szczęśliw, że ni pies nie ukąsił ani gospodyni; tak swą dychawicę, kaszel i paciorki niosła do kościoła; enallage: mówcie z Miechowianów komu oobiadek; ojciec... mnie do szkół syłać chcieli; hypallage: ten rejestr ojcowskich przykładów, nauk, wzorów; epanafora: aże ci smakuje,... aże przed północą; nowy możemy wystawić... nowy może sławić; już znaleźli, co chcieli, już to próżna szkoła, już twarz pana Rektora dotąd niewesoła i t. d.; epifora: a jak chodził, tak chodził; ja nie mam na piśmie obrazku, ale mam go w głowie; epanalepsis: tam, tam, tam — woła Maj; w pasterstwie wiernem wiernej trzody; asyndeton: tam znów spoczną ojcowie, dziatki, męże, żony; oraz obszerne przykłady w II 9—14 i 59—75; polysyndeton: Tustąd widać blisko Walera i Banaśkę i stare Stawisko.
Inne rodzaje figur, więcej skomplikowane, pochlubić się mogą sporą gromadką przykładów. Takiego np. stopniowania użyje i Marcinek Żyła: a potem się jeżą, swarzą, nawet, że była gromada, nie wierzą; i Walek Boncyk: wady naszych współbraci przebaczać, ukrywać, nie rozgłaszać po świecie; i sam autor w połączeniu z aliteracją i figurą etymologiczną: Cisza cicha, cichuśka, cichuteńka wszędzie; w przykładzie pierwszym i trzecim mamy stopniowanie wzrastające, w drugim malejące. Podobnie aposiopesis przedstawia się dobrze w dwu okazach wymowy rektorskiej: Musimy więc obmyślać; Otóż tu spełnienie. Apostrofą posługują się wprawnie i Proboszcz i Bienek, ale lepiej oddać głos autorowi: Wiosko, we dnie raj oczu, a słuchu wieczorem; Fołtynie, któż ci kazał drażnić w gnieździe osy; Droga szkoło, ty źródło szczęścia miechowskiego i t. d.; Miejsce święte cmentarzu; wreszcie najpiękniejsza i najobszerniejsza: Pieśni polskie, nabożne i t. d. (IV 621—634). W zakresie personifikacji siłą rzeczy wybija się na pierwszy plan stary kościół, bohater poematu, a więc ożywia go Bienek: O te święte mury, często mi rozpędzały mego smutku chmury... te kamienie wszystko rozumiały, zemną dzieląc swój smutek, do mnie przemawiały; czule jak dziecko matkę żegna Proboszcz: Płacz dzieci budzi matkę. A jak matka prosi o litość dla niebożąt: tak też ręce wznosi podobno i ten kościół, co przez wieki mnogie cieniem swoim zasłaniał dzieci przy nim błogie. Sam autor obok pomniejszych personifikacyj jak np. VII 372-4 kwiatków ogrodowych, daje wspaniały przykład tej figury w IV 494-501, 507-509, odnoszący się do starego cmentarza.
Z częstych wykrzyknień zasługuje na uwagę: Ach, na takie wspomnienie płakałbym niemało; z pytań retorycznych: Gdzież to bowiem to dawne szczęście się podziało i t. d., będące dalszym ciągiem poprzedniego cytatu, lub podobne mu: O dzieci, cóż z was będzie? Widać, niema matki. Szereg tych przykładów zamkniemy okazem epanorthosis: Ojciec nic nie dostali po dziadku, prócz brata; oxymoron: możebyśmy w bogactwie niedobrze się mieli; paradoksu o Wyrskich: Dwie ich krowy dojne, wszerz i wdal najpiękniejsze prowadzą spokojne życie przy właścicielach tak, że nikt nie powie, czy krowy są u Wyrskich, czy Wyrscy przy krowie; podwójnej, mimowolnej u Ciury, świadomej dla autora paronomazji: Gałganie psi, kreciarzu, — myślałem — ja Ciura, nie jestem tak podłym jak sekreciarz niemczura; a wreszcie kilku przykładami antytez: Żywe serce z umarłem rozmawiało mile; niegdyś on miał pieniądze, teraz ma go nędza; Tam początek nowego, koniec tego świata; i najobszerniejszym: Ty mój przytułku wśród ciemności jasny, Bóstwu wystarczający, choć dla ludzi ciasny i t. d. (VIII 254—267).

Tropy

Epickość wysłowienia oceniano niejednokrotnie obfitością porównań w poemacie; Bonczyk wyposażył pod tym w zględem swój utwór należycie. Formalnie łatwo jest wyróżnić w nim porównania, gdyż najczęściej opatruje jego człony spójnikami: jak-tak, rzadsze jest zestawienie porównania w sposób inny jak np.: smąd się wił... nakształt napowietrznej rzeki; w oczach jaśniejących Tadeusza — to wiosna, a Ojca spojrzenie — to słońca jesiennego grzejące promienie. Ze względu na rozwinięcie porównania — obok częstych porównań krótkich: pasterze zręczni jak wiewiórka; słowiki noc kolebią piosnkami jak czujne strażniki; stoją mocno jak w grochu walącym się tyki; pilni jak pracowity wieśniak z zorzą wstali; Konów dąb jak stróż wierny statku największego; dzieci sprytne jako lisy; i t. d. — są porównania szeroko zakrojone jak np.: Słowem, jaka jest kolej każdego człowieka: rodzić się, żyć czas jakiś, a potem umierać, tak też z naszym kościołem: wnet umrze; Jak chłopiec radośnie, kiedy wpiął się do gniazda na wysokiej sośnie, nogami i lew icą trzyma się gałęzi, a prawą stadko piskląt gdzieś w zanadrzu więzi; tak się przypiął Grabara do bliskiej jabłonie, pokazuje, jak biegłe w domacaniu dłonie umiały w gałce znaleźć opisy przeszłości i już okiem zwycięzcy poziera na gości. Nie kiedy porównanie uzupełnione jest wysnutemi z niego przenośniami jak np. w ks. VII 155-162, gdzie po porównaniu okraszonej gestami wymowy Marcina Grabary z ruchem wiatraka poeta przechodzi do przenośni i drugiego krótszego porównania: Mleł rękami, nogami, głową i ramiony, a z ust suł się jak z pytla słów strumień upstrzony. Podobnie w porównaniu lasu z kościołem (IV 341—349) przeplatają się przenośnie z wtórnemi porównaniami, najcharakterystyczniej może w tym obrazie: a z nieba wysoko świeci jak wieczna lampa słońce, boskie oko. Treściowo materjał do porównań bierze Bonczyk z życia przyrody i wsi, gdy zaś idzie o przyrodę, z życia ludzi; rzadko ucieka się do porównań, wybiegających poza widnokrąg, że tak powiemy, miechowski, a więc przywoła na pomoc fale morskie lub reminiscencje historyczne albo geograficzne np.: patrzy jak Kolomb po morzach pędzony; Jak w Frankfurcie nad Menem w starej rzymskiej sali i t. d., dosypując przytem do tych porównań nieco soli humoru lub nawet ironji. Tak samo postępuje przy porównaniach wziętych z rzemiosła lub przemysłu, porównywając krzyk starego Ciury z kwikiem prosięcia (jak gdy rzeźnik ze szkucin drze w korycie prosię) lub chrapanie młodego Ciury ze zgrzytem piły tartacznej (chrapa mój Ciura jak piła traciarska), lub wreszcie w 16-wierszowym opisie (VI 129—144) czynności górnika przy rozsadzaniu skały, zastosowanym do sposobu budzenia Ciury przez Tomka Kortykę.
W przenośniach jest Bonczyk mniej szczęśliwy, choć równie obfity. Ulubioną przenośnią jest promień słoneczny: Złote słońce promieniem strzeliło na krzyż wieży miechowskiej; Słońce ogniem strzela, w okna szkoły miechowskiej ciekawie się wchyla; Słońce... jeszcze raz strzeliło grotem czerwonozłotym na miechowskie koło łąk i gajów i poszło. Dałoby się przytoczyć spory szereg innych przenośni, wziętych przeważnie ze skarbca wiekowego dorobku poezji polskiej i klasycznej, ale każdy łatwo je sam zauważy w poemacie. To samo dotyczy synekdochy jak np.: od wrót do wrót; mełonimji np.: chustką pięćpalcową (I 306, VI 470); szczep twój dziewiczy; hiperboli: śwista piętami; wziąść pięty na ramię; litotes: nie o milę odległy sąsiad od sąsiada; mieszczanie nie tacy; emphasis: dźwigał ten przycinek; jodły grube i wysokochne aż obłoki bódły.
Zręczniej posługuje się Bonczyk ironją: O ty trucizno, toć mi ukłon gładki; (psa) cegłami ugościły chłopy; Tyś mi filozof; Ledwo pacierz zapomniał już to wybiera się na dusz oświeciciela; w swej wrodzonej miłości ku nam najmniej pięć kijmi naglił do pilności; czy wreszcie mówiąc o albumie Maciołowicza, malarza z Piekar: Który go oddziedziczył po sławnych Tatarach.
Epitety ozdobne: szary pomrok, słodki sen, kwaśna twarz, niestała sława, wieki nieprzeżyte, gwiazdy błyvszczące, złote słońce, las mglisty, pracowity wieśniak, przemiła tabaczka, dostojna żona, cny duszpasterz i t. d, — pochodzą raczej z lektury niż z własnej inwencji, której przypisać można: Latocha schuchrany, wieczysty organista i kilka innych.

Naogół cały ten zasób figur i tropów trzyma się silnie ziemi, nie wybiega poza codzienność, poza zwykły tryb życia i mowy tak, że powstaje skutkiem tego wątpliwość, czy poeta nie był zdolny do większej pomysłowości retorycznej, czy też świadomie wybrał prostotę stylu w myśl zasady: Parvum parva decent, a więc, że poemat o życiu wiejskiem nie powinien się różnić od tego życia także wysłowieniem. Po przeczytaniu Góry Chełmskiej nie można wahać się, lecz trzeba oświadczyć się za drugą ewentualnością.
Rymy

Rymy Bonczyka należą przeważnie do kategorji pospolitych, często nawet gramatycznych, jak gdyby twórca chciał okazać wierność zasadzie Mickiewicza:

Ja rymów nie dobieram, ja zgłosek nie składam,
Tak wszystko powiedziałem, jak tu do was gadam.

Gadając więc, jak mówił do zebranego na jubileuszu Bieńka grona dawnych wychowanków szkoły miechowskiej, nie kładł nacisku na rymy; wychodziły one spod jego pióra parami lub niekiedy trójkami, niewyszukane zwykle, ale też i rzadko szukane. Nie brakło ich prawie nigdy poecie górnośląskiemu, gdyż jeżeli wydają się wadliwe niekiedy według pisowni, nie były takiemi w jego wymowie. W pościg za rymami się nie puszcza, woli raczej użyć asonansu jak: westfalscy — ceglarscy, porządek — jarząbek, ciasną — wrzasnął, kropidłem — widmem, lub pokrewnego mu rymowania niezmiękczonej zgłoski wygłosowej ze zmiękczoną: pocznie — poboczne, nasza — Stasia, synu — więzieniu, czy wreszcie powtórzenia tego samego wyrazu na końcu dwóch następujących po sobie wierszy: z Bogiem — z Panem Bogiem (I 570-1), głupi — głupi (II 266-7), w niebie — w niebie (II 353-4), czeskich — czeskich (IV 457-8), między nami — z nami (VI 161-2), Jasiu — Mospanie Jasiu (VI 463-4). Ten ostatni sposób rymowania miał cel raczej emfatyczny tak samo jak wiersze podpórkowe (tibicines), wzorowane na Wergilim raczej (np. vos agitate fugam!) niż wywołane brakiem odpowiedniego rymu.


WYNIKI
Prostota i realizm Bonczyka
Pozbierane w poprzednich uwagach spostrzeżenia dałoby się pomnożyć z pożytkiem zapewne dla zupełności i ścisłości wywodów, lecz bez widocznej korzyści dla ogółu czytelników. Poprzestając więc na nagromadzonym materjale, łatwo zrozumiemy zasadni czą właściwość poezji Bonczyka w Starym Kościele Miechowskim. Poezja to tak prosta, tak codzienna na oko, że dalej tej prostoty niepodobna było posunąć, ale zarazem tak pełna reminiscencyj i nauki, czerpanej z dzieł poprzedników, że słusznie jej twórcę możnaby określić jako poeta doctus, poeta wyćwiczony na dawnych wzorach. Klasycyzm Bonczyka w wysłowieniu i w kompozycji nie ulega tak samo wątpliwości jak jego romantyzm w polskiem rozumieniu tego słowa, a więc ludowość i spotęgowanie uczuciowości zwłaszcza w zakresie religji i przyrody. Możnaby spytać, czy jeden i drugi nie jest zbyt spóźnionem echem, czy nad całą epopeą nie ciąży zanadto znamię epigonizmu i eklektyzmu. Ocena Kraszewskiego, zachwyconego świeżością poematu, każe i nam zastanowić się głębiej nad odpowiedzią. Śledząc rozwój poezji epickiej europejskiej i stwierdzając w nim silną zależność wszystkich epopej pohomerowych od poprzednich w zorów, nie mamy prawa wymagać od Bonczyka bezwzględnej oryginalności ani z analizy składników tworzyć wyłącznej podstawy dla ostatecznego sądu. Równoważy klasycyzm i romantyzm w Starym Kościele Miechowskim nie nowy bezwzględnie, bo pokrewny Mickiewiczowi, ale świeższy o jeden ton realizm, chłopski realizm Bonczyka.
Eklektyzm i jego celowość

On to ściera zarówno z klasycznych jak romantycznych właściw ości Bonczyka wszelkie ich wybujałości, sprowadza je do jednego poziomu i łączy w związek raczej chemiczny niż fizyczny. Jest to stop, a nie mieszanina. Realizm ten widoczny jest przedewszystkiem w doborze treści, za którą idzie, zazwyczaj bez większych pomyłek, wysłowienie. Ale gdyby nawet tego łącznika różnorodnych składników nie było, trudnoby jeszcze było robić zarzut Bonczykowi za jego ekletyzm, gdyż i jego poprzednicy go nie unikali. Na korzyść zaś jego trzeba powiedzieć, że uczynił to w skromnych rozmiarach i dostosował formę do opiewanego środowiska.
To silne zrośnięcie się formy z treścią, rdzenność środków poetyckich Bonczyka widoczne są w każdym niemal szczególe jego techniki. Wspomnieliśmy już, jak rozwiązał trudność wprowadzenia osób, luźno związanych z głównym przedmiotem poematu, w takich rozmiarach, żeby zadość uczynić potrzebie serca i do ich czynów i słów przykuć uwagę czytelnika; posłużył się wtedy techniką homerowych aristej, ale o wiele luźniejszą, przypominającą technikę szopki, którą zastosował w Weselu Wyspiański konsekwentniej i celowiej, bo w dramacie. Bonczyk ma wszakże zasługę, że obcym z pochodzenia formom nadawał kształty swojskie.

Popularna teorja a praktyka Bonczyka

Stary Kościół Miechowski jest niezwykłym wypadkiem szczęśliwej oscylacji między ostatecznościami, a nawet — możnaby powiedzieć — między przeciwieństwami. Zależny od tylu wzorów pozostaje w istocie swej sam sobą. W tem miejscu nie będzie od rzeczy poświęcić kilka uwag stosunkowi Bonczyka do popularnej w owych czasach teorji epopei w tym kształcie, jaki ma np. w rozpowszechnionej na ziemiach zachodnich Polski książce H. Cegielskiego: Nauka poezji i t. d., Poznań 1879, wyd. V uzupełnione przez Wł. Nehringa, str. LXVII—LXXIII.
Bonczyk spełnia zadanie poezji opowiadającej, którem „w znaczeniu najogólniejszem jest stwarzanie pięknych obrazów z świata przedmiotowego, dla poety zewnętrznego, czyli innemi słowy, idealizowanie tegoż zewnętrznego świata”. Malowidło Bonczyka ma „nietylko analogję z wypadkami życia rzeczywistego... prawdopodobieństwo”, lecz, co więcej, jest niemal tego życia kroniką, mieszczącą nadto „w sobie żywioły poetyczne, t. j. obrazy piękne i idealne”. Nie spełnia jednak Bonczyk podstawowego warunku epopei według Cegielskiego, żeby „światem i osnową epopei była wielka całość narodu” żeby opiewała „wypadek wielki, wynikający z usposobienia i celu całego narodu lub przynajmniej znacznej jego części, przedsięwzięcie ważne, w którem wszystkie pierwiastki życia narodowego poruszone i wywołane żywy mają udział i najaw występują”. Nie jest więc Stary Kościół Miechowski epopeą, „wyobrazicielką całości życia narodowego w pewnym czasie" i t. d., bo takiego wypadku w dziejach Śląska nie było, ale gdybyśmy te kryterja chcieli zastosować do uznanych już epopej, niewiele z nich wyszłoby z tej próby z nietkniętym tytułem. Natomiast Bonczyk wykonał ściśle wskazówkę o „głównym wypadku”, że jest on „tą sprężyną ruchu powszechnego, tą siłą czarodziejską, co wszystkie umysły do siebie zwraca i wszystkie pierwiastki w ruch wprawia i na scenę wywołuje”, że „głównym jest wątkiem osnowy epopei, około którego gromadzą się wszystkie inne wypadki, zjawiska i okoliczności”, przeprowadził zasadę jasności i plastyczności w obrazowaniu jako „koniecznej i głównej epopei zalety... z dziecinną prawie naiwnością każdym zajmuje się przedmiotem... i każdy rys obrazów osobno cieniuje..., nie pospiesza... do końca jak w powieści, tylko owszem z umysłu zatrzymuje się po drodze, wstępuje, gdzie może, daje sobie czas do obejrzenia i opisania wszystkiego”. Toteż „nie wrażenia, lecz wyobrażenie jast epopei celem i zaletą”, a tak właśnie dzieje się w Starym Kościele Miechowskim. Podobnie ma się rzecz z tem, co Cegielski przepisuje jako normę dla obrazu społeczeństwa epickiego, dla charakterów oryginalnych, dla ich zależności od „okoliczności, losu, konieczności (Fatum), woli Opatrzności”. Ludzie w poemacie Bonczyka „nie są wypadków twórcami, tylko reprezentantami... Tak mało triumf ich jedyną jest zasługą, jak upadek wyłączną winą”. Bonczyk stosuje się do tych wskazówek w utworze swoim o tyle, że o upadku którejkolwiek z osób poematu nie mówi, triumfy zaś są nikłe, nie zapomina wszakże o wymienianiu dość częstem losu i przeznaczenia, ale losowi nadaje znowu swoisty wygląd. Nie da się bo wiem zlekceważyć głęboko ukrytej ironji, tkwiącej w tem, że reprezentantką tej wyższej woli, Junoną śląskiej Enejdy, robi zacną i godną współczucia Marję Winklerową, której zamiary według Walka Boncyka „nie są pono zbyt mądre”. Spod tej ironji wyłania się głębsze znaczenie, że niepotrzebnie zburzono stary kościół w Miechowicach, że mógł on istnieć obok nowego, a jeżeli ten stary kościół jest symbolem dawnego bytu, to i ten mógłby nadal istnieć obok nowego lub w jego ramach, gdyby nie małość ludzi, nadających kierunek wypadkom, gdyby nie marność wszelkich poczynań doczesności. Godzenie się atoli z tą koniecznością nie oznacza bynajmniej wyrzeczenia się przywiązania do przeszłości, przeciwnie ono jest pobudką do utrwalenia jej w poezji, nadaje jej czar rzeczy niepowrotnie minionych.

Niedorost artyzmu

Te poczyniwszy zastrzeżenia, łatwiej wnikniemy w istotę Starego Kościoła Miechowskiego, w jego kompozycję i formę, nie będziemy się dziwili ani wyborowi tematu ani zrobieniu ze starego kościoła głównego przedmiotu i zarazem bohatera poematu ani technice aristej ani środkom wysłowienia ani zaniedbanej nieco formie. To wszystko razem tworzyło epopeę religijno-chłopską na tle górnośląskiem. Jeżeli ten czołowy utwór epiki śląskiej nie stoi na wyżynach artyzmu, który osięgnąłby w nim poeta w spółczesny z innej dzielnicy Polski, obdarzony talentem Bonczyka, to znowu trzeba wziąć pod uwagę, że Bonczyk znał poprzednią epikę polską, ale nie przetrawił jej i nie przyswoił sobie jej zdobyczy czyto przez naukę szkolną czy przez żarliwą lekturę od dzieciństwa, jak to było gdzieindziej. Powiedzieć wszakże można i należy jeszcze więcej. Wewnętrzny, nieświadomy potencjał polszczyzny nie jest w Bonczyku mniejszy niż w Polakach XIX w., ale świadomość potencjału, a więc możność jego wszechstronnego ukazania o wiele mniejsza. Literatura nie jest rzeczą istniejącą niezależnie; jako funkcja życia narodowego zależy także od przeżycia rozwoju dziejowego i właśnie brak tego przeżycia powodował zacofanie Śląska wobec innych części Polski nietylko na polu historji, lecz także w dziedzinie literackiej. Tylko uwzględnienie tego momentu może nam wytłumaczyć dostatecznie paradoksalny napozór fakt, że mimo dokładnej znajomości Pana Tadeusza i widocznej od niego zależności poemat Bonczyka pokrewny jest raczej epice polskiej XVII w. i obok takiej Wojny Chocimskiej Wacława Potockiego stanąłby godnie jako samorodny okaz natchnienia epickiego, gdyby był powstał o lat 200 w cześniej. Możnaby powiedzieć nawet więcej, że temperament pisarski Bonczyka, pokrewny genjalnemu samouctwu Paska, zapewniłby mu wtedy większą sławę, gdyby znowu nie refleksja, że i wtedy musiałby się jako Ślązak spóźnić w dostosowaniu do rytmu życia polskiego o mniejszy niewątpliwie okres czasu.
Z drugiej strony zważywszy, ile epopea Bonczykowa zdziałała dla nadania rozpędu piśmiennictwu śląskiemu, ile tchnęła ducha w życie uświadomionych Polaków na Górnym Śląsku, i oceniwszy wielkość wysiłku, którym w ciągu lat 30 Śląsk dostosował się do rytmu ogólnopolskiego, niepodobna poprzestać tylko na ocenie czysto literackiej Starego Kościoła Miechowskiego, lecz uzupełnić ją trzeba pozaliterackiemi sprawdzianami, iż to był wielki czyn.



RANGA U WSPÓŁCZESNYCH I U POTOMNOŚCI
Ocena miejscowa

Ukazanie się pierwszego wydania Starego Kościoła Miechowskiego wywarło na Górnym Śląska wielkie wrażenie, któremu dał wyraz ks. Św.(iętek) dnia 13 lutego 1879 w „Katoliku”, nazywając autora Homerem Górnośląskim. Nie szedł tak daleko recenzent w nrze 13 „Katolika”, prawdopodobnie ks. Radziejewski, chociaż postawił Stary Kościół Miechowski obok Pana Tadeusza, podnosił on łatwość wysłowienia poetyckiego Bonczyka, przepowiadał mu sławę poza granicami Śląska, ale główny nacisk kładł na znaczenie społeczne poematu i dopatrywał się w nim dążności dydaktycznych, uważając widocznie za pewne, że w ten sposób doda dziełu wartości w oczach ówczesnych czytelników polskich na Górnym Śląsku, a przynajmniej ich kierowników.

Kraszewski i jego echa

Wszechstronniejsza ocena ukazała się poza Śląskiem spod pióra J. I. Kraszewskiego w „Biesiadzie Literackiej” z r. 1879, str. 167-8 i 181 (przedrukowana prawie w całości w Rocznikach Tow. Przyj. Nauk na Śląsku II, str. 10—14). Przysłowiowa niemal wrażliwość Kraszewskiego na każde drgnienie życia polskiego zareagowała natychmiast na poemat górnośląski, odczuwając w nim „znakomicie oryginalną” książkę, „stworzoną z talentem niepospolitym i lekceważeniem go osobliwszem”. Kraszewski chciał zachęcić publiczność polską do czytania nowego poematu, dawał więc swoje wrażenia na gorąco, przeplatając je obficie wyjątkami z omawianego utworu, wskazując na ustępy, które go szczególniej zajęły, ale zbyt wiele liczył na odzew ze strony ówczesnej publiczności polskiej i krytyki literackiej. Przeciwstawiał samorodność Bonczyka ówczesnej „wycacanej, wypieszczonej i wyperfumowanej" poprawności artystycznej, jej papierowości, jej przerostowi umiejętności zawodowej, brakowi indywidualności, krwi i ducha, przypuszczał, że ludowość i oryginalność Starego Kościoła Miechowskiego wywoła zainteresowanie, i pomylił się, gdyż ani nie ukazały się sądy odmienne, ani publiczność nie zaczęła dzieła czytać. Było w tem nieco winy samego Kraszewskiego, podkreślał bowiem obok zalet nazbyt może także wady, dochodząc do rozbieżnych syntez: „Przy odrobinie starania mogło z tego urosnąć małe arcydzieło, a tak jest to nader nęcące curiosum”, ale epilog „zamyka te wiejskie obrazki, które w literaturze Górnego Śląska jako perła i monument pozostaną”. Przeciętny czytelnik wywnioskował z tego na własny użytek, że literatura górnośląska może mieć sobie takie perły i monumenta dla Górnoślązaków, on zaś sam poczeka nie na nęcące curiosa, lecz na powstałe przy odrobinie starania małe arcydzieła. Talizman ludowości, jak w tylu innych wypadkach, okazał się bezsilny, gdy szło o poczytność wśród inteligencji polskiej, począł on działać w dobrych 20 lat później, ale wtedy nie było już drugiego Kraszewskiego, któryby Stary Kościół Miechowski przypomniał.
Możliwe, że własna lektura, ale być może także, że tylko powaga Kraszewskiego pobudziła Bronisława Chlebowskiego (Br. Ch. w „Słowniku geograficznym Królestwa Polskiego” t. VI, Warszawa 1885, str. 326) dowypowiedzenia sądu: „Dzieje tego kościoła i życie wieśniaków polskich w Miechowicach opisał ks. Bontzek w ciekawym i z talentem skreślonym poemacie »Kościół w Miechowicach« (Bytom)”, oraz Zenona Pietkiewicza (Adama Pługa, a raczej * w „Wielkiej Encyklopedji Powsz. Ilustr.” t. IX, Warszawa 1893, str. 151) do takiej oceny Bonczyka: „Był poetą niezwykłej miary, wysoko przez współziomków cenionym, a wsławił się szczególniej dwoma poematami: Góra św. Anny i Stary Kościół Miechowski”. Przypuszczenie, że Chlebowski dał ocenę z drugiej ręki, opieram nietylko na niedokładnie podanym tytule poematu, lecz także na braku wzmianki o Bonczyku w „Literaturze polskiej XIX w.”. Pietkiewicz korzystał prawdopodobnie z Parczewskiej i Bełzy, o których później.

Drugie wydanie

O recenzji Kraszewskiego Bonczyk długo nie wiedział, ale znajomi zwracali mu uwagę na pewne braki w poemacie, utrudniające ich zdaniem dotarcie do publiczności polskiej. Jednym z nich był dr. Franciszek Chłapowski, do którego w sprawach stylistycznych żywił Bonczyk pewne zaufanie. Ponieważ — jak się zdaje — Chłapowski miał główne zastrzeżenia co do języka poematu, powierzył mu poprawę szaty językowej. Korektor wywiązał się ze swego zadania, jak umiał, pousuwał cały szereg wyrazów narzeczowych, tępiąc zwłaszcza owe: niedziw, nim, zanim, niż, możno, tamstąd i t. d., ale zatrzymując te, których użycie znał z narzecza wielkopolskiego, lub z któremi się oswoił w czasie pobytu na Górnym Śląsku. Poprawił także, a przynajmniej zalecił poprawić pewne uchybienia w rytmice i rymach, a wreszcie wyraził powątpiewanie co do trafności pewnych ustępów i strony kompozycyjnej. Bonczyk zgodził się z poprawkami, dotyczącemi wysłowienia, ale kompozycji i treści poprawiać nie chciał, gdyż musiałby wywrócić cały plan epicki. Tak przedsta wia się rzecz w świetle listu łacińskiego bez daty do Chłapowskiego (Roczniki Tow. Przyj. Nauk na Śląsku II, str. 16). Czy zgoda Bonczyka była szczera? Zdaje się, że niekoniecznie, skoro nie wyrównał pod względem języka miejsc, przeoczonych przez Chłapowskiego, i pozostawił w II wyd. kilka potępionych wyrażeń jak: możno, niedziw, nim i t. p., a większości ich użył także w następnym poemacie, w Górze Chełmskiej. Tak więc cała „poprawność” II wydania skrupiła się na wyrażeniach narzeczowych, ale Stary Kościół Miechowski, nabrawszy obecnie więcej literackości językowej, nie zyskał poza Śląskiem nic na popularności.

Po drugiem wydaniu

Oparła się na niem przedewszystkiem Melanja Parczewska w artykule: Z poezyi górnoszlązkiej (Przegląd Literacki „Kraju” nr. 23 z 1890 r., str. 6—8), oceniając oba poemata epickie Bonczyka. Zauważyła i na kilku przykładach wykazała zależność obu utworów od Pana Tadeusza, ale wniosek wyciągnęła tylko taki, że „genjusz nie może mieć naśladowcy... powołane przez autora postacie nie budzą wielkiego zajęcia”, że mimo niektórych usterek „pieśń polska, zrodzona na ciemnem tle górnośląskich stosunków, budzi w czytelniku bardzo miłe uczucia”; przyznawała wreszcie Górze Chełmskiej wyższość nad Starym Kościołem Miechowskim. W całej twórczości autora dopatrywała się separatyzmu śląskiego i patrzenia przedewszystkiem ze stanowiska religijnego.
To ostatnie zdanie Parczewskiej podzielał także M. (J. K . Maćkowski): Dwaj szląscy poeci („Dziennik Poznański” nr. 297 z 1895 i 1, 3, 4 z 1896 r.), który centrowcowi Bonczykowi przeciwstawiał narodowca Damrotha, stwierdzał, że w Bonczyku „dopiero zaczął się budzić duch polski — w ks. Konstantym ożył całą siłą”. Maćkowski ma na swoje usprawiedliwienie publicystyczny cel artykułu i własne stanowisko współdziałacza w budzeniu ducha narodowego na Śląsku; jeżeli o wartościach czysto literackich nie powiedział nic nowego, nie traktował ich protekcyjnie. Podobne, ale łagodniejsze stanowisko zajął Bronisław Koraszewski w różnych swoich artykułach, a przedewszystkiem: O języku i poezji Górnoślązaków (Wędrowiec 1900 i 1901).
Tem więcej razi protekcyjność w ocenie Piotra Chmielowskiego (Zarys najnowszej literatury polskiej, wyd. IV, Kraków-Petersburg 1898, str. 123), który nie próbował nawet wniknąć w warunki powstania Starego Kościoła Miechowskiego, zapoznawszy się z nim naogół pobieżnie tak samo jak i z Górą Chełmską. Oto ta ocena: „Zasadniczym wątkiem... jest zamiar zburzenia dawnego kościółka w Miechowicach, a wybudowania nowego na starym cmentarzu. Przy tej sposobności maluje autor życie szkolne, towarzyskie, religijne, niekiedy barwnie, ale wogóle bez perspektywy estetycznej, dość często rubasznie. Nie brak tu wyrazów potępienia dla ludzi drwiących z Kościoła i religji. Czytelnicy miejscowi znajdują niewątpliwie upodobanie w malowidle okolicy i obrazkach wziętych z życia realnego. Wyrażeń lokalnych jest tu dużo, zarówno we względzie słownikowym, jak i gramatycznym”. Do tych słów należy dołączyć zabłąkane w ocenę Góry Chełmskiej zdanie: „Poważny nastrój przeplata autor nieraz dosadnemi żartami”, gdyż w Górze Chełmskiej jest tylko jeden i to niezbyt dosadny żart w epizodzie o Spinczyku, pielęgnującym chorego Błażeja Śniadka (IV 256—279), więcej ich natomiast w Starym Kościele Miechowskim.
Nie odbiega od Chmielowskiego Aleksander Brückner (Geschichte der polnischen Litteratur, Leipzig 1901, str. 475): „Unter ihnen ragte Bonczek durch seine bescheidene Kunst und sein Heimgefühl hervor...; z. B. in der »Alten Kirche von Miechowize«, wo er mit inniger Liebe alle Traditionen der eigenen Jugend, die Gemeindeverhandlungen, das Treiben in Kirche, Schenke, Mühle und Schule schilderte und nur zur Wahrung des Lokalkolorites auch einen und den anderen lokalen Ausdruck einflocht.” Spostrzeżenia o malowidle życia w karczmie i młynie są równie uzasadnione jak uwaga Brücknera, że Bonczyk i podobni mu działacze górnośląscy uważali się formalnie za niemieckich poetów narzeczowych i narówni z nimi nie znali całkiem aspiracyj politycznych, nie wiedzieli nic o polskiej „sprawie” i nie mieli z nią nic wspólnego, a niektórzy z nich byli otwartymi przeciwnikami polskości i tylko przywiązanie do okolic rodzinnych kierowało ich działalnością. Było to słuszne w odniesieniu do takiego ks. Pressfreunda i niewielu innych, których działalność niewiele zaważyła w polskiem piśmiennictwie na Górnym Śląsku.
Z Chmielowskiego rodem jest sąd Antoniego Potockiego (Polska literatura współczesna, Warszawa-Kraków 1911 t. I, str. 305): „Taka historja kościółka Miechowskiego, gawęda poetycka... to było źródło mowy polskiej... Utwory poetyckie Bączka i Lubieńskiego, pełne miejscowego obyczaju, zwrotów mowy, opisów czasów szkolnych, krajobrazów śląskich i t. p. są w znaczeniu poetyckiem śladem gawędziarstwa i liryki Pola lub Syrokomli — dla nas dziś są cennym dokumentem i pamiątką”.
Tak myślała przed wojną światową inteligencja polska, która mało stykała się ze Śląskiem. Niewiele lepiej znali się na tem i ci, którzy zajęli się Górnym Śląskiem, taki np. Stanisław Bełza (Stanisław Piast: Na Szląsku polskim, Kraków 1890, str. 27) znał bodaj Stary Kościół Miechowski tylko z recenzji Kraszewskiego, który go „przekonał temi cytatami, że utwór nie jest pozbawionym pewnej wartości, poza rogatkami nawet prowincji, dla której przedewszystkiem był przeznaczony”. Sam Bełza przeczytał poemat dopiero po wizycie u Bonczyka (por. Stan. Bełza: Przeszłość, Teraźniejszość i Przyszłość Śląska Górnego, Warszawa 1922, str. 28) i wydał mu się jako wspomnienie z lat dziecięcych nie pozbawiony pewnej rzewności.

Ks. Kudera i ks. Szramek

Poemat więc pozostał dla reszty Polski „dokumentem i pamiątką”, które, jak wiadomo, poznaje się z drugiej ręki, przez przewodników, żywym zaś tworem tylko dla Górnego Śląska. Tu stosunek do niego był serdeczny, ale dzięki panującym wyobrażeniom mało wnikliwy. Była to dla ogółu epopea śląska, dana przez „Homera górnośląskiego”, a wartość jej polegała na ludowości. Jeżeli pominiemy zarysy piśmiennictwa śląskiego, przedstawiające rzecz ogólnikowo lub popularnie (dr, A. J. Parczewski: O literaturze ludowej Szląska pruskiego i Łużyc, Referat 17 w Pamiętniku Zjazdu literatów i dziennikarzy polskich, Lwów 1894; Paweł Musioł: Rzut oka na literaturę śląsko-polską, Pamiętnik Warszawski II 1930, z. 6, str. 58—74; Wyznanie narodowe Śląska. Głos jego poezji, Opole 1919 i zależne od niego: Kazimierz Ligoń: Poeci Górnego Śląska, Lwów-Warszawa 1920, 2 artykuły E. Rybarza w Dr. Stan. Komar, Edward Rybarz, dr. Al. Szczepański: Górny Śląsk, 1934), dalej przygodne życiorysy, wyliczone na str. 48 broszury ks. Szramka z r. 1918 i życiorys w ks. Jana Kudery Obrazach Ślązaków wspomnienia godnych, Mikołów 1920 — poświęcić należy kilka słów 3 pracom śląskim, zajmującym się szerzej Bonczykiem i jego eposem: Jacek Kędzior (ks. Jan Kudera): Ks. Norbert Bonczyk jako poeta, Opole 1918, (ks. Emil Szramek): Ks. Norbert Bonczyk. Życiorys, Opole 1918 i ks. Emil Szramek: Ks. Norbert Bonczyk, Homer Górnośląski i poeta walki kulturnej, Roczniki Tow. Przyj. Nauk na Śląsku II, Katowice 1930, str. 1-62, oraz w odbitce. Ks. Kudera, wychodząc z założenia, że w kryterjach estetycznych niema nic stałego, że „dobrego poetę stanowi... prostota wysłowienia, wzniosłość, natchnienie i sztuka”, że to wszystko posiada Bonczyk, uważa go za prawdziwego artystę i urodzonego poetę. Bohaterem epopei Bonczykowej jest dla niego lud śląski, symbol miłości ojczyzny, pracowitości, wiary, cierpliwości i dobroduszności. Sam poeta jest dla niego malarzem rodzajowym albo obyczajowym, który, ściśle mówiąc, nie stworzył „eposu, lub epopei, bo do rodzaju tychże należy jeden bohater, około którego wszystkie inne wypadki się obracają”, lecz raczej obrazy epickie i z tego punktu widzenia, podsuniętego mu przez teorję i określenie gatunkowe samego Bonczyka, rozpatruje jego poemata, nie mogąc wszakże powstrzymać się od użycia razporaz określenia: epopea. Wymowniej niż o artyzmie Bonczyka mówi ks. Kudera o nim jako poecie polskim i poecie śląskiej swojszczyzny, co jest zrozumiałe wobec przeznaczenia pracy do czytania przedewszystkiem przez Górnoślązaków.
Ks. Szramek w obu swoich rozprawach zajmuje się więcej szczegółami biograficznemi i genetycznemi Starego Kościoła Miechowskiego, ocenę zaś estetyczną przejmuje od Kraszewskiego i Radziejewskiego, stwierdzając od siebie, że ludowi górnośląskiemu „epopea ta zapełniła dotychczasową przez Niemców naumyślnie utrzymywaną próżnię w polskim obszarze ducha i sprawiła najczystszą satysfakcję, że ten »Śląsk nasz ukochany« doczekał się pomnika tego rodzaju i tej miary, że go Niemcy ani sprzątnąć, ani czem innem zastąpić nie mogą”[2].
Ks. Szramka i za jego pośrednictwem recenzję Kraszewskiego powtórzył Ludwik Łakomy: Epopeja Górnośląska (Polonia nr. 3107 z 4. VI. 1933).

Stanowisko autora wstępu
Przyznaję się otwarcie, że początkowo ulegałem zbiorowej sugestji streszczonych tu sądów o dziele Bonczyka, potem jednak zrozumiałem, że dla należytego oświetlenia sprawy należy [3]
I.
Gromada w szkole; kłótnie przytłumione perorą Boncyka. P. Rektor Bienek przymawia gromadzie, aby zezwoliła na budowanie kościoła i na konieczności stąd wynikające; wspomnienia o starodawnych Miechowicach.


Lat dziecinnych, szczęśliwych przebłogie wspomnienia,[4][5]
Zanieście ducha mego do owych drzew cienia,
W których cichej świątyni był mi światem całym
Dom rodzinny, drzewiany z dachem podstarzałym!

Nad dach komin bielony szyję swą podnosi,

Chciałby widzieć wieś całą, więc z niechęcią znosi,
Że z tej strony kasztany świat mu zagrodziły,
W ową grusze, jabłonie las swój zapuściły.
Ale bliskość pszczelnika dąsy rozbroiła:[6]

10 
Tam miód pachnie, tam pszczółek brzęk, muzyka miła.


Widzę raj mej młodości, śliczne Miechowice,[7]
Ozdobione zielenią jak wiankiem dziewice:
Tam na górce kościółek z białemi murami,[8]
Otoczony stąd stawem, zowąd ogrodami;

15 
Tam zamek, plebanija, tam szkoła z Rektorem!

Wiosko! We dnie raj oczu, a słuchu wieczorem:
Gdy zabrzmi twych słowików śpiew, gęsi gęganie,
Sławne pianie kogutów, wiejskich żab rechtanie,[9]
Gdy wolno ku domowi idą rogatego

20 
Bydła stada z pod Więzu i od Zakaźnego,[10]

Z Nomiarek, Żabich Kółek, z Brzezin, od Jeziorka,
A za niemi pasterze zręczni jak wiewiorka,[11]
Skokami, śpiewem, z biczów strzelaniem i śmiechem
Kończą dzionek, a wioska grzmi stokrotnem echem;

25 
Gdy zwolna noc się zbliża i w szarym pomroku

Niesie koniec dla pracy, a słodki sen oku,
Aż wnet pokój ogólny, a tylko słowiki
Noc kolebią piosnkami jak czujne strażniki:[12]
Ach! na takie wspomnienie płakałbym niemało!

30 
Gdzież to bowiem to dawne szczęście się podziało?

Byłoż rzeczywistością, czy tylko marzeniem?
Byłoż stałe, lub tylko jak z nieba błyśnieniem?

„I owszem, było prawdą. Z nów ci będzie danem,[13]
Lecz bądź młody, zdrów, pracuj, bądź znów Miechowianem!”

35 
Będę nim choć w spomnieniu, a na wspomnień wątku[14]

Opieję stare dzieje w dowolnym porządku![15]

Zasiadła szkolne ławy miechowska gromada;[16]
Pan Rektor wstąpił w izbę poważnie i składa
Na stół czarną pijuskę, tabakierkę, razem[17]

40 
Cały stós gminnych aktów z zwierzchności rozkazem:[18]

„Dzisiaj zwołać gromadę.” Zanim więc lewicą[19]
Jeży rzadki włos głowy, przewraca prawicą
Karty w księdze sam i tam: znalazł, potem zażył
Hojnym szczyptem tabaczki, jak mówić, rozważył,[20]

45 
Otrząsł palce, wziął pismo, gromadzie wskazuje,

I z zlecenia zwierzchności tak się wywięzuje:

„Pisze do mnie minister...”
Tu pogłasnął czoło,
I, czy wszyscy słyszeli, pogląda wokoło, —
„Że uwzględnia potrzebę, o której pisałem


50 
Opolskiemu Rządowi i którą nazwałem

Kapitalną; więc będziem, Szanowne Zebranie,
Nowy kościół budować, nowy kościół stanie.
Musimy więc obmyślać...” Wtem jakieś nastawa
Szemranie, w niepokoju cała tylnia ława!

55 
Podniósł się Marcin Żyła, zwykle zwan „Marcinek”

Lub „Garnuszek”, snać z wzrostu dźwigał ten przycinek,
I rzekł: „Proszę wybaczyć, że mowę przerywam,
A choć możno najmłodszy, do słów się porywam
Ostrych; lecz niech stąd pozna Szanowna Gromada,

60 
Że mi dobro ogólne nigdy rzecz nie lada.

Pytam więc, Panie Rektor i Sołtysie Panic:
Ma-li to być gromadą? Sami Miechowianie
Ani w części dziesiątej się nie zgromadzili,
Choć tak ważne narady! Czy się wymówili?

65 
Gdzież Karf, Worpie i Gruba? a gdzież Bobrkowianie?

Rónot, Podlas, Osiny, nawet Rokitnianie?
Niema ich, i po sprawie! a potem się jeżą,
Swarzą, nawet że była gromada, nie wierzą.
Ten nieład musi ustać! Niech ordynanc chodzi

70 
Od wrót do wrót, niech grozi, że starzy i młodzi

Pod karą przyjść powinni obradować, aby
Po gromadzie nie plótli głupio jako baby.
Wszak na to jest ordynanc, niechże chodzi wszędzie,
Ma traktament; jeśli nie, tedyć inny będzie!”

75 
Tak kipiało z Garnuszka, a jak kipieć pocznie

Z jednego garnca, syczą natychmiast poboczne.
Pan Rektor z urzędowem pismem jeszcze w ręku
Milczy, nie przewidywał tego sprawy sęku.
Zaś Piontek, sołtys, myśli: „Ten nie na mnie gada,

80 
Wszak ja chodzę, bezemnie nie bywa gromada.”

Koronowicz, Adamiec Staś, dwaj starsi gminni
Myślą: „Jam już za stary, niechże mówią inni.”


Ale Fołtyn ordynanc zbiera stare siły
I w te słowa przemawia do Marcinka Żyły:

85 
„Marcinku! prawdę mówisz, że jesteś za młody,

A więc nie wiesz, że trzeba rozważyć rzecz wprzódy,
Potem mówić; oj, słaba jeszcze twoja głowa,
Byś śmiał do mnie stosować takich nauk słowa!
Mnie chcesz grozić? To ja mam od wrót do wrót chodzić?

90 
Gdzież honor gospodarzy, dać się za łby wodzić

I ulegać pogróżkom starego Fołtyna?
Moim nogom już starym chodzić nie nowina!
Noszą mnie lat sześćdziesiąt, a to bez nagany;
Nasłużyłem się dosyć pod wielkimi parny.

95 
Znał-li Marcin Klózioka Kaspra? Już pod trawą

Odpoczywa, z pańskiego stodolnego sławą,
A jam po nim nastąpił! Znosiłem upały
Słońca; gdy prace w polu na jesień ustały,
Gdy w sąsiekach wyglądał młocki owoc polny,

100 
Śród mrozów stary Fołtyn był wierny stodolny!

Nigdy nóg nie szczędziłem, a Marcinek młody
Zarziuca mi lenistwo? Gdzież Pan masz dowody?
Jeśli ja, co być może, opuściłem kogo
Zwołując do gromady, nie karz mnie tak srogo!

105 
Nie o milę odległy sąsiad od sąsiada,

Niechże woła ten tego, a będzie gromada.
Wszak podług tej kolei, jak we wsi mieszkacie,
Pilnować straży nocnej obowiązek macie,
A któż was tam zwołuje? Nikt! Według umowy

110 
Pradziadów, kto tej nocy był wachtarz miejscowy,

Wczas rano sąsiadowi dzidę zanieść raczy;
Ten, zoczywszy ją przy drzwiach, już wie, co to znaczy,
Jest posłusznym. A gdyśmy jak pańscy poddani
Do pełnienia pańszczyzny bywali wołani,

115 
Nie czyniono nam żadnej w rozkazach grzeczności!

O północy wstał Szaflik (już on we wieczności,


Marcin go nie pamięta), wstał więc Szaflik miły,
I jak chodził, tak chodził; co miał w płucach siły,
Tyle, stojąc przy wrotach, wołał: „Hej, Koruga,

120 
Dziś z kosą do Nomiarek! Białasik, do pługa!

Stasiu, dzisiaj do siana! Wojtku, ty z cepami!...”
Czy go wszyscy słyszeli, czy nie, wiecie sami,
Coście starsi jak Marcin, — Marcin nie pamięta —
A jednak iść musieli, to powinność święta.

125 
Teraz, iżeście wolni, w słuchu tępiejecie,

Czego wam się nie trąbi, tego już nie wiecie.
Wreszcie sądzę, że Marcin wzroku dość krótkiego:
Miechowianów tu dosyć, a Bobrek ma swego
Zastępcę Mierzwę oto, a Karfma Bujara

130 
Grzesia; tam z Rokitnicy połyskuje stara

Głowa Hatlapy; jest tu Grabowy, Kompalik,
Z Osin Szczerba, i czegóż chce Marcinek malik?
Młodyś, młodyś Marcinku, a więc...” Nagle z lawy
Tylniej podniósł się mówca olbrzymiej postawy.

135 
Bargiel: „Fołtynie!” — woła, — „i cóż to ma znaczyć,

Że ty zamiast się z tego przed nami tlomaczyć,
Iżeś nas nie zawołał, stare dzieje bredzisz
O Klóziokach, Szaflikach; czy myślisz, że siedzisz
W gronie dziewek na prządkach? Powiedz tylko wkrótce,

140 
Czemużeś ani stopą nie był na Szkarotce?

Mówże, czemużeś nie był?” — „Niegrzeczne drągale!” —
Bąknął Fołtyn, — „Bargłowie, choć wszystcy wąsale,
Lecz cóż po nich w gromadzie? Człowiek ladajaki,
Cały jego majątek biedne płócienniaki...

145 
Cóż nam ty dasz na kościół? A wreszcie, mój Panie,

Kiedyż kto Bargla w jego komorze zastanie?
Możno Miera, Salomon, Altman; o, ci wiedzą,
Gdzie Bargłowie do nocy lub do rana siedzą,
Ale ja tego nie wiem! Przebacz ostrą mowę,

150 
Lecz i ty względu nie masz na mą siwą głowę!“

Rzekłszy, usiadł na ławie; aże stękła ława,
Gdy spoczął na niej Foltyn i Foltyna sława.
Foltynie! któż ci kazał drażnić w gnieździe osy?
Nie odliczą się rzadkie na twej głowie włosy!

155 
Oto już wstał Marcinek, Żyłowie, Barglowie,

Gryczyki, Solipiwo, Krzón, bo w owej mowie
Foltyna o Altmanie, Salomonie, Mierze,
Myślą, że mówca skubie ich dwuznaczne pierze.
„Co to?” — piał Kiepek. — „Hańba! Toć rzecz nowa,” — drugi —

160 
„By nas w twarze bić miała pięść gminnego sługi;

Za drzwi z nim!” Już wykonać, co grożą, gotowi,
Pan Rektór woła: „Cicho, cicho!” aż wtem nowi
Wstają mówcy: Markucik, dawniej zwany Miałki,
On co między pierwszymi wyrzekł się gorzałki,

165 
Bułeczka, Boncykowie, Pieckowie, Łaszczyki,

Stoją mocno jak w grochu walącym się tyki,
Wszystcy razem chcą mówić, a gdy nikt nie słucha,
Wrzeszczą głośniej. Pan Rektór odważnego ducha
Krzyczy głosem słowika: „Ja w imieniu króla,

170 
Wołam was do porządku! Cicho tam, Mitula!

Uciszcież się!” Gdy w lecie nagle wiatr powstanie,
Występują ogromne chmur wojska: błyskanie,
Grzmotu łoskot, trzask gradu, huk strasznej powodzi,
Trwoga zewsząd... powoli burza znów odchodzi,

175 
Niekiedy jeszcze zagrzmi, lecz wnet niebo jasne,

Co przed chwilą dla czarnych chmur było za ciasne;
Tak też było we szkole: po tak groźnej chwili
Wszystcy na głos Rektora znów się uciszyli;
Siadają. Nim ostatni z cicha coś przebąknął,

180 
Powstał stary gwardzista Walek Boncyk, krząknął

Na znak, że chce coś mówić; nastało milczenie,
Rektór mówić pozwolił, więc pełni zlecenie:

„Aleć, moi sąsiedzi, cóż się to dziś święci?
Ja już sto gromad gminnych noszę w mej pamięci,

185 
Ale taka, jak dzisiaj przenigdy nie była!

Wierzę, że uszczypliwie mówił Marcin Żyła,
Bargiel jeszcze drażliwiej; ów wymawia myto,
Chce wyganiać z urzędu; ten, kpiąc, pyta, czy to
Foltyn marzy o prządkach! Tak, moi kochani,

190 
Każdy, chcąc nie chcąc, serce ordynanca rani!

Aleć zaś miły Foltyn rąbał, a bez względu
Na prawdę; oczywiście, nadużył urzędu.
Toć nie pięknie tu wołać: „Bargłowie pijaki,
Których całym majątkiem biedne płócienniaki!”

195 
Ja, com się tegoż roku jak nasz Biskup rodził,

Pamiętam, że miechowski sołtys boso chodził,
Marcin Boncyk, mój Ojciec (matce było Klara),
Bo wtenczas było u nas biedy, co niemiara!
Ciągli przeciw Francyi przez kraj nasz Moskale.

200 
Oj, wieleżbym wam o nich mógł rozprawiać, ale

Ta rzecz tu nie należy! Ja, moi kochani,
Zawsze się gniewam, gdy kto Miechowice gani.
Złoty to lud miechowski, cnotliwszy jak inni,
Lecz chociażby był gorszym, toćbyśmy powinni

205 
Wady naszych współbraci przebaczać, zakrywać,

Nie rozgłaszać po świecie! Ja nie chcę używać,
Podwiel na świecie żyję, nieszczęsnej gorzałki!
Lecz, niech powie Kurc Tomek, albo sąsiad Miałki,
Jak tu dawniej bywało. Niż się człek narodził,

210 
Już od karczmy do karczmy ojciec jego chodził

Kosztować, gdzie gorzałka była najsmaczniejszą,
Gdyż nam była do uciech wszech najpotrzebniejszą.
A znalazłszy, zakupił choć pięć kwart na chrzciny,
Wszak bez wódki nie było najmniejszej gościny.

215 
Nawet dziecku dawano zamiast piersi matki,

Kilka kropli gorzałki; mówiły sąsiadki,

Że takiemu gorzałka już nie będzie szkodzić...
Mógłbym wam tu z przykładów bez liku dowodzić,
Jako się z wódką nasi przodkowie rodzili,

220 
Z wódką żyli i z wódką ze świata schodzili. —

Smutneć to były czasy, bardzo smutne, ale
Lepszych wtedy nikt nie znał i nie pragnął wcale.
Niech to każdy w pamięci swej zapisać raczy,
Niech Foltynowi Bargiel i Żyła przebaczy,

225 
Nie gniewaj się, Marcinie!“ — „Wszak ci się nie gniewam,

Panie Sztajgier, bo o cóż? Ale się spodziewam,
Że nikt sądzić nie będzie, iżbym ja w gromadzie
Dziś bez słusznej przyczyny był początkiem zwadzie.
Przecie słuszna, że w radzie o tak ważnej sprawie

230 
Wszystkie gminy tu siedzieć powinne na ławie,

Tego tylko żądałem, tak zawsze bywało.“
„I dziś tak jest, choć nas tu podobno za mało,“
Rzekł Hatlapa Rokitnian — „lecz choć nas niewiele,
Skoro inni usłyszą, że tu o kościele

235 
Była rada, podpiszą, co my usądzimy,

Wszak to u nas przysłowiem: jak wy, tak też i my.
Dobrze wiedzieli wszystcy moi Rokitnianie,
Że gromada dziś, ale na me zapytanie,
Czy ten pójdzie, albo ów, każdy się wymawiał:

240 
Ten się drogą daleką, ten zdrowiem zastawiał,

Ów się już cały tydzień radował niedzieli,
By odpocząć śród swoich; wreszcie powiedzieli:
»Hatlapo dobrodzieju! wy już nie chodzicie
Po robotach dalekich, gdy więc odmówicie

245 
Swój paciorek niedzielny, nie śpieszcie do domu

Razem z nami, lecz mówcie z Miechowianów komu
O obiadek; chętnie was Waloszek ugości;
Wszak z nim o starych czasach macie rozmów dości.«
Dobrze, — rzekłem, — to pójdę! Byłem na nieszporze,

250 
Teraz zaś tu w gromadzie, a Panie Rektorze,

To rzecz pewna, że za mną z całej Rokitnicy
Pójdą i gospodarze i ich komornicy.
Karf pójdzie za Bujarem, a Bobrek się dowie
O sprawie, gdy ją Mierzwa dziś w karczmie opowie.”

255 
Jeszcze chciał coś tłomaczyć, lecz zwróciwszy oczy,

Widział, jak z dalszej ławy na niego się mroczy
Kwaśna twarz Widawskiego. Był to człek sumienny
W pełnieniu obowiązków, w życiu nieodmienny.
Ileż go już nosiły zdrowe zawsze nogi!

260 
Aleć też do biegania miał interes mnogi,

Bo pieprz nosił z Bytomia, a z Pyskowic buty,
Po sól chodził na Góry, do Gliwic po druty
Do garnków obciągania. Biegał, więc był zdrowy,
Pomimo zadań tylu na szychtę gotowy.

265 
Nikt go w karczmie nie zastał, tak o nim gadano,

Do kościoła zaś chodził w niedziele wczas rano,
Po Mszy świętej już go gdzieś w podróży widziano.
Że sumiennie używał przedrogiego czasu,
Stąd twarz jego nabrała niejakiegoś kwasu.

270 
Gdy Dobrodziej Hatlapa mowę swą przedłużał,

Aże wzdychał Widawski, wzdychał, oczy zmrużał,
Wstał nareszcie, Hatlapę zyzo okiem śledził
I przez wargi stulone te słowa przecedził:
„Raczcież skończyć, Kochani, niepotrzebne baśnie;

275 
Już was słucham godzinę i myślałem właśnie,

Że nie wiecie, po coście tu przyszli. Już tego
Dosyć; zacznijmyż, proszę, od najważniejszego
Przedmiotu, mnie się śpieszy, gdyż jutro wczas rano
Muszę iść do Pyskowic, bo tam suszę siano.

280 
Więc cóż to o kościele?” „Oj Widasiu miły,

Pyskowice nie Paryż! Mnie nogi nosiły,” —
Śmiał się Bujar, — „przez całe Prusy i Francyję

Tam i nazad, a przecie zdrów jestem i żyję,
Nie uciekam przed nocą jak ty, nawet łażę

285 
W nocy zręczniej, jak we dnie, innym drogę wskażę.“


„Wiem że żyjesz, bo pijesz; dobrze ci smakuje,
Mówi stara Forbaszka: aże ci smakuje,
Więc nie wracasz do domu nigdy przed północą,
Chwaliła się Forbaszka: aże przed północą.”

290 
Śmiechem parsknęli wszystcy na te niby fraszki,

Bo któż wszerz i wdal nie znał na Karwie Forbaszki,
Karczmarki nieochludnej, niezgrabnej, co z wiary
Żydowskiej przeszła do nas i jej Forbach stary.
Miała zwyczaj powtarzać słowa, aż powtarzać,

295 
Na ganiących nie chciała zważać, aże zważać.

Nim serdeczny zarażał śmiech ławę za ławą,
Czynił Bujar uwagi nad niestałą sławą
Zwycięstw nad Francuzami. Niedziw żółć pękłaby;
Lecz wie z pisma świętego, że nieszczęsne baby

300 
Zabiły Salomona, Dawida, Samsona,

Ciężko westchnął: „A cóż ja Bujar, a cóż ona!”
„Niema“ — myślał, — „na świecie kącika milszego
Dla Francuzów zwycięzcy, Bujara starego,
Jak za piecem na ławie!” Nim więc o tem marzy,

305 
Wytarł już też pan Rektór ślady śmiechu z twarzy;

Ten przykład naśladują chustką pięćpalcową
Sołtys, ordynanc, starsi, lub sukni połową
Ocierają pot z czoła. Z tej pomyślnej chwili
Korzystając, pan Rektór rzekł: „Moi przemili

310 
Gospodarze, śmiejem się, a tuby przystało

Smucić się, nawet płakać! Już to lat niemało
Poszło, odkąd potrzebę konieczną uznano
Kościół nowy budować. Już obiecywano
Przed dwiema, trzema latmi wziąść się do roboty,

315 
A jednak wszystko stoi, ktoś nie miał ochoty!

Ale latoś inaczej! Najłaskawsza Pani
Jejmość Maryja Winkler z Domesów nam tani,
Ale śliczny wystawi Dom Boży: kupiła,
Jak wiecie, pół zagrody Krzonowej, zrobiła

320 
W krótkim czasie z tych pustków cmentarz, opasany

Z pięknej cegły murami, ślicznie wyrównany,
Ozdobiony wysokim krzyżem i drzewami,
Sadzonemi wszerz i wdłuż i wkoło rzędami.
Na cmentarzu tym stanie z drzewa, z cegieł, z gliny

325 
Tymczasowy kościółek z łaski Jejmościnej.

Tam Najświętsza Ofiara ma być sprawowaną,
Aż nowego przybytku śliczne mury staną,
Wspaniałą swą budową głoszące przez wieki
Szczęsny byt parafii z Winklerów opieki.”

330 
Tu bąknął Wojtek Kóna: „Nam Pani buduje

Kościół, kościółek, cmentarz, a to nie kosztuje
Nas biedaków ni grosza. To pięknie!” — „Wojciechu!”
Odparł Łaszczyk Halyniarz, — „ani w wielkim miechu
Twe nie zmieszczą się skarby; twe bydło w oborze,

335 
Konie w stajniach, twe łąki, a na polach zboże

Nie świadczą o ubóstwie; wszak ty oprócz Pana
Jegomości naszego i oprócz Altmana
Jesteś najzamożniejszym, choć nie są twe spodnie,
Co zaświadczy wieś cała, szyte nowomodnie.

340 
A mówisz, żeś biedakiem? Nie strój komedyi!”

„Franku!” — rzekł z śmiechem Kóna, — „powiedz mi no, w czyjej
Główce urósł ten rozum? On nie twego chowu:
Tak ci śpiewa Halinka, a ty to tu znowu!”
„Wojtku!” — rzekł Łaszczyk, — „gdy się sąd o żony toczy:

345 
Lepszy rozum Halinki, jak żon twoich oczy!

Jednem cię tylko Kasia, twa pierwsza, kochała,
Mając tylko jedyne; twa druga zaś miała
Oczy całych Miechowic. Mnieby to smuciło,
Bywszy tobą; ta mówi, że cię to zdobiło;

350 
Sądź, jak chcesz!” Milczał Łaszczyk, znów się śmiech rozpoczął,

Lecz zwinnie przed naciskiem nasz Wojtek uskoczył,
Wołając: „Panie Rektór, jakoż to z kościołem!”

„Wszak mówiłem, mój Kóno,” — rzekł głosem wesołym
Pan Rektór, — „śmiejemy się, a tuby przystało

355 
Smucić się, nawet płakać. »Już się wykonało«:

Tak niby mówi do nas konającym głosem
Kościół stary, wnet padnie pod gwałtownym ciosem
Konieczności. Kochani! były takie czasy,
W których możno bagniska lub odwieczne lasy

360 
Zajmowały te miejsca, gdzie teraz wieś stoi;

Któż tu pierwszy zamieszkał: czy obcy, czy swoi?
Od tych pierwszych początków ileż upłynęło
Lat, niż się dużej wioski grono utworzyło!
Któż budował ten kościół, kiedy albo komu?

365 
Był — zaiste — i ten czas, w którym tegoż domu

Bożego wyglądano jak duszy zbawienia!
Narodził się, był młody, do świątyni cienia
Wołały zdala ludzi dźwięczne dzwonów głosy,
A krzyż wieży kierował serc myśli w niebiosy!

370 
Tak lat było set kilka... A teraz! Za stary

Już kościółek ten dla nas, a jego rozmiary
Nie obejmą ludności sto razy liczniejszej.
I postawa lichutka przeciw teraźniejszej
Wspaniałości kościołów! Maleńkie Piekary,

375 
Ale kościół tak wielki, że drewniany stary

Z dachem pięknie się zmieścił w przestrzeni nowego.
Pod obłoki się wspina wieża biskupskiego

Kościoła; a co proboszcz Dronia w Sławięcicach
Budował, to śliczniejsze jako w Miechowicach

380 
Przyszły kościół Jejmości, kto go tu doczeka!

Słowem jaka jest kolej każdego człowieka:
Rodzić się, żyć czas jakiś, a potem umierać,
Tak też z naszym kościołem: wnet umrze! Rozbierać
Będziem te mury, które, jak pewnie myślano,

385 
Na wieki nieprzeżyte niegdyś budowano.

Pisze do mnie minister” — tu czoło wysokie,
Bo łyse głasnął, czyniąc westchnienia głębokie, —
„Że uwzględnia potrzebę, o której pisałem
Rządowi opolskiemu, a którą nazwałem

390 
Kapitalną, że możem, Szanowne Zebranie,

Kościół nowy budować. Nowe budowanie, —
Powiadał mi Notebom, sławny budowniczy, —
Łatwo się na siedmdziesiąt tysięcy obliczy!
Skądże wziąść tyle twardych? Podług krajowego

395 
Prawa wypadałoby trzecią część wszelkiego

Kosztu włożyć na gminy. Aleć nasze Państwo
W swej hojności uwalnia od kosztów poddaństwo.
Jejmość nasza, Marya de Winkler z Domesów
Już od dawnych lat cząstkę rocznych interesów

400 
Odkładała na kościół. Tysiąc rąk ze skały

W Orzeszu dla niej kamień piaskowy łamały,
Już go kilkanaście set sążni tu zwieziono
I na polu za szkołą, zgrabnie ułożono.
Tam w fabryce przedziwnej piły ocelowe

405 
Obrabiają ten kamień; kamienie gotowe

Na wózkach długich, niskich, żelazną koleją
Będą wożone w miejsce, gdzie się wielkie dzieją
Przygotowania przyszłej świątyni. Westfalscy,
W swej sztuce nader biegli mistrzowie ceglarscy

410 
Już tu do wsi przybyli; w sposób u nas nowy,

Bo za pomocą koni, będzie wnet gotowy

Cegły dobrej milijon albo jeszcze więcej!
Belek z lasów Sierockich już kilka tysięcy
Zeszłej zimy spuszczono. Jakiś mistrz w Berlinie,

415 
Zowie się pan Kalide, a krewny w rodzinie

Naszej łaskawej Pani, ma wykuć z marmuru
Posąg Najświętszej Panny dla nowego chóru.
Sławny malarz Butterwek, żyjący w Francyi
Maluje trzy obrazy: Najświętszej Maryi

420 
Panny siedmiobolesnej, Józefa świętego,

Co będzie stał w ołtarzu ganku północnego,
Trzeci święty Tadeusz. Główny ołtarz będzie
Arcydziełem rzeźbiarskiej sztuki w wszelkim względzie:
W środku będzie Krzyż Pański, z tej strony, gdzie fara,

425 
Święty Jacek, a z drugiej dziewica Barbara.

Szanowni Zgromadzeni! Co wam tu powiadam,
To częścią sam widziałem, dlatego też gadam,
Częścią widział i słyszał mój pan syn, co teraz
Z szkół wrocławskich powraca, w zamku bywał nieraz.

430 
Wielkie więc, jak widzicie, są przygotowania

Dla nowego kościoła; według mego zdania
Szybko pójdzie robota; w tych aktach dowody,
Że Biskup i rząd świecki nie czynią przeszkody.”

„Aleć mój Panie kmotrze!”: — odezwał się stary

435 
Boncyk Walek — „tej naszej Jejmości zamiary

Nie są pono zbyt mądre! Nie ganię ja Pani,
Onać wiedzieć nie może, lecz jej zawołani
Mistrzowie architekci na pierwszy rzut oka
Odgadnąćby powinni, że tam jest głęboka

440 
Kurzawka, gdzie teraźni cmentarz. Moje zdanie

Jest, że podwiel świat światem, kościół tam nie stanie!”
„Walenty Dobrodzieju!” — odrzekł Rektór, — „przecie
Kościół stary, teraźni niejedno stulecie
Już tam stoi, a nie znać, by mury pękały,

445 
Lub żeby swe ciężary w kurzawkę wgniatały.”


„Tak jest,” — odparł Walenty — „lecz to z tej przyczyny:
Nad kurzawką się nieco wzniósł niski, jedyny
Kłąb piasku zmieszanego z gliną, na tym grzbiecie
Stoi, prawda, kościółek niejedno stulecie

450 
I stałby do sądnego dnia; lecz kto poruszy

Niecoś głębiej ów piasek, cały kościół skruszy!
Nowy kościół, jak słyszę, będzie miał rozmiary
Na trzykroć obszerniejsze jak kościółek stary,
Więc przekroczy granice wzniesionego piasku

455 
I utonie. Jać nie mam na piśmie obrazku

Wnętrznych ziemi chodników, ale go mam w głowie,
A gdyż ja sam widziałem, już mi nikt nie powie,
Że się rzecz ma inaczej! Moja trzecia żona,
Panie, świeć nad jej duszą, w suchy grób włożona,

460 
Gdyż jest blisko kościoła; niecoś tylko dalej

Już mi dla córki Rózi mokry grób grzebali,
A Kostusia, jedyna drugiej żony córka,
Leży w wodzie, bo tam się już skończyła górka.”
 
„Kmosiu!“ — westchnął pan Rektór, — „Notebom powiada,

465 
Że aż dotąd, gdzie wzgórek piasku się usiada,

Będzie wszystko zniesione. Szanowni Słuchacze,
Możno z was tu niejeden na tę wieść zapłacze,
Że musimy otworzyć groby, zmarłych kości
W pogrzebowej, nabożnej tam uroczystości

470 
Przenieść, gdzie będzie nowy cmentarz poświęcony;

Tam znów spoczną ojcowie, dziatki, męże, żony!”
Tu nastało głębokie, ponure milczenie,
Przerwało je gdzieniegdzie płaczliwe westchnienie.

„Tam trzy żony czekają na me stare kości” , —

475 
Westchnął Boncyk, — „trzy córki dziecinnej młodości

Tam śpią po ciężkiej męce, tam ojciec kochany
I matka, a grób ich ma znów być rozkopany? —
O niech stoi kościółek, pamiątka przeszłości,
Bo tam gruntu nie znajdą wsze mistrzów biegłości;

480 
O niech stoi, a nowy możemy wystawić

Śród nowego cmentarza! Nowy może sławić
Hojność naszego Państwa w najpóźniejsze wieki,
Stary zaś będzie świadkiem pobożnej opieki
Jejmości, co pokoju broni grobowego,

485 
By był pokój doczesny zadatkiem wiecznego!”

„Wyście smutni, kochani!” — rzekł Bienek — „pojmuję
Doskonale wasz smutek, wszak i ja to czuję,
Co was rani głęboko! I ja tam mam żonę,
Matkę wszystkich mych dziatek, i ja w żalu tonę,

490 
Gdy pomyślę, że niema i w grobie pokoju

Dla tych, co chcieli spocząć po doczesnym boju!
Lecz rozważcież: komuż to mają ustępować
Nasi zmarli? Tam Bogu myślimy zbudować
Godne Jego mieszkanie! Bogu zmarłych kości

495 
Ustąpią, bo on im da mieszkanie w wieczności.

Wy płaczecie o groby?! Ja jeszcze mam wielki
Inny powód do smutku: Zaiste z was wszelki
Zna wszystkie me stósunki do kościoła tego.
Już czterdzieści lat pełnię służbę kościelnego!

500 
Moje ręce służyły ołtarzom, kaplicy,

I organom i dzwonom i świętej chrzcielnicy!
Dzwoniłem, grał i śpiewał przy ślubach, pogrzebach;
O opłatkach, o świecach, o wszystkich potrzebach
Pamiętała ta głowa. Niema najmniejszego

505 
Kącika w tym kościółku czcigodnym, którego

Jabym nie znał na pamięć! O, te święte mury
Często mi rozpędzały smutku mego chmury.

Kiedym rano wczas, albo o wieczornej porze
Szedł dzwonić Aniół Pański, a niebieskie zorze

510 
Lały się oknem wieży w serca mego cienie:

Tedy, płacząc, klękałem; gorące modlenie
Jakoś samo ze serca w niebo się wznosiło.
Nie chwalę się, Kochani, lecz mi często było,
Jak gdyby te kamienie wszystko rozumiały,

515 
Zemną dzieląc mój smutek, do mnie przemawiały.

Jak wam pole jest razem pracą i spocznieniem
I nadzieją i szczęściem i ciągłem marzeniem;
Tak ja, niby zrośniony z tą świątynią miłą,
Pokochałem ją całą serca mego siłą,

520 
Nie myślałem inaczej, jak, że rozdzielenie

W śmierci tylko nastąpi. — Otóż tu spełnienie!
Ja, com dotąd kościoła strzegł jak oka mego,
Teraz mówię: nie płaczcie nad zburzeniem jego,
Rzućmy to ziarno w ziemię, bo z jego pogrzebu

525 
Wnet wspanialsza świątynia wzniesie się ku niebu!”


Milczał, otarł łzę z oka; że był rozrzewniony,
Taił, a wziąwszy z stołu stós aktów złożony,
Niby czegoś szukając, przewracał kartkami
I rzekł: „Myślę, iż pewno poznaliście sami,

530 
Jako słuszną jest rzeczą nie czynić przykrości

Rządowi i łaskawym zamiarom Jejmości.
Wszak i Urząd Biskupi dał komisarzowi
Janowi Alojzemu Ficek, proboszczowi
Z Piekar, kanonikowi, to upoważnienie:

535 
Czynić co tylko można, aby zezwolenie

Ze strony waszej dzisiaj jeszcze nastąpiło.
Ja czemprędzej z wszystkiego, co się tu mówiło,
Spiszę raport, a jutro poślę Wielebnemu
Księdzu kanonikowi, on zaś Biskupiemu

540 
Urzędowi, dodawszy swe w tej sprawie zdanie;

Myślę, że się z tem zgadza Szanowne Zebranie?”

„Co do mnie,” — rzekł Hatlapa — „mój Panie Rektorze,
Zda mi się, że nam upór ani nie pomoże,
Wszak to rzecz policyjna! Gdyż więc rząd zezwala,

545 
Niechże Jejmość, kiedy chce, nasz kościół rozwala

I niech zmarłych przenosi; nam już dosyć będzie,
Że się na to zgadzają w Biskupim Urzędzie.
Wszak ci i cmentarz nowy jest ziemia święcona;
Trupiej kostce zaś jedno, gdzie jest położona,

550 
Gdy tylko dusza w niebie! Chciałbym jednak prosić,

By dzień trumn przenoszenia raczono ogłosić,
Boć całej parafii będzie powinnością
Pogrzeb tak nadzwyczajny odbyć z pobożnością.”

„Słusznać jest, mój Hatlapo, coście powiedzieli!” —

555 
Rzekł pan Rektór — „możno już przy przyszłej niedzieli

Dowiemy się o wszystkiem z kazania w kościele.
Już przedłożyłem wszystko, moi przyjaciele,
Co Urząd Przewielebny i minister zadał; —
Pocóżbym ważność rzeczy obszerniej rozkładał?

560 
Chce-li jeszcze kto mówić?” — „Cóżbyśmy mówili?” —

Wołał Kańtoch: „Gdybyśmy na kościół płacili,
Znalazłoby się możno coś godne nagany;
Lecz tak, gdy nam już cały kościół darowany,
Dajmy pokój wszystkiemu! Już się dość spóźniło,

565 
Czas więc, by zgromadzenie znów się rozchodziło.

W poniedziałki niektórzy zwykli długo leżeć,
Aleć mnie trzeba rano już do pracy bieżeć!”
„Więc skończmy rzecz!”: tak wołał Karf i Rokitnianie,
Wstawa ława za ławą, ogólne powstanie.

570 
„A więc kończę obradę. Zostańcież mi z Bogiem!”

Wola pan Rektór; wszystcy mówią: „Z Panem Bogiem!”
Pan Rektór wziął pod pachę akta, nakrył głowę
Aksamitką, którą miał już życia połowę,
Brząknął dwiema palcami w tabakierkę, hojnie

575 
Nabrał, zażył i kichnął głośno, lecz przystojnie;

Pozdrawiano: „Na zdrowie!” — on grzecznie dziękuje
I z uśmiechem na twarzy z szkoły występuje.
Za nim cała gromada; każdy, jakby ożył,
Skoro drzwi prowadzące ku drodze otworzył!

580 
Wszystkie wargi w czynności, każdy głośno gada,

Robi gesty rękami: „I na cóż gromada?” —
Burzy ¡jeden drugiego. „Wszak nas tu zwołali
Nie dla obrad, lecz byśmy wszystko podpisali!”
„Nie podpiszmy! tak lepiej!” — rzekł Mitula mały —

585 
„Bo tu jakieś chytrości! Jeszcze nie słyszały

Uszy moje, by Pan gdzieś chłopom chciał wygodzie!
Właśnie, kiedym chciał mówić, kazano wychodzić;
Ale Lazarek siedział, jak głuchy i niemy,
Tak samo i Latocha! Dobrzeć, teraz wiemy,

590 
Kto strzyże za Panami!” „Aleć, mój sąsiedzie,

Jam zły sąsiad takimu, co z Panami jedzie!”
Tak wciąż głośno gadano. Szkoda, że Stawisko
Zakończyło tak mądrych gadaczów zjawisko,
Bo tam dróga od szkoły w trzy strony się dzieli;

595 
Tam się głośni gadacze nagle gdzieś podzieli.

Rozsuła się gromada w kupy, w kupki, wreszcie
Gdzieniegdzie tylko kogoś spostrzeżono jeszcze.
Lecz i ten już wnet zginął w wieczorowym cieniu.

Od Stawiska w bok lewy przez cmentarz w milczeniu

600 
Dwaj starzy postępują ociężałym krokiem.

Pierwszy z nich się zatrzymał, rozrzewnionem okiem

Spojrzał w stronę kościoła, wskazał ręką, potem
Rzekł: „Tam grób mojej Hanki! Cóż ty myślisz o tem,
Że chcą zmarłych przenosić? Tomku, chcą budować

605 
Nowy, wspaniały kościół! Ja się nadziwować

Nie mogę tym odmianom. Gdyby z grobu wstali
Nasi starzy, Miechowic jużby nie poznali.
Nowy kościół, mój Boże! Ja dawniej starego
Nie widziałem i w święta największe pełnego!

610 
Kiedym ja służył do Mszy, tedy tak bywało:

W niedziele kilka kobiet przed ołtarzem stało,
Dalej zaś po kościele tu z tej Miechowianie,
Z owej strony Karf, Bobrek, razem Rokitnianie,
W środku było próżniutko, choć był kościół mały.

615 
Gdzie się te stare czasy Miechowic pod ziały!”


„Walku!” — odrzekł Kortyka, zwany Kurc, — „już wiele

Latek minęło odtąd, kiedym ja w kościele
ślub brał z moją! Tyś drużbą był przy tem weselu.
Z owych czasów wymarło rówienników wielu,

620 
Już i Sobek Kaczmarczyk! Myśmy dwaj zostali!

I cóżbyśmy nad tej wsi odmianą dumali?
I myśmy się zmienili: jam łysy, ty siwy;
Że zatem wieś urosła, toć nie wielkie dziwy!”

„Owszem dziwy”, — rzekł Walek, — „cóż ja to widziałem,

625 
Będąc dzieckiem? Jakież ja Miechowice znałem?

Z tej strony ciemne lasy, z owej wielkie stawy,
W środku wioska tak nędzna, błocista; że ławy
Kładziono od Starego Dworu do kościoła.
Ani jeden dach we wsi nie był ze szędzioła,

630 
Lecz ze zbutwiałych, grubych snopów długiej słomy,

Pod strzechami niziuśkie czerniły się domy.
Łatwo pojąć, jak zgrabne te chałupska były,

Gdyż ówcześni majstrowie nie miewali piły!
Piła, hebel lub ośnik, to rzeczy nieznane:

635 
Klinem belki łupano! Poławy łupane

Niezgrabnie na sękate belki przybijano,
To był pokład; ścian gliną nie powylepiano,
Szczeliny, dziury — miejsca szaf zastępowały,
W nich grzebień, łyżki, noże albo fajki tkwiały;

640 
Na sęk ubiór wieszano; Całe pomieszkanie

Tak niskie, że mój ojciec, daj mu niebo Panie,
Choć był wzrostu małego, zawsze był schylony,
Kiedy chodził po izbie! A teraz? Wzgardzony
Dawny dwór pański, bo jest najlichsze budzisko,

645 
A zaś ślicznym ogrodem ówczesne bagnisko;

Śród wsi gościniec z dwiema po bokach rowami,
Przy nim chędogie domki, nawet z ogrodami!”

Tak marząc o przeszłości, idą, znów stawają,
Rzecz sto razy wspomnioną znowu wspominają.

650 
Już na niebie noc weszła z gwiazdmi błyszczącemi,

W jej objęcie się rzucił świat z troskami swemi.
Już go wdzięczny kolebie słowiczek śpiewaniem,
Jemu żaby wtórują swobodnem rechtamiem:
Wszędzie cisza panuje, wszędzie pokój błogi.

655 
Walka ku grobu żony same niosły nogi,

Znały drógę na pamięć! Tam na jej mogile
Żywe serce z umarłem rozmawiało mile;
Tam i dzisiaj odnowił swych wspomnień słodkości,
Tam się zgodził z przeszłością, tęsknił do przyszłości.



II.
Praktyki ministrantów przed nabożeństwem; Msza święta w dni powszednie; opis starego kościoła; pogląd na dawne Miechowice z wieży kościelnej, szczególnie na dwór pański; wspomnienia z nieszczęśliwego roku 1847; śmierć i pogrzeb Jegomości Franciszka Winklera.


Złote słońce od Brzezin promieniem strzeliło
Na krzyż wieży miechowskiej i dzień obudziło.
Dawno już głos śpiewaków wiejskich Boga chwali,
Pilni, jak pracowity wieśniak, z zorzą wstali.

Wrzask kłócących się wróbli, tu kogutów pianie,

Tam kwak kaczek, tam głośne gęsiorów gęganie,
Wszystko to czerstwe, śliczne, aż życie umila
Wiejskiej prostocie. Błoga na wsi ranna chwila!
Nie dał się długo budzić ministrant; zeskoczył

10 
Z skromnej pościeli, umył twarz, głowę umoczył,

Włos gęsty, nieposłuszny, rozczesał palcami
Spodnie paskiem przypasał, już śwista piętami,
Boso, bez czapki pędził, by według umowy
Rychło zdążyć do gaju, do igrzysk gotowy.

15 
Nie pierwszy on w kościele pomimo śpieszenia!

Już przed nim Stara Leśna, lub według imienia
Helina Stainert, Polka z rodu, lecz zniemczała,
Z różańcem ku kościołu nogi kierowała.
Już w babieńcu kaszlała Niewiadomska, chora,

20 
Odkąd świat ją pamięta, żyje z łaski dwora;

A Wikarek, w kożuchu czy w zimie czy w lecic,
Chodzi koło kościoła. Długi wiek go gniecie;
Nie śpi, nie je, nie pije, lecz pierwej niż młodzi,
Jeszcze nawet przed kluczem na Msze święte chodzi.

25 
Nim zadzwonią, p o grobach stare krzyże czyta,

O dzień zgonu swojego, mówiąc pacierz, pyta.

Jak dziewica w rumieńcu czerstwości i cnoty
Białą zdobi wzrost szatą, a zielenią sploty:
Takim kościół miechowski z bieluchnemi ściany,

30 
Zewsząd bujnych ogrodów wieńcem opasany.

Jeden z nich, co graniczył z cmentarzem, Stawiskiem
I z opustą, był chłopców publicznem igrzyskiem.
Był to ogród jakoby wzoru angielskiego,
Bez zagonów, bez miedzy, bez ładu wszelkiego,

35 
Jak bory w Ameryce, z gęstwinami, krzami

Drzew jakichś zagranicznych. Tam między chłopcami
Odbyw ały się wojny, zasadzki, gonitwy,
Widział las chłopców figle, a często i bitwy.
Do tego dziś ministrant śpiesznie dążył lasu,

40 
By przede mszą z innymi w pląsach użyć czasu.

Nie był im kierz za gęsty, wierzba za wysoka,
Ni gniazdo dość ukryte, opusta głęboka.
Polowano, biły się Prusy i Francuzy,
Nie zważając na mnogie często sińce, guzy.

45 
Zatem Kluziok Stanisław, będąc zawsze chory,

A więc do owych bojów niezupełnie skory,
Poszedł po klucz na farę. Tam zaś nierogate
I rogate bydełko i ptastwo skrzydlate:
Gołębie, kury, kaczki i indyki dumne

50 
Śród roju śmiałych wróbli i perłówki szumne

Wiły się koło koryt; pieski, psy szczekały;
Gospodyni z czeladką głosy podwajały;

Pan Fararz już na polu!
Zdjął z klamki drzwi kuchennych pęk kluczy i wraca

55 
Ku kościołu, szczęśliwy, że pomyślna praca,

Że ni pies nie ukąsił ani gospodyni.
Otwarł kościół, wstępuje w świątynię ze sieni,
Odnawia wieczne światło, odkrywa ołtarze,
Znów wychodzi na cmentarz wyglądać ku farze.

60 
Zagwizdnął! już milczenie w głośnym dotąd gaju:

Ksiądz Proboszcz w białej komży, a według zwyczaju
Z kielichem w ręku, spiesznie idą do kościoła,
Za nimi ministranci. Natychmiast dzwón woła
Pierwszy raz i raz drugi. Ludzie przybywają,

65 
Oddawszy Bogu ukłon, do ławek siadają

Żegnają się, witają sąsiadów. Już głosi
Dzwonek przy zakrystyi, iże się wynosi
Kapłan do Mszy najświętszej. Otóż kielich stawia,
Otwarł księgę, kłania się, konfiteor mawia

70 
Gloria, epistołę, wanieliją, potem

Dominus i orate niezbyt wolnym zwrotem
Sanctus, elewacyja, komunija, ite. —
Ludzie czynią westchnienia głośne, przyzwoite,
Już Msza święta skończona, ogień święty gaśnie,

75 
Zakrystyja zamknięta. Pan Fararz też właśnie

Gracyarum skończyli. Kolej na Boncyka,
On więc brzęka kluczami i kościół zamyka,
Niesie znów pęk na farę, bierze dwa piętaki
I zmyka znów do swoich, gdyż porządek taki.

80 
Tej chwili stary Draszczyk, kopidół, prócz tego

Mistrz zegaru kościoła, gdyż naciągacz jego,
Wlecze nogi ku wieży. „Dokąd to idziecie?” —
Woła Boncyk ministrant, — „naciągać będziecie?” —
„Pójdź zemną” — odrzekł Draszczyk, — „Golcowie już byli,

85 
A Banaś pójdzie jutro!” Idąc, otworzyli

Drzwi dzwonnicy. Tam stały wielkie czarne mary,
Obok mniejsze zielone i święty Jan stary;
Jego miejsce w kościele śród zachodniej ściany
Zajął obraz na płótnie ślicznie malowany.

90 
Minąwszy schody pierwsze, tam po lewej stronie

Drzw i do chóru; po prawej (ministrantów dłonie
Wiedzą, jaka to rozkosz!) dzwonów długie liny,
Które chłopców huśtały w wolniejsze godziny.
Jeszcze jeden schód w górę, tam ogromne belki

95 
Podpierały trzy dzwony: Pierwszy zwany „Wielki”

Odzywał się w niedziele i dni uroczyste;
Drugi zaś „na pacierze” zsyłał głosy czyste
Rano, w południe, wieczór, a trzeci płaczący,
Znaczył smutek i zwał się „Dzwonek konający.”

100 
Na wszystkich był dokoła napis po łacinie,

A gdy razem zagrały w miechowskiej nizinie:
Myślałbyś, że organy głos swój w niebo wznoszą,
To gromią, to żałują, to cieszą, to proszą.
Żadne dzwony nie dzwonią jak w miechowskiej farze,

105 
Czy budzą ogień w sercach, czy tłumią w pożarze!

W tylnej części dzwonnicy dziwa niewidziane!
Tam ręką tajemniczą ciągle obracane
Koła, kółka, kółeczka, tam sprężyny, haki,
Łańcuchy trzymające, trzymane, ład taki

110 
Jak w kościele lub zamku. Chłopiec stał jak w ryty!

Draszczyk widząc zdumienie, sprytnie pyta: „Czy ty
Nie wiesz, iż to jest zegar? Uważajno pilnie,
Jak bywa naciągany!” Tu uchwycił silnie
Żelazną korbę, przypiął gdzieś do jakiejś osi:

115 
Obraca, tu trzask, turkot, tu się z głębi wznosi

Po dwóch linach i kółku centnar w górę w belki
Zegar bije, grzmią dzwony, łoskot, huk tak wielki,

Jak w sądny dzień! Ministrant z strachu oddech łyka,
Woła! Draszczyk nie słyszy, ani on Draszczyka.

120 
Ustał grzmot, drży ministrant, lecz pyta ciekawie:

„A gdzież blat z godzinami?” Ów stojąc na ławie,
Wywija ręką, mówiąc: „Wszak do okien owych
Dążą długie wskazówki kółek zegarowych.”
W rzeczy samej ku szkole, ku farze i dworze

125 
Suwał zegar godziny światowe i boże.

Wspiął się w okno ku zamku: Otóż: usta, oczy
Rozdarł, widząc raz pierwszy świat nowy, uroczy;
Dotąd znał on go tylko z dębu Kónowego,
Nuż widzi obszerniejsze widnokręgi jego,

130 
Ale inne, jak opis Rektora we szkole:

Jak daleko wzrok sięga, widzi tylko pole,
Pole, las, niebo, śród nich wielkie Miechowice!
„Lecz te góry wysokie, czy to w Ameryce,
Które widzę za lasem bytomskim na prawą?”

135 
Pyta Draszczyka, ten zaś aż się łamie z ławą,

W śmiechu parska i mówi: „O, ty szkólny bzdura!
Wszak to wioska Radzionków, a to Sucha Góra:
Tam zaś dalej to Worpie, gdzie Wyplery siedzą,
Przy nich Drzezga, oddzielon wąską tylko miedzą.”

140 
„Wyplerka — nasi ciotka!” rzekł Boncyk i w stróny

Owe patrzy jak Kolomb po morzach pędzony.
(Bywały tam wesela, chrzciny, radośniki,
Dotąd tylko zostały w wspomnieniu pomniki.)
Chłopiec duma i patrzy. Draszczyk zaś z kieszeni

145 
Kurtki dobył oceli, próchna i krzemieni

Nabił fajkę tytuniem, klepie, dmucha, pali,
I znów z okna wskazując, ciągnie opis dalej:
„Widzisz tam las wysoki, płotem opasany?
To ogród Jegomości na sarny, fazany,

150 
Na indyki i pawie. Skoro dzwonek dzwoni,

Bierze ptastwo swój pokarm z koryt, z misek, z dłoni.”

„Znam ten dzwonek”, — rzekł Boncyk, — „bo kiedy pasamy
Na Wygonie za Częplem, na dźwięk uważamy,
Który, gdy się rozchodzi w lasy, pola, wiemy,

155 
Że już szósta dochodzi, podwieczórek jemy.

O tej porze stolarską drógą i miedzami
Idzie górników żółty rząd w kitlach, z butami
Na ramieniu, a z torbą pod pachą: z Plechówki,
Górników, Stolarzowic, Reptów, z Lazarówki

160 
Na Maryją Teresę, w Bobreckie i Kawa.”

Jeszcze dalej na lewą patrzy Draszczyk, stawa
Na samym skraju okna, wskazując ku lasu:
„Tam”, — rzekł — „musi być Rónot; od mojego czasu
Już tam niema kolędy, już wysechł Stok Wrzący,

165 
Stanął więc i młyn, przedtem wciąż klekotający.

Przy Ronocie Osiny, gniazdo Cębolisty.”
„Osiny?” — pyta chłopiec, patrząc na las mglisty, —
„Tam ci stąd moja matka, Hanka z Łukaszczyków!
W łonie lasów, śród ptastwa, pasterzy okrzyków,

170 
Śród ubóstwa i pracy wiek dziecinny zżyła,

Z owych lasów i z ojca ducha pieśni wzięła.
Wszak jej ojciec, mój dziadek na cymbałach grywał
Przy weselach lub chrzcinach, a do tego śpiewał
To wesoło, to rzewnie, jak się stósowało;

175 
Bez cymbalisty z Osin gościn nie bywało.

Jam nie zaznał ni dziadka, ni babki, Osiny
Raz tylko odwiedziłem w Szczerby urodziny.”
„Synku!" — odpowie Draszczyk, — „luboś nie znał dziadka,
Dziękuj Bogu, iż tamstąd była twoja matka,

180 
Boś miał dobrą!” To słysząc, obtarł oczy synek

Rękawem i pomyślał: „Wieczny odpoczynek!”
Draszczyk, wskazując na wieś, rzecze: „Jużeś wszędzie,
Zanim sługujesz do mszy, bywał po kolędzie;
Powiedz, czy poznasz, czyje w tej stronie mieszkania?”

185 
Chłopiec, by lepiej widzieć, dłonią wzrok zasłania

I liczy i mianuje: „Z gościńca w bok prawy
Stoi karczma Szkarotka, przed nią studnia, ławy,
Za nią Kruszyński, Czempiel, kmieć o jednem oku,
Tam Bułecka, co koniom chłopskim dwakroć w roku

190 
Szczególnie w Święty Szczepan, upuszcza posoki.”

„Tak jest!” — rzekł Draszczyk. — „Tam zaś, gdzie jarząb wysoki,
To Kocyba, tam Popczyk, a gdzie lipa owa
W cieniu swym kryje strzechy, tam chata stryjowa;
Tamstąd wyszły Boncyki z Marcina i Klarki,

195 
Małżonków bogobojnych. Nie znałem mej starki,

Wiem tylko, iż wykwitli z rodu kapłańskiego
I pośli za Marcina, Piątkiem nazwanego:
Piątek dziadka wychował. Za domem Boncyka
Mieszka chłopek Kurc Tomek, lub raczej Kortyka.

200 
Potem Markucik Miałki, co ma syna Franie,

Łamie skały w swem polu i ma pieniądz za nie;
Za stodołą ma wiśnie wzrostu olbrzymiego;
Znają chłopcy i wróble tór do raju tego.
Za Miałkim tylko przez płot do Koronowica,

205 
Gdzie Nastka i Marynka różowego lica.

Potem komin Rubinów, właścicielem Kóna,
Ale Kónową siostrą Rubinowa żona.
Nuż następuje Witek, Drzezga, Pałoszoński,
Z tych zagród wiedzie wąwóz dziurawy i wąski

210 
W szerokie, granic miejskich sięgające, jary.

Za Łaszczykiem rozkłada odwieczne konary
Konów dąb, jak stróż wierny statku największego:
W Miechowicach nad Kony niema bogatszego.
Co tam krów, koni, świni, gęsi, kur, czeladzi,

215 
Z którą się stary Wojtek we dnie, w nocy wadzi.

Stadnik, ogier, odyniec hałas powiększają,
Świnie kwiczą, psy wyją, gęsiory gęgają. —

Gospodyni umarła; druga przyszła z miasta,
Z nią porządek, bogactwo od dnia do dnia wzrasta.”

220 
„Skąd ty to wiesz?” — rzekł Draszczyk. — „Toć sąsiadka nasza,

Od niej nas dzieli tylko dom Adamca Stasia.
Otóż tam nasze miejsce! Wierzby i kasztany
Pokrywają zielenią dom podmurowany;
W bok ogród owocowy i z jarzyną grzędy,

225 
Przed oknami zaś pszczelnik, a porządek wszędy.

Ojciec nic nie dostali po dziadku, prócz brata;
Wszystko własna rąk praca przez tak mnogie lata.
Chciał dać Jegomość pola, lecz tatuś nie chcieli,
Możebyśmy w bogactwie niedobrze się mieli.”

230 
„Tak, tak,” — odrzekł kopidół, — „ja nic nie posiadam,

Wodę pijam, chleb śniady w pocie czoła jadam,
Ja Księdzu Jegomości meszne w worach znoszę,
Często w wozach, a jednak o nic Ich nie proszę.
Bóg dał zdrowie i siły, więcej nie pożądam;

235 
Ja się nie na bogatszych, lecz na tych oglądam,

Co ubożsi odemnie, i jestem kontenty;
Tak też podobno myśli twój ojciec Walenty.”
Ministrant aż szczęśliwy, że on ojca chwali,
Tak więc imion wieśniaków pasmo snuje dalej:

240 
„Przed nami mieszka Grochol, jego żona wdowa

Karczmarczyczka, bratowa Pawła i Sobkowa,
Co mieszka w Starym Dworze, dalej zaś Waloszczyk
Z Madejskimi i Fiślik, żyd karczmarz, nieboszczyk.
Tam na górce jest Karwiak, ma córkę Krystynę;

245 
Imię jego jest Szega, Karwiak z tej przyczyny,

Że do wsi przyszedł z Karwu. Przy nim się buduje
Jaksik Krawiec, u niego sukno się zstępuje.

Nuż statek Solipiwy, ale zaniedbany,
Bo gospodarz w arendzie gość często widziany.

250 
Supernok z swą Drabiną, Jęczmyk, potem Fara,

Za nią Krzonowa strzecha i stodoła stara,
Dalej Karczmarczyk Paweł i Bartek brat jego,
Co niedawno pochował Józefa swojego,
I Ukoszczyk; na końcu Latocha schuchrany,

255 
Jaki on, taka chata, już się walą ściany!”


„Synku”, — przestrzega Draszczyk — „ty ganisz zbytecznie,
A nie wiesz, czem ty będziesz!” „Ja?” — odrzekł statecznie, —
„Będę księdzem, a siostry pójdą do klasztoru!”
Tu milczał starzec, potem wskazując ku dworu,

260 
Rzekł: „Mogłoby być, jeśli ten dopomóc raczy —

Bo ojcowski majątek na to się nie znaczy!
Lecz skądże masz te myśli?” „Ja?” — ministrant na to —
„Jużci sługuję do Mszy niemal szóste lato,
Znam już ministranturę, umię dawać śluby,

265 
A reszty się douczę, mówił Golec z gruby.”


Tu Draszczyk, fajką grożąc, rzekł z uśmiechem: „Głupi,
Nie byłbym sobie myślał, żeś jeszcze tak głupi.
Ty się reszty douczysz? A cóż to masz w głowie?
Pytaj-no Karczmarczyka, on kościelny, powie,

270 
Co to znaczy być księdzem! On wie, co mówili

Nasz Jegomość ksiądz Proboszcz, ile się uczyli.
Patrz-no, jaki ich korpus, persona i głowa,
A jednak sami mówią, że ani połowa
Wszech nauk świata nie jest jeszcze w ich pamięci,

275 
A co kosztów, co czasu, o tem się nie święci

W twoim łbie, mój Nolbusiu! Lat dwadzieścia pono
Po szkołach miast rozlicznych proboszcza męczono,
Lat dwadzieścia! Pomyśl-no! Każdy rok kosztował
Sto talarów, prócz chleba z masłem! Czyś zmądrował,

280 
Co to znaczy? Sto twardych! Czyś już widział tyle?

Talary nie piętaki! Pewnie się nie mylę,
Że nie znasz ani miejsca, gdzie ich sto liczono.”
Chłopiec chwiał głową, że nie. „Chodziłeś z szkarboną,” —
Ciągnie kopidół dalej, — „kiedy w niej ofiara

285 
Spora się znajdowała, możno kwartał stara;

Ledwoś smyczył na farę, a ileż w niej było?
Kto wie, czyli pięć twardych; gdyby się więc wzięło
Dwadzieścia razy tyle, byłoby sto, ale
Jak wielki to jest pieniądz, ty nie pojmiesz wcale.

290 
Cóż dopiero tysiące! Wszak znasz Kazimierka

Niemczyka z Karwu. Ten człek nie wie, co rozterka.
Szczędził, szczędził, uciułał grosza gotowego
Siedemnaście talarów; prosił Orłowskiego,
By mu domek wystawił! Zaczęli fundować

295 
W myślach, rozmowach, potem doprawdy budować.

Najprzód doły na wapno i szopę na cegły
I coś jeszcze, i już się pieniądze rozbiegły!
Ona sprzedała kiecki, nawet zamotówki,
Ale wszystko daremno, nie stało gotówki.

300 
Niegdyś on miał pieniądze, teraz ma go nędza,

Ty masz płótno w kieszeni, a chcesz iść na księdza?”

„Tak więc będę kowalem! Ślęczkowa Marynka
Szeptała mi we szkole, iżby wzięli synka.”

Rozdrażniony rzekł Draszczyk: „Już mi zstąp z tej ławy,

305 
Bo im dłużej, tem głupsze z łba wysnuwasz sprawy!”


„Draszczyczku, już usłuchnę, lecz wprzód w stronę ową
Pojrzę, czy się rozpoznam z drugą wsi połową!”
„Patrz więc, gadaj, lccz spiesznie, b o mam mało czasu.”
Chłopiec spojrzał w we stronę Milkuckiego lasu

310 
Razem Rokitnickiego, skąd chodnik kościelny

Wodzi lud do kościoła w dzień święty niedzielny:
„Tamstąd, het w bok, na prawą siedzą Białasiki,
Sosiński, przedtem Niemczyk, Liberski, Gryczyki,
Łaszczyk czyli Haleniarz (zwan także Hebłotem,

315 
Skąd to imię, kroniki nic nie piszą o tem.)

Za Liberskim jest Piątek Franciszek, miechowski
Wójt, i Adam Kubański i mularz Orłowski
I Wermańczyk i Ludyk; przy nim jest ulica,
Prowadząca do Kóny, a przy niej Kubica.

320 
Naprzeciw Palwszkowie, a potem Barański,

Iż dla dworu pracował, zwan był kowal pański.
Tam mieszka już od wieków (niegdyś ładna, hyrska —
Mawia Ojciec), a teraz zwana stara Wyrska
Z mężem starszym jak ona; dwie ich krowy dojne,

325 
Wszerz i wdal najpiękniejsze, prowadzą spokojne

Życie przy właścicielach tak, iż nikt nie powie,
Czy są krowy u Wyrskich, czy Wyrscy przy krowie.
Od Wyrskich, Smacznej Dorki, gościniec już wiedzie
Do arendy; w kolendy bywają tam śledzie.

330 
Tam dwór pański! Jak pięknyż tustąd się wydawał

Drogę piaskiem posutą lamuje murawa.
Tam marstalnie, młyn, chlewy, stodoły, sypania,
A dom ów, który kasztan swym cieniem zasłania,
Tam pan kucharz z Teresią; pani Waliczkowa

335 
Codziennie na Mszy świętej, choć ciągle niezdrowa.

Tam mieszkanie Milera, pana Inspektora,
Tam Floryjan i Szymon, pierwsi słudzy dwora,

Ów wozi Jejmość Panią drobnemi koniki,
Szymon zaś Jegomości, w tyle siada Niki.

340 
Za tym domem jest drwalnia, pralnia i kurniki.

Nuż następuje zamek! Z przodu na altanie
Często w wieczór pogodny zasiadają Panie:
Jejmość wielmożna Pani i Waleska córka,
Z córkami Anną, Marją pani Inspektórka.

345 
Wszedłszy w pałac, na lewą mieszka Walek sługa,

W prawą pokój dla gości, a w środku sień długa,
Z której drzwi ku południu prowadzą do sali:
Tam państwo, mając gości, wzajemnie jadali.
Z sieni prowadzą schody, kobiercami słane,

350 
Ich poręczą — żelazne pręty wyzłacane.

W górze sala za salą, tam pięknie jak w niebie!
Mawiał mi Karol Burkat, tam pięknie jak w niebie!.
Ba i jam się przekonał, gdym był u Jejmości!”

„Czy i ciebie proszono między pańskich gości?”

355 
Rzekł Draszczyk — „Już zaś marzysz? Kiedyś w zamku bywał?”

„Bywałem, Moiściewy, gdym o biedzie śpiewał!
Rok czterdziesty i siódmy jest mi w pamięć wryty,
Tedy nie byłem chleba, ale płaczu syty!
Tatuś się rozniemogli, mieli złą chorobę;

360 
A za nimi mamusia; w tak nieszczęsną dobę

Dzieci stadko nie miało słusznej opatrzności.
Cóż więc radzić? Poszedłem prosić Jegomości
O pomoc, bowiem do nich każdy się udawał.
Jegomość mnie wysłuchał, wręczył grosza kawał:

365 
»Resztę«, rzekł, »prześlę jutro, gdyż znam ojca twego.«

Cóż się stało? Otóż więc lekarza swojego
Meizlibacha posyłał do ojca codziennie.
Tak przez niedziel dwanaście. Ja zaś nieodmiennie
Rano szedłem do miasta, a to z pańskim groszem,

370 
Nosząc leki w pudełkach, szklankach całym koszem,

Bo i matka leżeli, Rózia i Kostusia,
I Antońka, Jan, Ewa, i mała Lorusia.

Najprzód zasnęli matka! W dzień świętej Łucyi
Niośliśmy ich do grobu w smutnej procesyi.

375 
Potem umarła Rózia, a po długich mękach

Zgasła siostra Kostusia na ojcowskich rękach.
Uciekł doktór Meizlibach! Ludzie nas mijali,
Zdala tylko za płotem stojąc, mnie pytali,
Czyli jeszcze żyjemy. Jam codziennie nosił

380 
Z zamku obiad, drugiegom lekarza wyprosił:

Zaczął Heer nas odwiedzać, a jego biegłości
Zawdzięczamy dziś życie, oraz Jegomości.

Po chorobie rzekł ojciec: »Synu, idź do dwora,
A podziękuj za obiad, leki i doktora,

385 
Bo ja chodzić nie mogę!« Nie zastałem Pana;

Zawiedziono mnie w górę. Tam Jejmość ubrana
Z córeczką swą Waleską przy śniadaniu siedzi
I me kroki niezgrabne okiem matki śledzi.
Nic nie mówiąc, porwałem jej rękę z kołaczem

390 
I całuję porządnie, na połowę z płaczem;

Szarpnąłem i panienkę, całuję i stoję.
Snać dobrzem się popisał; śmiały się oboje,
Pani mówi: »Czyjżeś to?«, a ja zaś: »Boncyków!
Nasi wielce dziękują za przesłanie leków

395 
I za obiad!« Tu ona: »Czy wam smakowało?«

»Owszem, łaskawa Jejmość, ale było mało;
Ojciec z kretesem zjedli mięso, zgryźli kości,
Mówiąc: dzieci, tak trzeba, bo to od Jejmości!«
Tu znów śmiech! Pani mówi: »Któryż ci rok idzie?«

400 
Ja mówię: »Jedenasty.« »Niech tu ojciec przyjdzie,

Jak zdrów będzie, a teraz nie spadnij ze schodu,
Pozdrów ojca, a powiedz, niech mi pośle miodu!«

Ja pędzę ku domowi, aże pot się leje
I wszystko opowiadam. Tu ojciec truchleje,

405 
Wzdycha: »O ty trucizno, toć mi ukłon gładki!

O dzieci! cóż z was będzie? Widać, niema matki!«
I cóż miły Draszczyku, czy byłem we dworze?”

„Był” — rzekł — „o tobie jeszcze dziś tam mowa może!”
Nastąpiło milczenie, kopidół zdjął z głowy

410 
Czapkę, odgarnął z czoła włosy i do mowy

Żałobnej się tak zabrał: „Dobre było państwo
Wielmożni Winklerowie; wie o tem poddaństwo!
Za to ich Bóg nawiedzał smutnemi ciosami;
Otóż tu w tej kapliczce, tu pod kasztanami

415 
Spoczywa nasz Jegomość! Kochał nas jak siebie;

Panie, wieczne spocznienie racz mu tam dać w niebie!”

Znowu milczy, lecz smutek serce jego kruszy,
Nader gorzkie wspomnienia wznawiają się w duszy.
„O wy świata marności! wasz połysk uroczy

420 
Tak rozum bałamuoi i tak wabi oczy,

Tak rychłą, pewną sytość obiecuje duszy,
Iż was łatwo wnet złowić każdy sobie tuszy.
Ale chwytając, traci; znów chwyta i tonie,
A szczęście, łudząc innych, drwi przy jego zgonie!

425 
Jegomość miał wsi, lasy, huty, gruby, miasta,

(Pod Grundmanem majątek ciągle jeszcze wzrasta)
Mysłowice, Kujawy, miasto Katowice,
Rokitnicę, Włoszczyce, Mosznę, Palowice,
Łagiewniki, Sieroty, dalej Miechowice,

430 
Orzesze i Bóg wie co; sam zamek miechowski

Z ogrodami i grubą to jak posag boski!
A pomimo tych bogactw nie czul się szczęśliwym!
Podróżował z lekarzem i z swoim myśliwym
Jakimś Reichelt; snać szukał w świecie swego grobu,

435 
Jechał aż do Anglii, aby tam wyrobu

Lepszego się nauczyć cynku i galmanu.
Wszędzie mu się kłaniano, jak wielkimu panu,
Nawet jechał aż do Włoch, aże tam w Tryeście
W cesarstwie austryackiem, czy w Laibachu mieście

440 
Nagle umarł! Nie można wysłowić nikomu,

Jaki płacz, smutek nastał, gdy ta wieść do domu
Dostała się do córki i dostojnej żony!
Krótko potem był w trumnie wielkiej przywieziony.
Trumna była miedziana, ołowiem klejona

445 
I znów do drugiej trumny dębowej włożona.

Nie można było widzieć Jegomości ciała,
Nie wierzono, że umarł, śród ludu powstała
Pogłoska, że znów przyjdzie! Lecz kogo śmierć zdradzi,
Już nie przyjdzie, choćby mu wszystcy byli radzi.

450 
Dobry Panie, tyś umarł, ale z obcej ziemi

Serce nam twe wrócono, byś spał między swemi!”
Tak dumał stary Draszczyk, rosząc oczy łzami;
Serce jego się zrosło z temi wspomnieniami.
Jeszcze patrzy na zamek, pola i ogrody

455 
I ich wdzięki, a choć się śliczne zdały wprzódy,

Myślał teraz, że płaczą, bo serce płakało!
Porwał się więc, spostrzegłszy, jak szybko zmykało
Rano. W ziąw szy klucz wieży, spojrzał ku swej chacie.
Tu rzekł Boncyk: „Draszczyczku, ja wiem, gdzie mieszkacie:

460 
Za Wincentym Kortyką, Paweł Piecka, potem

Wasz domek, od Burczyków oddzielony płotem;
Naprzeciw Sikorowie, Ostrawscy, na górce
Stary Dwór, gdzie kościelny Michalski w komórce;
Za Sikorą zaś Łaszczyk, Lazarek, Pawleta,

465 
Tak mały, że gadają, iż jego kobieta

W łóżku grabiami szuka męża, gdy go budzi.”

Draszczyk pchnęł łokciem chłopca: „Co tobie do ludzi?
Patrz siebie!” Ten zaś dalej: „Tam Knebel, Mitula,
Jego dzieci Hipolit i starsza Pietrula

470 
Jeszcze chodzą do szkoły. Tustąd widać blisko

Walera i Banaśkę i stare Stawisko,
Przy niem szkoła.” „Dość tego,” — rzekł Draszczyk — „nadchodzi
Ósma; śpiesz się do szkoły, tak się pilnym godzi.”
Nie byłoć chłopcu miłe takie napomnienie,

475 
Lecz cóż robić? „Bóg zapłać” — rzekł — „za uwzględnienie,

Coście mieli dziś dla mnie; jak tatuś otworzą
Do pszczół, miodu kawałek i dla was odłożą.”
Zstąpił wolno ze schodu; tu liny zobaczył,
U jednej na chwil kilka jeszcze się zahaczył,

480 
Potem poszedł, by śniadać i pójść wczas do szkoły —

Ale zoczywszy jarzmo, nie cieszą się woły!
U starego Boncyka już było po kawie;
Siedział w cieniu kasztanów przed sienią na ławie,
Karmiąc ziarnem gołębie, wróble, kaczki, kury.

485 
Od wczorajszej gromady jeszcze jest ponury,

Mało mówi, zda mu się, jakoby świat w nowy
Kierunek się był udał. Nie mógł wybić z głowy
Konieczności, którą sam podpierał zdaniami.
„Otóż kościół — a runie! Tak też będzie z nami!”

490 
Dumał. Nagle wrzask ptastwa: pierzcha; chłopiec bieży

I czemprędzej rozprawia, że był dziś na wieży;
Mówi, co widział, słyszał, mówił o Draszczyka
Smutku z powodu losów Pana nieboszczyka.
„Synu, gdybyś ty wiedział, ileś ty utracił

495 
Przez śmierć jego!” — rzekł ojciec — „innych on wzbogacił,

Ciebie chciał uszczęśliwić! Chciał kościoły stawiać,
A otóż już jest w ziemi. Gdybym chciał rozprawiać
Jego życie i czyny, oraz powodzenie
Dawnych panów miechowskich, poznałbyś mój synie,

500 
Iż i w pałacach płyną łzy; Księga Mądrości

Mówi o losach ludzkich: »marność nad marności!«
Lecz idź teraz do kuchni, stoi tam na murku
Dzbanek z kawą i garnczek kiszonego żurku
I ziemniaki; jedz, co chcesz, a śpiesz się do szkoły!

505 
Da-li nam Bóg wieczorek pogodny, wesoły,

To pójdziem razem w pole. Tam pamięć odświeżę
I z kroniki miechowskiej cokolwiek powierzę.
Ty chowaj me wspomnienia starodawnych czynów,
Błąd i cnoty przeszłości są nauką synów.”

510 
Tymczasem Draszczyk widząc, iż już sam na wieży,

Wziął się za dusze zmarłych do zwykłych pacierzy.
On, co z współżyjącymi własne splata dzieje,
On zmarłymi zielony plan cmentarza sieje.
On ci dwóm pokoleniom zasuł oczy ziemią,

515 
Tam, czekając dnia sądu, już w pokoju drzemią.

Aleć nie, nie dnia sądu: jeszcze lata tego
Muszą martwi wstać z martwych do grobu nowego:
„Ci, co leżą — powstaną, a co stoi, padnie;
Któż to, co śpi w przyszłości, rozumem odgadnie?

520 
Kościół runie! Ja umrę!” Tak myśląc, zamyka

Wieżę; idąc do domu, łzy tajemnie łyka.



III.
Szkoła miechowska; lekcje poniedziałkowe; według zadania pana Rektora piszą dzieci: „Opis starego kościoła’’. Ks. Proboszcz odwiedza pana Rektora i z nim idzie oglądać cmentarz nowy na krzonowiźnie; plebanja miechowska; obiad na farze.


Droga szkoło, ty źródło szczęścia miechowskiego!
W tobie czerpał dziad, pradziad naukę dobrego,
Twoje ławy wycierał Karf i Bobrek cały,
W tobie z bobreckich lasów łyski się łupały;

W tobie jako z krzemienia ocel iskry budzi,

Ćwiczył sławny pan Rektor młódź na wielkich ludzi,
Nie dbając na pochlebstwa gnuśnych, ni na jęki
Karanych ciosem ciężkiej, lecz ojcowskiej ręki.
Szkoło, kolebko księży, sędziów i kramarzy,

10 
Sołtysów, ordynanców i gmińskich pisarzy,

Szkoło, ty lat dziecinnych tak słodkie wspomnienie, —
Teraz pole, gdzie twoje stały nam świątynie!
Nawet kościół, twój sąsiad, lipy i kasztany,
I kaplica i trumny z miechowskimi pany,

15 
I cmentarz i tysiące kostek z trumn szczątkami —

Opuściły te miejsca, zalane stawami!
Jedno ginie po drugiem! Z tej odmian powodzi
Choć niecoś potomności przechować się godzi.

Z wieży ósma odbiła. Słońce ogniem strzela,

20 
W okna szkoły miechowskiej ciekawie się wchyla.

W wyższej klasie przy pięciu niezgrabnie ciosanych
Stołach stoi po parze ław w lesie łupanych,
Na nich z tej stróny chłopcy, z tej dziewczęta siedzą,
Ci się kłócą, ci szepcą, ci śpią, ci chleb jedzą.

25 
Szkoła niezapełniona ani do połowy,

Większa część dzieci pasie na Brzezinach krowy.
W sieni, słyszeć, pan Rektór głośno rozmawiają.
Możno, będąc pisarzem gmińskim, wykładają
Prawa ludziom kłótliwym. Nuż do szkoły weszli,

30 
Natychmiast się szkolarze z grzecznością podnieśli,

Witają chórem: „Niechaj będzie pochwalony!”
Pan Rektór, snać głęboko jeszcze zamyślony,
Mówi z cicha: „ Na wieki” i pijuskę kładzie
Na stół, na którym w przykrym dla szkolarzy ładzie

35 
Leży tęgi lyskowiec, papior, nożyk, piórka,

Kalendarzyk, nożyce. Lorka, jego córka,
Ma ten stół w swej opiece. Jak codziennie bywa,
Szkoła modli się wprzódy, potem z skrzypką śpiewa
Głosy wiejskiemi: „Kiedy ranne wstają zorze... ”

40 
On po pieśni łysinę chudą ręką orze

I tabaczki zażywa, kicha, a: „Na zdrowie!” —
W harmonii miechowskiej szkoła mu odpowie.
Po tych ceremonijach pan Rektór siadają,
Jakieś papióry, pisma wolno rozkładają,

45 
Oddmuchnąwszy pozornie wprzód ze stołu śmieci,

Potem mówią łaskawie: „No, uczcie się dzieci!”
Słysząc miłe zlecenie, dzieci się rzuciły
Do książek przewracania i jak zanuciły
Ów wrzask pełen uroku, co aż w niebo woła,

50 
Toć i ślepy za słuchem trafiłby, gdzie szkoła.

Ci się młócą książkami, ten suszone kłaki
Zamienia na kukiełkę, lub na placek jaki.

Tam sąsiad nić guzików sąsiadom wskazuje,
Tam dziewczyna przed drugą piórka swe rachuje;

55 
Inni za łby się doją; ktoś to ganiąc, przeto

Głośno krzyknął zdradziecko: „Panie Re... ale to...”
Pan Rektór podniósł głowę, zdało się że drzemał,
Ale jak król swe berło, dzielnie prącik trzymał
I rzekł: „Dosyć uczenia! Wprzód nim rozpoczniemy

60 
Now e tydnia lekcyje, krótko powtórzymy,

Czegośmy się w tygodniu zeszłym nauczyli;
Bo bez repetycyi, gdzież-byśmy to byli?
Jest przysłowie: powtórzyć nigdy nie zawadzi.
Łatwiej głowę rozłupi, kto dwa kliny wsadzi.

65 
Zacznijmyż więc od wiary! Powiedz, Jędrzej Żyła,

O czemże to w sobotę z biblii rzecz była?”
„Panie Rechtór, joch nie był, bo nasi działali!”
Ciężko westchnął pan Rektór, szkolarze się bali!
Potem dodał: „Leniwcy, z was się nic nie dowiem,

70 
Więc, com w sobotę mówił, dziś raz jeszcze powiem.”

Tu zaczął opowiadać tak śliczne powieści,
Że z nich dotąd niejedna w pamięci się mieści.
Znowu zażył tabaczki, kicha, a: „Na zdrowie” —
W miechowskiej harmonii szkoła mu odpowie.

75 
Zadowolnion z grzeczności, rzekł: „Teraz pójdziemy

Do Śląska! Co tu wiecie, zaraz zobaczymy.
Piotr Łukaszczyk, pójdź, przystąp z wskazówką ku mapie,
Pokaż Śląska granice!” Łukaszczyk aż sapie
Pod ciężarem swych nauk i rzekł: „Śląsk graniczy

80 
Kole okna na Wrocław; to naród rolniczy;

Kole pieca jest Polska, a tu kole ziemi
Rzeka Bałtyk; gdzie pokład, rozciąga się z swemi
Odnogami olbrzymia góra.”

Tu coś gwizdło, coś jękło! Już Łukaszczyk siedzi,

85 
Czy się ręka Rektora jeszcze dźwignie, śledzi.

Skończono powtarzania! Pan Rektór siadają,
Wziąwszy aktów stós gruby, karty przewracają,
Z westchnieniem mówią: „Dzieci możnoście słyszały,
Co w wczorajszej gromadzie gminy obradzały:

90 
Będziem kościół rozwalać, już dla nas za ciasny,

Nowy nam wybuduje Państwo na koszt własny.
Abym się więc przekonał, że te mury święte
Nie zejdą wam z pamięci, chociaż będą wzięte
Z oczu waszych, że zawsze pamiętać będziecie,

95 
Jaki był nasz kościółek, tak teraz weźmiecie

Tabulki lub spisewnik i tak napiszecie:
»Opis starego we wsi miechowskiej kościoła
Przed jego rozwaleniem.« Mnie mój urząd woła
Do bardzo ważnej pracy. Piszcie, nie szeptajcie,

100 
Wiele mam do czynienia, więc nie przeszkadzajcie!

Banaś Bartek, zapisz tych, co się oglądają.
Boncyk, twój ojciec, kmotr mój, także pszczoły mają,
Ty więc znasz się na rzeczy, idź mi do ogrodu,
Ale nie tu, gdzie agrest już dojrzewa, z przodu,

105 
Lecz tam dalej ku ulom, a gdyby się pszczoły

Roiły, przyjdź natychmiast powiedzieć do szkoły!
Krzon Julka, ty nie lubisz męczyć się pisaniem,
Idź, ma Pani cię poślą na pole z śniadaniem.
Łaszczyk Wawrzyn pewno się ciężko nie rozgniewa,

110 
Gdy go poślę do kuchni uciąć Pani drzewa.

A wy piszcie, a pięknie, by się podobało
Księdzu, gdyby do szkoły przyjść im się zachciało!”
Tak oddawszy komendę szkoły Banasiowi,
Widząc , iż do pisania wszystcy już gotowi,

135 
Zaczął pisać pan Rektór, czytać — i — i drzemać.

Banaś, zamiast w karności swych poddanych trzymać,

Zaczął dzieciom chleb zjadać. Dziewczyny się kryły
Pod ławy i na dylach swe sztyfty brusiły,
Inni na żeleźniaku. Niektórzy pisali,

120 
Pisząc, znowu ścierali, znów pisząc, szeptali:

„Pokaż, coś ty napisał!” Większa część nie miała
Nic na piśmie prócz słowa: Opis; snać widziała,
Jaki kościół; ipocóż go z trudem opisywać?
Pan Rektór się obudził, powstał, zaczął ziewać,

125 
I spojrzawszy na dzieci sprytne jako lisy,

Spamiętał się, że piszą zadane opisy.
„Wypler, czytaj, coś pisał!” Wypler blady wstaje,
Czyta : „opis” i milczy, szczęśliw, iż nie łaje
Pan Rektór, choć on milczy, wszak próżna tabliczka.

130 
Ów zażyw szy tabaczki: „Tekla Karczmarczyczka,

Czytaj!” Wstała i milczy. — „Eduard Nastańczyk!”
Także milczy. Pan woła: „Marjanna Wermańczyk!”
Cichuteńko we szkole! Nuż zniecierpliwiony
Bierze pan Rektór z stołu kij już rozszczepiony

135 
I znów woła: „Cichowski!” Ten wstał bez bojaźni,

Gotów jak do gorącej, tak do zimnej łaźni,
Czyta: „Opis kościoła, a na jego wieży
Jest krzyż, ale jest ten krzyż i na małej wieży
I krzyż też przed kościołem!” Milczy. Już to liże

140 
Rektór pedagogicznie kijem jego krzyże.

„Czempiel Janek!” Ten wstaje, blado się zafarbił,
Ramię stawia, coś dźwigać gotów, plecy zgarbił,
Jednem wgląda na łyskę, w pismo drugiem okiem,
Czyta wolno z oddechem częstym i głębokim:

145 
„Opis. Tam grają Rektór palcami w niedziele;

I są myszy; ale jest odpust przy kościele.”
Tu coś gwizdło, coś jękło! Czempiel Janek siedzi,
Czy się ręka Rektora jeszcze dźwignie, śledzi.
Ten zaś westchnął i woła: „Gryczyk, czytaj!” Wstawa,

150 
Drży, a z nim aż się trzęsie cała chłopców ława.

Czyta: „Opis kościoła. Ale są na dachu
Dziury,” i przestał czytać. Nuż we wielkim strachu
Że go łyska nie minie, rzekł: „Jam pisał, ale
Dzieci ławą ruszały, więc nie mogłem wcale!”

155 
Pan Rektór woła: „Banaś, jakiż to porządek?”

Ten uniewinniając się, skarży: „To Jarząbek:
Był najgorszy; on ciągle krywał się pod ławki
I innym opowiadał, że na wieży kawki,
Sowy i mnóstwo wróbli mają gniazda; z wieże,

160 
Skóro kościół rozwalą, on te gniazda zbierze!”

„Wy hultaje!” — rzekł Rektór, przyczem jego łyska,
Młóci plecy Jarząbka, z groźnych oczu pryska
Ogień gniewu. „Hultaje!” z gorzkością powtarza;
„Pójdę ja jeszcze dzisiaj do księdza Fararza,

165 
Wszystko powiem! Niecnoty! wy uszanowania

Najmniejszego nie macie, nie macie uznania,
Jakto świętym jest kościół, jakby płakać trzeba
Nad jego rozwaleniem! Wam tylko dać chleba
I żuru i kartofli, o więcej nie dbacie,

170 
Wam cić jedno, czy macie kościół, czy nie macie!”

Jeszcze w szkole nad sztyftem wszystko wciąż ślęczało,
Kiedy się Boncykowi w ogrodzie zdawało,
Iż brzęk pszczół bardzo głośny; spieszy więc do szkoły,
Szepta w ucho Rektora: „Już się roją pszczoły!”

175 
On się zbliża ku oknu; wkrótce mówi: „Dzieci,

Jak to pracowitemu szybko dzionek leci!
Niedaleko południe! Więc do domu idźcie,
Alem i jutro liczniej na lekcyje przyjdźcie.
Zmówmy jeszcze paciorek!” Nuż wszystcy wstawają,

180 
Już nikt nie drży, nie płacze, wszyscy się żegnają

I modlą się. Pan Rektór, mówiąc pacierz, słucha,
Czy brzęk roju dochodzi aż do jego ucha.

Już dognali do Amen, bo pocóż czas trwónić?
Wszak ci mędrzec powiada: trzeba szczęście gónić; —

185 
Ten więc szuka biblijki, ów gdzieś trepy zgubił,

Lecz długiego szukania pan Rektór nie lubił,
Rzekł więc: „Idźcie!” Ci głodni, jak szlacheckie charty,
Już na pamięć trafiają, gdzie wychód otwarty.
Lecz jeszcze sęk: Ci chłopcy, co w czapkach chadzali,

190 
Nie wieszali na kółkach, lecz je w kąt miotali.

Zawsze więc grobla czapek drzwi zatamowała,
Jakiż sprask, gdy hałastra tę groblę kopała!
Już znaleźli, co chcieli, już to próżna szkoła,
Już twarz pana Rektora, dotąd niewesoła,

195 
Jest pogodną, skoro wszedł do bujnego sadu;

Aleć tam, chociaż bada, — roju ani śladu!
Jednak wdziewa na głowę, jak zwyczaj bartnika,
Sitko pszczelne i z szopy małego pszczelnika
Bierze żerdź długą, cienką, do niej przywięzuje

200 
Przetak; tak uzbrojony, na rój pszczół czatuje.

Stoi z żerdzią i myśli: „Dla roju odwlekę
Inne prace!” i mruczy pieśń: „Kto się w opiekę.”
Czeka, wygląda, słucha, smutnie westchnął: „Poszły,
Nim mnie śród burzy szkólnej głosy roju doszły!”

205 
Niezbyt chlubny był dzisiaj dla bartnika popis,

Który zdejmując sitko, rzekł: „Nieszczęsny opis!”
Tu zaskrzypła w zawiasach furteczka ogrodu.
Rektór nadstawia ucha, a stąpanie chodu
Słysząc, wyszedł naprzeciw. Już postać otyła

210 
I wysoka, znajoma, w ganek się wtoczyła.

Niskie, krzywe trzewiki nogi jego kryły
I spodnie jakieś szare (niegdyś czarne były)
I kitelka płócienna (on ją ma za białą)
Stanowiły przychodnia garderobę całą.

215 
Na głowie coś by czapka, a na twarzy znaczki

Dość często używanej przemiłej tabaczki.

W prawej trzymał parasol, ogromny, czerwony,
Dostarczający cienia, a gdy deszcz, ochrony.
To ksiądz Proboszcz! z nim bieży mała postać pieska,

220 
Postrach to kur i kaczek, on ją zwie: Fineska.


„Ach! kłaniam się, ach, witam Księdza Jegomości!” —
Mówi Rektór, — „Ksiądz rzadko w domku moim gości,
Którymż miłym powodom...?” — „ A co tam ukłony,
Mój panie organista! Wszystkie wozy Kóny

225 
Zwożą dzisiaj od Maja stare drzewo z gruby,

Od maszyny Trolowej: klamry, gwoździe, szruby,
Belki, krokwie, szędzioły, łaty, tam na nowy
Cmentarz; tak więc nadzieja, iż wkrótce gotowy
Będzie zatymozasowy kościołek. Ogrodnik

230 
Stimer już drzewmi zdobi ku kościołu chodnik;

Kuźnia, majster mularski, już zaczął murować
Wąskie mury pod przycieś, a kościół budować
Zaczną jutro, najpóźniej pojutru. Ja z pola
Idąc, widzę w zagrodzie Krzona ludzi hola!

235 
Pójdźmy pracę obejrzeć, wszak my gospodarze

Parafii: Pan w szkole, a ja zaś na farze.
Trzeba ludziom doradzać, a tak dowód damy,
Że się o honór boski z innymi staramy.
Jakie nasze życzenia, tak niech jest zaczęte

240 
Dzieło nowej budowy, wszak i pismo święte

Mówi, jeżeli domu sam Pan nie zbuduje,
Pewno nad nim daremno rzemieślnik pracuje!
Jużcić blisko południe, lecz gdy zobaczymy
Cmentarz, potem na farze mierny obiad zjemy.”

245 
Pan Rektór z uniżonym ukłonem przyjmuje,

Po lewej Jegomości z furtki występuje,
Ale nie bez tęsknego na ul oka rzutu.
Idą. Jegomość woła: „Hej, Fineska, tu, tu!”

Z szkoły wiedzie głęboki węwóz na Stawisko,

250 
Po lewej ogród szkólny, po prawej płocisko

Z tyk sosnowych, to smutny ogród nieboszczyka,
(Co się w lesie obwiesił) starego Łaszczyka
I Włocławskich. Z Stawiska przez cmentarz i mosty
I gościniec do Krzona wiedzie chodnik prosty.

255 
(Krzonowiznę kupiło Państwo za grosz spory.

Słusznie chłop dużo żąda, gdy kupują dwory!)
Za stodołą tam ludu mnóstwo się uwija. —
Kuźnia, tuląc ku ustom białą gałkę kija,
A w drugiej mając mapę z rysami kościoła,

260 
Topi myśli w papiórach. Tu ktoś za nim woła:

„Ach! szczęść Boże!” — Pogląda i Panom się kłania,
Razem Księdzu kościoła rys grzecznie odsłania,
Mówiąc: „Bardzo pomyślne przyjście Wielebności,
Byłem już razy kilka dziś u Jegomości,

265 
Lecz w domu nie zastałem! Niech się Ksiądz oświadczy,

Czy się Księdzu kościoła rys podobać raczy?
Oto są trzy obrazki: ten — to fundamenta,
Ten zaś: część wnętrzna domu, przez środek przecięta,
Trzeci — to kościół zewnątrz. Cóż, czy się podoba?”

270 
Na obraz poglądają ksiądz Proboszcz. „Chudoba

Wielkać to dla Miechowie, lecz za czas niedługi,” —
Mówi Ksiądz, — „stanie kościół nasz wspaniały drugi,
Więc cóżbyśmy ganili? Lecz gdzież będą dzwony,
A gdy kościół tak niski, gdzież miejsce ambony?”

275 
„Proszę Księdza,” — rzekł Kuźnia — „dzwony będą miały

Swoją szopę, tak głośniej przez wieś będą brzmiały;
A zaś w celu kazania ambonkę się zrobi,
Miejsceć bowiem nie Księdza, lecz Ksiądz miejsce zdobi.”
„Dobrze,” — odrzekł ksiądz Proboszcz, — mnie tam mówić łatwo,

280 
Ojcu wszędzie jest dobrze, gdy mówi z swą dziatwą.

Pójdźmyż do pracujących!” Na zielonej równi
Obrabiają przyciesi i składają główni
Majstrowie wiejscy, Waler, Grabara, Grabowy
I Koruga; pod przycieś mur już wnet gotowy.

285 
Ci murują, ci rąbią, noszą wapno, cegły,

A Kuźnia, co w mularstwie i ciesielce biegły,
Tych i owych dogląda; ci się z pracą śpieszą,
Iż budują dom boży, stąd się wielce cieszą.
Ze starego kościoła Anioł Pański dzwonią,

290 
Wszyscy modlą się, milcząc, potem szczerą dłonią

Żegna się Proboszcz z majstrem, a tak w miłej parze
Idą Proboszcz z Rektorem na obiad ku farze.
W cieniu wiecznego klonu stoi uczajony
Domek farski przed dziesięć latmi obielony;

295 
Świdrzy czterma oknami na chlewy i stajnie,

Na gołębnik, podworek, w którym jednostajnie
Maciora z prosiętami i liczne cielęta,
I psów na pół tuzina we zgodzie się krzęta.
Kto śród tych faworytów dojdzie aż do sieni,

300 
Wpadnie w zawsze otwarte usta gospodyni.

Godność tę wciąż piastuje najstarsza służąca,
Koty, psy i prosięta rozumnie karmiąca.
Wówczesną się zakochał Polak Podmorański,
Odtąd chudszym się stawał stół bydła i pański.

305 
Gdy do sieni wstąpili ksiądz Proboszcz z Rektorem,

Witały się z Fineską szczekającym chórem
Filax, Melas i Nero! „Ha, Fineska szczeka!”:
Woła i drzwi otwiera gosposia Rebeka.

„Obiad dawać,” — Ksiądz mówią — „obiad, bo mam gości!

310 
Uwinąć się, nie czynić mi nieprzyjemności!”

„Już zaś goście!” — bąknęła Rebeka pod nosem,
A mierząc organisty osobę ukosem,
Drzw i zatrzasła. Panowie wstępują w stancyją
Z Fineską, a psy inne drapią drzwi i wyją.

315 
Ksiądz Proboszcz się stósują do swego porządku,

Kładą na stół parasol, chustkę, czapkę; w kątku
Jest leżysko Fineski. Zaś między oknami
Stoi szafka, a na niej atrament z piórami,
Listy, akta, brewijarz, chleb, masło i szklanki,

320 
Flasze z piwem i winem, grzebień, filiżanki

I kamionka z tabaką. Dobrzy gospodarze
Wszystko mają pod ręką, tak też jest na farze.

„I cóż, Panie Rektorze? — Lecz niech Pan usiędzie,” —
Mówią Ksiądz, — „ bo obiadek wkrótce gotów będzie.

325 
I cóż widzi się Panu, będziemyż-li mieli

Kościół zatymczasowy do drugiej niedzieli?”
Wśród tych różnych zapytań Ksiądz chodzą, szukają
Czegoś; znaleźli! Otóż dwa kubki stawiają
I dwie szklanki na stole; suchemi koniuszki

330 
Modrej chustki do nosa wycierają muszki

I brud z szklanek, wszak miłość do cnoty czystości
Winn a szczególnie zdobić księdza Jegomości.
Nalewają do szklanek piwa, a kwaśnego
Wina w kubki wlewając, proszą gościa swego,

335 
By pił, co się podoba. „Choć już obiad czeka

Lecz zagrzejmy żołądek!” — Tu idzie Rebeka:
„Proszę Księdza, dać szperki dla nas do kapusty,
Oraz czeski na ocet!” Z zmarszczonemi usty
Powstał Ksiądz, a bąkając: „Takie mi zgorszenie

340 
I nieprzyjemność czynić!” — otwiera do skrzynie,

Stojącej podle stołu. Jak w szafach apteki
W słojach, słojuszkach, pudłach, garncach pachną leki,

Pomoc dla chorób ludzkich, tak do owej skrzyni
Ucieka się w swej biedzie farska gospodyni.

345 
Tam jest miejsce dla szperki, sadła, cukru, kawy,

Tam sól, pieprz i konfekta, tam stołu przyprawy.
Odciął kawał Jegomość i podał Rebece,
Zatrzasł, zamknął, potrzymał klucz w swojej opiece.
Piją wino i piwo, głośno rozmawiają,

350 
Ćwicząc się w cierpliwości, na obiad czekają.

Nim się mięso dowarza, a pieczeń dopieka,
Nakrywa stół obrusem powolna Rebeka,
Pyta oraz, czy kawę po obiedzie wnosić?
„Tak jest.” „Więc muszę Księdza już o cukier prosić.”

355 
Powstał Ksiądz, a bąkając: „Takie mi zgorszenie

I nieprzyjemność czynić!” — otwiera do skrzynie,
Utłukł cukru kawałek i podał Rebece,
Zatrzasł, zamknął, potrzymał klucz w swojej opiece.
W sławnej farze miechowskiej dwaj panowie siedzą,

360 
Rozmawiają i piją, żw aw o obiad jedzą.

Powstał wreszcie pan Rektór i mówi: „Choć szkoły
Niem a dziś popołudniu, (wszak lato), lecz pszczoły
Możno się uroiły, śpieszę w ul je wsadzić,
O kościołach zaś możem później jeszcze radzić.

365 
Uniżnie dziękuję za obiad i przysmaczki!”

„Ach co!” — rzecze Ksiądz, — „proszę powoniać tabaczki!“
Zarumienioną niesie twarz Rektór ku szkole,
Ksiądz Proboszcz i Fineska udali się w pole.

„Co za dobra księżyna!”: tak z sobą rozprawiał

370 
Pan Rektór, gdy się przez most na cmentarz przeprawiał, —

„Takiego, choćbym długo żył, nie będziem mieli!
To szczerość nadzwyczajna; wszystko z człekiem dzieli,
Wszystkich kocha, on wszystkim wierzy, jako bratu,
W tem tylko sęk, iż nie wie, jak się kłaniać światu.

375 
On nie dzieli z innymi brzydkich świata błędów,

Nikomu stóp nie liże, nie szuka urzędów.
Nie jestcić krasomówcą, ale z serca mówi,
Niepolerowanemu on dyjamentowi
Jest podobien. Trzydzieści lat oto dochodzi,

380 
Odkąd wespół ipracujem dla starych i młodzi,

A myśmy z sobą w zgodzie, ba, nawet w miłości!
Któryż u Księdza Rektór, często jak ja gości?
Lecz nie zna gospodarstwa, a to go zabija.
On za robotnikami zawsze się uwija,

385 
Wszędzie wgląda i myśli, że sam wszystko widzi,

A jednak go najgłupsza kobieta oszydzi.
Chlebem, piwem, śledziami na polu futruje
Ludzi, w jesień przedawa, na wiosnę kupuje;
Pieprz zamyka, a zatem do sypań, stodoły

390 
Obce i zawsze głodne chodzą paść się woły.

Kto wie, ile gotówki jest w jego szkatuli?
W śmierci możno nie będzie miał całej koszuli!”
Tak myśląc, doszedł Rektór aż do swojej szkoły.
Słysząc zaś, iż się żadne nie roiły pszczoły:

395 
„Toć już dzisiaj po wszystkiem!” rzekł i na kanapie

Wyciąga ciężkie członki, śpi i zdrowo sapie.



IV.
Starego Boncyka opowiadanie o Grundmanie, Goduli i Winklerze; o dawnych nauczycielach miechowskich; ślaczek we zrębie; odwiedziny u Wyplerów; opowiadanie o Iesie; o Mleczkach, dawnych właścicielach Miechowic; groźne sceny na cmentarzu; ks. Proboszcz i p. Rektór.


„Synu”, rzekł stary Boncyk, „już chłodniej na dworze,
Muszę iść w pole wejrzeć, jak mi stoi zboże;
Jeśliś już jest gotowy z twem zadaniem szkólnem,
Pójdź ze mną, a oddychaj znów powietrzem polnem!”

Syn pod stół rzuca wózek, który właśnie strugał,

Powstał, patrzał na ojca i niewinnie mrugał.
Idą. Tu ku zapłociu po lewej mijają
Adamca, Lipę, Slęczka; po prawej mieszkają
Leszowice Błażeje. (On ma żonę Kasię

10 
Jedynaczkę po wdowie Dorce.) Stąd mija się

Wąwóz Wojciecha Kóny; potem w małem kole,
Idąc chodnikiem pańskim, wychodzi się w pole.
Tam stoi śród gęstwiny stara pańska gruszka
Jak śród czerstwych prawnuków zgrzybiała staruszka.

15 
„Widzisz tam krzaczek w miedzy?” — rzekł Boncyk do syna, —

„W lewą sieje Kornowicz, w prawą się zaczyna
Nasze pole, com najął od Państwa. Tam lasy,
Którem ja w pień wyrąbał, szumiały przed czasy.
Krzaczek ów — to ostatnie tych borów pamiątki.

20 
Tam ja, matka i siostry twe w Zielone Świątki

Wychodziliśmy wspólnie zaraz po nieszporze.
Wielka część wsi przepędza te piękne dni boże
W mieście; tam jedzą, piją, tańczą, w kostki grają,
Albo się psotom mieszczan głupio przyglądają!

25 
Jam nigdy nie pochwalał takiego zwyczaju,

Jam z twoją matką, z wami wychodził do gaju;
Tam w cieniu świerków, sosien i białej kaliny
Jedliśmy śniady kołacz; w wieczór odwiedziny
Bywały u Wyplerki ciotki; przeciec temu

30 
Niedawno, więc pamiętasz?” Chłopiec ojcu swemu

Spojrzał w oczy i milczał, gdyż mu się zdawało,
Jakby oko i serce ojcowskie płakało,
Dodał bowiem: „Te lasy teraz pług mój orze,
Matka w ziemi! Lecz święte są wyroki Boże!
 

35 
Choć w Soboty Świąteczne zdobić dom zielenią

Daw nym już jest zwyczajem, choć przed naszą sienią
Stały gałęzie lipy, kaliny, a wianki
Wewnątrz ściany zdobiły z ruty, macierzanki,
Aże dom pachnął; choć się drzewa aż bieliły

40 
W naszej zagrodzie kwitnąc, a pszczoły nuciły

W miłym brzęku swe dumki; jam jednakoż z wami
Lubił wychodzić w pole. T ak idąc miedzami
Między zbożem wysokiem, którem wiatr powiewał,
Byłem z wami szczęśliwym, tom na celu miewał,

45 
Byście, gdy mnie nie będzie już pomiędzy wami,

Miały po mnie pamiątkę, myśląc: dotąd z nami
Często ojciec chodzili, tu nas nauczali,
Byśmy w spólnej miłości zawsze się zgadzali! —
Synu, pamiętaj na to; moje napomnienia

50 
Możno będą w twem życiu najmilsze wspomnienia.

Ale musisz się uczyć, by coś było z ciebie!
Nie bądź, jak ja, górnikiem, który w ziemi grzebie,

Który życia połowę zżyje w jej ciemności,
Z czego chleb mają Pany, on zaś tylko ości.

55 
Rolnikiem być nie możesz, bo nie mamy pola,

Wszystko, co ja obsiewam, jest najęta rok;
Na rzemiosłaś za słaby. Najlepiejby było,
Gdyby się jak najwięcej w szkołach nauczyło.
Stąd dróga do wszystkiego. Widziałeś Grundmanna,

60 
Co jest pierwszym urzędnym u naszego Pana?

On nie jest szczep pałaców, lecz z rodu niskiego,
A jednak do godności stopnia wysokiego
Wyniósły go zdolności i potęga ducha.
Jego rady nietylko nasz Jegomość słucha:

65 
Znając go aż w Berlinie na królewskim dworze,

Tam świat jemu się kłania, wiedząc, co on może!
A skądże to? ze szkoły! Uczył się, pracował,
Za to plony stokrotne pilności żniwował.

A skądże nasz Godula? Z Ballestrema sługi

70 
W krótkim czasie się wykluł graf Ballestrem drugi.

Umiał czytać i pisać, szczędził i kupował,
Jednę miał tylko rękę, a światem kierował!
Gdzie w bytomskim powiecie jechał szereg długi
Wozów, koni, zgadł każdy: Godulowe cugi.

75 
Wiedział, jak użyć ziemi, bydła, ludzi, świata;

Kto się nie bał Goduli, bał się jego bata;
Jego rozum i praca były te zagony,
Z których na podziw świata żął swe milijony.

Tak samo nasz Jegomość, (daj mu niebo Panie!)

80 
Jego to powodzenie podpiera me zdanie

O potrzebie nauki. On nie z naszej ziemi,
On z cesarstwa pochodził. Zdolnościami swemi,
Pilnością i nauką tak się był odznaczył,
Iż go urząd górniczy wnet uwzględnić raczył.

85 
Przeszedł szkoły górnicze, potem kuł perlikiem,

Był pisarzem, szychtmajscrem, stał się powiernikiem,
Wreszcie zięciem Kalidy. A gdy śmierć nieczuła
Z pierwszych więzów małżeńskich rychło go wyzuła,
Ożył duchem i sercem dla przyszłych swych czynów,

90 
Żeniąc się z Marją, wdową Pana z Arezynów.

Bóg sam złączył te serca, gdyż od tego związku
Błogie czasy zakwitły ludom w Górnym Śląsku.

Lecz cóż szukam przykładów, mając je w bliskości?
Synku mój! Ile trzeba korzystać z młodości,

95 
Jak to nauk pilnować, podwiel czas do tego,

Możesz czerpać dowody z losów życia mego.
Bracia mego dzieciństwa i mojej młodości
Dawno już w ciężkiej pracy wyniszczyli kości —
A ja żyję, bo niecoś nauk się zaznało;

100 
Stąd się lżej, jak koledzy, na chleb pracowało.

Lichutenkać nauka, bo choć tatuś chcieli
Niedziw krwią serca płacić, byle tylko mieli
Ze mnie syna, co umie pisać, w książkach czytać:
Lecz któż się w owych czasach mógł szkoły dopytać?

105 
Po wsiach szkół nie bywało, bo nauczycieli

Rząd nie miał, więc nie posłał, a ludzie myśleli,
Że dla dzieci wystarczy dwie, lub trzy z »Wyboru«
Litanije mieć w głowie. Na to więc dozoru
Nie szukano daleko. Do starej Miemczyczki

110 
Chodziło nas kilkoro: ten przyniósł »Kantyczki«,

Ten »Wybór Częstochowski«, lub »Kancyjonały«
Miemczyczczyne nauki mało skutkowały,
Gdyż swą mądrość i chwile mnogim poświęcała
Pracom; aż do południa wciąż zażegnywała

115 
Dzieciom oczy i brzuchy; o dalszej godzinie

Żur i bulki warzyła zgłodniałej rodzinie.

Po południu, gdy więksi udali się w pole,
Wnukom głowy grzebieniem czyściła przy stole
I nas czytać uczyła. Jej umiejętności

120 
W czytaniu były: »Pieśń o Boskiej Opatrzności,«

Litanija o Pannie Najświętszej Maryi;
Tej nas ucząc, śpiewała w znanej melodyi,
Nie znając bowiem liter, wbijała śpiewaniem
W pamięć rządków znaczenie, to zwała czytaniem.

125 
Kto przy niej nie rozłupił rozumu tępego,

Kładał głowę pod kliny krawca Ostrawskiego.
Wielu z nas z tych dwóch źródeł naukę czerpało,
Lecz tam oprócz czytania nic się nie słyszało.
Do spowiedzi mnie pierwszej matka gotowali,

130 
Z nimim szedł do Częstochów, tam mnie zapisali

Księża w bractwo szkaplerza; a u Komunii
Świętej pierwszej w bytomskiej byłem parafii
U Ojców Minorytów, którzy matkę znali;
Chodząc bowiem po kweście, u nas też bywali.

135 
Od roku dziesiątego biegałem z niejakim

Hatlapą z Rokitnicy, rodzonym śpiewakiem,
Z pątnikami do Piekar, Częstochów, do Pszowa,
Świętej Anny. Hatlapa — to do śpiewu głowa,
Ale czytać nie umiał! Jam więc książki miewał,

140 
Jam przepowiadał jemu, on ludziom i śpiewał.

Za to on mnie zaszczyczal swojemi względami,
Obwodził po klasztorach, obdarzał piosnkami
Dawnych czasów: o ptaszkach, słowiczkach anielskich,
O kaczyczkach w Ujeździe, o wolach Gidelskich.

145 
Ojciec, choć wójt miechowski, czytać nie umieli,

Za to mnie jak najwięcej do szkół syłać chcieli.
Właśnie zjawił się do wsi od rządu posłany
Nicią, pierwszy co w szkołach był edukowany.
Lecz on także mądrością wioski nie odrodził,

150 
Gdyż na jego nauki w lecie nikt nie chodził

Prócz mnie i Karczmarczyka Sobka; nieład taki
Zmusił go do prac innych, chodził łowić raki
Do tych stawów i bagnisk, które od starego
Karczmiska, gdzie Karf teraz, aż do Radzińskiego

155 
Lasu, aż ku Buchaczu równię zatapiały.

Tam stada dzikich kaczek swe mieszkania miały,
Tam młyn sławny, klekocząc, trzema mleł żarnami:
Mąkę, krupy, otręby sypywał pytlami.”

Zanim tak stary Boncyk swej młodości szkoły

160 
Opisywał, słuchał syn, ale niewesoły;

Znał on dawno na pamięć ten rejestr ojcowskich
Przykładów, nauk, wzorów, jak przykazań boskich,
A gdzie tam jeszcze koniec! Bo ojciec w kolei
Nadmieniwszy Godulów, Klauzów, dobrodziei

165 
Grundmana i Winklera nie byłby ominął.

Potem, marząc o szkołach, aż podobno ginął
W tej bez granic przestrzeni, jak w swej Ukrainie
Koń i jeździec! Gdy wreszcie ta płaszczyzna minie,
Chwyta się Karczmarczyków, Majów, Bóg wie kogo,

170 
Synek zna to na pamięć, ale ojcu błogo

Wspominać stare rzeczy. Kończył je nareszcie
Historyją o Dziadku i Wrocławiu mieście.
„Dziadek, Bieńków pokrewny, w uniwersytecie
Wrocławskim kursa kończył; myślano w powiecie,

175 
Że on będzie kapłanem. Uczył się lat wiele,

Nuże pisze rodzicom: »W tę a tę niedzielę
Otrzymam wyświęcenie!« Ojciec w swej radości
Natychmiast rusza w drógę, aby Jegomości
Syna widzieć kapłanem. O smutny przypadek!

180 
Zamiast święceń kapłańskich bierze mój tu Dziadek

Ślub małżeński! Żeni się! Nie widział, nie słyszał
Ojciec, co było dalej. Ten widok tak zmieszał

Zmysły jego, że w drodze, choć nie był zbyt stary,
Umarł z żalu; na cmentarz wyniosły go mary.

185 
Patrz, synu, tak rodzicom odpłacają dzieci!”


Tak zwykle kończył Boncyk. Lecz dziś inne sieci
Ułowiły słuch chłopca! Stawa, bada, słucha:
Wierne echo przez pola aż do jego ucha
Niesie z Brzezin tysiączne pasterzy śpiewania,

190 
Wystrzały z biczów, hasła gonitw, polowania.

Brzeziny i miejskiego lasu tłuste brzegi
Zapełniły krów wiejskich pstrokate szeregi,
A śród nich się uwija, jak śród kwiecia niwy,
Pasterzy i pasterek rój nader szczęśliwy!

195 
„Ha! nie muszę się uczyć!” młody Boncyk wzdycha

I, jak gdyby wśród nich był, do nich się uśmiecha.
„To tam krowy Karwianów, dalej Witorowe,
Tam miechowskie liczniejsze, tam stada Kónowe!
Tam chłopcy siedzą; możno około Korugi,

200 
A on dłubie korytka wróble, ślaczki, pługi!

Może znaleźli gniazdo drozda lub zająca
Młodego znów dopadli; albo śród gorąca
Kąpią się tam w Jeziorku! O, gdyby wziąść pięty
Na ramię, a gnać ku nim, jak wicher rozpięty!

205 
Ale darmo!” Znów wzdycha. Ojciec stanął, pyta

Okiem synka i w twarzy unudzenie czyta.
Właśnie kończył: „na cmentarz wyniosły go mary, —
Patrz, synu, tak rodzicom ———” Tu nadchodzi stary,
Latmi schylony Wypler, (swoków dom przed czasem

210 
Bywał rajem dla dzieci krewnych, stał pod lasem)

Za swokiem bieży Pietrek! O szczęsne zdarzenie! —
Już się chłopcy zmówili, dążą ku leszczynie.
Tam sękatą odnogą kaliny trzymany,
Z wierzbowych prątków nakształt studzienki składany,

215 
Czeka ślaczek na ptaka, który, gdy na grzędzie

Podpierającej wieko, maszkiecąc, usiędzie,
Spuszcza wieko, już z ślaczka się nie wydobędzie! —
Wyrabianiem tych ślaczków słyną chłopcy leśni,
Lecz kto pierwszy wynalazł, o tem milczą pieśni.

220 
Leśne oczy młodego Wyplera zdaleka

Postrzegły, że zawarty ślaczek na nich czeka.
Podskoczył, zdjął, ostrożnie poziera przez szpary,
Czy wrodarka w więzieniu, czy jaki drózd stary,
A ślaczek dosyć ciężki! Stawia go na ziemi,

225 
Nakrył kańką i mruga oczami chytremi,

Aby Boncyk domacał palcami ptaszyny. —
Jemu serce aż ¡skacze, klęka! Ostrężyny
Kłują w kolana, szarpią spodnie, krwawią ręce,
Lecz któż, mając coś w ślaczku, rozmyśla o męce!

230 
Pod kańką dźwiga wieko, rnie dycha — domacał!

Krzyknął, pobladł, a zanim groźnie oczy zwracał
Ku Pietrkowi, który aż w śmiechu niedziw pękał:
Wyciąga z ślaczka brudną rękę i coś jękał:
Szuka wody dla siebie, zemsty dla Wypiera.

235 
Ten szybki jak wiewiórka przez zrąb się przedziera,

Już stoi przy dwóch szwagrach, cichy jak trusiątko.
Boncyk, z brudną wypraw y ślaczkowej pamiątką,
Schyla się do przykopy, z wstrętem ręce myje,
Dla zemsty równo chytre swe komploty szyje,

240 
Potem wraca do swoich. Dwaj starzy w gawędzie

Wieśniaczej prorokują, jakie żniwo będzie,
Kiedy otwierać do pszczół, przy czem krowy doić,
Jak potrzeby domowe tanio zaspokoić. —
Tak chcąc nie chcąc ku Worpiu skierowali kroki,

245 
Gdzie siedziba Wyplerów; przy niej niewysoki

Pogórek, na nim wiatrak; ten, właśnie skrzydłami
Wiosłując, w dom zapraszał gości jak rękami.
Widząc, jak szwagier szwagra w dom gościnny wwodzi,
Szczęśliwi zgodzili się dwaj bratrańce młodzi.

250 
Ledwo ciotka Maryśka przez okno spostrzegła

Gości, chustką nakrywszy szyję, już wybiegła
Przed sień, wiąże Kartusia w łańcuch i z uciechą
Szczerą wita Waloszka pod gościnną strzechą.
Pokój niski, lecz chłódny mile przyjął gości.

255 
Synek nie z nieśmiałości, lecz z winnej grzeczności

Stanął w kątku przy stągwi. Szwagrowie usiedli
Na żygli obok stołu. Maryś, coby zjedli,
Pytając, martwi się, iż przyjąć nic nie raczą.
Zato obdarza chłopca, aż mu lice skaczą,

260 
W częstochowskim garnulku bobru warzonego

Z maślanką, chleba z mlekiem kokociem, smacznego,
Co sam aż idzie w usta, i gomółkę z kminkiem.
Chłopiec z tej gościnności drogim upominkiem
Wymk nął do sieni, za nim Pietrek; dzieci inne

265 
Wyplerów były w polu według wzrostu czynne.

W sieni Pietrek i Nolbuś przy sutej Swaczynie
Nie mogą się nagadać o ślaczku w leszczynie

„Tak, tak,” — rzekł stary Boncyk, nos tabaczki chciwy
Chyląc ku tabakierce, — „wierzę, żeś szczęśliwy,

270 
Miły Antku, tu w twojej przyjemnej pustyni.

Bo cóż ci brak? Tyś zdrowy, zdrowa gospodyni,
Dzieci czerstwe; piwnica, obora, stodoła,
Wszystko pełne. Na pańskie już cię nikt nie woła,
Żyjesz jak Adam w raju. Choć przysłowie mówi,

275 
Że do szczęścia niewiele trzeba człowiekowi,

Ale ty nie masz mało! Jiuż ten las zielony
Tobie większem szczęściem jak innym milijony.
A widzisz stąd Piekarskie wieże, dalej w kole
Bytom, huty, kopalnie, dalej szczere pole

280 
Z różnobarwnem obliczem. Za tobą ubrany

W szatę zawsze zieloną twój las ukochany,
W nim brzęk pszczół, wónność kwiatów i drzew, ptastwa głosy,

Stąd więc kłaniają w am się tysiączne łan kłosy,
Tamstąd szczery opiekun ramiony silnemi,

285 
Las was tuli do łona. Gdy i niebo swemi

Pięknościami nad Worpiem mile się uśmiecha,
Którychż jeszcze rozkoszy chciałaby twa strzecha?
A gdy zadrży głos dźwięczny dzwonów z naszej wieży,
Słusznieć wam do pacierza samo serce bieży.

290 
Ale gdy niebo mroczne, płacze w deszczu, stęka.

Gdy w piorunach świat gore, w grzmotach niebo pęka,
Gdy umrzą łąki, drzewa, a śniegów ciężary
Okryją ziemię, lasy, jak pokropem mary,
A domek, jak zaklęty zamek, otoczony

295 
Zewsząd groblą, a chodnik, stokroć doświadczony

Przewodnik w gaj, w sąsiedztwo, jakby zniknął z oczu;
Gdy noc, snać, nie ma końca, a dzień śpi w pomroczu,
Dodajmy i nieszczęścia, chorobę, konanie, —
Tedyćbym nad las wolał najlichsze mieszkanie

300 
U nas we wsi, śród ludzi. Czy tak, szwagrze bracie?”


Tu śmiejąc się, rzekł Wypler: „Walku, tak gadacie,
Jakie w głowie pojęcie o tych rzeczach macie.
Co Bóg stworzył, to piękne z tej i z owej strony!
Mnie jest las w zimie, w lecie, mój dom ulubiony,

305 
Mój przyjaciel, kaznodziej, wzór życia i cnoty.

Wy wiejscy w nim te tylko widzicie przymioty,
Które każdy spostrzega; słyszycie, co gada
Publicznie. Zaś tajemnic skarby opowiada
Tylko swym przyjaciołom. Ja oprócz kościoła

310 
Nie znam miejsca milszego, śpieszę jak w ul pszczoła,

Jako dziecię do domu, by się w nim znów schować,
Tu żyć Bogu, żyć sobie, modlić się, pracować.
Tu nie znam waszych wiejskich z sąsiadem gorzkości;
Wzajemna mnie z drzewami miłość od młodości

315 
Łączy, znam starce, sosny, jodły, dzieci, wnuki,

Z niemi rosłem. Oj, znam ja leśnych burzy huki,
Gdy Bóg drzewom rozkaże w dowód swej wszechmocy
Kłaniać się aż ku ziemi! Jęczą, wyją; z procy
Trąb powietrznych ciskane, jako deszcz padają

320 
Wierzchy, konary, kłody; jak z armat strzelają

Łamiące się aż do pnia sosny; tam z korzeniem
Wyrw ane świerki walą ciężaru brzemieniem
Swych sąsiadów o ziemię. Łoskot, trzask, jęk, szumy
Głoszą, że Bóg mścicielem najmocniejszych dumy!

325 
Znam drzew miłe rozprawy, gdy w lekkim powiewie

Wiatru Bóg z nami mile rozmawia, nie w gniewie;
Lecz najczulej przemawia, bo aż w serc skrytości,
Wiatrek, gdy się w dzień letni w łonie drzew rozgości.
W szczerem polu cichuśko, słońce ogniem ciska

330 
Na przestrzeń widnokręgu, łąki i pastwiska.

Ani ptak nie zakwili, ledwo konik świerknie,
Ledwo derkacz pragnący tedy ow dy derknie;
Ale w chłodku mych lasów szmer, szelest, szeptanie,
Jak pobożnych gajowych modlitw odmawianie;

335 
Jemu leśnych śpiewaków czuły śpiew wtóruje,

Lub kukułka, takt nowy głosząc, przykukuje.

Jakże ja tedy sercem, duszą i zmysłami,
Tylu boskiej miłości ku nam dowodami
Uniesiony, wzdychałem: »Jakżeś dobry, Boże!

340 
Któż Cię, będąc rozumnym, nie znać, nie czcić może?«

Las to Boga świątynia, tam ściany zielone
I filary, sklepienie z konarów złożone
Krzyżujących się w górze, a z nieba wysoko
Świeci, jak wieczna lampa, słońce, boskie oko!

345 
W kościele mieszczą Boga ubogie postacie:

Tu go podziwiam w twórczym, ziemskim majestacie;
Tam widzę Boga i z nim mówić usiłuję:
A tu wierzę w obecność, duchem Ducha czuję.

A to nietylko w lecie, Walku: te piękności

350 
Są pięknemi, choć zima w lasach się rozgości,

Kiedy pierwsze jej posły, zmarzłej mgły perełki,
Śnieżne frendzle się wiążą u każdej igiełki
Drzew od pnia aż do głowy, a słońca promienie
W nich tysiączne powtarza kolorów odcienie!

355 
Owóż nadeszła zima! Niebo niskie, szare,

Spuszcza na śpiącą ziemię swych śniegów obszary.
Drzewa, nie odmieniwszy, jak człowiek niestały
W przykrych czyni dniach, barwy, w zieleni zostały,
Wyciągają świerk, sosna, jodła swe ramiona,

360 
Na których lekko siadła życzliwa zasłona,

Grzać mająca śród mrozów. Już i ziemia sucha,
Oddawszy rodzącego tysięczny plon ducha,
Idzie spać i zasłania macierzyńskie łono
Czystym śniegiem! Skrzydlate leśnych gości grono

365 
Poszło gdzieś! Następuje w borach cisza święta,

Zrzadka ją przerwie Strzelca pragliwość zawzięta.

Pójdźno potem w las, Walku! Tu uczyć się trzeba,
Jak to znosić winniśmy, co nam ześlą nieba,
Jak to krzyże, choć przykre, jednak pożyteczne,

370 
Jak to, co nas tu boli, ma nagrody wieczne!

Drzewa, niegdyś wesołe w zielonem ubraniu —
Nuż, jak smutne gromnice po ciężkiem konaniu,
Aż ku ziemi nagięte chylą ręce, barki,
Stękają świerki, jodły zgięły pyszne karki:

375 
Jedno wzorem drugiemu świętej cierpliwości;

Które zrzuci swój ciężar, postawę wyprości,
Niech jest pewne, gdy śliczne znów zawita lato,
Nie będzie tak zieloną szczyciło się szatą,
Jak cierpliwi współbracia; nawet zginie może,

380 
Ciężkiej lecz ciepłej szaty nie niósłszy w pokorze!

Z drzew niektóre nie wstrzyma, co Bóg na nie włożył,
Gnie, łamie się i stęknie, aż się las zatrwożył:
Echo, głosząc zgon, smutno od drzew do drzew lata,
Bracia, skłoniwszy głowy, opłakują brata.

385 
Wszak i tu śmierć panuje. Ale, Wałku bracie!

Wy wieśniacy o lasach błędne zdanie macie,
Iż tu żyć niebezpieczno, iż smutno, iż nudno.
Jać wam wsi nie zazdroszczę, ale pojąć trudno,
Gdzie tu niebezpieczeństwa? Przeciwnie, im dalej

390 
Od ludzi, tem swobodniej, spokojniej: mawiali

Już mój ojciec. Któż ludziom truje życie? ludzie!
Schodzę więc, ile mogę, z drógi ich obłudzie,
Pewien będąc, iż w smutku szczerzej las żałuje,
Jak przyjaźń ludzka, która wzdycha, upłakuje,

395 
Gdy się skarżysz, a myśli: dobrze ci tak, biesie!

Gdybyś szedł po pieniądze, nawet brat zaprze się,
Że nic nie ma, lub radzi, byś szedł do sąsiada.
Wierz mi, szwagrze, o szczerą przyjaźń trudna rada.
A któżby to mnie okradł, lub zabił tu w lesie?

400 
Nie las, lecz człowiek, gdy go tu licho zaniesie!

Gdym raz chorował, moja Maryś mi usłała
Poduszkę tu w drzew cieniu, tu pielęgnowała.
Lasek świeżem powietrzem, chłódkiem i wonnością
Więcej podobno pomógł, jak lekarz biegłością,

405 
Bo nie otruł: powstałem! — Gdy raz umrzeć trzeba,

Wiemć, że z lasa nie dalej, jak ze wsi do nieba.”
 
Tak to chwalił swe lasy poczciwiec Antoni;
A któż dziecku wychwalać rodzica zabroni?
Długo jeszcze mówili starzy przyjaciele

410 
O Marysi, o gęsiach, o nowym kościele,

I już nadszedł im wieczór. Zatem gospodyni
Bydłu, gdy z pola przyjdzie, zwykłą służbę czyni:

Z studni wiadrem, wiszącem u ramienia z drzewa,
Czerpa wodę i w długie koryta rozlewa.

415 
Zgoda między chłopcami, snać, stale zawarta:

Grają, nim starzy radzą, w zająca i charta.

„Aleć czas już iść do dom”, rzekł Walek nareszcie.
Porącza się szwagrowi i zwinnej niewieście
I wychodzi. Zagwizdnął na chłopca do łasa.

420 
Ten zaś, znając głos ojca, już ku niemu hasa.


Słońce już też zadaną robotę kończyło,
Rozstawając się z Worpiem, jeszcze raz strzeliło
Grotem czerwonozłotym na miechowskie koło
Łąk i gajów i poszło. A niebo wesoło

425 
Patrzy, jak jego miłe dziecko do snu śpieszy,

Z czerstwej twarzy jak matka z rumieńca się cieszy.

„Jak ten Wypler las chwali!” odrzekł Boncyk w dródze,
Starych rzeczy wspomnieniom rozpuszczając wodze.
„A on nie jest tutejszy! on nie widział tego,

430 
Na co ja tu patrzałem od dzieciństwa mego,

Bo tu było inaczej. Zaś opowiadanie
Moje — gdzieś od Tatusia, daj im niebo Panie!
Las był zewsząd bez granic; śród lasów głęboko
I węwozów, jak śród brwi i śród kości oko,

435 
Siedziały Miechowice. A zaś w lesie jodły

Grube i wysokochne, aż obłoki bódły.
A cóż buki, cóż dęby, więzy, cóż jawory!
Nie takie jak tu widzisz; mówią, iż niektóry
Tak się rozrósł, iż chłopy czternastu rękami

440 
Nie objęli pnia jego! Wtedy wsi panami

Byli jacyś Mleczkowie; lecz niegospodarni,
Bo cale ich bogactwo składało się z psiarni.
Czterdzieści do pięćdziesiąt tam chartów chowano.
Psiska wyły, szczekały, bo im żreć nie dano;

445 
Któremu się udało wymknąć z pańskiej szopy,

Żebrał, aż go cegłami ugościły chłopy.
Lecz jakóż tu psy żywić? Wszak państwo Mleczkowie.
Choć siedzieli na licznych wsiach, na Makoszowie,
Grzybowicach, Ligocie, Dorocie, Wieszowie,

450 
Na Zabrzu, Miechowicach, i na Czakanowie,

Rokitnicy i Bobrku — sami nic nie mieli
Ni w stodole ni w zamku. Kiedy chleba chcieli,
Trzeba było wóz drzewa zawieźć aż do miasta;
Ileż tam tej gotówki na mięso i ciasta,

455 
Gdyż jodłę caluteńką za ośm groszy dano!

Gdy obrączek wóz w nocy w lesie nakrzesano,
Zawieziono do miasta, to ledwo pięć czeskich
Dostawali mój Tatuś, ale to pięć czeskich
Mińcy, mniej więc jak teraz. Bo się dobrze znali

460 
Ojciec z Merklem bednarzem, więc mu dostarczali

Drzewa obrączkowego. Mnie z sobą bierali,
Więc znam Merklów; snać wnuczka owego bednarza
Poszła za Jana Krala, sławnego masarza,
Co mieszka na Rajczuli. I mówże mi który,

465 
Że dla Mleczków mogły być skarbami ich bory,

Że zamiast nędznie ginąć, mogli rąbać lasy.
Aleć byłoli płatne drzewo w owe czasy? —

Podupadli Mleczkowie, a niegospodarni
Synowie, pozbywszy się wreszcie i swej psiarni,

470 
Poszli w świat szukać chleba. Wsie sekwestrowano

I w dzierżawę Niemcowi Lewemu oddano.
Później kupiec z Krakowa czyli to z Czeladzi
Kupił wieś, pan Ignacy Domes, z czego radzi
Byli chłopi Miechowscy, bo się znał na rzeczy. —

475 
Iż odtąd wieś powstała, nikt temu nie przeczy.” —


Właśnie Czempla mijają, widzą — smędu kłęby
Unoszą się nad wiejskie lipy i nad dęby.

Jakiś szmer słyszeć ze wsi jak w wieczór brzęk pszczeli.
Przybywszy aż, gdzie chodnik w dwie się stróny dzieli,

480 
Idą dalej, po lewej mijają Jęczmyka

Przy wodzie, i Kańtocha, Krebsa, Waloszczyka;
Przy gruszy fiślikowej na gościniec wchodzą,
Za tłoczącym się ludem ku kościołu godzą.

Miejsce święte, cmentarzu! coś z twymi śpiącymi

485 
Sam też sypiał już wieki, jak kokosz nad swemi

Pisklętami zasypia, lecz gdy jastrząb leci,
Wrzasknie, stawa w obronie, nim pierzchają dzieci:
W łonie gliny i piasków twych spały miechowskiej
Przeszłości pokolenia, na głos trąby boskiej

490 
Z martwych powstać gotowe. Tyś je pokrzywami,

Rozchodnikiem, wrotycą, szczawem, jak skrzydłami
Kokosz swe dzieci, nakrył. W wietrze szepcą trawy
O marności tu śpiących Miechowianów sławy.
Zawsze, gdy pielgrzym z świata w grób świeży zstępuje,

495 
I noc pierwszą odpocznie, cmentarz intonuje

Poważne zmarłych psalmy: Szczawy z wrotycami,
Kłaniając się, witają; osty z pokrzywami
Badają, czy gość nagan godzien, czy pochwały;
Ich zdaniu potakiwa szum cicho wspaniały

500 
Traw i krzaków cmentarza, a pełnym finałem

Kończy lipa, rozrosła nad cmentarzem całym.
Smutneć te dumki! a nim cmentarz z nich się cieszy,
Mimo idący żegna się i dalej śpieszy.

Właśnie stroił się cmentarz dziś do tej muzyki,

505 
Aż oto tłum górników, niosących motyki,

Rydle, łopaty, tłoczy się przez bramę ciasną!
Na widok nadzwyczajny cmentarz, niedziw, wrzasnął
Głosem traw, szczawów, lipy, jak kokosz na wroga,
Przeczuwając, iż przyszła godzina niebłoga.

5100 
U bramy policyja z szpadą wstępu broni,

Inni stawiają tygle na cmentarza błoni,
Leją smołę i palą; czarne smędu kłęby
Unoszą się nad lipy, topole i dęby.
Wieś w rozruchu! W rozpaczy, że się kościół pali,

515 
Nie szukają, gdzie brama; — przez płot przesadzali

Młodzi, starzy! Kobiety z rozpuszczonym włosem,
„Gore! gore!“: wołają przenikliwym głosem.
Już cmentarz pełen ludzi; — rydel i motyka
Spokojnie leżą w trawie, nikt grobów nie tyka.

520 
Rząd miechowski czytawszy listy prezydenta

Opolskiego, że ważna praca przedsięwzięta
Przenoszenia ciał z grobów aż na cmentarz nowy
Pozwolona jest, poszedł po rozum do głowy.
Policyja uznała, że najlepiej będzie,

525 
Gdy się ciał przenoszenie śród nocy odbędzie,

Lub się zacznie przynajmniej: „Skoro wieś zobaczy
Dwa — trzy groby otwarte, nareszcie przebaczy,
Na dalsze translacyje pewno przystać raczy.”
Proszono Maja sztajgra, by nocni szychciarze

530 
W wieczór w jego dowództwie stanęli przy farze,

Potem poszli na cmentarz; tygle gorejące
Miały przyświecać, oraz wapory cuchnące
Przyduszać smędem smoły. Tak, mądrze myślano,
Tak dowie się o grobach wieś dopiero rano.

535 
Lecz rzecz poszła inaczej; — smąd i ogień zdradził,

Co mądry zarząd wiejski tajemnie uradził.
Miechowice nie spały! Na cmentarzu stoją,
Bronią grobów, a gróźb ich motyki się boją. —

„Cóż tu po policyi, czy to tu złodzieje?” —

540 
Woła Kiepek — „cóż się to z naszą wioską dzieje?”

„Do kroćset”, — krzyknął Bargiel — „to te hajdamaki
Burzą już nawet cmentarz? Już to aże taki

Nastał w Prusiech porządek? Nędzne pańskie ciury,
Już w ucieczce szukajcie pierwszej lepszej dziury,

545 
Bym wam ognia nie sklepał na łbach bez oceli!”

„Bracia!” — piał Solipiwo — „czyście już widzieli
Gdzieś we świecie bezecność, jaka się tu dzieje?
Wy cmentarze krzywdzicie? Nieszczęsne złodzieje. —
Bracia!” — krzyczy — „hej Krzonie, Lazarek, Wlazłowski,

550 
Latocha, Jęczmyk, Witek, rozpocznijmy boski

Bój o prawo Miechowie; nas tu chcą znieważyć
I z kości przodków naszych sobie cukier warzyć! —
A czy nas tu za mało? Wy, żółci grubiarze,
Zmykajcież, niż was nasza pięść silna ukarze!”

555 
Już śród słów, gróźb dźwigają się pięści i kije —

Maj, dowódca, drżąc, nie wie, czy martwy, czy żyje;
Policyja gdzieś zemkła, rozruch rzeczywisty,
Już się walka zaczyna! Tu głos organisty
Dał się słyszeć. Już za nim święta, siwa głowa

560 
Wydobyw a się z tłoku, głowa Proboszczowa!

Na miejscu najwyższem, na grobie Studzińskiego
Jędrzeja, stanął Proboszcz, na grobowym jego
Krzyżu, jak na ambonie oparł dłonie święte
I tak głaskał słowami umysły zawzięte:

565 
„Aleć, moi kochani! Cóż się to tu święci?

Toż to na tym cmentarzu, gdzie świętej pamięci
Spią praojce i ojce wasi, złorzeczenie
Słyszę, nawet, o zgrozo, możno krew popłynie?
Takież to nabożeństwa za zmarłych nastały?

570 
Odkądż to mój Krzon, Bargiel, Kiepek tak zuchwały?

Uciszcież się, kochani, bym nie musiał ganić
Mojej trzody, a ganiąc, siebie i was ranić!
Trzodo moja, me dzieci! toż to wy myślicie,
Że tu bez mojej wiedzy górników przybycie? —

575 
Oj, wiedziałem o wszystkiem, nawet zezwoliłem

Na otwarcie cmentarza, chociaż nie dzieliłem
Zdania tych oto panów. Znacie opolskiego
Rządu rozkaz z gromady; ja od biskupiego
Urzędu mam na piśmie, iż Kościół przystawa

580 
Na zmarłych przenoszenie, to tylko zadawa,

By się wszystko odbyło w sposób godny, święty,
Właśnie tym interesem byłem dziś zajęty,
Kiedy mi policyja swój zamiar odkryła,
Że ważne dziś rozpocząć dzieło przedsięwzięła.

585 
Odradzałem, boć was znam; lecz oni przeczyli,

Aż tak oto się stało, czego nie wierzyli.
Uciszcie się! Ba, nawet, o cóż się kłócicie?
Wy z miłości ku zmarłym tych grobów bronicie,
Owi z tejże miłości chcą groby otworzyć,

590 
Aby na spokojniejsze miejsce kości złożyć.

Tu-ć ma stać kościół nowy! Lecz, widząc tak licznie
Zgromadzonych, więc proszę; pobożnie i ślicznie
Zakończyć wieczór, który zaczął się tak groźno:
Uklęknijcie, a zmówcie, wszak już dosyć późno,

595 
Pacierz za dusze zmarłych; na jutro ogłaszam

Mszę świętą o godzinie zwykłej i zapraszam
Zebrać się jak najliczniej; ta Ofiara będzie
Za zmarłych parafjarów; po niej się odbędzie
Przeniesienie trumn pierwszych w świętej procesyi,

600 
A więc módlmy się, dziatki!” — Takiej melodyi

Słów ojcowskich pasterza któż się oprzeć w stanie?
Jako gęsty las kłósów, gdy wietrzyk powstanie
I wiejąc, chłodek miły polom z nieba niesie,
Z wrodzoną uległością i pokorą gnie się;

605 
Jak tam fala po drugiej następuje fali,

Aż pierwsza i ostatnia gdzieś w błękitnej dali
Nikną: tak na głos miły cnego Duszpasterza
Klęka lud zgromadzony, aż czołem uderza
Ziemię świętą, już gniewu w sercach ani śladu,

610 
Już w obliczu nie znajdziesz burzliwego jadu!

Ci wzdychają, ci plączą, ci milczą. Gdy prosi
Kapłan: „módlmy się, dzieci!” — łza ich oczy rosi,
Cichuteńki już cmentarz! — Tej to się spodziewał
Chwili Bienek, miechowski słowik, i zaśpiewał

615 
Głosem miłym, donośnym, co aż sercmi włada,

Jemu wtóruje, klęcząc, pobożna gromada;
Śpiewają: „Ci, którzy już dni swoje skończyli
I ten straszliwy sądu termin odprawili —
Niech mają pokój, pokój, pokój pożądany!”

620 
Kończą pieśń prośbą: „to daj, o Jezu kochany!”

Pieśni polskie nabożne! Wam to Bóg sam chyba
Tak cudowny dał urok, iż aże do nieba
Tych uczucia wznosicie, co was czerpią słuchem;
Ktoby słów waszych nie znał, odgadnie je duchem,

625 
Skoro zadrży powietrze waszą melodyją,

Gdy do boju wołacie, ostrza wasze ryją
Serca aż do żywego, dodawając męstwa:
Waszym ogniom Czech i Lach winni swe zwycięstwa!
Kto wami prosi Boga, pewien wysłuchania,

630 
Kto wami płacze, kto w was chowie serca łkania:

W piersi zimnej, nieczułej jak lód, żal podwoi.
Wasz balsam zdrowych żywi, chorym rany goi.
Żeście duchem półświata, stąd się wróg wasz sroży;
Z wami istnieje naród, a w nim Kościół Boży.

635 
Śpiewał Bienek, a za nim jak głos morskiej fali,

Lecz dźwięczniej brzmiał hymn, ciszej, znów głoś niej, aż w dali
Gdzieś się rozlał, jak w górach echo czarujące,
Głośne wprzód, potem cichsze, wreszcie ledwo drżące.
Umarł już słów ostatnich dźwięk ponad grobami —

640 
Cicho wszędzie, sen nocny nad wsią, nad domami

Objął błogie swe rządy. Kapłan nachylony
Jeszcze klęczy nad grobem; w modłach zatopiony

Za żywych i umarłych, wspomina myślami
Długi szereg tych zmarłych, których on modłami

645 
Prowadził w próg wieczności: starce, męże, dzieci!

Wspomnienie rzewne coraz dalej, dalej leci:
Widzi wiosnę kapłaństwa, lato, jesień, potem
Spoglądając aż w ciemną przyszłość, nagłym zwrotem
Widzi się klęczącego tam przed boskim tronem.

650 
Jak klęczał na mogile dziś z sercem ściśnionem,

Tak objął krzyż z zapałem i głośnem westchnieniem
Woła: „Panie! miej litość nad twojem stworzeniem!“

Już śród wrotyc i ostów wszczęły się szeptania
Tajemnicze za zmarłych, już lipa zasłania

655 
Szerokiemi konary pomniki i groby,

Miejsca przyszłej nadziei, a przeszłej żałoby;
Już i sam wóz niebieski jasne kół swych pary,
Kierując dyszel w zachód, nakręcał do fary.
Powstał kapłan z modlitwy, gminny stróż niebieski,

660 
A krocząc ku domowi, słyszy głos Fineski!

Jej szczekaniem oderwan od śmierci marzenia,
Znów pomyślał o życiu i szukał spocznienia.
Przed farą już zapartą na Rebekę klasnął,
Wstąpił, a rozbierając się, z pacierzem zasnął.



V.
Piękność nocy w Miechowicach. Ciura, Podeszwa i Łukaszczyk, nocni Stróże cmentarza; liczne urzędy pana Ciury; astronomja kołodzieja pańskiego; jego wspomnienia o ostatniej podróży pana Winklera i o jego śmierci; uroczystość pierwszej Komunji św. panny Waleski; majówka szkoły miechowskiej; ostatnie chwile pana Goduli; dawne Pany Miechowic; Łukaszczyka wędrówka po cmentarzu.


Ty, co gardząc ojczyzną, zwiedzasz Alpów szczyty,
A żadnych miast widokiem nie mogąc być syty,
Aż do Włoch niesiesz oczy, aż do Neapolu,
Choć te same piękności masz na polskiem polu,

Lecz żeś słyszał, czy czytał, iż kto tego kąta

Ziemi nie zwiedził, darmo po świecie się krząta, —
Błądzisz! żal mi cię bracie, żal mi twej kieszeni!
Pójdź ty no do Miechowic, zatop w ich zieleni,
Lub w ich lasach twe oczy, tu łaź, tu oglądaj!

10 
A gdyś widział choć cząstkę, nie umierać żądaj

Jak u stóp Wezuwjusza, lecz żyć! żyć! Wszak włoskie
Nocy nie są tak piękne, jak nocy miechowskie

Cisza cicha, cichuśka, cichuteńka wszędzie, —
Jeszcze jej nie przerywa ani kur na grzędzie,

15 
Ani Murcek Adamców, bohater w szczekaniu,

Karwiaków Stopa, z klocem jeszcze po smykaniu

Całodniowem ciężaru, nogi jako pręty
Wyciągnąwszy od siebie, leży jak zarżnięty.
Cicho nawet u Kóny śród bydła i ludzi.

20 
(Indziej zgiełk Kónowizny pół Miechowic budzi).

Cichuśko u Altmana w arendzie; żyd Miera
Także zasnął, on pierwszy w wieczór sklep zawiera.
Salamon z Salamonką, co z zagranic krowy
Sprowadzają, ku stołu nachylili głowy

25 
Przy lampce niemal ślepej (snać się namyślają,

Gdzie i komu swój towar zbyt tani przedają.)
Nawet ani osika nie drży, cicho stoi!
Nikogo się miechowska osika nie boi.
Inne w świecie osiki, gdy na śmierć patrzały,

30 
Krzyżową Syna-Boga, obojętne stały,

Bez żalu, bez litości! Za to ukarane,
Na wieczny są niepokój od Boga skazane:
Drżą, chwieją się, choć wiatrek najmniejszy nie wieje!
Lecz miechowskie osiki, tak donoszą dzieje,

35 
W Wielki Piątek płakały, stoją więc w pokoju,

Choćby wiatr drzewa inne wyzywał do boju.
Taką to ciszę nawet niebo widzieć chciało.
Skoro więc na spoczynek swe słonko wysłało,
Otwarło tysiąc ocząt, a wszystkie mrugały

40 
Z radości, że na ciszę miechowską patrzały.


Na cmentarzu pod ścianą wielkiego ołtarza,
Którą czerwony płomień trzech kotłów rozżarza,
Siedzi Ciura, kiep dworski; przy nim jednooki
Podeszwa ze Stawiska, człek chudy, wysoki,

45 
Co się z fajką narodził i co swe zagony

Obrabiał z swą Krasulą, w dwójkę z nią wprzęgniony
Czy do woza czy pługa; jak śród grochu tyka,
Stoi śród nich pochyla postać Łukaszczyka,
Kołodzieja dworskiego, z piką w silnej dłoni —

50 
(Owi mają kosturki w ręku zamiast broni.)

„Co za głupie wymysły, mnie tu z tym kosturem
Wysłać na nocowanie pod kościelnym murem!” —
Bąknął Ciura z niechęcią: „niech mi no kto powie,
W czyjej to takie baśnie w ylęgły się głowie.

55 
Nocna straż na cmentarzu! na co? po co? Panie!

We dnie, to co innego, tego już nie ganię,
Bądź, by zegnać z cmentarza szkólnych gęsi stada,
Albo farską maciorę, co się często wkrada
Na miejsce święte; bądź to rój dzieci Stawiska

60 
Wyganiać, gdy rozpoczną głośne swe igrzyska.

Lecz w nocy, moiściewy! na co tu straż stawiać,
Możnaż-li się tu w nocy złodziei obawiać?
Oj, coć ten nasz stan trudny! Przez dzień pracuj, chamie!
A gdy się człowiek nażga, strapi i nakamie,

65 
Nie życzą ani w nocy krótkiego spocznienia.

Nader ciężkiem są jarzmem te pańskie skinienia!

Już wczas rano zaryknął Stimer: »Spiesz się, Ciura!
Przy cmentarzu tam w płocie ogrodu jest dziura,
Załataj ją, bo tędy chłopczyska zuchwale

70 
Odwiedzają me śliwki jeszcze niedojrzałe!«

Ledwo wracam z siekierką, nuż mnie kucharz prosić,
Bym mu raczył do kuchni stós drewek nanosić.
Noszę, aż się z łba smędzi, tu idzie gajowy,
Woła: »Pójdź, Ciura, pomóc zająć kiepskie krowy,

75 
Co tam zrąb mój pustoszą!« Mnie aż skóra swędzi,

Bo cóż mi tam do zrębu? Lecz gajowy pędzi
Ciurę w zrąb jak w niewolę. Aleć, Bogu chwała,
Ani jedna nas krówka w zrębie nie czekała.
Idziem głodni z wyprawy. Tu, w czasie obiadu,

80 
Wije się bies sekreciarz Matałsz koło sadu

I bąknął coś do ucha: »Ciura, przynieś dziewkę,

Ciura, przyinieś go do mnie, Zeflę Kucharczewkę!«
Gałganie psi, kreciarzu — myślałem — ja Ciura,
Nie jestem tak podłym jak sekreciarz niemczura.

85 
Idę do dom, tu moja właśnie przyszła z miasta,

Gdzie ją posłał inspektor po jakieś tam ciasta.
Południe, a piec zimny! Dziecka nieczesane,
Nieumyte, w koszuli! łóżka nieusłane!
Ja się mroczę, bom głodny; lecz ledwo za progiem,

90 
Śpieszy praczka i prosi i świadczy się Bogiem,

Że Jejmość rozkazała, bym bez omieszkania
Szedł przez czas południowy strzec pańskiego prania.
Cóż tu robić? Iść muszę, bo Jejmość kazała,
A tu obiad daleki! Tak więc uczta cała

95 
Była kwaśna kapusta z beczki udłubana.

Zjadłem z solą i śpieszę na usługi pana.
Tak strzegę pańskich koszul i mruczę pacierze,
Tu Walek, pokojowy, nie wiem skąd się bierze,
I zamawia do siebie, stawia butów rzędy

100 
I trzewików na moje czekających względy.

Wszystkim służę, jak mogę, a nikt się nie pyta,
Czy Ciura pojadł sobie choć raz dziś do syta.

Już myśli moje w misce przy bulkach i żurze,
Państwo nowe zadania przeznacza znów Ciurze:

105 
»Ciuro!« — rzecze urzędnik, — »dzisiaj do pacierzy

Będziesz miał czasu dosyć, gdyż wnet po wieczerzy
Pójdziesz na cmentarz z Pawłem kołodziejem, aby
Strzec miejsc świętych, by się tam nie kłóciły baby!»
Hultaju! pomyślałem: Możno się i tobie

115 
Przyda pacierz, czy w rychłej czyli w późnej dobie;

Patrz, byś go nie zapomniał, bo jak trafi kosa
W kamień, możno i z twego łba pokapie rosa.
Nie szedłem na wieczerzę, bo z pańskiego chleba
Żyjąc, nagrody tylko spodziewam się z nieba.

120 
Cóż myślicie, kochany Antoni, sąsiedzie?

Czy i wam się tak samo jak mnie Ciurze wiedzie?”

Podeszwa mało myślał, a jeszcze mniej mawiał.
Rzadko się nad rozkazów celem zastanawiał.
Z żoną żył w wielkiej zgodzie, ba, nawet w miłości,

125 
Choć w domku ich nie było ni znaczku grzeczności.

Gdy widział chleb na stole — jadł, gdy go nie było,
Nie jadł, jednak o głodzie ani mu się śniło.
Skoro mu żona, milcząc, siekierę podała,
Wiedział, iż ma drwa rąbać; a skoro znak dała

130 
Przestać, natychmiast przestał. On piastował dzieci,

Krowę doił, mleł w żarnach, on wymiatał śmieci,
Wciąż w fajkę uzbrojony, do której tabaki
Żona mu dostarczała, lecz nie pytał jakiej.
Poco pytać? wszak widział, ile go kochała,

135 
Iż, niedziw, by za niego duszę była dała.

Lecz, będąc wciąż kulawą, a nie mogąc chodzić,
Umiała wszystkim radą, mąż pracą wygodzie.

Właśnie siedziała liczna Podeszwów rodzina
Przy prażonkach z maślanką, gdy wpadła nowina

140 
W ubożuchną ich pańską komorę z rozkazem:

Iż Podeszwa na cmentarz ma się udać razem. —
Antek oblizał łyżkę, powstał z krzyża znakiem,
Wsunął nogi do trepów, głowę nie szyszakiem,
Lecz baranką łataną nakrył, zdjął ze ściany

145 
Suknisko, rzucił na się, wziął kostur; ubrany

Otwiera drzwi, a rzekłszy: „Zostańcie mi z Bogiem!”
Kropi się wodą i już Podeszwa za progiem.

Siwą suknią nakryty pod kościołem leży
Jak drąg Antek Podeszwa, snać swym wzrostem mierzy

150 
Długość miejsca, plecami w niebo się wpatruje,

Pod twarz podsunął ręce, a tak medytuje
O śnie, braciszku śmierci; tu apostrofuje

Ciura już drzemiącego: „Antoni sąsiedzie,
Czy i wam się tak samo, jak mnie Ciurze wiedzie?”

155 
„Co tam ja,” — rzekł Podeszwa — „we dnie się pracuje,

W nocy się śpi, i koniec. Człowiek się stosuje
Do swych okoliczności. Ja mogę spać wszędzie,
Zawrę oczy i basta; tak też i tu będzie.”

„Antku! spać!” — odparł Ciura — „wszak tu nie o spaniu

160 
Mowa, ale o pracy, o nocnem czuwaniu!

Czy was tu spać posłano? Skorom jest na straży,
Nie chowam ni do siana, ni do sukni twarzy,
Lecz w świat oczy wytrzeszczam. Czy tak, dobrodzieju
Pawle, młynarzu pański, oraz kołodzieju?” —

165 
„Słusznie mówisz,” — rzekł Paweł, o dzidę oparty, —

„Przeciec nas nie wysłało Państwo tu na żarty,
Lecz na straż, by snać ogień, w kotłach rozżarzony
Nie miotał iskr na kościół; my tu dla obrony
Całej wsi postawieni, ważny urząd mamy,

170 
Przed inspektorem ścisły raport z straży zdamy.

I jam we dnie pracował, nie szczędziłem kości;
Wszak człowiek nie chce darmo jeść chleba Jejmości
Ale skoro tu stoję na miejscu święconem,
Toć nie myślę o spaniu. Duszom opuszczonym

175 
Ofiaruję mój pacierz; widząc zaś pogodne

Nademną niebo, zsyłam uczucia swobodne
Tam ku gwiazdom. Tam Ojciec, tam ojczyzna nasza,
Do której mas Bóg swemi światłami zaprasza.
Ileż ja szczęsnych godzin strawiłem dumaniem

180 
Nad tem, co głoszą gwiazdy łubem migotaniem!

Ja uważam, że miłe te niebios oczęta
Wabią nas z doczesności dotąd, gdzie już święta
Wóla boska się pełni bez grzechu i zmazy,
Wszak tu panują ludzkie, tam boskie rozkazy.

185 
A cóż ty Ciura myślisz?” — „Cóżby się myślało?

To się myśli, iż gwiazdom wierzyć trzeba mało,
Wszak gwiazdy zegar pański. Mój ojciec mawiali,
Że o tej a tej gwieździe wczas rano wstawali,
Aby zdążyć na pańskie; — a razu pewnego,

190 
Bądź że ojciec zaspali, bądź że niebo swego

Nie trzymało się czasu, gdy przed sień wybiegli,
Hola! gwałtu! już gwiazdę wysoko spostrzegli.
Czem prędzej budzić matkę, dalej ogień klepać,
Wodę na żur grzać, w garniec bulki z skórą ciepać;

195 
Już wre śniadanie, ale, jak na umysł, gwiazdy

Coraz śpieszniej na niebie pilnują swej jazdy.
»Ha, spóźnię się na pańskie!« biadają — »Daj jadło,
Babo!« — krzyczą, — »bo nam już mieszkanie przepadło!«
Matka cedzą ziemniaki, stawiają na murku,

200 
By chłódły i szukają okrasy do żurku,

Lecz ojciec niecierpliwy nie chcą za stół siadać,
Myśląc, że im się uda na pańskiem pośniadać,
Chcą nasuć do zanadrza bulek, hej ku blasze!
Gich z garca za koszulę! Aleć krzyki nasze

205 
Któż opisze, gdyż ojciec w swej nieroztropności

Nie trafili na perki, lecz żurem wnętrzności
Oparzyli, Mospanie! Z respektem, stało się,
Jak gdy rzeźnik ze szkucin drze w korycie prosię. —
A któż winien? Te gwiazdy, które wy chwalicie!”

210 
Z uśmiechem odrzekł młynarz: „Ludzie, cóż myślicie!

Ty więc gwiazdy obwiniasz? Błądzisz, przyjacielu!
Gwiazdy nie los jednego, lecz sądzę, na celu
Mają szczęście wszech ludzi! Widzisz jasność ową
Wiodącą od północy w stronę południową,

215 
Co jak mleko rozlane na niebie się szarzy?

Zwykle ją Mlecznią Drógą zwią przodkowie starzy.
Mówią, że Matka Boska, gdy Dziecię karmiła,
Słysząc o złym Herodzie, tak się zatrwożyła,
Iż powstrzymać nie mogła w łonie panieńskiego

220 
Pokarmu; od Betleem aż do egipskiego

Kraju uchodząc z Dziatwą, tak ziemię zrosiła.
Te zaś ślady ucieczki pobłogosławiła
Moc Boska i na wieczną pamiątkę na niebie
Osadziła, na pomoc matkom w ich potrzebie.

225 
Inni zaś mówią, że to jest do Rzymu dróga.

W jej kierunku szedł Paweł i Piotr, aby wroga
Nowej wiary wyniszczyć na cesarzów tronie.
A gdy już miała zdobić korona ich skronie,
Korona męczenników, umarł Piotr na krzyżu,

230 
Paweł zaś, gdy był ścięty razem z nim w pobliżu,

Gdy miecz oddzielił głowę od szyi, strumieniem
Mleko płynęło z rany. Takim zaś nasieniem
Poświęcony kraj rzymski począł świętych rodzić,
A narody pogańskie drógą Pawła chodzić.

235 
Białej krwi jego krople na niebie wskazują,

Którędy iść do Rzymu. Tędy postępują
Mali, wielcy, potężni, królowie, cesarze;
Ktoby tem miastem gardził, temu Bóg pokaże,
Że kto Rzym nienawidzi, musi przed nim klękać,

240 
Że kto Piotra nie kocha, musi go się lękać;

Tego Paweł nie przyjmie do wybranych trzody,
Ani Piotr nie zawoła na niebieskie gody.
Ile dusz katolickich było, jest i będzie,
Tyle jasnych gwiazd w ślicznym Mlecznej Drógi rzędzie.

245 
W zimie widać na lewą Izaakowego

Jakóba śliczny namiot. Jakób życia swego

Wiele chodził po świecie, ale zawsze z Bogiem.
Raz uchodził przed bratem, raz przed teściem wrogiem;
Potem aż do Egiptu za synem i chlebem

250 
Przewoził swe namioty, kierując się niebem.

Po śmierci namiot pusty, bez żony, bez synów,
Smutny, choć dawniej świadek tak zaszczytnych czynów,
Wzniósł się na rozkaz boski aż pod firmamenta;
Tam dla czasów potomnych pamięć jego święta:

255 
Cztery gwiazdy — to namiot, trzy wprzek — to Jakóba

Laska, ziemskim pielgrzymom wzór, a jemu chluba.
Dalej w północ na niebie grono gwiazd się świeci,
Jak pod kwoki skrzydłami sześć kurczątek-dzieci.
Są to smutne ostatki raju niebieskiego;

260 
Smutne, albowiem dzieje tak głoszą los jego:

Jak na ziemi Bóg stworzył raj ku słońca wschodzie,
I wszelkich skarbów źródła w tym złożył ogrodzie,
(Gdyż stąd Adam szczęśliwy nad wszelkiem stworzeniem
Nie potęgą panować miał, tylko skinieniem,

265 
Będąc głową tej ziemi, jako Bóg przeznaczył;)

Taki też i na niebie raj utworzyć raczył:
Gwiazdę cudnej piękności, którą okrążały
Posłuszne słońca, gwiazdy i księżyc wspaniały.
Tam osadził Anioła z wszech najśliczniejszego;

270 
Poddając wszystkie gwiazdy niebios rządom jego.

Aż tu grzeszy Lucyfer! — Gwiazda z żalu pęka!
Której niebo służyło, teraz jej się lęka!
Jeszczeć koło niej krąży, lecz wolno, zdaleka!
Ile razy się zbliży, to znów wdal ucieka.

275 
Lucyfer nieszczęśliwy w piekielnej zazdrości

Poszedł zniszczyć raj ziemski. Jad jego chytrości
Truje Ewę! Adama! Łatwowierni grzeszą,
Razem wyrok wygnania z raju smutni słyszą!
Smutny wzmiósł się raj ziemski w górę! Tam złączony

280 
Z niebieskim, ludzkie serca wabi w owe stróny!

Znów nam będzie zwrócony, lecz w dzień ostateczny,
Gdy nastanie świat nowy i porządek wieczny.
Teraz skoro niebiosa te siedm gwiazd zobaczą,
Zasłaniają twarz smutną, deszczem zimnym płaczą;

285 
Żeglarz w trwodze przejeżdża ocean szeroki,

Skoro zoczy na niebie dżdżyste zawsze Kwoki,
A rolnik, kończąc żniwo, wie, że ciepłej rosy
Nie będzie, aż znów w wieczór zajdą Mroźne Kosy!

Widziałeś ów wóz cudny na północnem niebie? —

290 
Mówią, że Michał Anioł zrobił go dla siebie,

Gdy walczył z Lucyferem, a w nagrodę męstwa,
Na pamiątkę wiecznego nad piekłem zwycięstwa
Świeci wóz ów na niebie. Na nim sprawiedliwy
Enoch jechał ku niebu; Eliasz cnotliwy

295 
W nim podniósł się do raju. Teraz każdej nocy

Jedzie wóz ów do czyśca, duszom ku pomocy.
Skoro zgaśnie żar słońca, chłodna noc nastała,
Spuszcza się z nieba powóz świętego Michała
W owe smutne przestrzenie. O północy stanie

300 
Na miejscu przeznaczenia. Już czyściec otchłanie

Otwiera; śpieszą dusze usprawiedliwione
Ku wozu, a godową szatą ozdobione,
Podnoszą się z Aniołem ku niebiosom, aże
Wychodzące z bram nieba słońce się ukaże.

305 
Tą bramą wchodzą w niebo! Tak przez lat tysiące

Uszczęśliwia niebieski wóz dusze cierpiące;
Zostającym zaś w czyścu za każdym powrotem
Niesie skarby pociechy w swym promieniu złotym.

Skoro dusza ostatnia wycierpi swe męki,

310 
A łzy, łkania, westchnienia zamienią się w dzięki:

Stanie wóz ów na niebie, a laska Jakóba
Wstanie jak do podróży. Nuż niebios ozdoba:

Księżyc, słońce i gwiazdy na taki znak dany
Opuszczą swoje miejsca. Cały świat zachwiany

315 
Z swych się dźwignie przyciesi, a przed sądy Boga

Poprowadzi go wierna zawsze Rzymska Dróga.
Nuż nastanie świat nowy. Ziemia — niebo — nowe!
W nich zamieszka na wieki plemię adamowe.

Tak mój ojciec te niebios tłomaczyli znaki.

320 
A tego ich nie uczył człowiek lada jaki,

Lecz Pan Bretner, gospodarz u Państwa dawnego
Miechowie, człowiek mądry, wszak to był syn jego,
Młody Bretner, profesor, co uczył studentów
W Gliwicach i Poznaniu głębokich exemplów.

325 
Gwiazdy to tylko głoszą, co wszystkich obchodzi:

Przyszłe wojny, nieszczęścia, albo gdy się rodzi
Dziecię, co będzie Świętym, lub bohater jaki,
Naprzykład Napoleon. Ale, my prostaki. —
Darmo czekać, aby nas gwiazdy ogłaszały,

330 
Lub gdzie żur a gdzie perki mile przestrzegały,

Jak ty myślisz, mój Ciuro. Czyś ty z liczby owych,
Którzy dla najdrobniejszych zatrudnień domowych
Czekają na znak z nieba? A gdy kura pieje,
Pies wyje, puszczyk woła, lub się stroka śmieje,

335 
Śmierci się obawiają? — Ja zaś to mam zdanie,

Że się na świecie tylko to, co Bóg chce, stanie.
Temu jednak nie przeczę, że Bóg na człowieka
Często woła przez znaki: »bliska śmierć cię czeka!«
Tak było u naszego nieboszczyka Pana!

340 
Dobrze jak dziś pamiętam: Owegoż to rana,

Gdy wyjeżdżał ostatni raz w dalekie strony,
Staliśmy, czeladź dworska, z naszemi ukłony
Przed zamkiem. Występuje Jegomość z podwoi,
Wsiada w powóz; nim, jeszcze żegnając nas, stoi,

345 
Tu, buch! wpada w karetę, sokołem ścigany

Gołąb, biedak; niż zdążył — już był rozszarpany.
Pobledliśmy, milczymy! Pan sam zamięszany
To na nas, to na zamek, to znowu ma bramy
Zwraca oczy; my milcząc, ledwo oddychamy

350 
Ciekawi, czy pojedzie, czy przecie wysiędzie,

Rokując, że ta podróż pomyślną nie będzie. —
Usiadł! Szymon zagwizdnął — i już dzielnych koni
Ani ucho, wnet ani oko nie dogoni. —
Smutmi staliśmy jeszcze, żal nam się zrobiło,

355 
Że odjechał, bo przy nim wszystkim było miło.

Pojechał masz Jegomość, jechał w kraj daleki
Już nie wróci! Panie, daj mu spoczynek lekki!
Gdy za kilka miesięcy wieść straszna gruchnęła,
Że już nie mamy Pana, że nam go śmierć wzięła,

360 
Wszystkim się przypomniało oweż to zdarzenie

Z nieboraczkiem gołębiem. Nasze tłomaczenie
Rzeczy tem potwierdzone, co przed laty wielu
Babka pewna wróżyła Panu przy weselu.

Owóż gdy Jegomości jedyna córeczka,

365 
Licząca rok czternasty, nadobna dzieweczka —

W dobrej szkole Proboszcza z Ziemięcic ćwiczona,
Po raz pierwszy, orszakiem dworskim otoczona,
Komuniję najświętszą kornie przyjmowała
W Wielki Wtorek: cała wieś jej asystowała.

370 
Ksiądz Proboszcz Michałkowski Stabik, sławny mową

I wierszami, ułożył na ten dzień pieśń nową,
Której dzieci we szkole przez pół roku pono
Pisać, czytać i śpiewać gorliwie uczono,
Bo Bienek nie żartuje, szczególnie we szkole!

375 
W dzień przed uroczystością wysłał dzieci w pole

I w las; młodzież wieńcami aż opakowana,
Niecierpliwie wygląda jutrzejszego rana.

Nadszedł dzień pożądany, cała wieś się cieszy,
Z rodzicami Waleska do kościoła śpieszy.

380 
Wstępują bramą główną, zagrzmiały organy,

Dzieci kwiaty rzucają; różdżkami usłany
Średni ganek kościoła wiedzie do ołtarza
Zacnych gości, witanych przez księdza Fararza.
Uroczystość dnia tego wszystkich zbudowała,

385 
Wielmożnemu zaś Państwu tak się podobała,

Iż wystroić majówkę dzieciom obiecali,
Co za kilka tygodni świetnie wykonali.

Po południu ślicznego dnia wyznaczonego
Ruszyła wiejska młodzież pod komendą swego

390 
Pana nauczyciela w brzeg biskupskich lasów,

Tam gdzie szczątki Cegielni od pradawnych czasów.
Za szeregiem szkolarzy weseli włościanie,
Ksiądz Proboszcz i Wielmożni Panowie i Panie.
Het, za państwem jechało kilka bryk z beczkami

395 
Piwa, karety z winem, mięsiwem, bułkami,

Z garncami kawy, mleka, tak iż się zdawało,
Iż to furaż, a wojsko gdzieś obozowało.

Przy Cegielni na wielkiej równiuteńkiej łące
Gdzie stąd stawy śrebrzyste, stąd gaje chłodzące,

400 
Stały rzędy ław, stołów, przy nich posługaczki,

W sławnym stroju miechowskim nadobne wieśniaczki,
Czekające na rozkaz godnych, głodnych gości.
Już ich słyszą, już widzą, otóż już w bliskości!
Już łąka, dotąd cichy, setnem dźwięczy echem!

405 
Młodzież im bliższa celu, tem większym pośpiechem

Dąży do miejsc rozkoszy. Muzyka ukryta
W lesie, nagle zagrała malców faworyta:
Skakanego! Zagrzmiały tysiączne okrzyki:
Nogi, serca skakały w takt takiej muzyki.

410 
Chleby, żymły, kiełbasy, tąże poszły drogą:

Pół kopy posługaczy wystarczyć nie mogą
Donosić w koszach, garncach przekąsek, napoju;
Ku wozom do brzuchatych beczek jak do zdroju
Spieszy służba z kuflami; jedzą, piją, skaczą,

415 
Państwo wiejskiej zabawie asystować raczą.

Ile tam było śpiewu, tańców, wesołości,
Ile razy wznoszono zdrowie Jegomości
I Jejmości i Córki i dworu całego,
Tego, miły mój Ciuro, do rana samego

420 
Nie wyliczy mój język, a i lata mnogie

Jakoś już wytępiły te pamiątki błogie!
To jednak jeszcze widzę, jak przy owym stole,
Gdzie siedziało Wielmożne Państwo w zacnem kole,
Stanęła jakaś baba, a wlepiwszy oko

425 
W miłą twarz Jegomości, westchnęła głęboko

I wieszczym niby głosem rzecze: »Ciesz się, Panie,
Gdyż zegar twego życia wnet na zawsze stanie!
Będzie burza; po burzy wyrośniesz wysoko,
A wyrósłszy, wnet zwiędniesz; bystre twoje oko

430 
Zgaśnie w ziemi dalekiej! Zaś szczep twój dziewiczy,

Gdy nad twoją mogiłą trzy wiosny wyliczy,
Choć pozbawion podpory, bujnie się rozrośnie:
Przychodweń z obcych krajów przywitan radośnie,
Rozszerzy stare gniazdo, wystawi świątynie;

435 
Z nim Twe imię złączone, wszerz i wdal zasłynie.«

To rzekłszy — jakby znikła.
Z wieszczką razem wesołość z igrzyska odeszła!
Wielmożni siedzą, milcząc; wnet się wieść rozeszła,
Iż są smutni, iż Pani płacze! Już okrzyki

440 
Milczą! Wnet wraca rzesza do wsi bez muzyki!

Tak często, co ma śliczne, wesołe początki,
Rychło ginąc, posępne zostawia pamiątki.
A wiecie, jak proroctwo tłomaczył lud prosty?
Otóż rok tysiąc ośmset siódmy i czterdziosty

445 
Pół świata trapił głodem, z którym w ścisłym związku

Mór się srogi rozgościł w naszym Górnym Śląsku.
(I ten cmentarz pamięta owe straszne chwile!)
Jeszcze bujał wróg ludzki w dławiącej swej sile,
Gdy od granic francuskich aż w kraje mongolskie

450 
Zagrał duch nowy, dźwięcznie jak harfy eolskie,

Duch wolności narodów! Miasta, wsie powstały,
Jak do boju świętego ruszył naród cały.
Zamki szlachty zadrżały. Pany niegdyś dumne,
Nuż, kłaniając się chłopom, mleły w ustach szumne

455 
Słowa złotych obietnic dla rychłej przyszłości. —

Znane wam pewno smutne losy Jegomości
Godule, który bał się w swym domie nocować.
Noc w noc trzydziestu chłopa musiało pilnować
Straży w zamku Szombierskim; jednak pełen trwogi

460 
Na noc do Rokitnicy jeździł pan niebogi,

Albo aż do Wieszowy; a przyjąć nie chciano
W gminie pana, bogacza, bo się obawiano
Zemsty od jego chłopstwa! Postrachem ścigany
Umarł w Wrocławiu bogacz w świecie zawołany;

465 
Tam na miernej mogile stoi krzyż drewniany!

Inaczej było u nas! Lud miłował Pana,
Nawet z obywateli armijka dobrana
Zawsze była gotową do państwa obrony.
Co niedzielę zwoływał, jak z jakiej ambony,

470 
Szymon Knosala trąbą z pałacu altany

Dzielnych wioski rycerzy, którzy na znak dany
Spieszyli na dziedziniec, tam w niezgrabne roty
Wbijał Boncyk gwardzista żołnierskie obroty!
Jegomość zaś dostarczał kiełbas, broni, piwa,

475 
Tak o wolność walczyła nasza wieś szczęśliwa. —

Zanim w wioskach sąsiednich chłopstwo się kłóciło,
W Miechowicach szczęśliwych nic się nie zmieniło,

Chyba, że ludzie taniej jedli, więcej pili,
Jegomości Winklera przy piwie wielbili.

480 
Tak więc wsławił się Pan nasz, tak wyrosł wysoko,

A wkrótce jeszcze wyżej, gdy powiatu oko
Ku niemu się zwróciło: Jegośmy obrali,
Gdyśmy posłów do sejmu pruskiego szukali.
Pierwszy raz przyjechawszy z Berlina urlopem,

485 
Bardzo mile rozmawiał z którymkolwiek chłopem;

A Walek, pokojowy, przechodniom przyjemnie
Kłaniając się, wskazywał niby to tajemnie
Na wór wielki w przysionku: »Otóż, nowe prawa
Przywiózł ludziom Jegomość!« — a to była trawa

490 
Morska do pańskich matrac, jak później słyszano.

Lecz wtenczas całą gębą wieść tę przyjmowano. —
I cóż więcej powiadać? W szak wnet czarna kreska,
Jak przysłowie powiada, padła na Matyska,
To jest: umarł Jegomość, jak wieszczka mówiła!

495 
Ledwo trawą porosła Goduli mogiła,

A już Winkler szedł za nim, sąsiad za sąsiadem,
Jak w życiu postępował ciągle jego śladem.
Jejmość, łaskawa Pani, aże do tej doby
Po takim zgasłym mężu nie składa żałoby.

500 
Nawet płacze i córka, lecz mówią dworzanie,

Że to po jakimś młodym, a wielmożnym Panie
Walhowen, co ją swatał, ale niespodzianie
Umarł gdzieś na cholerę! Zaś inni, że rosa
Dlatego zwilża oczy jej, iż za młokosa,

505 
Jakiegoś Węgierskiego pójść ma wkrótce; ale

Ja sądzę, że śmierć ojca zrodziła te żale. —
Jego zwłoki śmiertelne leżą pod sklepieniem
Owej kaplicy, która pod kasztanów cieniem
Zbudowana, przy bramie, z ogrodu Jejmości

510 
Prowadzącej na cmentarz. Wiadomo wam dości,

Że w niej czarny jest ołtarz, czarny krzyż, lichtarze,

Czarne ławy, obrazy, na nich smutne twarze.
Tam bywa pierwsza stacja w dzień Bożego Ciała,
Lecz nie wiem, czy tam kiedyś Msza święta bywała.

515 
W sklepieniu już trumn kilka, pewno panów dawnych,

Teraz już zapomnianych, choć za życia sławnych.
Bo któż tu z Miechowianów Dolesków pamięta?
Onić tu panowali, lecz za nich Msza święta
Odprawia się w Bytomiu sąsiednim rok rocznie

520 
Dwadzieścia cztery razy. Świadczyć to widocznie,

Jak pobożną, cnotliwą ta rodzina była,
Ale się stąd wyniosła. Po nich rząd objęła
Familija Ziemięckich. Oni zbudowali
Poboczną przy kościele kaplicę, oddali

525 
Ją w opiekę świętego Judy Tadeusza.

O nich także kronika milczy; lecz to zmusza
Mieć ich w dobrej pamięci, iż, jak dotąd bywa —
Tam za nich w pewne piątki jest cicha wotywa.
Jakie wtedy być mogły tej wsi powodzenia,

530 
O tem w żadnych kronikach nie znajdziem wspomnienia.

Z pewnością tu ubóstwo tron swój rozłożyło,
Żadne tu bowiem państwo długo nie bawiło,
Gdyż, straciwszy, co mieli, uciekli, a bieda
Wszystkichby była zjadła prócz polskiego żyda:

535 
Mosiek się tylko trzymał, nawet się wzbogacił. —

Doleskowie, Ziemięccy poszli! Mleczko stracił,
Co miał i poszedł z torbą w świat! A jego syny
Nic nie znały prócz łowów na psy i dziewczyny. —
Przyszedł Werner, Niemczysko! poczciwiec mądrował,

540 
Lecz od zguby ni siebie, ni wsi uratował.

Więc rząd wysłał Lewego administratora;
Pod nim miała wyzdrowieć wieś na biedę chora.

Właśnie wtenczas w Gliwicach żył niejakiś Gali,
Sławny kupiec, nie taki jak handlarze mali,

545 
Co za sześć złotych kupią, za talar przedają,

Gdyż w sklepach tylko śledzie, sól i wódkę mają.
On przez Bytom i Czeladź jeździł do Krakowa
Po towar. W sprawach tylu wspierała go głowa
I ręce Ignacego Domesa, którego

550 
W sklepie czeladzkim miewał za zastępcę swego.

Jak Jakób u Labana, tak on u Galego
Nie zaspał chleba w piecu! Oszczędność i praca
W związku z bogobojnością wszystkich ubogaca.
Domes u pryncypała oszczędził grosz spory

555 
I zakupił miechowski dwór, pola i bory.

Przybrał się do nas z żoną i dwiema córkami,
Z Teklusią i Marysią, a tak między nami
Szczep Domesów tak błogo krzewi się i rośnie
Jak lipa rozłożysta w lubej polskiej wiośnie.
 

560 
Aleć Teklusia ciągle do Polski tęskniła,

Bo w Czeladzi już dawno sercem polubiła
Osłońskiego, w urzędach wielmożnego Pana;
Jemu więc w Imię Boże od rodziców dana,
Zamieszkała w Czeladzi, a później w Siemoni.

565 
Aż oto śmierć nieczuła, która wszystkich góni,

Wydarła ją z rąk męża; Teklusia umarła!
Jak ta strata pierś męża śmiertelnie rozdarła,
Stąd poznacie, że wdowiec smutkiem przyciśniony,
Jakby przyrósł do trumny ukochanej żony,

570 
Szedł za nią, gorzko płacząc, jak dziecko sierota,

Aż tu przed tej kaplicy zardzewiałe wrota.
Tu pogrzebał jej ciało, tu się rozestali,
Którzy sobie dozgonną miłość ślubowali!
Mąż wrócił do ojczyzny, a żona do matki.

575 
Chociaż bowiem w małżeństwie opuszczają dziatki

Rodziców, przecie sercem zawsze są złączone

Z nimi w szczęściu i trwodze; krótko rozdzielone
Znów wracają, szczęśliwe, kiedy aby w grobie
Przy nich spoczną po gorzkiej tego życia dobie.
 

580 
Zanim życie Teklusi jako polny kwiatek,

Który dziś jest, dziś ginie, w samym środku latek
Bujnej zgasło młodości, Marysię czekały
Sroższe podobno lósy: Wiek jej niemal cały
Gorzkich lat był szeregiem. Pierwsze jej małżeństwo

585 
Z Panem Arezin było istotne męczeństwo,

Bo małżonek chorował na duszy i ciele!
A gdy umarł, radzili dworu przyjaciele
Iść za wdow ca Winklera, gdyż mawiano wszędzie,
Iż dobrym gospodarzem dóbr miechowskich będzie.

590 
I był nim rzeczywiście, bo zmartwychpowstały

Miechowice, gdy w zamku cichym przywitały
Nowego Jegomości z Waleską, jedyną
Pierwszych ślubów pamiątką, nadobną dziewczyną.
Lecz później wiele jeździł po szerokim świecie!

595 
Matka zaś z pasierbicą, jako w polu kwiecie

Często wzdycha do cienia śród upału lata,
Byw ały bez opieki, bez męża, bez brata,
Bez ojca, który szukał szczęścia, gdzie go niema,
A gdzie jest, tam nie chodził. Nuż trumnami dwiema

600 
Oddzielony od swoich, czeka dnia sądnego!

Któż odgadnie, kto w grobie będzie sąsiad jego?”

Tu milczał stary Paweł, oparty plecami
O mur wschodni kościoła, obiema rękami,
Które przed się wyciągnął, uścisnął stylisko

605 
Groźnej piki, coś dumał, przy czem głowę nisko

Zwiesił aże na ręce; po chwili wysoko
Gdzieś w niebios głębokościach utopiwszy oko,
Westchnął, znów głowę spuścił, znów milczał, aż nagle
Do nowej rozmów jazdy rozpuszczając żagle,

610 
Rzekł: „Cóżbyś czynił, Ciuro, gdyby teraz z grobu

Zdrowy powstał Jegomość i śród nas tu obu
Stanął, miły jak w życiu? Cóżbyśmy czynili?”
Ciura nie odpowiada. Kołodziej się chyli
Ku głowie siedzącego i nadstawia ucha;

615 
Przestał dychać, słuchając, lecz im pilniej słucha —

Śpi i chrapa mój Ciura, jak piła traciarska!
Westchnął poczciwiec Paweł, z gniewu niedziw parska;
A słysząc i Podeszwy głębokie chrapania,
Rzecze jakby z pogardą: „Toć opowiadania

620 
Mego o niebie, gwiazdach, o miechowskich panach

Przeszkoda przy tak nędznych, ospałych gałganach.
Gnijcież już, zgniłe kiepy, aż was dzień przebudzi!
Jutro kłamstwem o straży bałamućcie ludzi,
Boć pewno nie powiecie, iżeście tu spali!”
 

625 
Tak się pański kołodziej, oraz młynarz, żali.

A raz jeszcze spojrzawszy na śpiących rycerzy,
Opuszcza stanowisko, wolnym krokiem mierzy
Ku kaplicy grobowej. W jej sąsiedztwie bliskiem
Są dwa gróbki, żelaznym ogrodzone niskim

630 
Płotem, na nim tabliczki dwie i napis złoty:

„Tu śpi Henryk i Laura Muller, których groty
Śmierci zabiły w wiośnie życia.” Tustąd dalej
Suwał kroki kołodziej dotąd, gdzie chowali
Rokitnianie swych zmarłych; na dole przy stawie

635 
Widać krzyż już pochyły we wysokiej trawie,

Na nim napis „Tu czeka na swe zmartwychwstanie
Nauczyciel Czogola. Daj mu niebo, Panie!”
Wkoło krzyża zarosłe perzowatą trawą
Nagrobki tu dorosłych, tam dzieci. Stąd w prawą

640 
Oddział dla Bobrkowianów i Karwu. Nieliczne

Tu mogiły, lecz wśród nich dwa żelazne, śliczne

Krzyże, jeden Forbacha, a pod drugim młoda
Bujakowska. (W przysłowiu była jej uroda
I otyłość!) Zaś dalej w sąsiedztwie Stawiska

645 
Śród ostu, pokrzyw, szczawów, wrotyc i bagniska

Był grób Braunki luterki, dworskiej gospodyni,
Starej, skąpej, (lecz tu się nagany nie czyni).
Jej grób — jako niewiernej — Jejmość umieściła
W kącie cmentarza, w błocie, tam krzyż postawiła

650 
Kamienny, na nim czarno: „ruh‘ zanft!” wyrzeźbiła.

Braunka dzieci nie miała w życiu; lecz po śmierci
Liczyła ich kilkoro; w owej bowiem ćwierci
Ogrodu były groby dla dzieci niechrzczonych,
A przy nich gniły w grobach nigdy nieświęconych

655 
Ciała nędznych wisielców: parafija cała

Dwóch ich tylko: Łaszczyka i Krawiecka miała.

Między tymi grobami, jako stróż cmentarza
Stąpa wolno nasz Paweł a w myśli powtarza
Ciągle imiona: Łaszczyk! Krawiecek! Pamięta

660 
Straszną noc, w której burza jak wściekło zawzięta,

Drzewa w polu łamała i olbrzymią mocą
Miotała, jak głazyki pasterz, silny procą.
A w lesie konał Łaszczyk! — Krawiecka pamięta,
Jak w więzieniu arendy okuto go w pęta.

665 
Te wspomnienia odgania świętym znakiem krzyża,

Chce się modlić — nie może. Tak się wolno zbliża
Do ganku, który z szkoły przez cmentarz się kręci.
Ciągle smutne wspomnienia żyją mu w pamięci.
Postępuje ku lipie. W niej słyszy szeptania,

670 
Jak duchów pokutniczych tajne rozmawiania.

Dreszcz mu serce przeszywa! Paweł się nie boi,
Lecz śpieszy ku kościołu — już w babieńcu stoi,
Gdyż tam bramy nie było. W kącie uczajony
Czeka, aż Anioł Pański zawołają dzwony,

675 
Bo uważał po gwiazdach, iż dzień niedaleki.

Nie chcąc zaś, by się we śnie skleiły powieki,
Odmawia swe pacierze. Przy tem pilnie śledzi,
Czy na ławach babieńca on sam tylko siedzi.
Stała tam słuchalnica, (słuchanie spowiedzi

680 
W lecie, w małym kościółku przykre; proboszcz tłusty

Wolał tu posiadywać, szczególnie w odpusty.)
Nie wiem, czy usnął Paweł, czy nie, lecz się zdało,
Że zbyt rychło dzień nadszedł, już rano świtało.
Wysze dł Paweł z kościoła, dzidą uzbrojony,

685 
Mężnie pogląda to w te, to znów w owe strony,

Jako rycerz waleczny, odniosłszy zwycięstwo,
Ciekawy, czy podziwia świat dzielność i męstwo.
Ogień w kotłach już wygasł, smąd się tylko lekki
Nad cmentarzem wił, nakształt napowietrznej rzeki:

690 
Wóz Michała i Laska Jakóba i Kwoki

Zbladły na firmamencie; rożawe obłoki
Lamowały na niebie ową bramę wieńcem,
Którą wyjść miało słońce z pogodnym rumieńcem.

Paweł stanął na górce cmentarza i oczy,

695 
Ochłodzone powietrzem świeżem, na uroczy

Puszcza obraz pokoju, który milcząc głosi
Bliskość Boga i serca ku niebu podnosi.
W bujnych z trzech strón ogrodach, kościółek strzegących,
Święta cisza; w topolach, staw otaczających,

700 
Ani listek nie zadrży. W ciemnej szacie stoją

Dęby, lipy i olsze, oddychać się boją,
Czując boski majestat w poranku wonności.
Słowik tylko, co lubi w gęstwinach skrytości,
Rozśpiewał się i nuci, jak boski psalmista:

705 
Nim śpią ludzie, on śpiewak oraz organista.

Lecz coś ciszę przerywa! Paweł słucha — stawa —
Rzeczywiście dosłyszał: — to miła rozprawa
Młyńskich kół oraz pytli! On myśli, iż stoi;
Lecz im chciwiej łoskotem młyńskim słuch swój poi,

710 
Tem śpieszniej same nogi w drógę się udały:

Już za bramą! A myśli, co jeszcze zostały
Na cmentarzu przy zmarłych, natychmiast wróciły
Do młyna, skoro żarna swój hymn zanuciły.
Tak żołnierza do broni, rolnika do roli,

715 
A młynarza do młyna powołanie koli,

Aż ich z wszech obowiązków ciasny grób wyzwoli.



VI.
Poranek na wsi; Podeszwa zmyka z cmentarza; obawy dwóch starek; Ciura, ze snu zburdany, opowiada swe awantury z upiorem; przygotowania do Mszy św.; dalszy ciąg opisu starego kościoła; Księdzu śpieszącymu na nabożeństwo zabiega drogą Koronowicz i zaprasza na wesele; Msza św.; rozstanie się z kościołem; grób pierwszy otwarty; procesja żałobna na nowy cmentarz.

Niemać to żyć, jak na wsi: Tu człek człeka ceni,
Znając go od kolebki; tu w miłej przestrzeni
Domy, stajnie, stodoły, podworki, zagrody;
W szczerej żyją przyjaźni ludzie i ich trzody;

Czyj koń, czyja krasula, nawet i psa znają;

Nad bydlątka upadkiem tyle smutku mają
Jak w Berlinie nad zgonem ministra! Tu żyje
Człowiek z tego, co zasiał, uchował; tu tyje
Nie przy nocnych biesiadach, lecz przy błogiej pracy

10 
Dniowej, w nocy spoczywa. Mieszczanie nie tacy!

We dnie myślą o pracy, wieczorem wychodzą
Na rozrywki; do domu ledwo rano zgodzą.
U nich noc bywa rano. A ileż grzeczności
Musi czynić, ktokolwiek głosem powinności

15 
Burda pana! Odźwierni, kucharki, lokaje

Kłaniają się u łóża, a pan, chrapiąc, łaje.

Jejmość, jeszcze leżąca, raczy chlipać kawę
Bez pacierza, chce-li mieć pierwszej damy sławę.
A gdy w śnieżnych pierzynach już się nadto nudzi,

20 
Piesek faworyt, liżąc czoło Pani, budzi.

Jakoż na wsi inaczej! Tu po trudnej sprawie,
Zakończonej modlitwą, śpi na twardej ławie
Zdrowy wieśniak, a zatem niebo w związku z ziemią,
Choć niekiedy pod lekką chmur zasłoną drzemią,

25 
Gotują jemu nader miłe przywitanie:

Otóż, skoro ich luby syn ze snu powstanie,
Uśmiechają się jemu; już się kur odzywa,
Gąsior gęga, wieprz kwiczy, a słowiczek śpiewa!
Zerwał się ze snu wieśniak, słyszy śpiewów chóry,

30 
Podziwia piękność nieba, powietrza odory

Chciwie w zdrową pierś wciąga, błoga ranna chwila
Do szczerej go modlitwy i pracy zasila.
Na wsi nikt nie próżnuje; gdyby zaś sen miły
Przedłużał się, (bo w trudach wyczerpią się siły)

35 
Toć słońce nie pobłaża, lecz promienie spore

Ciska w oczy śpiącego: — „Hej Podeszwa — gore!”

I owszem ci w Podeszwy marzeniach gorzało;
Spał bowiem jak zarżnięty; lecz gdy słońce wstało
I zaczęło go łechtać promieńmi po twarzy,

40 
Już nie sądził, że leży przy Ciurze i marzy,

Lecz myślał, że jest w domu: Maryś z łóżka wstała
I w skorupkę z węglami i próchnem klepała
Tępą ocelą krzemień; już iskry pryskają
Aż do łóżka, tu w słomie dobrą paszę mają;

45 
Już się słoma tli, gore, już jasność złowroga

Dom napełnia. Tu Maryś krzyczy: „O dla Boga!
Antku, wstawaj, bo ogień!” Podeszwa się zrywa
Żonę, dzieci ratować! — Stanął! Choć nie ziewa:
Otw arł usta, wytrzeszcza oczy, a dokoła

50 
Pozierając, wciąż słucha, kto ratunku woła;

Lecz milczenie głębokie, cisza na cmentarzu!
Widzi się przy kościele, przy głównym ołtarzu
Leży Ciura: Podeszwa duma; już pojmuje,
Że on straży cmentarza z młynarzem pilnuje

55 
Razem z Ciurą! Gdzież Paweł? Słuchem, wzrokiem śledzi,

Lecz daremno! Nie czeka Antek odpowiedzi,
Lecz, wstydząc się, iż zaspał, z suknią i trepami
Nagle skręcił gdzieś w prawą i znikł za płotami.

W tej samej właśnie chwili słońce, boskie oko,

60 
Zburdało Niewiadomską. Kaszlała głęboko,

Jakby zdrowia szukała gdzieś w płucach zbolałych,
Włóczy się po komórce; na lędźwiach zwiędniałych
Obwiesiła łaszątko, niby to spódnicę,
Na głowie zamotówkę, u plec płociennicę,

65 
Sięgającą do kostek; tak swą dychawicę

I kaszel i paciorki niosła do kościoła.
Ledwo wyszła na drogę, słyszy, iż ją woła
Stara Leśna, Helina Stainert, Polka czysta,
Choć zniemczała, tu we wsi podobno wieczysta:

70 
„Poczekajcież, sąsiadko! wszak na pogadanie

Z wami już jak na boskie czekam zmiłowanie!
A wiecie już o wszystkiem? Z tego wojna będzie;
Ja tych krwawych zawikłań znaki widzę wszędzie.
A mnie wojna nie dziwna! — Znałam Kutusowa,

75 
Znałam Poniatowskiego, a to dzielna głowa,

Ale zginął we Sroce! A więc, moiściewy,
I z wczorajszych zatargów będą krwi rozlewy.
A mogło być bez tego! Bo na cóż te ciała
Zmarłych z grobu dobywać? Jam aże struchlała,

80 
Gdy mi o tem mówiono! Choć żandarmeryja

Zmiotła przed Solipiwem, toć to komedyja;

Wrócą oni, sąsiadko, jużcić to fakt nagi,
Nie ustąpi Paskiewicz, nie zdobywszy Pragi.” —

„Przecie to nie Paskiewicz!” — Niewiadomska na to, —

85 
„Lecz Wlazłowski, co w owe nieszczęśliwe lato,

Kiedy cały świat powstał, po wsi z szablą chodził
I za trzy złote na dzień wszelkie spóry godził.
To on był na cmentarzu! a gdyby nie Bienek,
Krwawoby się był skończył z Kiepkiem pojedynek.

90 
Czegóż jeszcze dożyjem!” — „Kmoterko, co wy tam;

Wy nie wiecie, co wojna! Jać was już nie pytam,
Czy Wlazłowski czy Kiepek, ale będzie wojna,
Jam niedarmo już całe lato niespokojna!
Bo cóż, iż po wsi w lecie wrony tak krakają?

95 
A wiadomoć, iż trupa zdaleka wąchają!

I w kościele mam znaki: Wczoraj na ołtarzu
Zgasła świeca podczas Mszy! O księdzu Fararzu
Wiem, gdy zeszłej niedzieli przez kościół z kropidłem
Szedł, otóż zatrwożony jakiemś krwawem widmem,

100 
Podniósł rękę, by żegnać! tu pęk! i z ramienia

Spadł nieszpornik! któż powie, że to bez znaczenia?
Nie dzisiejszam ja, kmosio, widzę, co się święci,
Że to znaki nieszczęścia, czytam w mej pamięci.”
„O coć dobrze, Helinko, że jeszcze żyjemy!“ —

105 
Kaszlała Niewiadomska — „Boć tak się dowiemy,

Jako się rzeczy skończą. Ja się nie opieram
Umrzeć! Mnie jedno, czy dziś, czy jutro umieram;
Lecz gnij tu, stara babo, kiedy dziś twe kości
Pogrzebią, a nazajutrz na rozkaz zwierzchności

110 
Znów wykopią! a potem, Bóg wie, z kim pospołu

Bez ceremonji rzucą do jakiego dołu!
Ja, na własnych nożyskach chodząc, wciąż uważam,
Jako stąpać, a jeszcze co krok się urażam;
Ja lichota! już nie mam w ciele mem wnętrzności,

115 
Tylko wiecheć, już ja tu wycierpiałam dości,

Pies-by mnie politował! Ja, siedząc skurczona,
Ledwo dycham, dopieroż w dół jaki wrzucona
Jakoż tam potem dychać; o Helinko miła,
Wierzcie, jabym na nigdy tego nie przeżyła!”
 

120 
Takie ciągnąc rozmowy, miła para starek

Zaniosła się na cmentarz. Tu stoi Wikarek
I Kurc Tomek. Pod murem jak oczarowany
Siedzi Ciura i charczy. (Snać snem zmordowany,
Bo szyję z głową zwiesił aż między kolana,

125 
Obojętny na wdzięki miechowskiego rana,

Lub możno o swej żonie marzył i o żurze.)
Cichuteńko położył Kurc rękę na Ciurze,
A usta przylepiwszy aż do ucha, woła:
„Wstawaj, Ciura!” — Jak górnik, gdy w podziemnej skale

130 
Natrafił gniazdo kruszca, widzi skarby, ale

Zazdrosnym otoczone kamieniem: obmaca,
Z której strony skuteczną będzie świdra praca;
Już zawiertał proch w same wnętrzności opoki,
Już wsunął źdźbło zdradzieckie w skał otwór głęboki,

135 
Już zatlił źdźbło, już słucha: tu gruch, grzmot, błyskanie,

Dym, kamieni grad, stępli i okap łamanie,
Potem cisza, — a kamień, dotąd niezachwiany,
Leży u stóp górnika już poćwiartowany:
Tak Ciura, gdy mu w ucho Kortykowe płuca

140 
Wystrzeliły; podskoczył, padł i w skoku rzuca

Ręce, nogi od siebie; bełkoce, wywija
Rękami jako wiatrak, znów skoczył, a kija
Szukając do obrony, jak dziki poziera
Na Wikarka i Tomka i usta otwiera.

145 
„Pamiętajże się, Ciuro!” — rzekł Kurc — „z kijem stoisz

Jak do bitwy gotowy; wrzeszczysz! Czy się boisz
Mnie lub kmotra Wikarka? Nó, mówże Jakóbie!
Co to za głupstwa siedzą dziś w twym płytkim czubie?
A gadajże, niemrawcu!” Ciura jeszcze milczy,

150 
Ogląda się dokoła, a wzrok niedziw wilczy

Przeszywa to Wikarka, to Tomka; nadeszła
Niewiadomska i Leśna; niebawem się zeszła
Gromadka do kościoła idących. Ciekawi
Podsłuchują, pytają, co tu Ciura prawi.

155 
Zaś Ciura, jak z tamtego świata przywołany,

Ogląda się z obawą, widzi Miechowiany
Rzeczywiste, nie duchy, i pyta nieśmiało:
„A gdzież się to straszydło, com widział, podziało?”
„Jakie straszydło?” — pyta Wikarek. „A jużci

160 
Krawiecek, co mię dusił, grożąc, iż nie puści

Mnie żywego z cmentarza. »Kto chce między nami
Spać,« — prawił — »ten też musi zdychać razem z nami!«
„A to nie śpij”, — rzekł Tomek — „na to masz zapiecek,
A nie cmentarz”. „Jam nie spał, sąsiedzie! Krawiecek

165 
Także nie śpi, spokoju nie ma ani w grobie!

Każdej nocy trup jego o upiorów dobie
Wstaw a z grobu, a błądząc po cmentarzu, szczeka,
Wyje z rozpaczy, szlocha, modląc się, narzeka.
Ileż on mnie dziś dręczył! Bo ja się nie boję

170 
Ni żyda, ni siandary, nidjabła;tam stoję,

Gdzie mi każą. Więc chodząc po grobach śród nocy,
Nagłe widzę Krawiecka! N ie wołam pomocy,
Myśląc, cóż on ci zrobi? aż on, kiedy skoczy
I uchwyci za gardło, a ogniste oczy

175 
Utopi w mojej duszy, a zacznie złorzeczyć,

Aż mi zęby dzwoniły! By się ubezpieczyć
Wołam: »Słowo stało się.« Lecz on: »Zdychaj, Ciuro,
Albo czyń, coć rozkażę!« Ja się żegnam. »Bzduro!« —

Krzyknął upiór — »nie dręcz mnie, twoje bełkotanie

180 
Próżne dla mnie!« »Więc cóż chcesz?« A on: »Miechowianie

Chcą przenosić umarłych tam na cmentarz nowy.
Ale mnie tu zostawcie! Ja waszej budowy
Nie chcę mieć przy mych kościach. Co mi po kościele?
Niech tu w gnoju Stawiska gniją me piszczele!«

185 
A ja na to: »Upiorze! Właśnie to tu stanie

Kościół, więc przy nim będzie twoje spoczywanie.«
»Milcz, kiepie!« szczeknął upiór, »bo ta trzęsawica
Moją jest i Łaszczyka! Kościół i kaplica
Stanie na Krzonowiźnie! Czy pojmujesz, chamie?

190 
Zostawisz mnie tu?« Myśląc, iż mi kości łamie,

Wołam: »Paweł! Podeszwa!« lecz ci na głos trwogi
Wzięli pięty pod pachy, tyleż ich, i w nogi!
Wyście mnie uwolnili Tom ku z tych kajdanów
Rąk trupa, co paliły, jak łańcuch szatanów!”

195 
„Nie pleć głupi” — rzekł Tomek — „daj pokój Łaszczykom,

Krawieckom i wszystkim, co tu śpią, nieboszczykom!
Coś tu gadał na zmarłych, na kościół, Stawisko,
Zasługuje na wzgardę lub na pośmiewisko.
Idź do dom, a wyprostuj twe kości na ławie,

200 
A jeśli chcesz być mądry, milcz o całej sprawie!”

O tej to właśnie chwili już z pola wracali
Ksiądz Proboszcz i Fineska; już chłopcy znak dali
Gwizdaniem, aby dzwonić, już miechowskie dzwony
Ogłaszają Mszą świętą w cztery świata strony,

205 
Kurc, Wikarek, Helina, Niewiadomska z rzeszą

Nadchodzących wieśniaków do świątyni śpieszą.
Grześ Michalski, kościelny, w zielonym kaftanie,
Który zwykł nosić w święta w pierwszym swoim stanie,
Gdy był pańskim owczarzem, (obecnie karbowym

210 
Pod Majem panem sztajgrem w parcie winklerowym),

Już chodził po kościele. Więc do głównej bramy,
Którą zwykle wstępują Jejmość i jej damy,
Bieży, by ją otworzyć. Zaporę dębową,
Stękając pod ciężarem, odsunął w gotową

215 
Dla niej w murze framugę, rzemienne kutasy

Chwyta, oburącz ciągnie, wieczyste zawiasy
Zgrzytły, już drzwi otwarte. Skinął na Boncyka,
Który do zakrystyi drzwi niskie odmyka.
Ten, śpiesząc wdłuż kościoła, wpada do dzwonnicy.

220 
Michalski Grześ, nalawszy tuż do kropielnicy

Święconej wody, dźwiga z chłopcem wielkie mary
I wnosi do kościoła, potem pokrop stary
Rozpostarł na obląkach. Z pod wschodów ambony,
Gdzie ławeczka Pisarki, wynosi schylony

225 
Czarne z drzewa świeczniki i przy marach stawia

Spiesznie, bo się już przyjścia proboszcza obawia.
Zatem Paweł Kaczmarczyk, chociaż jednooki,
Ale w służbie kościelnej z doświadczeń głęboki,
Śpieszył się z przystrajaniem ołtarza. In plano

230 
Rozpostarł czarne sukno, które rozkładano

W dni żałobne Jejmości. Natychmiast czerwone
Sukno, co na ołtarzach służy za zasłonę,
Odsuwa, odmuchuje pył z obrusów białych,
Stawia czarny pulpitek w miejsce podstarzałych

235 
Wezgłówków różnobarwnych, oraz białe wtyka

Świece w czarne lichtarze, (śmierci nieboszczyka
Jegomości Winklera pamiątki) i śpieszy
Do zakrystyi; z pracy gotowej się cieszy,
Bo ksiądz Proboszcz już idą. Draszczyk zaś tymczasem

240 
Z głośnym z ministrantami spórem i hałasem

Szuka po zakrystyi węgli, wina, wody,
Lecz nie znalazł. Wśród jego z chłopcami niezgody

Nadbiegł Karczmarczyk, otwarł skrzynię, w której stały
Lampki masła bez soli. Zwykle darowały

245 
Gospodynie miechowskie po każdym cielątku

Kilka lampek na kościół. W innej szafy kątku
Stała z winem butelka, ale pod zamknięciem:
Wino w ampułki wlewać jest Księdza zajęciem!
Przy bocznej zakrystyi ścianie wiecznie stała

250 
Wielka szafa dębowa, z ogromnego cała

Wydłubana odziemka, wszerz i wdłuż okuta,
Pewnie pomnik pierwszego miechowskiego dłóta.
Co w niej było, ministrant mimo swej biegłości
Nie wywąchał; to sekret księdza Jegomości.

255 
Nad nią żerdka na komże, korakle, ręczniki,

Na alby, humerały, paski, nieszporniki,
I cokolwiek się zmieści. Więc chłopcy psotniki,
Skoro na Mszą dzwoniono, nuż żerdź ową doić,
I hurtem się w komeżki i korakle zbroić.

260 
Tak też dzisiaj. Na hasło dzwonów z wielkiej wieży

Cały pułk ministrantów do kościoła bieży;
Wpadli do zakrystyi, jak na znak komendy;
Każdy szuka dla siebie lepszej rewerendy,
Ten uchwycił krajkę, ów sznurki, ów galony

265 
Jakieś wiszące; dzwonią jak we wszystkie dzwony.

Zgięła się żerdź: prask! pada na łby ministrantów
Cała grobla komż, jak świat na małych Adamów.
Kopią się nieboraki. Tu nadszedł, niestety!
Bienek, który potrafi oddać wet za wety!

270 
Już odkrył łeb pierwszego i ognia zakrzesał,

Drugiego, nim się spodział, porządnie rozczesał,
A trzeciego tak głasnął w ucho silną dłonią,
Iż myślał, że to w Rzymie na Msze święte dzwonią;
Czwarty zmiótł; dwaj zostali, jak truśki lękliwi

275 
Tym tylko Bienek grozi. Z tego więc szczęśliwi,

Wywłóczą z kopy skarbów komeżki żałoby.
Bienek zaś, przeglądając ornatów zasoby,
Wydobył aksamitny z białemi burtami,
Stułę i manipularz, pasek z kutasami,

280 
Również albę, a na nię humerał wyłożył,

Pudełko z opłatkami drewniane otworzył,
Rozkazał zrobić ogień w trybularzu, potem
Wymknął na chór do organ niedziw chyżym zwrotem
Przez kościół niemal pełny, uprzejme ukłony

285 
Czyniąc szepcącym: „Niechaj będzie pochwalony.”

Przybył na chór. Już zastał Boncyka i pana
Maja; pozdrowił, szukał pieśni, co śpiewana
Miała być podczas Sumy, naciągnął rejestry
Organ, które grywały, jakie chciał, orkiestry;

290 
A zoczywszy u miechów Kaspra Cichowskiego,

Cicho czekał na Księdza kontent ze wszystkiego.

Lecz Proboszcza nie widać! A przecie już stali
W białej komży przed sienią, gdy chłopcy gwizdali!
Czyby jakie nieszczęście? — Czy się niepokoją,

295 
Że niedbałe służące niesumiennie doją

Krasule? Czy śpieszyli do stajni, by okiem
Znawcy sądzić, czy słusznym obrokiem
Tuczą konie? Wyraźnieć w piśmie świętem stoi:
Pastor est forma gregis, więc się pleban boi

300 
O swą trzodę. Tu Bienek, zażywszy tabaki

I łysinę głaskając (to u niego znaki
Potulnej cierpliwości!), powstał z swej ławeczki,
W głębi kościoła licząc zebrane owieczki.
Przed Janem Nepomuckim Gruba, Bobrkowianie,

305 
Dalej pod chór swe ławy mają Rokitnianie

I Karf, aleć ich mało! Zaś na lewej stronie
Siadają Miechowice. Naprzeciw ambonie
Posąg Najświętszej Panny z miechowskiego drzewa,
Pod nią smok, z rajskiem jabłkiem, które jadła Ewa.

310 
W prawą od niej chrzcielnica: drzewiany kociołek,

Który dźwigał rękami i głową Aniołek
Klęczący, niezbyt zgrabny; z pewnością ta scena
Nie widziała pracowni sławnej Torwaldsena. —
Znów, zażywszy tabaczki, Bienek głośno kicha;

315 
Pan Maj rzekłszy: „na zdrowie”, pyta kmotra zcicha:

„Co, że Księdza nie widać?” — On stula ramiona;
Nie wie! Znowu milczenie. Więc twarz zamyślona
Pana Rektora zwiedza przestrzenie kościoła.
Każdy mur, każdy obraz, każdy kącik woła,

320 
Budzi miłe wspomnienia. Przy głównym ołtarzu

Służbę czynić codzienną w jego kalendarzu
Stało od lat trzydziestu! Onć to świece robił
Woskowe, żółte, proste, on to niemi zdobił
Lichtarze i przypinał różdżki ze wstęgami

325 
W główne święta i odpust! Przed nim z pogrzebami,

Ze chrztem, z ślubem, z położnic wiejskich wywodami
Klękiwał przy Proboszczu, z świecą lub kropidłem,
Przy czem się nie ubiegał za świata mamidłem,
Za pieniądzem! Nie! tylko by swe Amen wszędy

330 
I etkomszpirytutło powiedzieć z agendy.

Gdy lud szedł na ofiarę, on drzwiczki otwierał
Poboczne przy ołtarzu. Na lewych zabierał
Miejsce Piotr święty z kluczem, a na prawych święty
Paweł z księgą i mieczem. Wzór obrazów wzięty

335 
Z album Maciołowicza, artysty w Piekarach,

Który go odziedziczył po sławnych Tatarach!
Z tej i z owej ołtarza latarnie i ławy
Ichmości i kościelnych niezgrabnej postawy;
W ławie przy zakrystyi, gdy Msza święta cicha,

340 
On bywać raczy, klęczy, modli się i kicha.

Ciasne prezbiteryjum dość nisko sklepione,
I od łodzi kościelnej kratą oddzielone.
Zaś dalsza część ma deski we wyższym pokładzie,

W niej po ścianach obrazy w wiejskim wiszą ładzie.

345 
Na wszystko poglądając, Bienek rozczulony

Porównuje z przeszłością przyszłość; a schylony
Ku uszom urzędowym Pana Maja, rzecze:
„Szkoda tych zdrowych murów! Ja temu nie przeczę,
By kościół budowano. Lecz kościół wystawić

350 
Można było na nowym cmentarzu; tak sławić

Mógłby nowy Jejmości hojność po wsze wieki,
A stary mógł być świadkiem pobożnej opieki
Ichmości, co pokoju bronią grobowego,
By był pokój doczesny zadatkiem wiecznego.

355 
Według mnie mógł stać kościół, lecz gromada miła,

Inaczej rzecz pojmując, inaczej radziła.” —

„Aleć, mój Panie kmotrze,” — odparł Maj — „mówiono,
Że to wskutek słów Waszych w gromadzie zrobiono
Całą sprawę. Nie chcieli ludzie rozwalenia

360 
Świętych murów, lecz Wasze w tym względzie naglenia

I uległość rządowi wszystko przyśpieszyły;
By nie Wy, — dom i groby nietknięteby były!”

„Prawdać, prawda, mój kmotrze! Lecz, gdy rząd rozkaże,
Trzeba słuchać! — Jam rektor. — Przecie i na farze

365 
Ksiądz kieruje się rządem! I słusznie! A zatem

Cóż to wczoraj górnicy z moim Panem bratem,
Kmotrem Majem już w nocy chcieli na cmentarzu?
O tak późnych zwiedzinach nawet w kalendarzu
Kościelnym nic nie stoi. A tą polityką:

370 
W nocy groby otwierać rydlem i motyką —

Któż rządził, Panie Jasiu?” Maj w kancyjonale
Topiąc oczy, odbąknął urzędownie: „Ale
Zwierzchność moja kazała, pełniłem rozkazy!”
„Toć i ja,” — odrzekł Bienek — „pocóż te urazy?” —

375 
Słusznieć Księdza nie widać, kiedy Jegomości

Wciąż ktoś w drogę zachodzi i nieprzyjemności
Sprawia i pogorszenia. Bo najprzód Rebeka
Na leniwą czeladkę z głębi płuc urzeka.
Tu znów żąda parobek pod konia podkowy;

380 
Tu z chlewa wypuszczone gzą się gładkie krowy;

Tu psy wyją. Fineska, co już jest za bramą,
Skomli nazad pędzona, gdyż nie chce być samą.
Zaś w ganku, co z gościńca wiedzie przez ogrody,
Z kańką z wstęgami w ręku Koronowic młody,

385 
(Wszak nie młody, gdyż córka Nastka na wydaniu!

Lecz że ojciec żył jeszcze, tak więc w rozróżnianiu
Ojca od syna zwano ich starym i młodym),
Stoi, czeka na księdza, który szybkim chodem
Już dąży do kościoła. Rękę Wielebności

390 
Całując, Koronowic w wieśniaczej grzeczności,

Zaczął rzecz od Adama wywodzić, a często
Spluwając, lub śród kaszlu gęsta robiąc gęsto,
Objaśniał los kobiety: „że według zwyczaju
Idzie drogą, którą już poszła Ewa w raju,

395 
Nie chcąc niby być samą, niby chcąca męża,

Niby zamiast rodziców słuchająca węża,
Zato niby bezbożnym ukarana Kajnem,
Jest niby naszą matką w porządku zwyczajnym.”
Proboszcz słucha i słucha, a w słusznej obawie,

400 
Ze jeszcze zbyt daleki koniec jest w tej sprawie,

Przerwał mowę: „Takie mi tu nieprzyjemności
I zgorszenie czynicie,” — rzekł w niecierpliwości —
„Krótko a węzłowato powiedźcie, sąsiedzie,
Jaki was to interes dzisiaj do mnie wiedzie?”

405 
„Mnie? Interes! Przepraszam Ojca Wielebnego,

Jam nie dłużnik Proboszcza, za to też żadnego
Nie noszę interesu! Nie jestem bogatym,
Aleć też nie dłużnikiem; pracuję, a zatem

Ma się niecoś gotówki, co się uzbierało

410 
Za kamienie z mej skały, niewiele, niemało,

Byle stykło!” „A co tam!” — rzekł zniecierpliwiony
Proboszcz, — „dla mnie, możecie mieć i milijony;
Ja pytam, czego chcecie?” „Ja chcieć? Już z respektem
Oświadczam Jegomości, że z jakim afektem

415 
Do tych lub owych panów przemawiać wypada,

Tę grzeczność już powziąłem od ojca i dziada;
Nie ośmielam się żądać, ja uniżnie proszę,
Prośbę tylko do Księdza Proboszcza zanoszę.”
„A więc o cóż prosicie?” „By prawdę powiedzieć,

420 
Nie mojać to w tem prośba. Trzeba Księdzu wiedzieć,

Że to żona mnie głobi; z babą trudna rada!
Człow iek prosi, namawia, ona swoje gada!
A potem i ta Nastka, wszak to rozum wiejski;
Ale ja to przeczuwam, w tej sprawie Madejski!”

425 
„Kornowicu! dość teg o, już dawno dzwoniono,

Mówcie, co macie mówić, już się spóźnię pono.”
„Otóż”, — rzecze Kornowic, czyniąc swe ukłony —
„Jak słyszałem już zeszłej niedzieli z ambony,
Już wybiła ostatnia kościoła godzina,

430 
Już będzie rozw alony. Właśnie ta nowina

Sprawiła w domie moim wielkie zamięszanie.
Bo jakoż się ze ślubem mojej Nastki stanie?
Miałoć już być weselsko tej zeszłej niedzieli,
Aleć, nie chwalący się, mamy przyjacieli

435 
Nawet w mieście; a proszę, jest to lud bogaty,

Który swe śliczne strojne, a kosztowne szaty
Nietylko jak my wiejscy w święta i w niedziele,
Bierze: tam w dzień powszedni stroi się wesele,
Aby światu pokazać, że się ma ubiory

440 
Na dzień każdy! Z Rozbarku, z reszpektem, ma wzory

Strojów cały Śląsk Górny. Z tego Rozbark słynie,
Że chłopy jak rycerze, strojne gospodynie.
Bo weźmijmyż-no chłopa: Kania ze wstęgami,
Suknia ciemnoniebieska długa, a z frędzlami

445 
U rękawów, kołnierza, i z przodu kieszeni;

But wysoki, w nim spodnie ze skórki jeleniej;
A niewiasty w trzewiczkach z długiemi korkami,
W sukni ciężkiej, fałdzistej, z przodu z fartuchami
Zielonego jedwabiu, gorset lamowany;

450 
Szal bieluśki, o kibić najzgrabniej rzucany;

A u szyi korale niezmiernej wartości;
Zaiste Rozbarczanka równa się Jejmości. —
Czy Ksiądz Proboszcz zna Rozbark?” Któraż też przyczyna,
Że tych słów Kornowica słucha nasz Księżyna?

455 
Wszak on nie lubił rozmów długich. Od Głogowa,

Od granic Księstwa rodem pochodząc, gdy mowa
Toczyła się o strojach polskich, aż się krzywił,
Gdyż do strojów niemieckich przywiązanie żywił
W sercu niemieckiem. A tu słucha! Co za wina,

460 
Że swych nieprzyjemności ani nie wspomina?

Czy miał myśli na polu? Lecz na zapytanie:
„Czy Ksiądz Proboszcz zna Rozbark?” — przerwał swe dumanie,
A z litością spojrzawszy na Jana, rzekł: „Jasiu, —
Boć Wam to Jaś na imię? Więc, Mospanie Jasiu, —

465 
To wesele stroicie? Będziecie mieć gości?

Z Rozbarku? Więc mieć będę zaszczyt tych Ichmości
Oglądać tu w kościele? Wiele przyjemności!”
Tu właśnie Jan Kornowic tęgi krzciuk prawicy
Przytknął do prawej dziury nosa, krzciuk lewicy

470 
Do lewej, dmuchnął nosem, a pięciopalcową

Chustką glasnąwszy nozdrze, potem kartunową

Z portretami jakichś tam królów, tę w kieszeni
Schował (taką oszczędność chwali gospodyni)
I rzekł: „Owszem, będzie tu Rozbark i Przedmieście,

475 
A z Miechowic prosiłem gości możno dwieście.

Proszę więc Wielebności na jutro naznaczyć
Czas ślubu, oraz gościem w domie mym być raczyć!
Będą tam i pan Rektór! Pierwsza gospodyni
Miechowie, żona Kóny, dziś już wszelkie czyni

480 
Przygotowania, a zaś Pieckowa (Pawłowa) —

Ksiądz wie, że w ciastach, w sosach, w pieczeniach jej głowa
Pierwsza, słynąca aż do wieszowskiej granicy, —
Już dziś przywiózła tragacz pięknej szafranicy;
Będzie więc co jeść i pić, tak więc Jegomości

485 
Proszę swą obecnością zaszczycić mych gości!” —

„Dosyć, dosyć”! — rzekł Ksiądz — „co do uroczystości
Gód małżeńskich córeczki, niechże i tak będzie!
Dziś pogrzeby, ślub jutro, w tymć to zdarzeń rzędzie
Upływ a życie ludzkie; jedni z świata schodzą

490 
Syci jego mamideł, a drudzy się rodzą,

By z tego znów pić źródła, przy którem pragnienia
Swego nie nasyciły żadne pokolenia.
Lecz czy ja u Was będę, to jeszcze pytanie —
Teraz powinność woła; porączam się, Janie!”

495 
Ksiądz śpieszy ku cmentarzu. W kącie przy kaplicy

Grobowej Jegomości ukryci górnicy,
Gdy zoczyli Proboszcza, w drogę mu zachodzą
I gdzie dzieło rozpoczną, gestami wywodzą.
„Groby w górce od lipy niechaj pierwsze będą:

500 
Trumn dobędziem, gdy ludzie z Mszy świętej przybędą

Byśmy tylko dwie lub trzy podczas nabożeństwa
Wykopali, ustaną wszelkie przeciwieństwa!”

„Kopcież, kopcie”, — rzekł Proboszcz, — „lecz z uszanowaniem!
Możnoć to kości Świętych! Ja zaś z odśpiewaniem

505 
Mszy świętej się uwinę, by się nie spostrzegli

Ludzie, co tu czynicie, by tu nie przybiegli;
Kopcież z Bogiem!” Przeżegnał, przez babieniec śpieszył,
Przyjściem lud zgromadzony i Bieńka ucieszył.
Uklęknął przed ołtarzem, brewijarz z wstęgami

510 
Otworzył, pomodlił się, zawarł; z ukłonami

Przed Przenajświętszem powstał i już w zakrystyi
Myje ręce, humerał kładzie kolo szyi,
Bierze albę i pasek, manipularz, stułę,
Ornat, kwadrat na głowę, a z winem ampułę

515 
Wyjąwszy z szafy, nalał, dał chłopcu, nuż biały,

Srebrny kielich (wsze wieki miechowskie go znały)
Obnażył z płótna, w którem z domu i do domu
Nosił go; (chwycić kielich nie wolno nikomu
Prócz kapłanów;) ręczniczek, patenę, opłatek,

520 
Palę, welum i bursę kładzie. Tu zza kratek

Ogrodów pańskich Jejmość z Waleską wychodzi;
Już weszły! z ich modlitw wzór mają starzy, młodzi.
Proboszcz słysząc, że Panie obecne w świątyni,
Pojrzał na ornat, albę i badania czyni,

525 
Czyli wszystko w porządku. Kontent z siebie bierze

Kielich w lewą i idzie, a miechowskie wieże
Głoszą, że się poczyna ofiara prześwięta.
Organy piszczą! Chłopy, niewiasty, dziewczęta,
Usłyszawszy głos Bieńka, nucą żałośliwy

530 
Hymn za zmarłych: „O Boże, Sędzio sprawiedliwy!”

Lecz pół tylko śpiewają wiersza, bo już czeka
Ksiądz z Dominus vobiscum; więc Bienek nie zwleka.

„Wszak to śmierć uczy ludzi, że tu wszystko marne,
Krótkotrwałe”, — mówi Ksiądz — „a tak też Msze czarne.“

535 
Już ofertor, elewac, Agnus Dei, in pace!

To słyszawszy, kościelni, zwinni uprzątace,
Niosą czarny pluwijał ku ołtarzu, boby
Nie można dalszej czynić w ornacie żałoby. —
Już Ksiądz idzie ku marom, kondukt intonować;

540 
Z ogniem, z wodą kościelni śpieszą asystować.

Już śpiewa Ksiądz: „non intres,” „libera me” Bienek;
Modlą się, kropią, kadzą, a w końcu godzinek
Nucą: „Salve Regina.” Zaś po oracyi,
Nim kościelni kadzidło gaszą w zakrystyi,

545 
Stanął Ksiądz przed ołtarzem, a twarzą zwrócony

Na kościół, tak nauczał lud swój zgromadzony:

„Pojmuję ja łzy wasze, trzodo moja droga,
I westchnienia, co dzisiaj zsyłacie d o Boga,
Boć nam ważny dzień nastał! Jeszczeć w tej świątyni

550 
Nie ostatnia ofiara Mszy świętej się czyni,

Gdyż tu jutro odbędą się małżeńskie gody
Madejskich z Kornowicem. Nawet jeszcze wprzódy,
Niż przeniesiem Najświętsze do mieszkania mego,
Gdzie nabożeństwa z łaski Rządu Biskupiego

555 
Mieć będziemy, aż kościół tymczasowy stanie:

Będzie na przyszły piątek ostatnie kazanie
I Msza dziękczynna, bośmy boskiej Opatrzności
Winni dzięki za wszystko, co w długiej przeszłości
Dobrego doznawali tu nasi przodkowie:

560 
Praojce, Ojce i my. Któż wszystko opowie,

Co nam tu Bóg dać raczył? Ale co nas rani,
Co nam serce zakrwawia, jest, moi kochani,
Że po tej to Mszy kościół, matka nasza droga,
Rozstawa się z swą dziatwą! Będąc domem Boga,

565 
Był oraz miejscem jednem, na którem osłody

Szukał człowiek w gorzkościach, w goryczy ochłody.
Tu się smutny wypłakał, tu omdlały ożył,
Z Bogiem umierający tu kości położył.
Bo jak potulne dzieci, gdy się ubawiły,

570 
Nabiegały, lub małe zlecenia spełniły:

Z zagrody, z łąki, z pola mdłe dążą ku chatce,
Aby słodko odpocząć do jutra przy matce:
Tak przy tej Świętej Matce, spełniwszy zadania,
Śpią tysiące jej dzieci aż do zmartwychwstania.

575 
Lecz jakież zmartwychwstanie! Jeszczeć ów dzień święty,

Dzień bez końca nie nadszedł, a rozkaz zawzięty,
Rozkaz głośny już wola: »Wstajcie, trupie kości,
Do miejsc waszych ktoś inny prawo sobie rości!«
Któż o północy budzi dzieci rozespane?

580 
Któż przenosi z pościeli w miejsca nieusłane?

Płacz dzieci budzi matkę. A jak matka prosi
O litość dla niebożąt; tak też ręce wznosi
Podobno i ten kościół, co przez wieki mnogie
Cieniem swoim zasłaniał dzieci przy nim błogie!

585 
Więc jak matka, gdy dzieci sroga śmierć zabiera,

Płacze, biada, aż wreszcie z ostatniem umiera:
Tak, gdy z tych oto grobów dawno zmarłych szczątki
Wyniesiemy, cmentarza ostatnie pamiątki,
Tedy runie i kościół! Któraż pamięć święta

590 
Powie potomności, gdzie stały fundamenta?

O mury, o ołtarze, o umierająca
Matko nasza, kościele, śród nas konająca!
Naszym-li ma być losem martwe twe powieki
Stulić, w trumnę cię w łożyć, rozstać się na wieki?

595 
O nie płaczcie, kochani! wnet nie będzie matki!

Lecz nim z oczu nam zejdą drogie jej ostatki,

Spojrzyjcie jeszcze na jej postać, choć ubogą,
Ale miłą, nam dzieciom nadewszystko błogą.
Już żegnamy się z tobą, przedroga Chrzcielnico,

600 
Początku życia duszy, łask bożych krynico!

I z tobą, Spowiednico, gdzie w żalu i skrusze
Szatę często splamioną obmywały dusze!
Nadew szystko zaś z tobą, Ołtarzu przebłogi,
Gdzie nasz pokarm, nasz napój, nasz Przyjaciel drogi,

605 
Nasz Ojciec raczy mieszkać: tuśmy klękiwali,

Tu modły, tu westchnienia, tu łzy wylewali.
Tu był raj dla wygnanych, tu próśb wysłuchanie,
Tyś leczył rany nasze, tyś koił serc łkanie.
Święty Krzyżu w ołtarzu, Ty Matko Maryja,

610 
Którym każdy wól niewól, skoro zoczy, sprzyja,

O Ambono, o droga, cna Drógo Krzyżowa,
Wy zdroje nauk ludu! Choć świątynia nowa
Wspaniała niegdyś stanie na tych murów grobie,
My ci wierni zostajem, wciąż tęskniąc po tobie.

615 
Boć prześwięte to miejsce, święte te kamienie,

Na które tyle wieków łza pokuty płynie.
Gdyż zaś nam w domu Ojca bawić zawsze miło,
Cóżby szczęścia: tu spocząć zmarłym zazdrościło?
Czyliż już ani w grobie nie mają pokoju,

620 
Którzy chcieli odpocząć po doczesnym boju?

Lecz rozw ażmyż: komuż to mają ustępować
Nasi zmarli? Tu Bogu myślimy zbudować
Godne Jego mieszkanie; Jemu zmarłych kości
Dadzą miejsce, On duszom mieszkanie w wieczności!

625 
Więc nie płaczmy o groby! Wszak prochem jest ciało,

Choćby w samej świątyni pańskiej spoczywało,
Czy się w ogniu rozsypie w proch, w wodzie, czy w ziemi, —
I cóż? gdy tylko dusza jest między Świętymi.
A więc wstajcie, kochani! Z krzyżem i w porządku

630 
Udamy się na cmentarz, a w świętym obrządku

Te kości, które już są z grobów wydobyte,
Zaprowadzim na nowy cmentarz. Tam wyryte
Już są groby dla wszystkich: Jednej wiary dzieci
Niech w jednym spoczną grobie, aż dzień ów zaświeci,

635 
Kiedy wszystcy w dolinie staniem Jozafata,

Tam początek nowego — koniec tego świata!” —

To rzekłszy, pasterz dobry dał znak i już drzwiami
Za krzyżem tłoczy się lud, choć zalany łzami
Żalu, ale posłuszny; bo księdza przemowa

640 
Jak boskie przykazanie, święte jego słowa.

„Dzień, ów dzień”: nuci Bienek; ludzie pieśń z nim jęczą,
Idą; już są przy grobach! — Tu górnicy klęczą
Nad groblą świeżej ziemi, a na grobów brzegu
Trzy zbutwiałe już trumny w posępnym szeregu. —

645 
Ustał śpiew. Słyszeć łkania niewiast; mężczyzn twarze,

Niezłamanej stałości śpiżowe ołtarze,
Blade na widok tego z grobów zmartwychwstania!
Rysy zimne, a jednak łza o czy zasłania!
Szmer! Szepty! Słowa ludu: „Tu leżała Hanka,

650 
Trzecia Walka Boncyka żona, Osinianka —

Otwórzcie pierwszą trumnę!” — Tu ksiądz Proboszcz śpieszy,
A, nim siwego wdowca czułem okiem cieszy,
Woła: „Ja nie pozwolę, chyba że Walenty
Dopuści, by przerwano małżonki sen święty.”
 

655 
Starzec stanął nad grobem! Szybki lot wspomnienia

Niesie ducha do Osin, gdzie wśród lasów cienia
Wyrosła jego Hanka. Widzi dzień ów błogi,
Gdy ją pojął za żonę, a domek, ubogi

Dotąd w szczęście małżeńskie, rozkwitnął radośnie,

660 
Jak pień goły, gdy słońce rozgrzeje go w wiośnie.

A po dwunastu latach wyniosły ją mary. —
Jakiejż wtedy Bóg żądał od niego ofiary!
To myśląc, otwarły się stare serca rany.
Pamiętał, ile kochał, ile był kochany!

665 
Westchnął: „Niechaj oglądam!“ — Draszczyk dłóto lekko

Wpuściwszy w szpary trumny, już otw orzył wieko!
W czarnej zbutwiałej szacie niemal czarne ciało
W tej samej jak przy śmierci postawie leżało.
Krzyżyk w rękach zczerniałych, twarzy spodnia szczęka

670 
Na pierś spadła! Lud milczy, płacze, cicho jęka,

Poglądając na wdowca. On, zakrywszy oczy,
Chyli głowę ku ziemi, łzy rzęsiste toczy. —
Siedem lat w suchym grobie, a taka odmiana!
W drugiej trumnie śpi Rózia, córka ukochana.

675 
„Czy i drugą otw orzyć?” — pyta lud pojrzeniem.

Ojciec prosi o pokój żałosnem wzbronieniem.
Więc nakryto znów trumnę; wdowcowi się zdało,
Jak gdyby w dniu dzisiejszym to się powtarzało,
Co wycierpiał przed laty, gdy p o smutnym zgonie

680 
Napół martwy zawierał o czy drogiej żonie,

A stadko drobnych dzieci kolana ściskało,
„Już umarli matusia!” — boleśnie wołało!
On ubrał swą Hanusię, on w trumnie umieścił,
A nie mogąc się rozstać, — zimne rysy pieścił;

685 
A gdy już była w ziemi, jeszcze lata mnogie

W słodkich wspomnieniach owe przebiegał dni błogie,
W których z nią szedł do pracy, do modlitwy, w pole. —
Teraz sam musi znosić smutne życia dole,
Sam, bo ona nie wróci, choć on płacze, woła;

690 
Nie pojmuje, jako wieś może być wesoła,

Jak się ktoś może cieszyć: przecie świat bez duszy,
Skoro jego małżonki ciało robak kruszy!
Lecz świat szedł swoim torem; dni, wieczory, ranki —
Bywały jako przedtem, choć Boncyk bez Hanki.
 

695 
Już włożono na mary trumny. Ksiądz żałośnie

Śpiewa: „In paradisum”, a Bienek donośnie
Z ludem hymn ten wtórując, już idzie ku bramie,
Która w natłoku ludu aż się niedziw łamie.
Idą przez most, gościniec, przez zagrodę Krzona

700 
Ku zapłociu; rola na cmentarz przerobiona

Z krzyżem w środku; tam w tyle głęboki na chłopa
Czeka zmarłych wzajemny grób: sucha przykopa.

A gdzie pierwsze złożono, tam w dzień trzeci, czwarty
I w następne wnoszono w grób długi, otwarty

705 
Zwłoki, lecz już bez trumnien, bo dawne mogiły,

Chyba proch tylko drzewa i kostki mieściły,
Zżółkłe, zbutwiałe: czasze, żebra, zęby, szczęki,
Wyschłe piszczele, kości pacierzowej sęki;
Włożywszy je w wzajemną skrzynię, pogrzebano.

710 
Wszak to śmierć łączy ludzi. W życiu się nie znano,

Nie widziano, a w grobie w milczącej przyjaźni
Leżąc, kogoż różnica czy lat, czy płci drażni? —
Gdzie na starym cmentarzu krzyżyk znaleziono
Przeniesiono na nowy. Czy go postawiono

715 
Nad prochem właściciela, kogoż pytać o to?

Boć najstalszym pomnikiem nie śrebro, ni złoto,
Ani kamień z napisem, ni krzyżów ramiona,
Lecz miłe Bogu czyny i cnota wsławiona.

Nad pierwszemi grobami pachnie bujne kwiecie,

720 
Lorka, co je sadziła, już w dalekim świecie!

Lecz jak kwiat się rozrasta, tak się groby mnożą.
Ledwo minie lat kilka, — a na rolę bożą

Zaczną zwozić kamienie i kościół wystawią,
Którym się Miechowice pod niebiosa wsławią.

725 
Tam grób znajdzie i Winkler i Tielów rodzina,

A starego cmentarza bagnista nizina
Pustą będzie zagrodą. Tak więc, Zmarłych Kości,
Nie smućcie się! bo w rychłej szczęsnych lat przyszłości
Stanie kościół wśród grobów: Górnika-praktyka

730 
Spełni się przepowiednia starego Boncyka.


VII.
Gody małżeńskie u Kornowiców; Księdza Proboszcza uwagi nad obyczajami Polaków na Śląsku; Boncyka wspomnienia o czasach dawnych; Marcina Grabary opowiadania, a Tomka Kortyki sprostowania o starym kościele miechowskim; zabawne kroniki szkolne i powiatowe starego Boncyka; ksiądz Proboszcz doczytuje się z pergaminów wieży, jakie były początki Miechowic; dzwonią na pacierze.

Kto chce widzieć, co je lud, pije, jak się cieszy
U Kornowica, prędko co ma nóg, niech śpieszy,
Bo chłopom miski nie żart: kiedy jeść, to jedzą,
Gdy pić, piją; przy próżnym stole nie usiedzą,

Lecz pójdą na Szkarotkę, tam zagra Wincenty

Karczmarczyk z swą kapelą, a Miechowskie pięty
Koło sławnego słupa ukażą swe sztuki:
Że, jak świetni praojce, tak tańczą ich wnuki!
A karczma już nie próżna! Młodzież się znudziła

10 
Przy obiedzie bez końca; więc drogę skręciła

Ku Szkarotce; tam, w głośnej siedząc pogadance,
Umizga się Jaś Kasi, Stach Magdzie, Grześ Hance.
Lecz starsi jeszcze siedzą w obszernej stódołe.
Tam w szerokiem i długiem, jakie gumno, kole

15 
Siedzi Rozbark pow ażny, czerstwe Rozbarczanki,

Każda z nich na dwóch stołkach; dalej Przedmieszczanki,

Dalej Karf, Miechowice; spora butel krąży
Spiesznie, skoro pragnący zawoła, — już zdąży.
Tu i owdzie przed gościem cały stós kołaczy,

20 
Serów, mięsa i chleba kornie czekać raczy,

Aże dzieci przybiegną, niby to do matki,
I do domu zabiorą obiadu ostatki.
Zaś w cieniu za stodołą na zielonej łące,
Wiejskich wesołych dzieci stado hasające:

25 
Kołacz jedząc, a wodę pijąc zamiast piwa,

W śpiewach, igraszkach, skokach gromadka szczęśliwa.
A któż, patrząc na roje czarnych trosk przyszłości,
Jednej chwilki szczęśliwej dzieciom pozazdrości? —
Lecz w ogródku pod lipą kółko starszej braci:

30 
Przy pieczeni i winie wsi arystokraci.

„Przyznaję”, — rzecze Proboszcz, — „żem się nie spodziewał
Tak miłej tu zabawy. Bom dawno nie bywał
Na weselach miechowskich; obiadu potrawy,
Całe gód urządzenie Kornowicom sławy

35 
Znacznie jeszcze przyczyni. Ale to ohyda,

Że wszystkie wasze uczty kończą się u żyda!
Czy pogrzeb, czy wesele, czy tam jakie chrzciny,
On ze wszystkiego musi mieć swe dziesięciny.
Ba, i na tem nie dosyć! Wyrobnik ochoczy,

40 
Skoro ze swoim się spotka, niedziw krwi utoczy

W karczmie, aby ugościć kamrata biedaka;
A któż ma zysk? Lecz cóż mi warta szczerość taka?
Bo gdy się wśród obłapiań pierwszy gość wyskubie,
Już to, by się wywdzięczyć, drugi kieszeń dłubie;

45 
Tak, całując się, piją, podwiel żyd nalewa,

Potem srożą się w domu, że się żona gniewa!
W Niemczech porządek inny! Gościa raczą w domu;
Lecz gdy się do oberży iść podoba komu,

Płaci każdy za siebie, a gdy się posili,

50 
Wraca trzeźwy do swoich o przystojnej chwili.”


Tu powstał stary Boncyk, a księdza Plebana
Z szczerem uszanowaniem ściskając kolana,
Rzekł: „Jakżeśmy szczęśliwi z Księdza obecności
Tu przy naszych zabawach, które Waszej Mości

55 
Pochwałę uzyskały! Jeślić Księdzu miło

Śród nas, toć nam przy Księdzu najrozkoszniej było.
Nie myślałem ja wczoraj pójść na to wesele:
Na mnieć najsłuszniej szukać pociechy w kościele!
Lecz słysząc, że Jegomość przybyć obiecuje,

60 
Długo nie namyślałem się, — i nie żałuję!

Lecz co do gościnności, toć przyznam, że taka
Czy niecnota, czy cnota wrodzona Polaka.

Byłoć jeszcze inaczej, jak człowiek pamięta;
I księża byli inni. Ksiądz osoba święta,

65 
Nie poważę się ganić! Lecz powiem, jak było:

Skoro się z dzieckiem do chrztu na farę przybyło
Lub ze ślubem, z grzeczności i z uszanowania
Stawiał kmotr lub starosta do poczęstowania
Butel wódki na stole. Jeśli ksiądz raczyli

70 
Już być po Mszy, więc kubek z gośćmi wypróżnili,

A jeśli przed Mszą świętą, na bok odstawili,
Mówiąc: »pięknie dziękuję, lecz po nabożeństwie
Skosztuję sam, lub z gośćmi, na szczęście w małżeństwie.«
A ludzie ubóstwiali pasterza takiego,

75 
Który z tej samej paszy żył, co trzoda jego.

A ksiądz trzody pilnował, wciąż odwiedzał domy,
Chodnik mu najtajniejszy dobrze był znajomy;
Tak naprzykład ksiądz Bijak, — daj mu niebo, Panie!
Ledwo zjadł po Mszy świętej poślednie śniadanie,

80 
Poszedł z nauczycielem Nicią, bądź na łowy,

Bądź na przechadzkę w pole, bo Nicia gotowy
Był na każde skinienie szefa. Aż do młyna
Na Ronocie chadzali. Młynarka Maryna
Była krewną Bijaka. Lecz niecnotnik Nicią

85 
Skosztował od młynarza porządnego bicia,

Który go wszerz i wdłuż dębową zaporą
Mierząc, liczył w nim kości; a taką perorą
Odstraszony mój Nicią, unikał Ronota:
Wszak nawet w młynie milsza cnota niż niecnota.

90 
Zabawny był ksiądz Bijak, ale do kazania

Przenigdy nie miał czasu, lub do spowiadania.
Biegły w modłach strzelistych, kończył o dziewiątej
Nabożeństwo niedzielne, w zimie o dziesiątej;
A nieszporów nie miewał; chciał, by ludzie spali

95 
Po południu, gdyż w tydniu wiele pracowali.

Lecz lud spał nawet rano. Parafija spała,
Zaledwo się nauka księdza zaczynała,
Którą on czytał z księgi; wszak czyste sumienie
Przyśpiesza człowiekowi spokojne uśnienie.

100 
Niedługo bawił u nas ksiądz Bijak; za niego

Posłał urząd innego; — ale ani tego
Nie mieliśmy do śmierci; z miechowskich pasterzy
Ani jeden na naszym cmentarzu nie leży,
Dopiero jak Wielebność śród nas umrzeć raczy.” —

105 
Na te słowa Boncyka twarze wszech słuchaczy

Jak na hasło komendy na niego spojrzały.
Lecz ksiądz Proboszcz zgadując, co powiedzieć chciały,
Z uprzejmością na wargach, z uśmiechem na twarzy
Tak przemówił do gości: „Doświadczeni, starzy

110 
Przyjaciele mej trzody! Jeżeli myślicie,

Że mnie Boncyk uraził, tedy się mylicie.
Czyż ja, ksiądz i wasz pasterz, co do świętej ziemi
Już sta zmarłych spuszczałem, a pomiędzy nimi

Drogie sercu owieczki, tóż ja to ksiądz, ani

115 
O śmierci nie mam wspomnieć? O, moi kochani!

Cmentarz toć me kochanie! Dotąd ja me kroki,
Gdy się niebo zasłania nocnemi obłoki,
Smutny często kieruję. Tam ja wspomnieniami
Rozmawiam z szkołarzami, z młodzieżą, z starcami.

120 
Znałem ich, znałem myśli, myśmy społem żyli,

Mymi byli, są jeszcze, choć mnie opuścili.
Jak pragnę, by ma dusza z nimi była w niebie,
Tak niech groby ich mają me ciało u siebie.
Niech jest pasterz, gdzie trzoda; słuszne spodziewanie:

125 
Że się od swoich więcej duchownej dostanie

Jałmużny, bądź paciorków, bądź westchnień. A potem,
Cóż potomność miechowska sądziłaby o tem,
Że na cmentarzu ani jeden ksiądz nie leży!
Czy pasterze niegodni wsi, czy ta pasterzy? —

130 
Znam serce Walentego, więc się nie użalam;

On chce, bym was nie odszedł; ten afekt pochwalam.”

Tak pięknem tłomaczeniem swych słów rozrzewniony
Usiadł Boncyk, a milcząc, wdzięczności ukłony
Czyni w stronę Proboszcza; znów głowę podnosi,

135 
Kaszle, usta otwiera, znów o słowo prosi;

Lecz tu zgrzypla furteczka; sławnych gości oczy
Zwróciły się w tę stronę. Tu się w ogród toczy
Drobna postać Marcina Grabary i śledzi
Okiem, gdzie w cieniu, w gronie swoich, Proboszcz siedzi.

140 
Znalazł! śpieszy ku niemu. Dobył z zawiniątka

Paczkę zżółkłych papierów i rzekł: „To pamiątka
Starych dziejów przeszłości; w bani wielkiej wieży
Nalazła się schowana!” Ksiądz Marcina mierzy
Okiem powątpiewania. Marcinek zgadł myśli,

145 
I wieży rozwalenie temi słowy kreśli:

„Zaraz po Mszy rozkazał Notebom Kuźniowi
Zwołać cieśli. My, spełniać rozkazy gotowi,
Od nowego kościółka śpieszym ku staremu.
Nie byłyć tam zlecenia wszystkie po naszemu:

150 
Mieliśmy być pierwszymi, co niewdzięczne ręce

Mieli podnieść na kościół! To też w serca męce
Ledwom się nie rozpłakał. Lecz cóż tu pomoże
Sprzeciwiać się: — myślałem — tak więc w Imię Boże
Wzięliśmy się do pracy.”
 

155 
Jak młyn, niezmordowane gdy rozpuści żarna,

Tem głośniej ci klekoce, im mniej sypiesz ziarna,
I palczastemi szybciej wywija skrzydłami:
Tak też Marcin swe czyny okraszał gestami.
Mleł rękami, nogami, głową i ramiony,

160 
A z ust suł się jak z pytla słów strumień upstrzony.

To się schyla, to stęka, to nogi rozstawia
Do dźwigania ciężaru jakiegoś: rozprawia
O stawianiu zbyt trudnem mostu z dachu wieży;
Na nim pierwsza drabina; ta pochyło leży

165 
Na dachu; do niej drugą spoiwszy klamrami,

Dźwiga się ku kopule, wiosłuje rękami,
By się nie wywróciła, i nuż stawia kroki,
Aby goście widzieli, jak lazł pod obłoki.
Wdrapał się aż ku gałce. Jak chłopiec radośnie,

170 
Kiedy wpiął się do gniazda na wysokiej sośnie,

Nogami i lewicą trzyma się gałęzi,
A prawą stadko piskląt gdzieś w zanadrzu więzi:
Tak się przypiął Grabara do bliskiej jabłonie,
Pokazuje, jak biegłe w domacaniu dłonie

175 
Umiały w gałce znaleźć opisy przeszłości,

I już okiem zw ycięzcy poziera na gości.
Ci w śmiech! widząc, jak mocno trzymał się rękami,
Jakby sto łokci wisiał ponad ich głowami.

Zaś Bienek, chwaląc zręczność, z uśmiechem dowodzi,

180 
Że te sztuki przed żoną pow tórzyć się godzi,

Choćby bez obłapiania! — Tu znów się rozśmiali
W miechowskiej serdeczności; lecz, by nie zgniewali
Marcina, próżne kubki co tchu nalewają
I z nim na zdrowie Kasi do dna wychylają.

185 
Stary Kurc, co znał grzeczność wiejską jak pacierze,

Zamachnął w tył kieliszkiem, odchrząknął i bierze
Się do mowy: „Marcinie, Wyście jeszcze młodzi,
Wam więc w gronie nas starych gniewać się nie godzi,
Choćby była przyczyna! Lecz jej, proszę, niema;

190 
Weseliśmy i basta. A co zaś z Waszema

Papiórami, co w wieży niby sto lat spały,
Ma się rzecz coś inaczej. Ja wypadek cały
Noszę w świeżej pamięci. — Owóż, gdy rosyjskie
Wojska, schorzałe, głodne wilki sybiryjskie

195 
Szły przez Śląsk na Francuza, car Aleksy z sztabem

Nocował na Szkarotce. Lecz nie chciejcie, abym
Przy weselu o wojnie gadał. Koniec sprawy:
Iż nam, czy z potrzeb wojny, czy też dla zabawy,
Spalili dach kościoła! Już w tem była nędza,

200 
Że wieś nie miała swego przy kościele księdza. —

Bytom nas zaopatrzał w potrzeby duchowne, —
A tu gore i kościół! Staranie więc główne
Było mocarzów w Wiedniu, cesarza Franciszka
Cara Aleksandra i Wilhelma braciszka,

205 
Czemprędzej zrobić pokój, aby Miechowice

Mogły znów pokryć kościół. To ja kalenice
I wieżę pobijałem szędziołem; w kopule,
Złożyłem owe skrypta w miedzianej szkatule,
Tak kazał nasz Jegomość. Wyć tego nie wiecie,

210 
Chyba Walek, co tedy już też był na świecie.”

„Tego, co prawda, nie wiem” — odrzekł Boncyk — „ale
Marsz kozaków tu przez wieś baczę doskonale.

Jak dziś pamiętam: nagle do mieszkania wpada
Kozak, istotny żebrak, a miał głód nielada,

215 
Bo biegał jak waryjat, w wszystkie kąty wglądał,

»Kusać! kusać!« wołając. Znalazł, czego żądał,
Bo, skoczywszy ku piecu, spostrzegł odwarzone
Bulki w garncu na murku, a już odcedzone,
I suje gdzieś w suknisko. Ja przy takiej sprawie,

220 
Bom miał lat najwięcej pięć, siedząc więc na ławie

Przy piecu, a w koszuli, łyżką uzbrojony,
Snać wyglądałem miski, — widzę przerażony,
Że wszystko z sobą zabrał; dalej w krzyk! Chłopisko
Jakoś zmiękło, zbliża się, otwiera suknisko,

225 
Kładzie mi do koszuli. Jam patrzał jak w tuza, —

A on z resztą ziemniaków szedł pobić Francuza.”

„A pobił go?” — rzekł Bienek. „Toć pobił”, — odwrócił
Boncyk — „pobił powtóre, na ograbki zmłócił
Silą naszych ziemniaków, a kto mi nie wierzy,

230 
Musi siedzieć o suchem gardle do wieczerzy.”


Tu zerwali się goście. Spora butel wina
Lała, krążąc, sok czysty w kubki. Już łysina
Bieńka niecoś nabrała koloru żywszego;
Maj, Kornowic i Piecka nie puszczali swego

235 
Języka na popisy z Walentym gadułą,

Zato pieścili w sercu miłość nader czułą
Do kieliszka. Z ich twarzy uśmiech już nie schodził,
Bądź czy pan Rektór figle, czy tragikę płodził,
Odwilżywszy więc wargi, spojrzał Bienek sprytnie

240 
Na Walka, jak zwykł patrzeć, gdy satyrę wytnie,

I rzekł: „Co za duch twórczy w Miechowskich ziemniakach!
A jam tego nie spostrzegł dotąd na mych żakach.
Ileż mac zjeść ich trzeba, kmosiu, by mieć taki
Rozum, jakim Wy we wsi słyniecie?” „Chłopaki

245 
Od jednej”, — odparł Boncyk, — „nawet od połowy

Zmędrzeją i rozumem nabiją swe głowy,
Lecz kmoś według receptu musi karmić szkołę!”
„Według receptu?” „Owszem, bo chcąc rozbić połę
Twardą, potrzeba wiedzieć, jak z kłąków obskubać

250 
Perki, jak oszczędzając jądro, korę dłubać,

W jakiej wodzie uwarzyć, potem jak rozdrobić,
Jak okrasić dla smaku, słowem wszystko zrobić
Według pedagogiki, i jak w usta włożyć,
Aby dzieci z pożytkiem pokarm mógły pożyć! —

255 
Więc na zdrowie, kumosiu!” Tu Marcin przerywa

Pogadankę i swoje ziemniaki opiewa,
Że zawsze sypkie, czy w tej, czy w owej warzone
Wodzie. Lecz stary Boncyk na wargi sparzone
Bieńka kładzie plasterek i tak ciągnie dalej:

260 
„Lecz co kraj, to obyczaj! Kiedyśmy bywali

Ja i jakiś tam Weigert w szkołach tarnowieckich
Lub, jak mówią, na Górach, na kursach niemieckich,
Tam uczono inaczej. Zamiast abecadła
Miał każdy książkę, jaka jemu w ręce wpadła.

265 
Jam smykał z sobą grubą jak księga żywota;

Skinął na mnie preceptor. Ja, ze wsi sierota,
Drżąc jak osika, księgę niemieckiej mądrości
Otwartą tam, gdzie tytuł, niosę Jegomości,
On czyta: »Immanuel Kant’s filozofija,

270 
Buch von der reinen Vernunft!« Z uśmiechem rozwija

Karty i znów mi zwraca i szyderczo prawie
Bąknął: »Tyś mi filozof!« a jam znikł w mej ławie.
Zaczęły się przesłuchy. Pan preceptor siadał
Na swym tronie jak bożek, kolachy rozkładał

275 
Jak jakie krókwie i nas wolał po kolei

Ku sobie między nogi, potem jak złodziei
Uchwycił nas w te kleszcze. Kto skończył czytanie, —
Czy dobrze umiał, czy źle, kładł się na kolanie
Preceptora, który w swej wrodzonej miłości

280 
Ku nam, najmniej pięć kijmi naglił do pilności.

Nuż się kleszcze otwarły. Jak z procy rzucony
Kamyk, tak zmykał każdy, przestrachem pędzony,
By do wilgotnej ściany przytulić się zadkiem.
Iluż westchnień ta ściana niemym była świadkiem!

285 
Jak w Frankfurcie nad Menem w starej rzymskiej sali

W framugach cesarzowie Niemiec w kole stali
Z księgą, berłem, koroną: tak w obszernem kole
Stało framug do kroćset w tarnowieckiej szkole,
Każdy swoję wychełstał tyłkiem rozparzonym!

290 
Każdy trzymał swą księgę, lecz cesarzom onym

W tem tylko niepodobien, iż kij przy koronie
Nie na głowie spoczywał, lecz na tylnej stronie.”

Tu śmiechem parskli goście, aż w zagrodzie grzmiało;
A ksiądz Proboszcz, co dotąd baczności miał mało

295 
Na to, co wciąż mówiono, podniósł mądre czoło

Nad papióry i okiem badał gości koło.
Więc pan Maj, obersztajgier, jeszcze z łzami w oku
Tłomacząc śmiechy grona wesołego, z boku
Do księdza mówi: „To pan sztajgier opisuje,

300 
Jak na Górach preceptor chłopców informuje.”

Znów ksiądz Proboszcz myśl topi w pismach, lecz pan Bienek,
Mając na pogotowiu dla kmosia przycinek,
Rzecze: „Aleć rzecz dziwna, że do waszej głowy
Nie było innej drógi, jak z zadniej połowy.”

305 
„Ha, weźmyż organisty!” — odparł Boncyk na to, —

„Któż pojmie preceptorów? Lecz któż może za to!
Ja mu nawet przebaczam, wszak lekarze sami
W swych praktykach równemi zwykli iść drogami.
Na przykład doktor Wichman, (jużcić on śpi w ziemi!)

310 
Słynął dalej lekami, jak uleczonymi;

Był lekarzem górników: Cierpiącym na głowę
Purgacyjami ciała wyniszczał połowę;
Kogo palec u nogi bolał, womitował,
Podwiel strzewa miał w brzuchu; dopiero sfolgował,

315 
Gdy duszątko uciekło! Takie więc doktory,

Od których nie łyżeczką leki pije chory,
Lecz podobno łopatą, raczą się zwać sami
Nie doktormi, jak słusznie, ale łopatami;
Bóg wie, czy od łopaty, którą proszki sują,

320 
Czy to, że groby pewne swym chorym gotują.”


Tu z uśmiechem, lecz oraz z powagą rzekł stary
Tomek Kurc: „Chociażby ktoś chciał tylko przez szpary
Patrzeć na ten świat, przyzna, że mi preceptory
Tak nie dręczą ubogich, ani też doktory,

325 
Jak nas zwierzchność dręczyła, szczególnie dopóki

Nie nastał czas wolności. Ileż z tej epoki
Mógłbym naliczyć faktów wielmożnych wybryków!
Któż się tam bał kar szkolnych lub doktorskich leków;
Do szkoły nikt nie chodził, wszak ci jej nie było;

330 
A gdy się kto rozniemógł, tedy się kupiło

Kawał jasnego chleba, tak słaby żołądek,
Mając potrawę lżejszą, znalazł swój porządek

Ale państwo wielmożne! ale zwierzchność droga!
Prosty lud myślał, że jest stworzonym od Boga —

335 
Tylko, aby być bitym od wszystkich; więc chłopy,

Niewiasty, nawet dzieci pod wielmożne stopy
Kornie bary i grzbiety słały: bił stodolny,
Bo onego też bito, bił doglądacz polny,
Bił Jegomość, darł landrat, justycyjarusi

340 
Chłopa, — gimajna kapral, tego lajtmont dusi.

Gdy robiono od Gliwic do Koźla kanały,
Pod batami urzędnych jęczał powiat cały;

Toż samo, gdy do Gliwic szosę fundowano,
Wszelkie ręce powiatu komanderowano

345 
Do pracy. Szczęśliw, komu karmna gęś lub cielę

Względy majstrów zjednało. Było oraz wiele
Mówiących, iż tam zbladły krasnych twarz rumieńce,
Iż tam kroćmi panieńskie w rowach gniły wieńce.
Lecz zostawmy sąd Bogu!” Gdy te wyrzekł słowa,

350 
Zwisła ku piersi pełna ciężkich myśli głowa.


Znów odezwał się Boncyk: „I ja mógłbym śpiewać
Według tej melodyi; lecz pocóż wykrywać
Grzechy dawnej przeszłości? Te praktyki dawne,
Chociaż złe, ale były często i zabawne.

355 
Podwieł mój Tatuś, sołtys miechowski, chadzali

Z klasą na Górski sztejramt, zawsze z sobą brali
Gęś, bo miemczysko nie chciał liczyć ani grosza,
Podwielby nie usłyszał gęsi gęgać z kosza.
Usłyszawszy zaś, mawiał, a z pogodną twarzą:

360 
»Wam się, mój Panie Sołtys, gęsi bardzo darzą,

A ja go gęsiom przaję, gdy samice białe.«
A zaś ojciec, zwróciwszy nań oczy nieśmiałe,
Rzekł: »To gęsiór — a siwy — czyli Pan przebaczy?«
»Niech tam! jak się zabije, to go się zobaczy!«

365 
Tu w swych ciasnych obłąkach szybko obrócone

Zgrzypły drzwiczki zagrody; goście w ową stronę
Nos kierują i oczy, gdyż ostrożnym krokiem,
Miejsce w miejsce chodnika wprzód badając okiem,
Idzie pani gosposia, na ogromnej tacy

370 
Niosąc pachnące płody swej kuchennej pracy.

Wąskim zbliża się gankiem pomiędzy grzędami,
Na których mak i mięta w zgodzie z nogietkami
I z żółtym słonecznikiem, skoro spostrzegają
Panią, trącane suknią, grzecznie się kłaniają.

375 
Ona pewna już pochwał, z uśmiechem w spojrzeniu

Dąży, gdzie stół i ławy w wiecznej lipy cieniu.
Właśnie kończył Walenty, bawiąc swych słuchaczy:
„Czy gęś, czy gęsior, kto go zabije, zobaczy”,
Gdy gospodyni stawia na stół pieczeń tłustą,

380 
I talerze z kołaczem, śliwkami, kapustą

I innemi przysmaki. „Już zabity przecie,” —
Mówi, — „myślę, Panowie gardzić nie będziecie
Moją kuchnią, bo pieczeń sama o wzgląd prosi,
Jak widzicie: widelce dla was w piersi nosi!”

385 
Potem rękę całując Księdza, perswaduje,

Że gęsina na wieczór ku winu smakuje.

„Wszak niedawno był obiad!” — rzekł Ksiądz. Jednak kładzie
Obok siebie szpargały w zwyczajnym nieładzie,
Na co Koronowiczka z ukontentowaniem

390 
Rzecze: „Kto się tak długo, jak Proboszcz, czytaniem

Męczy, musi być głodnym. Kiedyja w Wyborze
Ledwo dwie sczytam karty, już to, miły Boże,
A że mi się ćmi w oczach, a zaś na sumieniu
Tak miękko, że się człowiek zaraz po skończeniu

395 
Mszy świętej ściga z Księdzem do dom, by znów ożyć.

Niech wielebny Ksiądz Proboszcz już raczy położyć
Na bok owe papiórska, przodzi się posilić,
Potem znów można wieczór rozmową umilić.”

„Oj, Pani gospodyni!” — rzekł Ksiądz — »Wy nie wiecie,

400 
Jak ważne te papiery! Już one lat przecie

Kilkaset były w wieży naszego kościoła;
Przez nie do obecności dawna przeszłość woła.
Jedyneć to miechowskich początków pomniki!
Tego ani bytomskie Gramera kroniki

405 
Nie głoszą, co tu stoi; tych czasów nie sięga

Żadna w biblijotece naszych Panów księga.
Za wieczerzę dziękuję. Mój księży żołądek
Już od wielu lat ściśle chowie swój porządek:
O tym czasie już nie jeść. Lecz o szklankę wody

410 
Proszę, jeżeli łaska; potem to dowody

Historycznych początków naszej wsi ogłoszę.
Lecz w jedzeniu i piciu, toć już Panów proszę
Nie chcieć uważać na mnie. Pijmyż wprzód, Panowie,
Miłych naszych wesela Gospodarzy zdrowie.”

415 
Uroczyście powstali wszyscy; butel wina

Lala, krążąc, sok czysty w kubki. „Niech rodzina
Koronow iców żyje, miech żyje, niech żyje!”
Krzykli wszyscy; ksiądz Proboszcz w ypił, kubek kryje
Pod swą tekę, co znaczy, że już pić nie będzie;

420 
Ci do rozbioru gęsi zbroją się w narzędzie.

Śród brzękania talerzy i kości chrupania
Opowiada ksiądz Proboszcz co wiedział z czytania:

„Za panowania w Polsce króla Bolesława,
Którego gwiazda zgasła, odkąd Stanisława

425 
Biskupa przy Mszy zabił, szlachta i magnaty,

W obawie swych majątków, nawet życia straty,
Nie chcąc lizać stóp króla, woleli wychodzić
Z ojczyzny, niż z grzechami króla się pogodzić.
Tedy to, powóz ciężki z siennemi drabiny

430 
Jak do żniwa, krakowskie przejeżdżał niziny

Lecz nie stanął ma polu, choć powróseł snopy
Wiózł, jak gdyby miał zwozić zboża liczne kopy.
Jechał aż do wieczora, jechał mocą całą,
Jechał dnia następnego, chwilkę tylko małą

435 
W szczerem polu odpoczął. W chwili spoczywania

Idzie Wach ku powrósłom, ostrożnie odsłania
Pęk majsporszy, — przemawia, — płacze, znowu cieszy
I posiłku podaje, potem dalej śpieszy.

Już są w śląskich granicach, już Bytom mijają,

440 
Aż u spodu pagórka smutni spoczywają.

Z płaczem Wach konie puszcza w nieprzejrzane bory,
A z tkliwą ostrożnością z woza ów snop spory,
Zdjąwszy go, rozwięzuje; ze snopa wychodzi
Śliczny chłopiec jak anioł; zadumione wodzi

445 
Oczy po okolicy, potem smutnie woła:

»Mamo! mamo! gdzie mama?« Lecz cisza dokoła!
»Niema mamy, mój Tadzio!« — rzekł Wach, — »lecz przybędzie
Jeśli Tadzio posłuszny i spokojny będzie!« — — —
Więc był Tadzio spokojny długie, smutne lata!

450 
Mała na wierzchu góry zbudowana chata

Była zamkiem krakowskim, przed nią krzyż wysoki, —
Tam mawiał swe pacierze Tadzio, tam głęboki
Żal gasił Wach, tam obaj w dni od pracy wolne
Ku Polsce poglądając, na gorzkości wspólne

455 
Znajdywali pociechę. Gdy Tadzio tęskliwy

Tedy owdy zapytał: »gdzież mama?« — cnotliwy
Wach odwłoczył odpowiedź aż do zgodnych czasów.
A gdy już po dwudziesty raz ozdoba lasów
Więdła i kiedy zimne żywiącej jesieni

460 
Nocy żółtą, czerwoną nadały zieleni

Barwę, skinął na Tadzię Wach i rzecze: »Synu,
Dziś nadszedł czas wolności twojemu więzieniu
Już jesteś pełnoletnim, ma nad tobą władza
Już ustała, w zamiarach już ci nie przeszkadza.

335 
Chcesz-li, wróć do ojczyzny, lecz pamiętaj: błogi,

Kto w zamysłach swych baczy na starszych przestrogi!
Częstoś pytał o matkę; — ty już nie masz matki,
Zwiędła po zgonie ojca, jak na polu kwiatki,
Które mroźna noc truje! Śmiercią Uryjasza

370 
Zabił król ojca twego! Zaś Helina nasza,

Moja siostra, Twa matka, bojąc się Betsaby
Losu, zmarła z bojaźni; snać ją Bóg wziął, aby
Czyste jej imię tobie w życiu przyświecało.
I ty masz nieprzyjaciół! Ciebie ukrywało

475 
Przed ich mieczem ubóstwo i te ciemne bory;

Tu uczyłeś się pracy, pacierza, pokory,
Żyj więc, jak Bóg przykazał! Ja mam dokumenta,
Przeznaczone dla ciebie, w których pewność święta
Opisuje twe imię, bogactwa i prawa.

480 
Skoro wrócisz: twych przodków okryje cię sława;

Lecz serce będzie smutne, możno zakrwawione,
Kiedy zoczysz rodziców ślady znieważone.
Jednakowóż zrób, jak chcesz — serce me ci wszędzie,
Czy tu, czy w oddaleniu błogosławić będzie!«
 

485 
Tu tajemną łzę otarł starzec i w milczeniu

Spuścił głowę ku ziemi, lecz w ciężkiem westchnieniu
Szukał ulgi dla serca. Tak zasmucon siedzi
Chwilę długą; — nie słyszy — żadnej odpowiedzi,
Podniósł głowę, — Tadeusz podle niego klęczy,

490 
Te tylko z zranionego serca słowa jęczy:

»Ojcze, Ojcze! bądź Ojcem!«
Nazajutrz, dzień pogodny Judy Tadeusza, —
Pustelników rzecz ważna do podróży zmusza.
Lecz któżby w nich był poznał wczorajszych płaczących?

495 
Jakiż ubiór bogaty! W oczach jaśniejących

Tadeusza — to wiosna, a Ojca spojrzenie —
To słońca jesiennego grzejące promienie!
Przed zwierzchnością bytomską starzec ważne akta
I pieczęci rozkłada, przypomina fakta,

500 
Herby sławne tłomaczy i liczy dukaty,

A nim miesiąc upłynął, młody a bogaty
Pan Tadeusz Zborowski, magnat po kądzieli,
Lasami i polami z Bytomiem się dzieli.

Tysiąc jutrzni zakupił w owej góry kole,

505 
Na której niegdyś płakał starzec i pacholę.

Całą zimę rąbano lasy, a szczęśliwy
Patrzał w wiosnę Tadeusz na przestrone niwy.
Wkrótce stanęł i folwark, w nim w niedługie lecie
Tadeusza rodzina najszczęśliwsza w świecie!

510 
Często pośród nich bawił, czczony jako Święty

Stary stróż Tadeusza, ale w swych niezgięty,
Ślubach, które ślubował Bogu w dniach przykrości,
Nie opuścił kochanej w górze samotności.
Tam pościł, tam się modlił, tam swym błogosławił,

515 
Aż z ciała zgrzybiałego Bóg duszę wybawił.

Znaleziono pod krzyżem starca klęczącego!
Pan Tadeusz w bliskości mieszkania swojego
Pogrzebał święte członki, a chcąc potomności
Wiekopomny dać dow ód najszczerszej wdzięczności,

520 
Wystawiwszy nad grobem krzyż, te wyrysował

Słowa krótkie, lecz pełne znaczenia: »Mniechował«
Za czasem nad nagrobkiem stanęła kaplica,
W której się zgromadzała cała okolica.
Tam się modlił Tadeusz, tam żona i dzieci,

525 
Tam grono pracowitych i szczęśliwych kmieci.

A gdy już i Tadeusz żywot w cnoty zyzny
Skończył, idąc do swoich, do wiecznej ojczyzny;
Złożono ciało jego podle krzyża w grobie
Aby, co społem żyli, spoczęli przy sobie.

530 
Jak z »Mniechował« Mniechowo, Miechów, Miechowice:

Tak sczasem wyrósł kościół z pierwotnej kaplice.
Tam jest w głównym ołtarzu Krzyża Podwyższenie,
A w prawą, gdzie Tadeusz znalazł swe spocznienie,
Kaplica Tadeusza Apostoła: inne
Dwa ołtarze nam głoszą koleje dziecinne
Tadeusza: po prawej jest bolesna Matka,
Po lewej dziecię Jezus i Józefa chatka.

Kto świątyni początków zna przyczynę, snadnie
W czułem sercu znaczenie ołtarzy odgadnie.

540 
Przeszło trzysta lat kwitła Zborowskich rodzina

W małym dworku miechowskim, aże ich godzina
Panowania wybiła. Nastąpiły czasy
Długich wojen i nędzy. Znów wyrosły lasy,
Gdzie przedtem pług panował! Wymarły z pamięci

545 
Imiona niegdyś święte, a gdyby pieczęci

Gmińskie, wskazujące wóz z końmi, a wwyż gwiazdy,
Nie przypomniały chociaż ludziom owej jazdy
Od Krakowa ku Śląsku, niktby już nie baczył,
Jak śliczne Bóg początki naszej wsi dać raczył.

550 
Tak to wszystko przemija! I w tem wola święta

Pana Boga, że pisma, akta, dokumenta,
Świadki owej przeszłości, nistety! zginęły,
Kiedy ognie pożaru pół wsi pochłonęły.
Fragmenta tych pamiątek gdzieś w popiele pono,

555 
Wszak nikt o nich nie wiedział, przypadkiem znajdziono

I spisano na nowych papiorach, lecz i te
Połową popalone, a połową zgnite,
Pewnie te, co nasz Tomek, jak nam właśnie streścił,
Po ogniu w czas francuski w kopule umieścił.

560 
Otóż czytajcie, proszę: Millesimo anno

Octingentesimo i sexto: gdy pisano
Tysiąc osiemset i sześć — ale tam spalona
Karta, gdzie pewnie były pieczęć i imiona.”

To wyrzekłszy, ksiądz Proboszcz, zgrabnie co nielada

565 
Pobutwiałe papiery do schowania składa.

Ale baczni słuchacze weń wlepili oczy,
Jakby nietylko przeszłość jego duch proroczy,
Lecz i przyszłość mógł zbadać. Przerwał więc milczenie
Pan Rektór i rzekł: „Proszę Księdza uniżenie,

570 
Toć możno było lepiej tak ważnej budowy

Nie rozwalać; mógł stary kościół stać, a nowy,
Gdyż koniecznie potrzebny, mógł na miejscu nowem
Stanąć; na taki projekt i jabym gotowym
Był, oraz parafija. — O świątynio miła!

575 
Coś tak drogie, tak święte pamiątki mieściła,

Ty więc runiesz, a przez nas! A któż po Zborowskich
Był dalej dziedzicem dóbr rozległych miechowskich?”

„Trudna na to odpowiedź” — odrzekł Ksiądz — „przyczyna
Tego — brak dokumentów. Lecz Bolko z Cieszyna

580 
Już na początku wieku piętnastego przedał

Miechowice Pelkowi. Ale Pełka nie dał
Rady biedzie miechowskiej, więc Mikołajowi
Miechowskiemu wieś przedał i bratu Janowi,
Lecz braci panowanie w wsi nie b yło wspólne,

585 
Dzieliło Miechowice na górne i dolne.

Po Miechowskich Mikołaj jakiś Suchodolski
Odziedziczył wieś, lecz skąd, nie wiem, możno z Polski,
A miał żonę Agnesię z Brzosławic. Co dalej
Nastąpiło, pisarze o tem nie pisali.”

590 
Właśnie kończył ksiądz Proboszcz, gdy z odkrytej wieży

Dźwięczny dzwon wołał gości do zwykłych pacierzy.
Wstawszy, wszyscy -się znakiem krzyża przeżegnali;
Lecz i goście w stodole na głos dzwonu wstali;
Jacek Łaszczyk zanucił, a jak chrześcijański

595 
Zwyczaj, za nim śpiewają wszystcy Anioł Pański.

Usłyszawszy śpiew, Proboszcz ku stodole śpieszy,
Śpiewa z trzodą, a w sercu pasterskiem się cieszy,
Że nawet na weselu lud jego pamięta
O Bogu! Gdy ustała melodyja święta,

600 
Przeżegnał pasterz trzodę i tak się odzywa:

„Drogi mi ludek polski, gdy przy pracy śpiewa;
Droższy, gdy i przy ucztach nosi w sercu Boga!
Bądźcie zawsze dobrymi! Niech was ani trwoga,
Ani szczęście od drogi cnoty nie odwiedzie!

605 
Dziękuję Wam za wszystko! A wam, mój sąsiedzie

Kornowicu, dziękuję, żem pod waszą strzechą
Tak miłe miał przyjęcie. Taką się uciechą
Człek wzmocni do prac dalszych. Teraz mnie już woła
Mój brewijarz. Bóg z wami!” Tu cała stodoła

610 
Wyruszyła ku Księdzu: rewerendę, ręce

Ściskają i całują te serca dziecięce!
Oczy ich go prowadzą; — on się niby mroczy,
Bo zbyt tkliwy, — lecz tajnie z łez ociera oczy!

VIII.
Wieczór na wsi; zacnych gości weselnych powrót do domu; obawy ks. Proboszcza względem przyszłości Miechowic; życie i śmierć niektórych głupio-uczonych mędrków; wieszcze słowo o dalszym wioski lósie; pana Rektora życzenia dla siebie i dla księdza Proboszcza; tegoż uwagi nad sławą świata; znaki na niebie; goście się rozstawają — Pana obersztajgra przyjęcie w domu po zbyt późnem przybyciu.

I znów zstąpił jak z nieba niemal czarujący
Wieczór wiejski na ziemię! Wiatreczek chłodzący
Cicho szeptał we wierzbach, lipach i zagrodzie,
Nim stada rogacizny w wolnym, ciężkim chodzie,

To żując albo rycząc, snać z dobrego mienia,

Idą do kadź lub koryt, by suchość pragnienia
Świeżą wodą ugasić. Śród bydła kłusuje
Liczny czarny dobytek; — pewnie się raduje
Pełnym w domu korytom, — a kozy brodate

10 
Swawolą, chociaż niosą wymiona bogate.

Nad bydłem się unosi, nowy z każdym krokiem,
Tuman kurzu, którego nikt nie przebił okiem.
W nim, jak w jakiejś nadziemskiej, niebieskiej osłonie,
Rój szczęśliwych pasterzy śpiewnych, niedziw, tonie.

15 
Śpiew, krzyk, strzelanie z biczów nie zmieści się w lesie,

Więc połowę poprzednik, echo do wsi niesie.
Otwiera się obora; zwinna gospodyni
Ważne przygotowania przywitania czyni:

Zieloną koniczynę tłoczy za drabiny,

20 
Leje wodę w żłób, znosi szkopce; oskrobiny,

Z nacią i otrębami parzone w korycie,
Czekają już na trzody klapiatej przybycie.
Już ożyło podwórze: krasule, cygany
Chlipią, głośno sapając, napój pożądany.

25 
Nim służące zadania swe czynią w oborze,

Zeszukuje pastucha skrobaczki i noże:
Kosz ziemniaków go czeka! Doświadczone ręce
Zwyciężą i tę pracę w niezbyt długiej męce.
Na kominku już ogień. Garnce mile gwarzą

30 
O wieczerzy, już szperki w tygliku się skwarzą;

Już gotowe! Już wszyscy na swych miejscach siedzą
I maszczone kartofle i maślankę jedzą.
"Wstawszy, zmówią paciorek krótko, węzłowato,
A odpoczynek słodki da im Pan Bóg za to.

35 
Ale ksiądz Proboszcz jeszcze nie myśli o spaniu!

W szczerem z Bienkiem, Boncykiem i Majem gadaniu
Idąc, stawają w drodze, idą, znów stawają;
Głośno, wpół głośno, szeptem, żyw o rozmawiają
O rzeczach nader ważnych. Nadstawiwszy ucha,

40 
Każdy albo rozmawia, albo pilnie słucha.


„O drogi ludu wiejski, śliczny w twej prostocie!” —
Westchnął Proboszcz: — „Ty nie wiesz, jak świecisz w twem złocie.
O błogi, kto się schronił przed obłudą świata
Pod strzechę wiejską! Tam m a najszczerszego brata!

45 
Lecz ksiądz w dwójnasób szczęśliw, który wiejskiej trzodzie

Jest pasterzem, jest bratem, jest Ojcem! We zgodzie
Żyjąc z drogą swą dziatwą, — jak dni liczy lata,
Z ulubionej swej chaty nie tęskni do świata.
Wszystkim znajom, zna wszystkich; za przykładem jego

50 
Wszystcy sieją i żyją, przyrósłszy do niego!

Ale gdy ta prostota napije się jadu, —
Gdy skosztuje owocu z piekielnego sadu,
Natychmiast giną raje; kiep stawa się Panem,
A ciura dotąd niemy mędrcem niesłychanym.

55 
Trawą zarasta chodnik kościelny! odchodzi

Anioł Stróż, bo w rodzinach już szatan rej wodzi!
A cóż ową trucizną? Obecna oświata!
Ladajaki pędziwiatr, co trzy, cztery lata
Przepróżnował gdzieś w szkołach, możno w niższej klasie,

60 
Ledwo pacierz zapomniał, już to wybiera się

Na dusz oświeciciela! Mając sieczkę w głowie,
Za to gębę otwiera pod uszy; co powie,
To mądrość niesłychana! Skoro nikt nie przeczy,
Gdyż głupstwa nie pojmuje, on z takowej rzeczy

65 
Wnosi, że świat zwyciężył sprytem! Więc podlewa

Pychę swą winem, piwem, gorzałką, rozsiewa
Brednie po wszystkich karczmach. Chłop słucha, lecz milczy,
Nie dowierza! To mędrka wzrok bystry, bo wilczy,
Ledwo spostrzegł, do chytrych bierze się ataków:

70 
»Znam ja« — woła szyderczo, — »tych głupich prostaków

Którzy w to tylko wierzą, co im Ksiądz wciąż kłamie!
A więc giń w twej prostocie, głupi zawsze chamie!
Lecz Was, Was, pracowitych, Was poczciwych ludzi
Pytam, jakoż zniesiecie, że Was pop swą nudzi

75 
Bajką o piekle, niebie! a Wy go żywicie

Krwawo zapracowanym groszem! Czy widzicie,
Że go los Wasz obchodzi? O ludu kochany!
Tobie kłamią z ambony, że te w świecie stany
Bogatych i ubogich pochodzą od Boga!

80 
Lecz gdzież ten Bóg? Któż widział? Nikt! Ja tylko wroga

Waszego widzę wszędzie: Księdza! Jegomości!
Lecz rozpatrzcie się w świecie, skosztujcie wolności,
Czytajcie w mądrych księgach: a z nich się dowiecie,
Że właśnie tam jest nędzy najwięcej na świecie,

85 
Gdzie lud wierzy w pacierze! Wam rozumu trzeba;

Pocóż ludzkie odsyłać życzenia do nieba?
Gdzież to niebo? dla kogoż? a kiedyż nastanie?
Ja chcę tu być szczęśliwym, tu, Księże Mospanie!
Bracia! dokąd W as pop ma uwodzić bajkami?

90 
O! proszę, wasze niebo zróbcie sobie sami!«

Takie”, ciągnie Ksiądz dalej — „takie grzeszne mowy
Zawracają niektórym chłopom płytkie głowy:
Rozmyślają, badają, nareszcie pojmują,
Że prostaczy lud wiejski tylko księża trują!

95 
Więc księży nienawidzą i gardzą kościołem,

A oświaty szukają za żydowskim stołem —
A że zginą!”Tu ciężko westchnął Ksiądz! A zatem
Boncyk, co już też niecoś rozpoznał się z światem,
Rzekł: „Ja już takich mędrców poznałem w Berlinie,

100 
Gdzie przy wojsku służyłem. — I to nie wyginie

Z mej pamięci, co w moim domie się przydało.
W mojej chacie wygody zawsze było mało;
A jednak raz przychodzi jakiś pan z Wrocławia,
I mnie i mej nieboszczce uprzejmie przymawia,

105 
Byśmy w kwater przyjęli jego pana syna,

Co na Maryi-grubie swe kursa poczyna.
A to syn całą gębą! Brodaty, otyły,
Jemu szkoły wrocławskie już za niskie były!
Więc przyszedł do Miechowie, bez Boga, bez wiary!

110 
Jeszcze wtedy żył Rzychoń, nasz szychtmajster stary,

Dusza święta, poczciwiec; z nim więc swe dysputy
Rozpoczyna mój Wuli, filozof tak kuty,
Że nikt nie był nad niego. Jak zaczął na Boga,
Na wiarę, na świętości gadać, to aż trwoga

115 
Było słuchać bluźnierstwa. Gadzina zażarta,

Nie bojąca się ani Boga, ani czarta.
Wnet przed nim uciekano. Ja razu pewnego,
Gdy śród strasznych błyskawic, grzmotu okropnego
Z pracy wracani do domu, nie widzę Wulego.

120 
Więc szukać pana brata! Do góry nogami

Przewracamy dom cały, pytamy migami,
Czy go zły duch nie porwał? Aż na radę córki
Idziemy wreszcie szukać do tylnej komórki.
Tam ćma! Swiecim pod łóżko, aże tu mój Wuli

125 
Skurczony by pies jaki, a tylko w koszuli

Leży, rzyga z bojaźni, a przed błyskaniami
Zatkał okno komórki swemi galotami.

Jak stąd wylazł i dokąd go jego mądrości
Zawiodły, to, z respektem Księdza Wielebności,

130 
Poucza fakt, co dotąd jako przykład słynie:

Pił i gnił, aż się upiekł na kotłach w maszynie!”

„Wszak i Halfar był takim”, — przerwał z urzędową
Miną pan Obcrsztajgier; — „on chciał swoją głową,
W której tylko miał pustki, nasz lud górnośląski

135 
Wynauczyć, oświecić, lecz te obowiązki

Wymagają sił wyższych! Cóż on więc zamyśla,
Gdyż nikt nie szedł tą drogą, którą on określa?
Powiesił się bezbożnik Waldenburgczyk! ale
Po nim w naszym powiecie nikt nie płakał wcale!”

140 
„Toć ja o takich mówię”, — rzekł Ksiądz; — „wasze gruby

Znacznie się przyczyniają do naszych wsi zguby.
Już ja to przewiduję, mój Panie; wnet będzie
Po kopalniach i hutach, polach, słowem wszędzie
Nowy sposób roboty; a porządek stary

145 
Ustąpi nowym siłom i machinom pary.

Nie myślę ja, iżby te nowych machin siły,
Mądrych ludzi wymysły, naszym w czemś szkodziły.
Ale z nimi nastaną majstry, urzędniki,
Dyrektory, fenwaltry, metry, kulturniki,

150 
Ludzie nie naszej wiary, a ich złe przykłady

Pozostawią śród naszych wsi nieszczęsne ślady!
Jak gruntowna nauka rozumy rozwija,
Tak powierzchność zatruwa serca i zabija!
Waszą to więc, Panowie, będzie powinnością

155 
Strzec cnoty w sercach ludzi z świętą sumiennością!

Mój panie Organisto, mój panie Rektorze!
Naszą to będzie rzeczą: przykazania Boże
We szkole i w kościele wpajać w serca ludu.
Znam ja Pana zdolności! Bez wielkiego trudu

160 
Potrafisz Pan pozyskać serca wszech szkolarzy;

Z oczu dziecka wyczytasz, co myśli, co marzy,
Czego chce, potrzebuje; dar opowiadania
Dziejów świętych szczególny masz, który nakłania
Szkólną młodzież ku Panu. Me oczy widziały,

165 
Jak przy naukach Pana rzewne łzy zwilżały

Lica bacznych słuchaczy. Te więc, mój kolego,
Poświęcaj siły Bogu! Pan Sztajgier też swego
Dopilnuje. Gdy ludzie nie zoczą tyrana,
Niedowiarka nad sobą, lecz dobrego pana,

170 
Z którym mogą pomówić, a kiedy dni pracy

Zaczną, zakończą z Bogiem, toć Górnoślązacy
Nigdy chyba nie zboczą z świętej drógi cnoty.
A kiedy chlebodawcy i pany roboty
I szkółmistrze z swym Księdzem, a w duchu kościoła,

175 
Chcieć będą dobro ludu: o jakaż wesoła,

Jakaż błoga nastanie epoka we świecie!

Lecz mówimy o czasach, które jeszcze przecie
Zbyt dalekie! do bliższych skierujmy życzenia!
Wnet stanie kościół nowy! Według przyrzeczenia

180 
Jejmości naszej pani, będzie to budowa,

O której w świat daleki pochwał będzie mowa.
W jej obszernej przestrzeni wysmukłe filary
Dźwigać będą sklepienia, jakich kościół stary
Ani w cząstce nie widział. Gdy wieża wysoka

185 
Z powierzonej jej trzody już nie spuści oka,

Jak matka z miłej dziatwy; gdy świątyni cienia
Szukać będą pobożnych wnuków pokolenia;
Gdy głosami dźwięcznemi harmonijne dzwony
Wysławiać będą Boga w wszystkie świata strony:

190 
Gdzież my tedy będziemy? Kiedy ja w mej farze

Wilgotnej, niskiej, ciemnej o kościele marzę
I o przyszłych wsi losach: widzę, jak w Winklera
Stary, poczciwy zamek nowy Pan się wbiera
Obcy, nie naszej wiary, lubiący odmianę: —

195 
Zburzone runą w zamku staroświeckie ściany;

Na ich gruzach pałace ze wspaniałą wieżą
Zwycięsko się z kościołem nieskończonym mierzą.
W nim lud nowy, śpiew nowy, bo i pasterz nowy,
Wieś się błogo kieruje rządem jego głowy.

200 
Kościół pełny, choć wielki. Przy nim dziwne szkoły,

W nich się Polska przerabia na niemieckie woły!
Wielka wieś, cmentarz wielki, pod jego murawą
Ja podobno robactwa rychłą będę strawą.” —
„Alić Księże Proboszczu! Ten obraz przyszłości” —

205 
Rzekł Bienek. — „nie zgadza się z Księdza Jegomości

Zasłużoną przeszłością! Po co wołać śmierci,
Gdy się ledwo stanęło w trzeciej życia ćwierci
Ja jeszcze chcę żyć w świecie, bo, co się użyło
Dobrego w służbie mojej, — niewieleć to było.

210 
Dotąd lichych organek piszczałki palcami

Tylko zmuszałem piszczeć, wnet już i nogami
Deptać będę pedale; obecne mixdury
Wnet zamienię na wzniosłe, przegłośne brawury;

Kościół nowy ożyje stu głosów hałasem,

215 
Gdy się duch mój odezwie pełnym kontrabasem,

Pryncypałem, pastorem, fletmi, puzanami,
Potem słusznie zaśpiewa Ksiądz Proboszcz: »Pan z wami!«
Dopiero, jak się nagram, naśpiewam, nacieszę,
A Bóg zawoła: umrzej! — powoli pospieszę.

220 
Potem niech mnie wieś wdzięczna schowie pod ołtarzem,

Bom był ojcom i wnukom dobrym bakalarzem.
Tam też spocznie Ksiądz Proboszcz. Myśmy pracowali
Społem, w wspólnym też będziem grobie spoczywali,
Jak Piotr z Pawłem. Ksiądz nosił miecz słowa bożego

225 
Jak Paweł, a jam Piotr, bo noszę klucze jego!”


„Panie Pawle z imienia, a Piotrze w urzędzie!” —
Odrzekł Proboszcz z powagą — „mnie tam leżeć wszędzie,
Bo pomnik nie sąd boży! Świat w nagrobkach chwali
Wielu, których w wieczności straszny ogień pali;

230 
A zaś wielu wypuszcza z niewdzięcznej pamięci,

Których w miarę ich zasług chwalą w niebie Święci!
Weźmyż przykład z kościoła. Któż wśród tych bezdroży,
Śród lasów, bagnisk, stawów ten przybytek boży
Na tym kłębku glinianym wystawił? Tu wieki

235 
Szczęsnej przeszłości miały zdrój boskiej opieki,

A któż był pośrednikiem?” — Śród takiej rozmowy
Wolno idąc, przybyli, aż gdzie cmentarz nowy
Górkę łąki Krzonowej nowemi murami
Obejmował; naprzeciw uwieńczon drzewami

240 
Dźwigał niski pagórek, jak w smutku ponury,

Starej świątyni Pańskiej już niecałe mury. —
Niegdyś śmigał kościółek wieżą nad kasztany,
Nad topole, a białe na wschód słońca ściany

Kąpał w nurtach sadzawki u spodu rozlanej.

245 
Teraz już stał bez dachu! Korony drzewianej

Już nie było na wieży! a nagie kamienie
Smutno opowiadały domu spustoszenie!
Tylko winętrzne światełko, migocącym blaskiem,
Będące parafijan miłości obrazkiem,

250 
Głosiło, że tam jeszcze mieszka utajony

Bóg, czekając, aż jutro będzie wyniesiony!

Z gościńca ku kościółku wzniósł oczy i ręce
Ksiądz Proboszcz i w niejakiejś rzewnych uczuć męce
Westchnął: „Ty mój przytułku, śród ciemności jasny,

255 
Bóstwu wystarczający, choć dla ludzi ciasny,

Ty dla boskiej jedynie zbudowany chwały:
Jakkolwiek szereg wieków mury twe widziały,
Tyś ludziom nie pochlebiał! Nie próchnieje w tobie
Ani jedna kość ludzka, marna w pysznym grobie,

260 
Nie znasz wielkich napisów o rycerzach małych,

Ani tablic kamiennych o ludziach niestałych;
Wnątrz i zewnątrz pokorny, choć głośny w zasługi:
Jakoś nas uczył cnoty przez cały wiek długi,
Tak i zgon twój nam głosi przyszłe zmartwychwstanie

265 
Gdyż po tobie, mój domku, tum wzniosły tu stanie.

Oby też i nasz marny pobyt w doczesności
Był zadatkiem korony w szczęśliwej wieczności!” —
„Tam — tam — tam!” — nagle pan Maj woła i wskazuje
Ręką i oczy wszystkich ku niebu kieruje,

270 
Gdzie z tych gwiazd, co nad farą od wieków wisiały,

Dwie się własnym ciężarem od nieba urwały
I strzeliły ku ziemi, lecz nim w głąb jej trzasły,
Jakoś wolniejąc w pędzie, jeszcze w górze zgasły.
„Dwie się gwiazdy czyściły!” rzekł Maj, lecz w obawie,

275 
Że niesłuszne miał możno pojęcie o sprawie,

Dodał z jakiemś westchnieniem: „Co też z tego będzie!
Jużcić jakieś nieszczęście; tak tłomaczą wszędzie!”

„Jakiem prawem?“ — rzekł Bienek z profesorską miną —
„Gwiazdy świecą, aże się wyświecą i giną;

280 
Popiół spada na ziemię i koniec. Losami

Ludzi rządzi ten sam Bóg, co rządzi gwiazdami.”
Możno za tę naukę wyglądał pochwały,
Bo oczy jego z boku na Księdza patrzały,
Który w myślach uniesion gdzieś pod niebo trzecie,

285 
Rzekł: „Urodzenie i śmierć nawet w owym świecie

Panuje jak na ziemi. Astronomy piszą,
Że pewne gwiazdy stale na niebiosach wiszą,
Inne zaś jak służalce około nich krążą,
Jeszcze inne dopiero z atomów się wiążą,

290 
Istniejących w przestrzemi niebios; te więc dzieci,

Gdy zbyt blisko ich igrzysk ziemia pędem leci,
Nie ustoją w swych miejscach; owoc niedojrzały,
Spadają z drzew, śród których wichry zaszumiały. —
Innić twierdzą, że gwiazdy, co z nieba spadają,

295 
Szczątki są byłych światów! Tak opowiadają

Ziemia, gwiazdy i owe niby wieczne nieba:
Że śmierć wszędzie panuje, wszystkim umrzeć trzeba.
A cóż my? cóż ten kościół! Więc, Panowie moi,
Gdyż jutro dzień ostatni ta świątynia stoi,

300 
Jutro więc w niej ostatnie inabożeństwo święte!

Po Mszy z Błogosławieństwem, z Te Deum, wyjęte
Przenajświętsze poniesieni interim do fary;
Tak, gdy dusza odejdzie, umrze kościół stary.
Oby tak, jak ja Boga przeniosę do siebie,

305 
On mnie, gdy przyjdzie koniec, umieścił w swcm niebie!

Aleć noc już nadchodzi! — Skończmyż już gadanie!
Kłaniam się! niech po nocy śliczny dzień nastanie!”

Porączył się ksiądz Proboszcz, a po nim Walenty,
Pan Rektor też myślami o łóżku zajęty,

310 
Ziewając, podał rękę drogimu kmotrowi,

Który ciężkie już kroki suwał ku domowi.

„Jakoż mnie też przywita moja, że tak późno
Wracam, a bez kołacza; będzie patrzeć groźno!
Boć pewnie jeszcze nie śpi... Jeślić będzie śpiewać,

315 
A nie leżeć, toć trzeba burzy się spodziewać.”

Tak rokując, już minął Lazarka, Latochy,
Już w polu. Śród zarzutów, że jeszcze zbyt płochy
Choć niemłody, już przyszedł zbyt rychło ku grubie;
Już u drzwi; słucha! Potu źródło w mokrym czubie!

320 
Słyszy śpiewać Jadwisię! Wiedząc, co się stroi,

Zaczyna się rozbierać. — Maj się tam nie boi,
Lecz czas spać! Myśli sobie: „Ledwo drzwi otworzę,
Zrzucę ubiór na stołek i spać się położę;
Akt strzelisty, choć w łóżku zmówię.” — Już otwiera:

325 
Żonka nad okulary oczęta otwiera;

Śpiewa: „Miecz nieuchronny, a ty przecie swemi
Oczyma ujrzysz pomstę, pomstę nad grzesznymi.”
Nim skończyła, małżonek już się wodą kropił,
Już się mężny do końca, w pierzynach utopił!



IX.
28 lat później.

Lat dwadzieścia i osiem! — kroplać to w wieczności,
Ale ileż w nich odmian w naszej doczesności!
Dawno już stoi kościół na Krzonowej łące,
W którym nie sta pobożnych, lecz liczne tysiące

Ofiarują się Bogu! W podziemnem sklepieniu

Śpią Domesy, Arezyn, Winklery. W tym cieniu
Katolickiej świątyni leżą i Tielowie,
Na tych czekając, których przyszłość tam pochowie.
Podczas Mszy tysiąc głosom przodują organy,

10 
Po nich przebiera Bienek już niecoś schuchrany,

Za nim, siwy jak gołąb, Boncyk się odzywa,
Wszystkie pieśni nie z książki, lecz na pamięć śpiewa.
Osiemdziesięcioletnim oczom okulary
Nie dostarczą światłości, snać Boncyk już stary!

15 
Kończy się nabożeństwo! W cztery świata strony

Leje się lud strumieńmi w duszy posilony:
Wszystkie drogi miechowskie, jak kwieciem usłane,
Bo mężczyźni w swych sukniach, niewiasty ubrane
W różnobarwne ubiory, białe lub zielone,

20 
Granatowe, niebieskie, — oko zadziwione

Z rozkoszą patrzy na tę piękność w Miechowicach,
Bo i pokój wewnętrzny zdradza się na licach.
Wnet się kościół wypróżnił; już i chór zamyka
Wieczysty organista, a wiodąc Boncyka,

25 
Który schodów nie widzi, zstąpił z nim bez szwanku

Aż na dół, już stanęli na cmentarza ganku.
Stoją, k’sobie schyleni, przyciśnieni wiekiem,
I trosk już zwyciężonych brzemieniem nielekkiem!
„Jakoż, kmosiu?” rzekł Bienek; „Jakoż” — Boncyk na to;—

30 
„Jeszczeć to nie najgorzej!” — „Więc dziękujmy za to!”

„A gdzież nasi koledzy?” „ A gdzież? Panie bracie!”
„Toż pójdźmyż ich odwiedzić!” „Jeśli łaskę macie
Prowadzić mnie z tej górki — ja już ich mieszkania
Nie potrafiłbym znaleźć sam, bez zapytania!”

35 
Paweł więc Walentymu służy lepszem okiem,

A zaś Walenty Pawła wspiera silnym bokrem;
Idą w stronę północną nowego cmentarza,
W miejsce tymczasowego kościółka ołtarza.
Tam w małej odległości dwa groby zielone,

40 
Na nich kamienne krzyże z napisem wzniesione.

„Tam Maj leży!” rzekł Bienek, wskazując coś w prawą,
A zaś dalej wprzód w lewą, między bujną trawą
Krzyż stojący na przedniej tablicy ten nosi
Napis i o modlitwę za zmarłego prosi:

45 
„Tu Ksiądz Proboszcz Alojzy Józef Preuss spoczywa,

Zmartwychwstania szczęsnego z swymi się spodziewa.
W pracy szczerej, w pasterstwie wiernem wiernej trzody
Zżywszy lat sześćdziesiąt siedm, na niebieskie gody
Zawołań umarł, gdy rok ośmset siedmdziesiąty

50 
Tysiączny zaczynał święty miesiąc piąty.

Ty, czyś znał, czyliś nie znał skromne życie jego,
Uklęknij na mogile, zmów pacierz za niego!”
Uklękli, dwaj podróżni, długo się modlili,
Potem coś potajemnie do siebie mówili.

55 
Wstali, idą do swoich wąskiemi chodniki

Starych Miechowic żywe, najstarsze pomniki.

OBJAŚNIENIA

Księga I.

W. 1—36 stanowią ekspozycję, a zarazem inwokację całego poematu, utworzoną pod silnym wpływem początkowych wierszy ks. I. i epilogu „Pana Tadeusza”.
W. 1. przebłogie — najbardziej błogie. Bonczyk używa chętnie przymiotników, złożonych z przedrostkiem prze- np.: przedrogi I 268, przemiły I 309, III 216, przedziwny I 404, prześwięty VI 527, 615, przegłośny VIII 213, przebłogi VI 603, a nawet raz rzeczownika: przeszkoda V 621 w znaczeniu: wielka szkoda.
W. 9. pszczelnik — użyty także II 225 i III 198, oznacza miejsce, gdzie stoją ule, ale bez pola, przeznaczonego dla pszczół (Słownik jęz. pol. warszawski IV 419). Bonczyk prawdopodobnie poszedł w użyciu tego wyrazu za słownikiem Troca: „w pszczelniku albo w ulownicy stoją ule, a na pasiece pszczoły się pasą”.
W. 11. raj mej młodości, śliczne Miechowice — rozkoszne miejsce rodzinne. Miechowice, wieś o kilka kilometrów na północ od Bytomia, dziś ludna osada przemysłowa.
W. 13. kościółek — mowa tu o starym kościele miechowskim, murowanym i krytym gontami, czyli szędziołem. Gdy skutkiem rozwoju przemysłu i górnictwa w połowie XIX w. kościół ten okazał się za mały dla parafji miechowskiej, dziedziczka Miechowic Marja z Domesów Winklerowa postanowiła zbudować na tem samem miejscu nowy, obszerniejszy kościół. Dlatego w r. 1853 zburzono dawną świątynię, a groby najbliższe kościołowi przeniesiono na nowy cmentarz. Do tych zamiarów i faktów odnosi się cały poemat, w szczególności zaś narada w ks. I 37—570, nocne rozruchy na cmentarzu IV 497—669, rozstanie się z kościołem i przenosiny trumien VI 497—738. W poemacie czas zburzenia kościoła przesunął poeta o lat parę wstecz, występuje bowiem sam w nim jako uczeń szkoły miechowskiej, gdy tymczasem od 30 września  1851 r. był studentem gimnazjalnym. Takich przesunięć chronologicznych akcji jest w poemacie kilka.
W.  18 rechtanie — rechotanie, kumkanie żab.
W.  20—21 Wiąz, Zakaźne, Nomiarki, Żabie Kółka, Brzeziny, Jeziorko — pola, staw i pastwiska pod Miechowicami.
W.  22 wiewiorka — Bonczyk używa o i ó często odmiennie od języka literackiego, nie przestrzegając niekiedy pod tym względem jakiejś stałej zasady. W I wydaniu ma dwukrotnie wiewiorka; w II wyd. w tem miejscu: wiewiorka, ks. IV 235 wiewiórka.
W.  28 kolebią — kołyszą; w II wyd. wyraz ten zastąpiono pospolitszym: usypiają.
W.  33 i 34 określają dosadnie stopień przywiązania poety do rodzinnej wioski i dumę, że jest „Miechowianem”, którą dałoby się zestawić tylko z nakazem Wergilego w Enejdzie ks. VI 847— 853:

Niech inni życiem tchnące zręczniej kują spiże —
Nie bronim! Niech w marmurze żywo rzeźbią lica,
Niech mowy głoszą lepiej, przemiany księżyca
Mierzą i wschody gwiazdy, co w przestworze płynie, —
Ty władnąć nad ludami pomnij Rzymianinie!
To twe sztuki: — Nieść pokój, jak twa wola samać
Nakaże, szczędzić kornych, a wyniosłych łamać!

(przekład ks. T. Karyłowskiego.)

Forma: Miechowian zamiast Miechowianin częsta u ks. Bonczyka, podobnie Rokitnian od Rokitnicy. W.  35 w spomnieniu, a na wspomnień wątku — są dobrym przykładem oboczności językowych, ulubionych Bonczykowi.
W.  36 w dowolnym porządku — przez to wyrażenie chce poeta zaznaczyć zamiar swobodnego kształtowania treści, rozbijania jej na opowiadania kilku osób lub powracania do niej w różnym związku. Dotyczy to zwłaszcza dziejów Miechowic i życia Franciszka Winklera, oraz spostrzeżeń astronomicznych.
W.  37 — miechowska gromada — Bonczyk używa stale form krótszych, ludowych śląskich dla przymiotników, tworzonych z nazw miejscowości, a więc do rzeczowników: Miechowice, Biskupice, Sieroty, Stolarzowice, Mikulczyce występują przymiotniki: miechowski, biskupski, sierocki, stolarski, milkucki, podobnie jak w języku ludowym słyszymy dziś jeszcze: bogucki (Bogucice), gierałtowski (Gierałtowice), katowski (Katowice), niedobecki (Niedobczyce), szopieński (Szopienice). Pewne odchylenie stanowią: tarnowiecki (VIII 261, 288) do Tarnowskich Gór i rokitnicki (II 310) do Rokitnicy. Obok tarnowiecki mamy też: górski (VII 356).
W. 39 pijuskę — czarną, okrągłą czapeczkę aksamitną, biret; tak samo nazywa ją poeta III 33, ale w I 574 i Pam. szkolarza miech. 122 aksamitką; biret księży nazywa kwadratem VI 514.
W. 40 stós — Bonczyk stale wyraz ten przegłasza (I 527, II 87, V 72, VII 19).
W. 41 gromadę — zgromadzenie, w tym wypadku nie gminne, jakby się mogło zdawać, lecz parafjalne, dlatego przewodniczy Rektor, a nie sołtys.
W. 44 szczyptem — Bonczyk używa tego rzeczownika jako męskiego, dlatego dopełniacz l. mn. brzmi: szczypet (Echo z więzienia 38).
W. 50 Opolskiemu Rządowi — rejencji opolskiej; taksamo I 389, 433, 531, IV 578, VI 363, 365. Góra Chełm. I 318, V treść. Natomiast w IV 520 nazwano zarząd gminny rządem miechowskim, a VI 554 jest mowa o rządzie biskupim, czyli o kurji wrocławskiej.
W. 54 tylnia ława — Bonczyk używa formy: tylni np. z ławy tylniej I 134, obok tylny w II 106: w tylnej części dzwonnicy.
W. 56 „Garnuszek” — i „Marcinek” są przydomkami Marcina Żyły, po miechowsku zaś mówiąc: przycinkami, w „Panu Tadeuszu” imioniskami. Nieco inne znaczenie nadaje temu wyrazowi Bonczyk w VII 302: „lecz pan Bienek, mając na pogotowiu dla kmosia przycinek, rzecze” —, ale właśnie Bienek odzywa się tam ironicznie. Marcin Żyła poza ks. I 55— 224 w poemacie już nie występuje. Przydomki mają jeszcze Tomek Kortyka, Markucik, Franek Łaszczyk i i.
W. 58 możno — może; wyraz ten charakterystyczny dla języka Bonczyka, występuje u niego poraz pierwszy w przekładzie „Obchodu wiosny” Klopstocka w. 24; w pierwszem wydaniu Star. Kościoła Miech, pojawia się 23 razy: I 58, 147, 359, 467, II 285, III 28, 89, 363, 392, IV 50, 199, 568, V 114, 117, VI 126, 475, 504, VII 481, 570, 587, VIII 59, 275, 282, z których w drugiem wydaniu został tylko w 5 miejscach: I 467, V 114, VI 126, 504 i VII 570. Charakterystyczne jest, że pozostawił go autor dwukrotnie w ustach Bieńka, a po razu Proboszcza i Ciury i we własnem opowiadaniu; w Górze Chełmskiej możno już się nie pojawia, jest tylko literackie: może.
W. 65 Karf, Worpie i Gruba — są to ówczesne przysiółki Miechowic. Karf, w dalszych przypadkach: Karwu (II 246, V 640) i na Karwie (I 291), po niemiecku Karb, obecnie jest dużą wsią, mającą własny kościół parafjalny i stację kolejową, leży zaś między Miechowicami i Bytomiem. Worpie (w dalszych przypadkach Worpia, Worpiem, Worpiu, por. II 138, IV 244, 286, 422), przysiółek między Miechowicami a Karwem, ma nazwę od warpy, lub warpi, czyli hałdy, usypiska kopalnianego. Gruba jest potoczną nazwą kopalni Elżbiety, leżącej w stronę Bobrku.
W. 65 Bobrkowianie — (także V 640, VI 304) mieszkańcy wsi Bobrek (I 128, 253, 613, lii 3, IV 451), wydzielonej od lat kilkudziesięciu z parafji miechowskiej.
W. 66 Rónot, Podlas, Osiny — osady leśne w stronę Rokitnicy na północ od Miechowic. Rónot (Ronota), niem. Runothmühle, posiadał młyn (II 163, 166, VII 83, 88). Pod las wymieniony tylko w tem miejscu, Osiny wspomniane jeszcze I 132, II 166, 167, 175, 176, V I 656.
W. 66 Rokitnianie — mieszkańcy wsi Rokitnicy (mian. l. p. Rokitnian I 234), wymienieni jeszcze I 227, 568, 613, VI 305, sama zaś Rokitnica I 130, 251, II 428, IV 136, 451, V 460.
W. 69 ordynanc — ordynans, woźny gminny, w drugiem wyd. poprawiony na: ordynans, tutaj zachowany w pierwotnej formie.
W. 72 plótli — pletli. Formy z ó zamiast e, rzadsze w St. Kościele Miech, (wyniosły IV 63, papióry itp. III 44, 260, VII 191, 296, 397, 556), występują więcej w Górze Chełmskiej (papióry IV 291, 299, rozwióźli III 262, podniośli V 299, nióśli V 502, przywiódli VI 141).
W. 74 traktament — płaca; wyraz przejęty z języka wojskowego, w. I 187 nazwano to samo mytem.
W. 75—76 pocznie — poboczne — rym wadliwy w ostatniej zgłosce, podobne: nasza — Stasia II 220-1, Krystynę — przyczyny II 244-5, szare — obszary IV 355-6, ciasną — wrzasnął IV 506-507, sztabem — abym VII 195-6, synu — więzieniu VII 351-2, panem — niesłychanym VIII 53-4, odmianę — ściany VIII 194-5, oraz w Górze Chełmskiej II 199-20, 404-5, III 304-5, IV 143-4, 179-80, V 261-2, 263-4, 375-6, i w poezjach lirycznych oraz tłumaczeniach.
W. 79 Piontek sołtys — gdzieindziej pisany Piątek, miał na imię Franciszek (II 316). Należy od niego odróżnić opiekuna Marcina Boncyka, dziadka poety (II 198).
W. 81 Koronowicz, Adamiec. Staś, dwaj starsi gminni — ławnicy miechowscy. Wymieniony tu Koronowicz jest prawdopodobnie Koronowiczem starszym (por. VI 386-7), częściej w poemacie jest mowa o synu jego Janie, lecz nazwisko jego występuje w różnych formach: Koronowicz, Koronowic, Kornowicz i Kornowic. Adamiec Staś powtarza się jeszcze II 221 i IV 8.
W. 83 Foltyn ordynanc — przedtem za czasów pańszczyźnianych stodolny (gumienny), na starość jest woźnym gminnym, lecz nie zdołał zapomnieć dawnej władzy i swojem postępowaniem wywołał kłótnię na zebraniu parafjalnem czyli gromadzie. Poza ks. I 83—224 w poemacie nie występuje.
W. 95 Klózioka Kaspra — pisownia nazwiska waha się, gdyż w II 45 występuje Kluziok Stanisław.
W. 96 stodolnego — nadzorcy stodół czyli gumiennego, por. I 100.
W. 110 wachtarz — stróż nocny. W II wydaniu wyraz ten usunięto i zastąpiono niezgrabnem opisaniem: „kto tej nocy na straży miejscowej”, chociaż wyraz występuje w staropolszczyźnie u Smotryckiego.
W. 120 do Nomiarek — patrz objaśnienie do w. 20.
W. 128 Miechowianów — dopełniacz 1. mn . do Miechowian zam. Miechowianin (p. I 34). Różne formy tej nazwy: I 34, 128, 246, 612, IV 493, V 517, VI 156, 180.
W. 129 Mierzwę oto, a Karf ma Bujara. — Arystokratycznie usposobiony Foltyn wymienia najznaczniejszych gospodarzy; o Mierzwie z Bobrku jest jeszcze wzmianka I 254, natomiast Bujar Grześ z Karwu występuje kilkakrotnie w I 129— 303.
W. 181 głowa Hatlapy — Hatlapa z Rokitnicy należy również do znaczniejszych gospodarzy i odgrywa pewną rolę na gromadzie (I 234— 272, 542, 554).
W. 131 Grabowy, Kompalik — Grabowy, zapewne cieśla (III 283), Kompalik pozatem nieznany.
W. 132 z Osin Szczerba — również jedna z większych figur, skoro Bonczykowie odwiedzali go w dzień urodzin (II 177).
W. 132 malik — malec, młodzik; wyraz w tem znaczeniu występuje pierwszy i jedyny raz u Bonczyka.
W. 135 Bargiel — w pierwszem wyd. Bardiel, jak widać z następnych wierszy (I 136— 224, oraz IV 541, 570), skłonny do wypitki i do wybitki, przedstawiciel plebsu miechowskiego.
W. 140 na Szkarotce — Szkarotka, karczma żydowska na końcu Miechowie, wspominana w poemacie jeszcze: II 187, VII 5, 11, 196.
W. 144 płócienniaki — spodnie płócienne, gacie, zwane w innych okolicach Polski płócienkami (płocienki).
W. 145 w jego komorze — Bargiel siedzi na komornem, czyli jest komornikiem, należy więc do najniższej kategorji mieszkańców Miechowic, którzy dzielili się wówczas na gospodarzy, ogrodziarzy, zagrodników i komorników. Wypominanie Barglowi płócienniaków i komory miało uzasadnić złośliwe zapytania Foltyna: „Lecz cóż po nich w gromadzie... Cóż nam ty dasz na kościół?”
W. 147 Miera, Salomon, Altman — żydzi, osiadli w Miechowicach głównie jako karczmarze. Najzamożniejszego z nich Altmana, arendarza, wymieniono jeszcze I 157, 337 i V 21, Mierę I 157 i V 21, Salomona zaś, który nadto trudnił się przemycaniem bydła, I 157 i V 23.
W. 155—159 — wymienieni główni zwolennicy wódki i zawadjacy w Miechowicach. Gryczyki w I wydaniu nazwani są Chryczykami.
W. 158 skubie ich dwuznaczne pierze — robi przymówki do odwiedzenia przez nich karczmy, odsłania ich wadę.
W. 163 Markucik, dawniej zwany Miałki, — jeden z zamożniejszych mieszkańców Miechowic, nazwany Miałkim od napijania się, nie stracił wszakże tego „przycinka” w chwili akcji poematu, gdyż tak go zowie Walek Boncyk (I 208) i sam poeta (II 200. 204). Nie pomogło mu więc, że „między pierwszymi wyrzekł się gorzałki”, zapewne przy wielkich misjach trzeźwościowych, urządzanych od 2 lutego 1844 r. najpierw w Piekarach, a następnie na całym Górnym Śląsku przez ks. Alojzego Ficka i O. Stefana Brzozowskiego. (Por. W. Ogrodziński: Związki duchowe Śląska z Krakowem na przełomie wieków XVIII i XIX, Katowice 1935, str. 27—29 i K. Prus: O walce z pijaństwem na Śląsku Górnym za czasów księdza Ficka, Bytom 1914, str. 14— 15, 17, 25, 36— 39). Akcja poematu rozgrywa się już w okresie osłabienia ruchu trzeźwościowego po r. 1847 i tem poniekąd da się wyjaśnić przemilczenie przez Bonczyka działalności nietylko O. Brzozowskiego, lecz także ks. Ficka, o którym wspomina tylko jako o komisarzu biskupim i budowniczym kościoła piekarskiego.
W. 165 Bułeczka i t. d. — wymienieni tu mieszkańcy Miechowic należą raczej do obozu trzeźwych i zamożnych, wszyscy też są jeszcze wymienieni w dalszym ciągu poematu. Bułeczka, w II 189 Bulecka (w I wyd. w obu miejscach Bulecka), posiada cenioną we wsi umiejętność puszczania krwi koniom.
W. 170 Mitula— wymieniony nadto I 584 i II 468.
W. 180 stary gwardzista Walek Boncyk — jest to ojciec poety Walenty Bonczyk, urodzony w r. 1801, zmarły 1890. Był on sztygarem w kopalniach Winklera, a przydomek starego gwardzisty pozostał mu po służbie w pułku gwardji im. cara Aleksandra w Berlinie. Rola jego w poemacie syna przypomina poniekąd rolę Nestora w poematach Homera lub Wojskiego, a czasem Sędziego w „Panu Tadeuszu”. W nim odzwierciedla się doświadczenie i rozum chłopski, umocniony niedługą zresztą nauką i otarciem się w świecie.
W. 195 J a, com się tego roku, co nasz biskup rodził — niewiadomo do którego z biskupów wrocławskich odnosi się ta uwaga, jeżeli bowiem przyjmiemy, że akcję poematu przesunął Bonczyk wstecz o parę lat (por. objaśnienie do I 13), byłby to kardynał Melchjor Diepenbrock, ur. 1798, zm. 1853, jeżeli zaś zgodnie z rzeczywistą datą zburzenia starego kościoła umieścimy akcję w r. 1853, to w tym roku został biskupem wrocławskim Henryk Foerster, ur. r. 1799. W obu wypadkach stwierdzić należy nieścisłość chronologiczną w powiedzeniu Bonczyka.
W. 197 Marcin Boncyk — dziadek poety, zwany Piątkiem, gdyż wychował go Piątek, wspomniany jest nadto I 641, II 194, IV 432, oraz w opowiadaniach Walka w ks. IV i VII. Żona jego Klara (por. II 194) pochodziła z rodziny, nienazwanej po nazwisku, która wydała z siebie księdza, dlatego „z rodu kapłańskiego”.
W. 199 ciągli przeciw Francy i... Moskale — tu miesza Bonczyk dwa pochody rosyjskie z 1806 i 1813; wyraźniej jeszcze występuje to pomieszanie wspomnień w ks. VII 198 do 225, gdzie Tomek Kortyka mówi głównie o r. 1813-1815, a Walek Boncyk o 1806 r.
W. 207 podwiel — dopóki, pozostawione w obu wydaniach i użyte nadto 6 razy w St. Kościele Miech. (I 411, IV 95, VII 45, 314, 355, 358), 3 razy w Górze Chełmskiej (I 245, III 365, IV 159), oraz 2 razy w przekładzie „Żalu Cerery” Schillera w. 69 i 71.
W. 208 Kurc Tomek — Kortyka Tomasz, zwany Kurcem, jeden z najstarszych mieszkańców wsi, w poemacie często wymieniany (I 604, 616, II 199, VI 121, 127, 139, 144-5, 151, 163, 193, 195, 205, VII 185, 322, 558).
W. 209 niż się człek narodził — zanim, w tem znaczeniu użyte jeszcze I 363, V 346, VI 553, oraz w Górze Chemskiej IV 142, V 442 i VI 238.
W. 214 gościny — przyjęcia.
W. 226 sztajgier — w wyd. I i II pisane pod wpływem jęz. niemieckiego rozmaicie: Szteiger, Sztejgier i Steiger, = sztygar.
W. 244 po robotach dalekich — mieszkańcy Miechowic i sąsiednich wiosek nie żyli już z rolnictwa, lecz przeważnie z pracy w górnictwie i przemyśle, a więc pracy szukali często daleko od domu.
W. 247 Waloszek — zdrobniałe od Walenty, zapewne odnosi się tu podobnie jak w IV 253 do Walka Boncyka.
W. 248 macie rozmów dości — formy: dości zamiast dość, dosyć używa Bonczyk dla rymu w St. Kościele Miech. V 510, VI 115, w Górze Chełm. II 54, 96, IV 192. Zwykłe formy dość np. I 564, dosyć I 277.
W. 249 na nieszporze — zwykle Bonczyk używa liczby pojedynczej, w mnogiej tylko VII 94.
W. 252 gospodarze i ich komornicy — patrz objaśn. I 145.
W. 257 Widawskiego — nazwisko, utworzone od Widawy, miejscowości w Lublinieckiem lub od miasteczka Widawy w woj. Łódzkiem. Scharakteryzowany tu osobnik w poemacie potem nie występuje.
W. 261 z Pyskowic — miasteczko w pow. gliwicko-toszeckim.
W. 262 po sól chodził na Góry, do Gliwic po druty — Góry zamiast Tarnowskie Góry, miasteczko powiatowe, wspomniane kilkakrotnie w poemacie (VII 262, 300, 356); Gliwice, miasto powiatowe, słynęło jako miejsce sprzedaży wyrobów żelaznych, co znalazło wyraz w wierszu o miastach śląskich (Głosy z nad Odry 1921 str. 52):

Kto chce mieć zielazny piec,
To se poń do Gliwic jedź,
Choć miasteczko małe jest,
Ale kupisz, czego chcesz.

Gliwice wymienione są jeszcze V 324, 543, VII 341, 343.
W. 264 na szychtę — do pracy w kopalni lub hucie półdniowej lub ośmiogodzinnej, tutaj zaś do pracy obowiązkowej wogóle.
W. 268 przedrogiego — por. objaśnienie do I 1.
W. 280 Widasiu — zdrobniałe, ironiczno-poufale zamiast Widawski.
W. 282 przez całe Prusy i Francję — w czasie wojen napoleońskich.
W. 287— 289 — naśladownictwo sposobu mówienia starej Forbaszki, karczmarki na Karwie, przechrzcianki. Mąż jej Forbach już wówczas nie żyje (p. V 642).
W. 296 Nim — gdy; w tem znaczeniu używa Bonczyk tego wyrazu w większości wypadków (I 304, III 204, IV 416, 487, 502, V 314, 705, VI 544, 652, VIII 4, 25, w Górze Chełm. III 49, 79, 338, 390, 482, IV 174, V 117, 503, w przekładzie „Żalu Cerery” 105, w „Do G. T.” w. 1). W drugiem wydaniu St. Kościoła Miech, poprawiono przeważnie, prócz III 204, VI 544, 652, VIII 4, na: gdy. W znaczeniu ogólnopolskiem użył Bonczyk tego spójnika w II 25, VI 217, VII 501 i Góra Chełm. V 294. Gdy-kiedy występuje np. IV 456, V 29, 64, 230, 431, 483, 587, VI 685, VII 170, VIII 190.
W. 298 niedziw — omal, prawie, ledwo, powtarza się jeszcze IV 102, 232, 507, V 135, 617, VI 150, 283, 698, VII 40, VIII 14 i Góra Chełm. II 392. W drugiem wyd. St. Kościoła Miech, wyrażenie to częścią pozostawiono, częścią poprawiono na: ledwo (IV 232), prawie (V 617, VI 150, 698, VII 40) i dosyć (VI 283).
W. 306 chustką pięćpalcową — ironicznie zamiast: ręką.
W. 314 przed dwiema, trzema latmi — formy starsze; podobnie w Pam. szkolarza Miech. 56: z dwiema kominami.
Obok formy: latmi (III 294, IV 209) mamy także: przed laty wielu (V 362).
W. 316 latoś — tego roku; w tem samem znaczeniu czterokrotnie w Górze Chełm. I 145, 169, 191, II 39.
W. 317 Maryja Winkler z Domesów — ówczesna dziedziczka z Miechowic, ostatnia z rodu Domesów, którzy tę wieś kupili w r. 1812. W pierwszem małżeństwie wyszła Marja Domesówna (ur. 1789) za kupca wrocławskiego Franciszka Arezina w r. 1806, małżeństwo to nie było szczęśliwe (por. V 584— 586). Owdowiawszy, wyszła ponownie za mąż w r. 1832 za Franciszka Winklera, wdowca, którego córki Waleski była chrzestną matką. Małżeństwo to pozostało bezdzietne i spadkobierczynią majątku Domesów stała się Waleska Winklerówna.
W. 319 pół zagrody Krzonowej — połowę gruntu zagrodnika (p. objaśnienie do I 145) Krzona, wspomnianego nadto II 251, III 234, 254, IV 549, 570, VI 699; grunt ten zwano także Krzonowizną (III 255, VI 189), albo Krzonową łąką (VIII 238, IX 3).
W. 325 tymczasowy kościółek — Winklerow a podjęła budowę 2 kościołów: tymczasowego murowanego na łące Krzonowej, czyli odtąd cmentarzu, i murowanego w gotyckim stylu na miejscu starego kościoła i części cmentarza; tej drugiej budowy zaniechano.
W. 330 Wojtek Kóna — najbogatszy z gospodarzy miechowskich. Nazwisko to początkowo pisał Bonczyk jako Kuna, potem jako Kóna, w obecnem wydaniu wyrównano pisownię. Wojtek Kóna jest skąpy i tylko na tem tle zrozumiałe są przycinki Franka Łaszczyka. O Kónie i jego bogactwie jest mowa w I 341, 343, 351, 353, II 206, 213— 219, 319, III 225, IV 11, 197, V 19, gospodarstwo jego czyli statek nazywa się Kónowizną (V 20).
W. 333 Łaszczyk Halyniarz — Franciszek Łaszczyk, przezwany Halyniarzem, ponieważ w małżeństwie przewodziła żona Helena czyli Halina, której on był tylko echem. Miał jeszcze drugi „przycinek”: Heblot; o nim: I 341, 343, 350, II 314.
W. 346— 348 — Pierwsza żona Kóny była jednooka, druga zaś chciwa.
W. 375—376 — Kościół piekarski, dzieło ks. Ficka, stanął na tem samem miejscu, co dawny drewniany kościółek, który w czasie budowy nowego otoczono jego murami, a rozebrano dopiero po jego ukończeniu; stąd wyrażenie Rektora, że stary z dachem zmieścił się dobrze w nowym.
W. 377 biskupskiego — w Biskupicach, patrz obj. do I 37.
W. 378 Dronia w Sławięcicach — mowa o nim jeszcze w Górze Chełmskiej IV 232—251.
W. 389 Rządowi opolskiemu — p. obj. I 50; wiersze 386—391 są nieco zmienionem powtórzeniem I 47—52, naśladującem manierę Homera.
W. 392 Notebom — budowniczy Winklera, wymieniony jeszcze I 464, VII 146. Był czynny przy budowie kościoła św. Krzyża w Miechowicach i ewangelickiego kościoła w Katowicach; wspomniany jest przy budowie kościoła N. Marji Panny w Katowicach. — Bienek przesadza jednak, nazywając go sławnym.
W. 394 twardych — talarów, wyrażenie potoczne z pierwotnego: twardy pieniądz.
W. 394-5 według krajowego prawa — według pruskiego Allgemeines Landrecht, które przy budowie kościołów obciążało 2/3 kosztów patrona (w tym wypadku właściciela wsi), a 1/3 gminę kościelną.
W. 399 rocznych interesów — rocznych dochodów, od setek. Na tle tego rzadszego znaczenia wyrazu powstaje zabawne nieporozumienie między Proboszczem i Janem Koronowicem w VI 404—407. Inne częstsze znaczenie słowa: interes w I 260, IV 582 i VI 404.
W. 401 w Orzeszu — Orzesze, miejscowość w powiecie pszczyńskim, dziś stacja węzłowa kolei żelaznej; jest tu dobry piaskowiec budowlany.
W. 404 w fabryce przedziwnej piły ocelowe — w niezwykłem przygotowaniu do budowy piły stalowe. Fabryka w tem znaczeniu przeszła z jęz. włoskiego za pośrednictwem robotników budowlanych włoskich; ocelowe od ocel = stal z czeskiego.
W. 408 westfalscy — z Westfalji, prowincji pruskiej, gdzie już wówczas przemysł był bardzo rozwinięty.
W. 413 z lasów Sierockich — z lasów pod wsią Sierotami w pow. gliwickim.
W. 415 pan Kalide — Teodor Kalide, artysta-rzeźbiarz urodził się w r. 1801 w Królewskiej Hucie, założonej 4 lata przedtem, gdzie ojciec jego był szychtmajstrem. Kształcił się w gimnazjum gliwickiem, potem w odlewni tamtejszej huty państwowej, a wreszcie w Berlinie pod Gottfriedem Schadowem i Christianem Rauchem. Spod dłuta Kalidego wyszedł pomnik zasłużonego około rozwoju przemysłu na G. Śląsku hr. Redena, starosty górniczego w Królewskiej Hucie, postawiony w r. 1853. Posąg Matki Boskiej do kościoła miechowskiego był ostatniem dziełem tego wybitnego protestanckiego artysty, który umarł w r. 1863, a pochowany jest w Gliwicach. Kalide nie był powinowatym Winklerowej, lecz Winklera, ożenionego w pierwszem małżeństwie w r. 1826 z jego siostą Alwiną.
W. 418 malarz Butterwek — jest to Fryderyk August Bouterwek, ur. w r. 1806 w Strzybnicy pod Tarnowskiemi Górami, gdzie ojciec jego był inspektorem huty. Malarstwa uczył się w akademji berlińskiej, a od r. 1831 w Paryżu i Rzymie. Malował sceny rodzajowe, biblijne i mitologiczne. Gdy przebudowywano w r. 1849-51 katolicki kościół w Tarnowskich Górach, wykonał na zamówienie dla głównego ołtarza obraz: Wręczenie kluczów św. Piotrowi. Widocznie to piękne malowidło spowodowało zamówienie u Bouterweka obrazów także do kościoła w Miechowicach. U Bouterweka zamówił też radca Grundmann obraz dla nowego kościoła ewangelickiego w Katowicach (Chrystus Zmartwychwstały).
W. 424 Krzyż Pański — gdyż kościół w Miechowicach był pod wezwaniem Sw. Krzyża, Chlebowski wszakże (Słownik geogr. t. VI str. 325) podaje, że pod wezwaniem św. Jacka. W ołtarzu umieszczono także św. Jacka, jako Górnoślązaka, pochodzącego z Kamienia w powiecie strzeleckim, związanego legendami z Bytomiem i Rozbarkiem (p. F. Gramer: Chronik der Stadt Beuthen, str. 317), podobno także pośrednika przy założeniu Miechowic (tamże str. 24, uw. 2), i św. Barbarę, patronkę górników. Św. Barbarze wybudowano w r. 1856 kaplicę na górce na gruntach dworskich.
W. 434 panie kmotrze — Bonczyk używa tej formy (III 102, VI 147, 315, 357, 363, 367, VII 69, VIII 310) obok zdrobniałej: kmoś, kmosiu (I 464, VII 243, 247, 302, IX 29) i wyjątkowo: kumosiu (VII 255).
W. 438—441 — Stary Boncyk miał słuszność, gdyż grunt okazał się nieodpowiedni, gdy w r. 1854 próbowano założyć fundamenta. W następnym roku przerobiono cały plan i dnia 1. IX . 1856 poświęcono kamień węgielny na nowym cmentarzu, czyli dawniejszej Krzonowiźnie, a obecnym placu kościelnym. Niepotrzebnie więc zburzono stary kościół miechowski.
W. 440 kurzawka — trzęsawisko podziemne, płynny ił, lub woda z piaskiem.
W. 455-6 obrazku wnętrznych ziemi chodników — obrazek w znaczeniu: plan, rysunek użyty nadto III 267, i podobnie obraz III 270. Wnętrzny jako wewnętrzny także III 268, VIII 248, Góra Chełm. III 233 i Echo z więzienia w. 3. Chodnik zwykle u Bonczyka znaczy ścieżkę, tutaj uwarstwienie ziemi.
W. 457 gdyż ja sam widziałem — takie użycie spójnika: gdyż powtarza się jeszcze VI 617, VIII 64 i 137, oraz Góra Chełm. I 64, 67, zgodniej z literackim językiem w I 460.
W. 458 moja trzecia żona — Hanka z Łukaszczyków, zwana także od miejscowości rodzinnej Osinianką, matka poety, zmarła w r. 1847 na tyfus. Por. I 603, II 166, 371-4, VI 649, 657, 683, 694.
W. 461 i 462 — Rózia i Kostusia, córki Walka Boncyka, pierwsza z trzeciego, druga z drugiego małżeństwa, pomarły w r. 1847. O Kostusi mowa nadto II 371, 376, o Rózi II 371, 375, VI 674.
W. 462 Notebom — patrz obj. I 392.
W. 475 trzy córki dziecinnej młodości — trzy córki zmarłe w dziecinnych latach; dwie z nich wymienił Boncyk poprzednio, imiona innych dwu, które zachorowały w r. 1847, Ewusi i Antońki znamy z II 372, o trzeciej Lorusi wiemy z VI 720, że przeżyła siostry.
W. 486 Bienek — tu po raz pierwszy wymieniono nazwisko jednej z głównych osób poematu, którą dotychczas i często w dalszym ciągu nazywa autor panem Rektorem. Jest to Paweł Bienek, urodzony w r. 1803 w Kujawach w pow. prudnickim, wychowanek seminarjum nauczycielskiego w Głogówku. Był on najpierw pomocnikiem nauczyciela w Mochowie, potem od r. 1825 jedynym, a od 1838 pierwszym nauczycielem czyli t. zw. rektorem w Miechowicach, aż do roku 1876. Równocześnie był kościelnym i organistą do śmierci w r. 1888, a pisarzem gminnym do r. 1866. Bonczyk poświęcił mu w r. 1872 „Pamiętniki Szkolarza Miechowskiego”, a w 7 lat później odtworzył jego rolę w Miechowicach w „Starym Kościele Miechowskim". Po nazwisku wymieniony jest jeszcze IV 173, 614, 625, V 374, VI 88, 269, 275, 277, 300, 314, 345, 374, 508, 529, 532, 541, 641, 696, VII 179, 227, 239, 259, 301, VIII 36, 205, 278, IX 10, 29, 35-36, 41, jako pan Rektór wypełnia swoją osobą przeważnie ks. I i III poematu.
W. 499 pełnię służbę kościelnego. — Określenie czasu nieścisłe, gdyż Bienek był w Miechowicach dopiero 28 lat; jako nauczyciel pełnił także, jak to było w wielu miejscowościach Śląska, obowiązki organisty, który znowu prawie wszędzie był z urzędu głównym kościelnym (po niemiecku Küster).
W. 533 Janowi Alojzemu Ficek — Ks. Jan Alojzy Ficek, zwany często apostołem Górnego Śląska, urodził się w r. 1790 w Wielkim Dobrzniu pod Opolem, wśród wielu trudności odbył studja teologiczne we Wrocławiu i głównie w Krakowie, poczem został księdzem. Pracował jako duszpasterz najpierw w Czeladzi, następnie jako proboszcz w Ziemięcicach, a po 6 latach w Piekarach. Wybudował on w r. 1842—1849 ze składek dobrowolnych dzisiejszy kościół piekarski, przez wprowadzenie Bractwa Trzeźwości zmienił wygląd Górnego Śląska, wydawał nadto w r. 1848—1850 „Tygodnik Katolicki” i szereg dzieł i dziełek religijnych. Był także komisarzem biskupim na okręg pszczyńsko-bytomski i kanonikiem honorowym. Ma również zasługi dla polskości na Górnym Śląsku. Dziełko ks. K. Pressfreunda: Życiorys księdza Jana Alojzego Fiecka, Bytom 1864 nie oświetla dostatecznie jego znaczenia, występuje on lepiej w życiorysie napisanym przez ks. J. Kuderę: Obrazy Ślązaków wspomnienia godnych, Mikołów 1920 i u W. Ogrodzińskiego: Związki duchowe Śląska z Krakowem, str. 22, 27, 29, 33— 34.
W. 555 możno — patrz obj. I 58.
W. 573 aksamitką — czapką okrągłą, biretem (patrz obj. I 39).
W. 570 —571 — Sposób rymowania użyty w tych 2 wierszach, a polegający na powtórzeniu tego samego wyrazu, stosuje Bonczyk kilkakrotnie, a więc II 266— 267, 353-4, IV 457-8, VI 161-2.
W. 577 z szkoły występuje — wychodzi; w podobnem znaczeniu VII 246, V 343 i Góra Chełm. I 186.
W. 586—591. — Rzadki wyraz przeciwieństwa między wsią i dworem, odbijający dość jaskrawo od pochwał na cześć Winklera i jego żony, wygłaszanych nietylko przez Bieńka (I 316—329, 396—400) i innych w ks. I, lecz także przez grabarza Draszczyka (II 447—451) i młynarza Łukaszczyka (V 467—485, 557—559). Mniej entuzjastycznie wyraża się Walek Boncyk (IV 52— 54, 472—475), a sam poeta wtrąca nawet, dość niezwykłą w ustach księdza uwagę nawiasową w III 256: „Słusznie chłop dużo żąda, gdy kupują dwory".
W. 591 takimu — takiemu; podobne formy celownika l. p. trafiają się jeszcze kilkakrotnie: wielkimu (II 437), drogimu (VIII 310), Walentymu (IX 35), Atanazymu (Góra Chełm. I 302), i wyraźnie zaznaczone jako gwarowe: żodnymu (Góra Ch. III 26).
W. 592 Stawisko — leżało w sąsiedztwie szkoły i kościoła, skutkiem czego dolna część dawnego cmentarza była moczarowata; por. II 31, 471, III 249, 253, V 44, 59, 644, VI 184, 197.
W. 596 rozsuła— rozsypała, podobnie suć w VII 160, 219, 319.
W. 603 mojej Hanki — żony Walka Boncyka, p. obj. I 458.
W. 604 Tomku — odnosi się do Kortyki, patrz obj. I 208.
W. 627 ławy — kładki, chodniki z desek.
W. 629 zeszędzioła — z gontów, por. III 227, VII 207.
W. 635 poławy — w drugiem wyd. tarcice, a więc były to zapomocą klina odłupane z pnia drzewnego grube deski; na Podhalu nazywa się to płazami.
W. 637 pokład — powała, pułap, por. III 82, VI 343.
W. 652 kolebią — pozostawienie tutaj również w II wyd. wyrazu kolebać wbrew zmianie w I 28 rzuca światło na przymusową poniekąd „poprawę” języka w II wydaniu.

W. 659 tam się zgodził zprzeszłością — tam się spotkał, zetknął z przeszłością, por. VI 12.
Księga II.

Księga II zajmuje szczególniejsze miejsce w kompozycji St. Kościoła Miech., w szczególności zaś dotyczy to w. 140-340 i 459-475, które stanowią, na wzór i za przykładem katalogu okrętów w II ks. Iliady „złotą księgę” mieszkańców Miechowic. Własnością Bonczyka jest znowu nie bez wpływu t. zw. teichoskopii (Iliada III 161—244) szeroko zakreślony pomysł formy tego przeglądu z wyżyny wieży kościelnej, a więc „pyrgoskopia”. Zapewne i przykład Mickiewicza, opis okolicy nadniemeńskiej z lotu ptaka (Pan Tadeusz ks. I 15— 22) podziałał zachęcająco.
W. 1 od Brzezin — patrz obj. I 20—21.
W. 9 ministrant — sam poeta jako Nolbuś Boncyk. O nim są jeszcze wzmianki imienne w poemacie: II 76, 83, 140, 152, 276, 459, III 102, 172, IV 5, 195, 226, 237, 266, 420, V I 217.
W. 16—17 Stara Leśna — Helina Stainert określona jest rów nież w VI 68— 69 jako „Polka czysta, choć zniemczała”, lecz przeciw temu zdają się świadczyć wiersze VI 74-5 i 83, w których ona właśnie wspomina postacie, związane z dziejami Polski. Niewątpliwie zniemczenie polegało na zamążpójściu za Niemca Stainerta, a określenie Polka wskazywało na jej pochodzenie z Kongresówki. Podobnie należy rozumieć III 303: Polak Podmorański.
W. 19 Niewiadomska — występuje również w związku z Heliną Stainertową w VI 60— 121.
W. 21 Wikarek — wspomniany pozatem tylko VI 121, 144, 147, 151, 159, 205.
W. 25 nim — por. obj. I 296.
W. 28 wzrost — postać, kibić, znaczeniowo zbliżone do użycia Sz. Zimorowicza: Roksolanki ch. I panna 16 w. 2. W II wyd. zmieniono na mniej trafne: pierś.
W. 32 z opustą — upust, albo odpust, rów odpływowy, jaz.
Użyte nadto II 42 i w Górze Chełm. V 96: „formuje z sześciuset mężów silnych... opustę najmocniejszą”.
W. 43 Prusy i Francuzy — nazwa zabawy przy grze „w wojnę”, podobnie jak zabawa „w zbójów i żandarmów”.
W. 47 na farę — na probostwo. Bonczyk stale używa tego wyrazu na oznaczenie domu proboszcza (I 425, II 59, 78, 250, 286, III 236, 244, 292, 322, 359, IV 658, 663, VI 364, VII 66, VIII 190, 270, 302, Góra Chełm. II 83. Raz tylko w II 105 fara oznacza kościół parafjalny.
W. 48 ptastwo — tak stale u Bonczyka zamiast ptactwo, por. II 151, 169, 490, IV 280, w II wyd.: ptactwo.
W. 50 perłówki — perliczki, pantarki.
W. 53 Fararz — proboszcz; patrz nadto: II 75, III 164, V 383, VI 97. Wiersz sam jest niedokończony na wzór t. zw. tibicines Wergiljusza, zastosowany również przez Mickiewicza w X ks. „Pana Tadeusza” w spowiedzi Jacka Soplicy. Bonczyk używa tych wierszy kilkakrotnie bez wyraźnego zamiaru, a więc inaczej niż Mickiewicz, a mianowicie III 83, V 436, VII 154, 491 i Góra Chełm. III 165, IV 217.
W. 56 ni pies nie ukąsił ani gospodyni — wiersz ten nie świadczy pochlebnie o ówczesnej gospodyni plebańskiej Rebece, której charakterystyka w III 303— 357 nie wypadła dodatnio.
W. 58 odnawia wieczne światło — zapala lampę wieczną przed ołtarzem. Według ówczesnego zwyczaju, przeciwnego nakazowi, aby wieczna lampa paliła się bez przerwy, zaświecano ją tylko na czas mszy św. w niektórych kościołach na Śląsku, dlatego w w. 74 „ogień święty gaśnie”.
W. 62 idą— 3 os. l. mn. użyta dla wyrażenia szacunku, t. zw. pluralis reverentialis. To „trojenie”, zwykłe przy mówieniu o rodzicach, księżach i przełożonych, stosuje Bonczyk w poemacie bardzo często zarówno w czasowniku jak w zaimku np. w następnym zaraz wierszu: „za nimi”.
W. 63—79 — przedstawiają jeden ze sposobów techniki poetyckiej Bonczyka, podpatrzony u Wergilego. Technika owa, polegająca na wyliczeniu czynności, sprzeczna pozornie z rozlewnością opowiadania epickiego, ma na celu nietylko oddanie szybkości następujących po sobie działań, lecz także uniknięcie powtarzania rzeczy dobrze znanych. Dla spotęgowania świeżości wrażenia wprowadzono wyrażenia z potocznego języka ministrantów i służby kościelnej, jak wanielja, gracyarum i t. p. Podobny objaw widzimy powtórnie w VI 531— 543. Pośpiech w odprawianiu mszy św. podkreślił poeta w w. 71 wyrażeniem „niezbyt wolnym zwrotem”. Wyliczone części mszy św. nie wymagają objaśnienia prócz wanieIji (ewangelja), orate (orate fratres), elewacja (podniesienie), ite (ite, missa est — zakończenie mszy św .).
W. 76 Gracyarum — gratiarum actio czyli modlitwy dziękczynne po mszy św.
W. 78 piętaki — pieniądze wartości 5 najmniejszych jednostek monetarnych, a więc groszy — 3 fenigi. (Por. K. Nitsch: Dialekty polskie Śląska, str. 331.)
W. 80 Draszczyk, kopidół — jedna z najmilszych sercu poety postaci miechowskich, wypełnia sobą znaczną część ks. II, która stanowi poniekąd, mówiąc terminem Homerowym, jego „aristeię”. W hierarchji społecznej Miechowic stoi dość nisko, dlatego Bonczyk mu tylko „dwoi” (dokąd idziecie itd.), a w chwili przypochlebiania się nazywa Draszczyczkiem (II 459). W dalszym ciągu poematu występuje jeszcze w VI 239 i 665 n.
W. 85 Banaś — rówieśnik młodego Bonczyka, uczeń szkoły miechowskiej i zaufany Bieńka. O nim jeszcze III 101, 113, 116, 155.
W. 86 mary — katafalk, por. IV 293,VI 221, 225, 539, natomiast jako nosze do przenoszenia trumien IV 184, 207, VI 661, 695.
W. 87 święty Jan stary — zniszczony obraz św. Jana, zapewne Nepomucena (Nepomuckiego), bo tylko tego świętego obraz (nowy, wspomniany w w. 88-9) wymienia opis wnętrza kościoła VI 304.
W. 97 na pacierze zsyłał głosy czyste — na Anioł Pański wydawał dźwięki. Zsyłać zamiast wysyłać, zasyłać, posyłać użyte także V 176, VI 548 i Góra Chełmska II 209, V 87.
W. 104 w miechowskiej farze — w kościele parafjalnym, por. obj. II 47.
W. 116 centnar — ciężar zasadniczo stufuntowy, tutaj waga zegaru wieżowego.
W. 121 blat z godzinami — tarcza zegaru, zwana zwykle cyferblatem, wyraz tutaj skrócony.
W. 124 ku farze i dworze — forma celownika l. p.: dworze podyktowana względem na rym; zwykła Bonczykowi w połączeniu z przyimkiem ku brzmi: ku dworu (II 259), podobnie jak: ku grobu (I 655), ku zamku (II 126), ku lasu (II 162), ku południu (II 347), ku kościolu (IV 483), ku stołu (V 24), rzadziej: ku domowi, ku Pietrkowi. Dopełniacz brzmi dwora (II 19, 383). Celowniki na -ie dla rymu; tworzy jeszcze Bonczyk dwukrotnie: ku wschodzie (V 261) i ku niebie (Wielki Piątek 34).
W. 125 godziny światowe i boże — rozróżnienie godzinświatowych, ustanowionych przez ludzi i bożych, należnych Bogu, występuje wyraźniej w Górze Chełm. II 446— 449:

„Już dawno zaszło słońce, lecz na Rajskim Dworze
Jeszcze modły, śpiewania, bo godziny boże
Innym słońcom posłuszne”.

W. 128 z dębu Kónowego — z dębu rosnącego na posiadłości Kóny, p. II 212.
W. 134 na prawą — domyślne: stronę. Podobnie: w prawą (II 346, IV 16, V 639, VI 58, 310, VII 533, IX 39), po prawej (IV 8, VII 536), na lewą (II 161, 345), w lewą (IV 16, VII 537, IX 42), po lewej (III 246, IV 7).
W. 136 szkólny bzdura — głuptasek, półgłówek, por. VI 178.
W. 137 Radzionków, a to Sucha Góra — wsi w pow. tarnogórskim.
W. 138 Worpie — patrz obj. I 65.
W. 140 Wyplerka — nasi ciotka — Marja (Maryś) Wyplerka, żona Antoniego, była zapewne siostrą Walka Boncyka. O Wyplerach obszerniej w IV 208—420. Nasi — pluralis reverentialis, p . obj. II 62.
W. 142 radośniki — chrzciny, dzień urodzin dziecka.
W. 143 pomniki — pamiątki (por. VII 403), zwykłe znaczenie słowa pomnik występuje VI 252, IX 56.
W. 145 oceli — kawałka stali, por. III 5 (Pam. Szkolarza. Miech. 63), IV 545, VI 43, oraz objaśnienie I 404.
W. 145 klepie — krzesze ogień; por. IV 545, V 193, VI 42.
W. 149 fazany — bażanty z greckiego phasianos za pośrednictwem niem. der Fasan.
W. 153 za Częplem — Czępiel lub Czempiel, kmieć o jednem oku (II 188, IV 476), mieszkał w sąsiedztwie karczmy Szkarotki.
W. 156 stolarską drogą — drogą prowadzącą do wsi Stolarzowic.
W. 157 górników żółty rząd w kitlach — kitel lub kitla górnicza, rodzaj kaftana z pelerynką lub kapturem, albo czarny dymowy lub z grubego płótna, jak właśnie w tym wypadku.
W. 158-9 — wymienione tu wsi leżą w sąsiedztwie Miechowic.
W. 160 — Nazwy kopalni: Marja Teresa, kopalnia galmanu, założona w r. 1822, leżąca w stronę Bytomia, wymieniona jako Marya-gruba VIII 106; Bobreckie czyli kopalnia Elżbiety, położona ku Bobrkowi; Kawa, z włoskiego cava = kopalnia, pod samemi Miechowicami. Forma narzeczowa: w Kawa (w Kawę) użyta dla rymu.
W. 161 Na lewą — patrz obj. II134.
W. 162 ku lasu — patrz obj. II124.
W. 163—165 — Rónot (p. obj. I 66) był to młyn nad potokiem: Stok Wrzący ( = potok pełen wirów), który stanął, gdy skutkiem podebrania ziemi przez kopalnie, woda wsiąkła w głąb. Stało się to, gdy Draszczyk obejmował obowiązki grabarza, dlatego więc mówi: „od mojego czasu już tam niema kolędy”, bo on zbierał kolędę i meszne dla proboszcza. W. 166 Osiny, gniazdo Cębolisty — Osiny (p. o. I 66) były siedzibą Łukaszczyków, rodziny matki Bonczyka. Ojciec jej grywał na cymbałach, stąd miał przezwisko: Cębolista. Pisownię tę jako przezwiska odróżnia Bonczyk od pisowni zajęcia: cymbalista (II 175).
W. 168 Tam ci stąd — stamtąd. Bonczyk używa w pierwszem wyd. formy: tamstąd, którą niekiedy w drugiem poprawia na literackie: stamtąd. W tem miejscu pozostawił pierwotny tekst, zapewne dlatego, że części składowe przysłówka rozłączono przez dat. ethicus: ci. Tamstąd użyte nadto: II 179, 195, 312, IV 284, Góra Chełm. I 520, III 40, 373.
W. 175 gościn — większego przyjęcia, uroczystości, por. I 214.
W. 178 synku — chłopcze. Synek w znaczeniu: chłopiec uchodzi za typowo śląskie wyrażenie, Bonczyk używa go stosunkowo rzadko (II 180, 256, IV 255); literackie: chłopiec występuje chociażby II 185. W II 303 znaczenie jest jeszcze dalsze: chłopiec do terminu; literackie: synek IV 94, 206.
W. 183 Zanim sługujesz do mszy — odkąd służysz do mszy. Zanim w znaczeniu: odkąd, kiedy — używa Bonczyk w I wyd. w I 41, II 183, IV 159, 231, V 476, 580, w II wyd. zmienia parokrotnie (IV 159, V 476) na kiedy lub opuszcza całkiem (IV 231). To znaczenie: zanim odpowiada częstszemu użyciu: nim, por. obj. I 296.
W. 188—190 — wymienieni sąsiedzi karczmy Szkarotki; o Czemplu p. obj. II 153, o Bułeczce (Bulecce) obj. I 165.
W. 193—198 — Obszerniejsza opowieść o rodzinie Bonczyków. Imienia stryja swego Bonczyk nigdzie nie wymienia. Por. nadto obj. I 197.
W. 195 starki — babki ze strony ojca, ale w VI 121 starka oznacza tylko starą kobietę.
W. 199 Kurc Tomek, a raczej Kortyka — jeden z wcześniejszych przykładów zmiany nazwisk polskich na niemieckie. Por. I 208, i t. d.
W. 200 ma syna Franię — w II wyd. poprawiono na: Frania, tymczasem taka była pierwotna odmiana imion własnych męskich, zdrobniałych, narzeczowa, por. VII 461: Tadzię.
W. 204 do Koronowica — do Jana Koronowicza młodszego, por. obj. I 81.
W. 205 Nastka — zdrobniałe od Anastazja.
W. 212 statku największego — największego gospodarstwa wiejskiego. W tem znaczeniu użyty statek jeszcze II 248. O dębie Konowym p. obj. II 128.
W. 216 stadnik, ogier, odyniec — rozpłodowce: buhaj, ogier, kiernoz. W. 222 Otóż tam nasze miejsce — obejście Walentego Boncyka na zakupionym przez niego z własnego dorobku gruncie.
W. 225 pszczelnik — por. obj. I 9.
W. 231 chleb śniady — chleb z śniadej (ciemnej) mąki. Wyraz ten powtarza się u Bonczyka jeszcze dwa razy: śniady kołacz (IV 28) i na śniadem czole starca (Góra Chełmska V 147).
W. 232 meszne — ofiara, a raczej danina parafjan dla proboszcza, uiszczana zazwyczaj w ziarnie. Danina taka w snopach zwała się dziesięciną.
W. 233 Ich — pluralis rever., por. obj. II 62.
W. 241 Karczmarczyczka — Karczmarczykowa. Nazwiska żeńskie urabia Bonczyk gwarowo zapomocą przyrostka -ka, a więc Forbaszka (I 287), Koronowiczka (VII 389), Miemczyczka (IV 109), Salomonka (V 23), Wyplerka (II 140), lub rzadziej zapomocą: -owa np. Pieckowa (VI 480) i to nietylko dla kobiet zamężnych, lecz także niezamężnych: Braunka (V 646), Karczmarczyczka Tekla (III 130), Kucharczewka Zefla (V 82), lub Slęczkowa Marynka (II 302). Charakterystyczne jest nazywanie Grocholowej według pierwszego małżeństwa Karczmarczyczką.
W. 243 Fiślik — dom Fiślika; metonimja tutaj użyta ma swoje uzasadnienie w nazywaniu gospodarstwa według właściciela mężczyzny, chociażby umarł. Według owego żyda Fiślika (zdrobniałe od Fiszel) nazwano także gruszę fiślikową.
W. 244—246 — rzuca światło na powstawanie nazwisk z przydomków lub przezwisk.
W. 244—245 — Rym: Krystynę-przyczyny pozostaje w związku z wymową: ę jakby pochylonego e, widoczną także w dość częstych rymach: ęła-yła, np. rozpoczął-uskoczył (I 350-1), upłynęło-utworzyło (I 362-3), zżyła-wzięła (II 170-1), było- wzięło (II 286-7), odkryła-przedsięwzięła (IV 583-4), a zwłaszcza: odmianę-ściany (VIII 194-5).
W. 247 sukno się zstępuje — zgęszcza się, dekatyzuje, zstępuje się w prasie.
W. 248 statek — por. obj. II 212.
W. 250 z swą Drabiną — żoną wysoką i chudą, stąd przezwa na Drabiną.
W. 254 schuchrany — zniedołężniały, podstarzały, od chuchro.
W. 265 z gruby — z kopalni, zapewne Elżbiety; por. obj. I 65.
W. 266—267 — O zastępstwie rymu w tych 2 wierszach patrz obj. I 570-1.
W. 269 Karczmarczyka — Pawła, kościelnego, którego poeta już wymienił II 241, 253 i wymieni jeszcze VI 227, 243.
W. 272 korpus, persona — ciało, a raczej tusza i osoba (postawa).
W. 276 Nolbusiu — imię zdrobniałe od: Norbert.
W. 280 twardych — p. objaśnienie I 394.
W. 286 smyczył — przydźwigał, przywlókł; w podobnem znaczeniu: smykać V 16, VII 265.
W. 290 Kazimierka — zdrobniałe imię własne: Kazimierz, w poemacie bowiem często niektóre imiona w tej formie występują, jak: Tomek, Walek, Franek, Bartek, Sobek.
W. 298 kiecki, nawet zamotówki — spódnice, a nawet chustki na głowę; chustek tych, zazwyczaj drogich, kobiety nie pozbywały się, była to główna część stroju, którą chciały mieć nawet najuboższe; patrz dla porównania VI 62— 64.
W. 300—301 — W obu wierszach użył Bonczyk antytezy, którą się stosunkowo rzadko posługuje.
W. 302 Ślęczkowa Marynka — koleżanka szkolna, córka kowala wiejskiego, sąsiada Bonczyków, o którym wzmianka IV 8. O tworzeniu nazwisk dziewcząt takiem samem jak kobiet p. obj. II 241.
W. 303 iżby wzięli synka — chłopca do terminu. P. obj. II 178.
W. 309 Milkuckiego lasu — lasu należącego do Mikulczyc. O tworzeniu przymiotników od nazw wsi patrz obj. I 37.
W. 310 chodnik kościelny — ścieżka do kościoła. Chodnik jako ścieżka ponadto III 230, 254, chodnik pański IV 12, następnie IV 295, 479, VII 77, 368, VIII 55, IX 55, Góra Chełmska V 134.
W. 314 zwan także Hebłotem — Bonczyk wymawia się żartobliwie od wyjaśnienia drugiego „przycinka” Franka Łaszczyka Halyniarza. Zachodzą następujące możliwości: albo pochodzi ono od hebla, albo od wyrazów, zaczynających się na ch — jak chełbać = kołysać, chwiać, chybać, = iść, chyba — szkoda, strata, chybiać — braknąć, nie dostawać. Osobiście najchętniej łączyłbym „przycinek” ten z chełbać, przyczem przyjmuję przestawienie spółgłosek w środogłosie.
W. 321 kowal pański — kowal dworski, podczas gdy Ślęczek (p. II 302) był kowalem wiejskim. W. 322 hyrska — mocna; przymiotnika: hyrski niema ani w Karłowicza Słowniku Gwar polskich, ani w Słowniku języka polskiego, Warszawa 1900—1927; czy można go łączyć z góralskiem: hyrny — dumny, bogaty, trudno rozstrzygnąć; gdyby tak było, należałoby oba wywodzić od niem. Herr — pan, wzgl. herrisch. Owa „hyrska” Wyrska czyli Smaczna Dorka jest prawdopodobnie inną osobistością niż wdowa Dorka (IV 10).
W. 329 w kolendy — w okresie, kiedy ksiądz chodzi po kolędzie.
W. 330 tustąd — formacja podobna do tamstąd, powtarza się jeszcze II 470, V 632, Góra Chełm. V 384, VI 40. Przysłówka tego w II wyd. Starego Kościoła Miech, nie poprawiano, gdyż nie raził on doradcy Bonczykowego dra Franciszka Chłapowskiego, Wielkopolanina.
W. 331 posutą lamuje murawa — posypaną otacza po bokach murawa. Lamować w tem znaczeniu jeszcze V 692 i Góra Chełm. II 114, w pierwotnem St. Kośc. Miech. VI 449.
W. 332 marstalnie... sypania — stajnie dla koni z niem. der Marstall, zwykle w polskiem: masztalnia, ... spichrze. Sypania użyte nadto: III 389, Góra Chełmska IV 37.
W. 339 Niki — imię zdrobniałe z niem. Nikolaus (Mikołaj).
W. 341 na altanie — na werandzie, ganku, por. V 470 i Góra Chełmska VI 203.
W. 343 Waleska córka — córka Franciszka Winklera z pierwszego małżeństwa z Alwiną Kalide'ówną, pasierbica Marji Winkłerowej, zm. 1880.
W. 348 wzajemnie jadali — wspólnie, razem jadali. Wzajemny w znaczeniu wspólny, usuwany czasem w II wydaniu, powtarza się VI 702, 709, Góra Chełm. II 29, 185, III 59, V 101, 336.
W. 351-2 — O zastępstwie rymu tutaj użytem patrz obj. I 570-1.
W. 355 zaś marzysz — znowu bajesz, zmyślasz, w podobnem znaczeniu I 189.
W. 361 opatrzności — opieki.
W. 367 Meizlibacha — przybocznego lekarza Winklerów Meiselbacha. Ludzie szeptali o nim, że chorych na cholerę truł w szpitalu zamiast leczyć.
W. 371 Róźla — Rózia, niewiadomo, czy ta forma nie jest omyłką druku, gdyż gdzieindziej (I 461, II 375, VI 674) stale: Rózia.
W. 372 Lorusia — zdrobniałe od Laura, w VI 720 Lorka.
W. 381 Heer — dr Hugon Heer (ur. 1811, zm. 1893), lekarz powiatowy z Bytomia.
W. 387 z córeczką swą Waleską — raczej z pasierbicą, p. obj. II 343.
W. 389 z kołaczem — bułką z pszennej mąki; por. śniady kołacz (IV 28) i weselny (VII 25).
W. 394 Nasi — jedno z rodziców, tutaj ojciec, natomiast III 67 matka.
W. 401 ze schodu — ze schodów, podobnie w I. poj. 478, natomiast w liczbie mnogiej: spod wschodów (VI 223).
W. 412 Wielmożni Winklerowie — Draszczyk mówi tu nietyle o obojgu Winklerach, ile o Franciszku Winklerze, nazywanym dotąd i często później Jegomością. Franciszek W inkler pochodził z rodziny, wywodzącej się z Czech, urodził się zaś w r. 1803 w Tarnau pod Frankenstein na Śląsku wrocławskim, ożenił się w r. 1826 z Alwiną Kalide’ówną, która umarła w r. 1829, powtórnie poślubił Marję z Domesów 1-vo Arezinową, chrzestną matkę jego córki Waleski, w r. 1832, a po śmierci teścia objął w r. 1835 zarząd Miechowic jako dziedzictwa swej żony, w r. 1840 został uszlachcony, a w 1849 r. jako poseł występował skutecznie w obronie robotników, przeprowadzając ustawowo skrócenie dnia roboczego z 12 na 8 godzin, umarł nagle dnia 6 sierpnia 1851 r. przy zwiedzaniu słynnej groty w Postojnie (Adelsberg) na rękach przybocznego lekarza dra Meiselbacha (p. obj. II 367). Ludzie długo nie chcieli wierzyć, że ich pan nie żyje, i podejrzywali, że w trumnie znajdują się tylko kamienie, a Winkler został jako szpieg aresztowany w Anglji. Rodzina, spełniając szlachetne zamiary nieboszczyka, utworzyła po jego śmierci wielką fundację jego imienia, składając kapitał zakładowy 12.000 talarów na rzecz biednych górników i hutników przedsiębiorstw Winklerowskich. W tem samem dodatniem świetle przedstawiają działalność Winklera Walek Boncyk IV 79— 92 i młynarz Łukaszczyk V 339—499, 587—599. Rozbicie opowieści o Winklerze na 3 części, włożone w usta trzech różnych osób (Draszczyka, Boncyka i Łukaszczyka) przedstawia jeden ze sposobów techniki epickiej poety.
W. 425 gruby — kopalnie.
W. 426 pod Grundmanem — Grundmann był doradcą Winklera, później zaś generalnym dyrektorem posiadłości Tiele-Winklerowskich; na tem stanowisku położył także zasługi około rozwoju Katowic, gdzie za czasów niemieckich jedna z głównych ulic, dziś ul. 3 Maja, zwała się Grundmannstrasse.
W. 427—430 Mysłowice — miasto w powiecie katowickim, przedtem własność Mieroszowskich. Kujawy — wieś w powiecie prudnickim, Katowice — własność Winklerów od r. 1839, Rokitnica — wieś w pow. bytomskim w sąsiedztwie Miechowic (p. obj. I 66), Włoszczyce lub Woszczyce — wieś w pow. pszczyńskim, Moszna (Moschen) — wieś w pow. prudnickim, od 40 lat główna siedziba Tiele-Winklerów, Palowice — wieś w pow. rybnickim, Łagiewniki — wieś w pow. świętochłowickim, przedtem bytomskim, Sieroty — wieś w pow. gliwickim (p. obj. I 413), Orzesze — wieś w pow. pszczyńskim (p. obj. I 401).
W. 433 z lekarzem — drem Meiselbachem (p. obj. II 367 i 412).
W. 435 Jechał aż do Anglji — p. obj. II 412.
W. 438—440 — Wiadomości niedokładne, gdyż Winkler (p. obj. II 412) nie umarł ani w Trieście, ani w Lublanie (Laibach), lecz w Postojnie.
W. 447 Nie wierzono, że umarł — p. obj. II 412.
W. 463 kościelny Michalski w komórce — drugi obok Pawła Karczmarczyka (p. obj. II 269) kościelny niższego stopnia obok głównego kościelnego, rektora Bieńka, mieszka nietyle w komórce, ile na komornem w Starym Dworze, gdyż przedtem był owczarzem, a obecnie jest karbowym na kopalni (p. VI 207— 210).
W. 465—468 — Bonczyk uwydatnia tu swoją spostrzegawczość, pamięć, a zarazem uszczypliwość w wieku chłopięcym, zaznaczoną słabiej już poprzednio, którą mu słusznie wytyka Draszczyk.
W. 476-7 otworzą do pszczół — będzie pobierał miód, p. IV 242.
W. 488 sam podpierał zdaniami — niezupełnie trafne wyrażenie; stary Boncyk godził się z koniecznością zbudowania nowego kościoła, lecz nie popierał zburzenia starego. (Por. I 478— 485.)
W. 496 uszczęśliwić — dopomóc do szczęścia przez pomoc pieniężną podczas studjów.
W. 499 mój synie— wołacz dla rymu zamiast synujak np. IV 1. Rym wszakże (powodzenie-synie) oparty na wymowie gwarowej.
W. 502 na murku — obiegającym piec kuchenny.
W. 503 kiszonego żurku — specjał górnośląski, rodzaj barszczu z żytniej mąki.
W. 507 z kroniki miechowskiej — ze wspomnień o dziejach Miechowic.
W. 513 zmarłymi zielony plan cmentarza sieje — zasiewa równinę cmentarną zmarłymi, przenośnia zastosowana do zajęcia Draszczyka jako grabarza.
W. 514 On ci dwóm pokoleniom zasuł oczy ziemią — zasuł — zasypał; cały wiersz jest echem wyrażenia Homerowego (Iljada I 250—251):

„Już też ludzi rozmawiać mogących dwa pokolenia
Zeszły w grób, hodowane z nim razem i z nim razem zamieszkałe.”

(Przekład Mleczki.)

Księga III.
Księga trzecia Starego Kościoła Miechowskiego stanowi w układzie całości nietyle epizod, ile „aristeię” jednej z głównych postaci poematu, rektora Pawła Bieńka. Miała być satysfakcją za żartobliwy poemacik z r. 1872 „Pamiętniki Szkolarza Miechowskiego” (przedrukowany w t. II Roczników Przyjaciół Nauk na Śląsku, Katowice 1930, str. 43— 46), ale satysfakcja wypadła nieszczególnie nietylko spowodu przejęcia całego szeregu ustępów z pierwotnego poemaciku, lecz także skutkiem pomnożenia szczegółów, które dokładniej, ale bynajmniej nie dodatniej naświetliły postać Bieńka. Sposób wcielenia ustępów z Pamiętnika w ks. III pozwala stwierdzić rozmiary i zamiary Bonczyka w poprawianiu swego tekstu. Z Pamiętnika Szkolarza przejął autor ww. 59—74, 127—148, 153—160 jako w. 1—16,45—48 i 65 do 72, 185— 192 ks. III. W II wyd. poprawiono niektóre wyrażenia gwarowe na niby literackie ze szkodą dla barwności.

W. 3 Karf i Bobrek cały — dzieci z Bobrku chodziły do szkoły w Miechowicach do r. 1857, z Karwu zaś do r. 1860, poczem obie miejscowości miały własne szkoły.
W. 4 lyski — poprawione w II wyd. na „prątki”, pręty leszczynowe. Od lysek = lesek czyli lasek pochodzi nazwa miejscowości Lyski w pow. rybnickim. W w. III 35 lyskowiec (II wyd.: leskowiec). W. 5 ocel — patrz obj. II 145.
W. 10 gmińskich — gminnych, wyraz użyty już w Pam. Szkolarza 68, a powtórzony III 28 i VII 546. W obu ostatnich wypadkach poprawiono w II wyd. na: gminny. W. 12 świątynie — wyraz wprowadzony w St. Kościele Miech. zamiast: przestrzenie w Pam. Szkolarza Miech, może dla przebłagania Bieńka przez podniosłe nazwanie przybytku wiedzy, może dla spotęgowania ironji, widocznej zwłaszcza po skonfrontowaniu tej nazwy z w. 21—26.
W. 28 Możno — p. obj. I 58.
W. 27 i n. wykładają ... weszli — pluralis rever.; p. obj. II 62.
W. 33 pijuskę — patrz obj. I 39, ale w Pam. Szkol. 122: w aksamitce.
W. 35 papior — papier; odmiana tego wyrazu jest u Bonczyka dość dowolna, w II wyd. St. Kościoła Miech, wyrównana, lecz bez konsekwencji, w kierunku języka literackiego. Mamy więc papióry, ale w II wyd. papiery (III 44), w papiórach, w II. wyd. papierach (III 260), papiórami, w II. wyd. papierami (VII 191), nad papióry, ale w II. wyd. z nad papierów (VII 400), papiórska, w II. wyd. papierska (VII 397), papiery (VII 400), ale na papiórach, wyd. II. papierach (VII 556) i znowu papiery (VII 565), w innych zaś dziełach: papier (Pam. Szk. Miech. 166), papiór (Góra Chełm. IV 291), papióry (Góra Chełm. IV 299).
W. 35 piórka — stalówki, pióra do pisania.
W. 41—42 — Wiersze te powtarza Bonczyk, naśladując manierę epików starożytnych, a zwłaszcza Homera, nietyle jako hieratyczne formuły dla odmalowania czynności, ile dla wrażenia humorystycznego; p. II 73—74. Podobnie postępuje jeszcze w kilku innych wypadkach.
W. 51 kłaki — wyraz: kłaki jest przejęty z całym dwuwierszem 51— 52 z Pamiętnika Szkolarza Miechowskiego 133-4, znaczenie jego atoli trudno jest ustalić. Zdawaćby się mogło, że idzie tu o kłaki lnu lub konopi, atoli na Śląsku kłakami nazywają także buraki, Bonczyk zaś prawdopodobnie oznaczał tą nazwą rzepę, trzecie bowiem miejsce, w którem jej użył, zrozumiałe jest tylko wtedy, gdy takie przyjmiemy znaczenie. W Echu z więzienia 28—30 czytamy:

„Oszalał! jest poetą — szkoda tego zucha!
Nie wie, że nie nasycą niebieskie przysmaki,
Zapomniał, że i konsul musiał ważyć kłaki!”

Ostatni wiersz wydrukowany został z błędem drukarskim w obu wydaniach tego poemaciku (Eines alten Studenten Feriengeldimper i St. Kościół Miechowski, II. wyd.), a mianowicie ważyć zamiast: warzyć = gotować, niezauważonym przez Bonczyka, który pozatem stale pisze: warzyć. Wtedy jasna jest aluzja do konsula; będzie nim znany z opowieści o przyjęciu poselstwa samnickiego Manius Curius, gotujący sobie wtedy właśnie rzepę na obiad. Inaczej cała ta aluzja jest niezrozumiała. W naszem więc miejscu uczniowie miechowscy wymieniają albo kłaki lnu, albo prawdopodobniej pieczoną rzepę = suszone kłaki.
W. 53 nić guzików — w Pam. Szkolarza Miech, było: nić knefli; Bonczyk poprawił narzeczowe knefle na guziki, usuwając zbyteczny, jego zdaniem, germanizm.
W. 54 piórka — p. obj. III 35.
W. 55 za łby się doją — ciągną sięza włosy; doić w tem znaczeniu także VI 258 i Pam. Szkolarza Miech. 137.
W. 56 Panie Re... ale to... — stłumiony okrzyk któregoś z poszkodowanych przy „dojeniu”: Panie Rektorze, ale to biją...
W. 60 tydnia — tygodnia, ale w następnym wierszu: w tygodniu, lecz w VII 95: w tydniu. W Górze Chełm. II 3 i VI 306: tydnia.
W. 62 bez repetycji — bez powtarzania, termin szkolny.
W. 67 — cały wiersz w narzeczu, jedyny w St. Kościele Miechowskim, znaczy: Panie Rektorze, jam nie był, bo matka robiła masło. W Górze Chełmskiej takich wyrażeń narzeczowych jest więcej: III 25— 32, 350, 355, 356, 360-1, 363-6, 368-9, 371, IV 276. Joch powtarza się w Górze Chełm. III 27, 363, cały zaś wiersz był już w Pam. Szkolarza Miech. 143.
W. 80, 81 kole — koło, ku, od strony. W. 82 pokład — powała, pułap; por. obj. I 637. W. 83 olbrzymia góra — Góry Olbrzymie na granicy Śląska i Czech.
W. 84—85 — Te wiersze z pewnemi zmianami powtarzają się III 147—148; o tym środku techniki poetyckiej Bonczyka p. obj. III 41—42.
W. 96 tabulki lub spisewnik — tabliczki lub zeszyt (notatnik). W II. wyd. zastąpiono tabulki przez tabliczki, ujednostajniając terminologję z w. III 128, w którym Bonczyk użył: tabliczka dla rymu. Tabulka jest częściej używana w narzeczu Śląskiem.
W. 102 kmotr— patrz obj. I 434.
W. 108 ma Pani — zarządczyni domu, zapewne wspomniana III 36 córka Lorka, gdyż żona Bieńka umarła (I 488-9). Bienek użył tu i 110 wyrażenia: Pani oraz formy 3 os. l. mn. dla wpojenia dzieciom szacunku dla swoich bliskich.
W. 110 uciąć — narąbać. Polecenia Bieńka dla Banasia, Boncyka, Krzonówny i Łaszczyka tchną patrjarchalnem pojmowaniem pracy pedagogicznej; uwiecznienie tego w poemacie nie podobało się zapewne Bienkowi, objektywizm bowiem w odmalowaniu przeszłości nie był bez ironji.
W. 111-2 by się podobało księdzu — Szkoła była aż do r. 1872 instytucją kościelną, proboszcz więc był pierwszym, bezpośrednim przełożonym nauczyciela.
W. 118 na dylach swe sztyfty brusiły — na deskach podłogi zaostrzały rysiki. Rysiki te, zwane także kamykami, sporządzone były podobnie jak tabulki, na których pisano, z łupku i trzeba je było od czasu do czasu ostrzyć; można to było robić albo nożem, albo pocierając rysik o twardy przedmiot. Pożądaną twardość posiadały deski podłogi szkolnej, albo piec żelazny.
W. 119 na żeleźniaku — na piecu żelaznym, który tylko na Górnym Śląsku oznaczano nazwą, służącą gdzieindziej do określania naczyń żelaznych. Ostrzyli tylko chłopcy („inni") jako śmielsi swe rysiki na piecu.
W. 122-3 snać widziała jaki kościoł — gdyż stał tuż obok szkoły; widocznie aktualizacja nauki, zastosowana tak wcześnie przez Bieńka, nie trafiła do przekonania najmłodszych obywateli miechowskich, którzy nie rozumieli, po co dobrze znany przedmiot „z trudem opisywać”.
W. 126 spamiętał się — opamiętał się, przypomniał sobie, gdyż prawdopodobnie Bienek zastosował aktualizację jako surogat lekcji, bez mocnego przekonania o jej wartości. W podobnem znaczeniu jak tu używa Bonczyk słowa: pamiętać, wzgl. spamiętać się w VI 145: „pamiętajże się, Ciuro!”, w Górze Chełm. V 181: „powoli się pamiętam'’ i V 504: „Jacenty środkami, jak radzi praktyka, Aleksego pamięta”.
W. 131 Eduard — imię podane w brzmieniu niemieckiem, nie dlatego, żeby wówczas w szkole miechowskiej język niemiecki był wykładowym, lecz raczej dla rytmu, a może i dlatego, że Bienek równocześnie pisarz gminny, od czasu do czasu niektóre imiona wywoływał w języku urzędowym.
W. 136 gotów jak do gorącej tak do zimnej łaźni — wyrażenie przekształcone z potocznego: sprawić komuś łaźnię = obić rózgą. Rozszerzenie wyrażenia przez 2 epitety łaźni: gorąca i zimna, dokonało się pod wpływem lektury szkicu K. Szajnochy: O „łaźni” Bolesława Chrobrego w wydaniu zbiorowem Dzieł Szajnochy, Warszawa 1876, t. II str. 199—213, a zwłaszcza przypisków na str. 211—13.
W. 140 pedagogicznie — wyrażenie ironiczne.
W. 143 wgląda na lyskę — spogląda na pręt leszczynowy. Podobnie zamiast patrzyć użył Bonczyk słowa wejrzeć IV 2. Łyska albo lyskowiec (III 35) p. obj. III 4.
W. 155-6 — Asonanse zamiast rymów (porządek-Jarząbek) znajdujemy w Starym Kościele Miechowskim I 708-9: westfalscy-ceglarscy, VI 88-9: kropidłem-widmem, w Górze Chełm. III 304—305: Wawrzyniec-podzimiec, IV 178—180: bliski-umizgi, V 375-6: dobrze-szczodrze.
W. 157 krywał się — krył się, tak samo w Górze Chełm. I457: ludzie się krywali w klasztornym zakątku.
W. 159 z wieże — archaiczna i narzeczowa forma dopełniacza, używana przez Bonczyka rzadko i zwykle dla rymu: do skrzynie (III 340), Godule (V 456), do jabłonie (VII 173). W. 160 skóro — wyjątkowo forma z ó, zwykle skoro.
W. 163 z gorzkością — z goryczą, który to wyraz znalazł się w II. wyd., gdy tymczasem Bonczyk stale literackie znaczenie goryczy oddaje przez gorzkość, której w tem znaczeniu używał już Skarga. Gorycz u Bonczyka oznacza raczej gorąco, jak wynika z VI 566: osłody szukał człowiek w gorzkościach, w goryczy ochłody. Gorzkość jako gorycz występuje nadto IV 313, VII 454, oraz w Górze Chełm. V 22, 71, 361.
W. 164 do księdza Fararza — p. obj. II 53.
W. 169 i żuru i kartofli — codziennych potraw na Górnym Śląsku. O żurze p. obj. II 503, wyrazu: kartofle używa Bonczyk rzadziej, częściej: bulki, perki lub ziemniaki.
W. 170 Wam cić — Bonczyk chętnie używa wyrazów, a raczej wyrazków wzmacniających, doczepianych do poprzedniego wyrazu jak: -li, -że, -ż, -ś, -ci- i -ć. Roi się więc w jego poematach od takich tworów, ograniczając się do złożeń z -ć, jak: onić, a nawet wyć = wy-ć, aleć, coć, jać, jegoć, dobrzeć, lichuteńkać, słusznieć, tedyć, niemć, smutneć, jużcić, boć, miejsceć, tuć = tu-ć, przeciec, znając, jeszczeć, byłoć, na mnieć, miałoć, a nawet: onć, w tymć i najciekawsze cić, powstałe z podwojenia dativus ethicus: ci. Możnaby dopatrywać się go w przytoczonem jużcić, najwyraźniejsze jest właśnie w III 170, dość wyraźne III 377: jestcić i w gwarowem powiedzeniu jakiejś babiny w Górze Chełm. III 27: „joch cić sie, moiściewy bynomni nie śmiała” . W II. wyd. St. Kościoła Miech, owo: cić w III 170 zmieniono na: już, pozostało natomiast jestcić w III 377.
W. 171 nad sztyftem — p. obj. III 118.
W. 185 trepy — obuwie o drewnianej podeszwie; por. V 143, VI 57.
W. 188 wychód — wyjście.
W. 190 na kółkach — na kołkach.
W. 191 grobla — w Pamiętniku Szkol. Miech, i I. wyd.: grobel.
W. 192 sprask — ścisk, słowo utworzone od praskać.
W. 198 sitko pszczelne — siatkę pszczelarską, maskę bartnika.
W. 213 kitelka płócienna — kitelek, długi surdut.
W. 219 postać pieska — piesek, wyrażenie naśladowane z Homera. W. 220 Fineska — Proboszcz nadawał psom swoim nazwy z języków obcych, podwórzowym greckie i łacińskie: Filaks, Melas i Nero, pokojowemu francuską (la finesse).
W. 225 z gruby — z kopalni; Maj był sztygarem na kopalni.
W. 226 od maszyny Trolowej — od miejsca, w którem kończyła się kolejka. Trolley nazywano wówczas wózki, poruszane zwykle siłą elektryczną.
W. 227 szędzioły — gonty; p. obj. I 629.
W. 229 zatymczasowy — tymczasowy; ponieważ przed rozpoczęciem budowy nowego kościoła miano rozwalić stary, potrzebny był kościółek tymczasowy na odprawianie nabożeństw. Zatymczasowy użyto jeszcze III 326.
W. 230 Stimer — ogrodnik dworski, por. V 67.
W. 231 Kuźnia — majster murarski, por. III 258, 275, 286, VII 146.
W. 233 pojutru — pojutrze.
W. 234 ludzi hola — ludzi dosyć. Por. V 192: „Hola! Gwałtu!”
W. 243 jużcić — p. obj. III 170.
W. 244 na farze mierny obiad zjemy — na probostwie zjemy skromny obiad; podobnie w wierszu Ks. Bisk. Gleichowi 22: „mierny obiad zjada”.
W. 246 występuje — wychodzi; por. obj. I 577.
W. 249 węwóz — droga polna popod brzeżkiem; natomiast II 209 wąwóz w znaczeniu: parów.
W. 252 starego Łaszczyka — o tym wisielcu więcej V 656, 659, 663, VI 188, 195.
W. 253 mosty — ławy, kładki.
W. 255-6 — uwaga wtrącona, dziwna dość w ustach księdza; por. obj. I 586— 591.
W. 259 mapę z rysami kościoła — tekę z planami budowy.
W. 260 w papiórach — p. obj. III 35.
W. 262 rys — plan, p. obj. 259.
W. 267 trzy obrazki — trzy plany, por. obj. I 455.
W. 270 chudoba — bieda, skromnota.
W. 281 równi — równinie, p. nadto IV 155.
W. 283 majstrowie wiejscy — wyliczeni następnie po nazwisku: Waler, Grabara, Grabowy i Koruga nie dorównywają znaczeniem Kuźni, który jest równocześnie murarzem i cieślą, podczas gdy oni uprawiają przeważnie tylko ciesiołkę. Czy cieśla Grabowy jest identyczny z Grabowym wspomnianym w I 131, jest mniej pewne niż tożsamość Walera z II 471 i III 283. Korugów wymienia Bonczyk trzykrotnie, będą to zapewne trzy pokolenia: pańszczyźniane (I 119), dorosłe w chwili akcji poematu (III 284) i dorastające (IV 199). Jedynie o Marcinie Grabarze posłyszymy jeszcze obszernie VII 138— 255.
W. 286 ciesielce — w II. wyd. poprawiono na: ciesiołce.
W. 294 domek farski przed dziesięć latmi — farski jako księży, plebański użył Bonczyk o gospodyni (III 344) i maciorze (V 58); przed dziesięć latmi p. obj. I 314, podobnie tworzy Bonczyk formy: drzewmi (III 230), gwiazdmi (I 650), kroćmi (VII 348), sercmi (IV 615), promieńmi (VI 39), a nie odmienia niekiedy liczebnika w połączeniu z rzeczownikiem jak np. pięć kijmi (VII 280) lub tysiąc głosom (IX 9).
W. 295 świdrzy czterma oknami — spogląda czterema oknami; świdrzyć mówiono zazwyczaj o ostrym wzroku, wyrażenie to jest w słowniku Troca; czterma forma skrócona narzędnika, por. objaśnienie poprzednie.
W. 296 podworek — podwórko, tak samo VI 3 i Pamiętnik Szkol. Miech. 27; formy: podworek używa także J. N. Jaroń: Z pamiętnika Górnoślązaka, Katowice 1932, str. 166.
W. 303 Polak — z Królestwa Polskiego kongresowego, patrz, obj. II 16-7.
W. 307 Filax, Melas i Nero — nazwy greckie, dwie pierwsze znaczą: stróż, czarny, ostatnia jest imieniem cesarza Nerona; por. obj. III 220.
W. 311 już zaś goście — zaś w znaczeniu; znowu uchodzi za typowo śląskie wyrażenie; Bonczyk używa go bardzo rzadko, w tem miejscu najwyraźniej; podobnie: już zaś marzysz II 355, czy tam zaś co nowego Góra Chełm. IV 205.
W. 313 w stancyją — archaiczny i narzeczowy biernik na -ą, podobnie na Maryją II 160, naodwrót biernik zaimka swój: swoję spotykamy VII 289, Góra Chełm. I 29, na nię VI 280.
W. 321 kamionka — naczynie z gliny wypalanej, polewanej.
W. 325 będziemyż-li — czy będziemy, wzmocnione dwoma wyrazkami. Przyczepki: -li używa Bonczyk bardzo chętnie, np.: ma-li I 62, znał-li I 95, chce-li I 560, VI 18, da-li II 505, było-li IV 467, możnaż-li V 62, chcesz-li VII 465, a nawet: ba-li (= ba nawet) Góra Chełmska V 254.
W. 326 zatymczasowy — p. obj. III 229.
W. 337 szperki — słoniny, zwykle chudej; patrz nadto III 345, VIII 30.
W. 338 czeski — domyślne grosz, zwany także dydkiem lub dudkiem, na Śląsku wartości 12 fenigów (K. Nitsch: Dialekty polskie Śląska, str. 331), p. nadto IV 57-8. W. 339—340. — Wiersze te powtarzają się 355— 356 zgodnie z manierą omówioną już w obj. III 41—42. Samo wyrażenie; „Takie mi zgorszenie i nieprzyjemność czynić!” jest charakterystyczne dla Proboszcza, widocznie go używał i nadużywał ks. Preuss. Spotkaliśmy je ułamkowo w II 310: „nie czynić mi nieprzyjemności”, powtarza się w całości w III 355, robi do niego aluzję autor w V 376-7: „i nieprzyjemność sprawia i pogorszenie", używa znowu Proboszcz w VI 401-2 i znowu częściową aluzję robi autor w VI 460.
W. 340 do skrzynie — dawna forma dopełniacza, p. obj. III 159.
W. 342 w słojuszkach — w słoikach; zdrobnienia: słojuszek od: słój poza Bonczykiem nie spotkałem, utworzone jest analogicznie do: garnuszek, którego znowu Bonczyk nie użył jako nazwy przedmiotu, lecz tylko jako „przycinek” (i 56).
W. 344 farska gospodyni — księża gospodyni, p. obj. III 294.
W. 346 konfekta — owoce osmażane, słodycze.
W. 347-8. — Znowu dwa wiersze powtórzone w III 358—359. P. obj. III 41-2.
W. 348 potrzymał — zatrzymał.
W. 351 nim — tutaj spójnik ten ma znaczenie literackie tak jak w II 25, VI 271, Góra Chełm. V 294. O użyciu tego spójnika przez Bonczyka p. I 296.
W. 359 w sławnej farze miechowskiej — to nawpół homeryckie, nawpół ironiczne określenie fary przechował Bonczyk troskliwie w pamięci, skoro w Górze Chełm. II 83-4 ponowi je:

„W sławnej farze leśnickiej przy nakrytym stole
Siedzą goście wielebni w obszernem półkole”.

W. 363 możno się uroiły — może się wyroiły.
W. 365 uniżnie — uniżenie; powtarza się VI 416 i Góra Chełm. III 415.
W. 366 powoniać — powąchać.
W. 369 dobra księżyna — Bienek użył przydawki rodzaju żeńskiego, aby w myślach przynajmniej zaznaczyć swoją poufałość, a nawet poczucie wyższości wobec księdza.
W. 370 przez most— przez kładkę, p. obj. III 253.
W. 377 nie jestcić— nie jest wprawdzie, o cić p. obj. III 170.
W. 379 podobien — Bonczyk używa chętnie form rzeczownych w mianowniku przymiotników: pewien VI 629, niepodobien VII 291, szczęśliw VIII 45, znajom VIII 49 i t. d.
W. 386 oszydzi — okpi, oszuka.
W. 387 futruje — karmi, z niem. füttern.
W. 388 przedawa — przedaje; Bonczyk używa często form na -awa zamiast na -aje, np.: nastawa I 53, przystawa IV 579, zadawa IV 580, stawa IV 187, 487, V 706, VIII 53, potakiwa IV 499, rozstawa się VI 564, stawają VIII 37.
W. 389 a zatem do sypań — a zato do spichrzów, p. obj. II 332.
W. 391 w jego szkatuli — w jego szkatule, miejscownik utworzony od: szkatuła zam. szkatuła.
W. 392 w śmierci — przyśmierci, w II wyd.: w zgonie.
Cała ta krytyka postępowania ks. Preussa, włożona przez Bonczyka w usta Bieńka (III 371—392), osiąga zgodnie z zamiarem autora inny cel; właśnie przez to oświetlenie ze stanowiska świeckiego słabych stron postaci uwydatnia jej wartość jako duszpasterza, jako idealisty, który chciałby swemu otoczeniu dawać przykład i w tem, do czego z natury swojej jest mało zdolny t. j. w gospodarce domowej i rolnej. Uzyskany w ten sposób wizerunek malowany jest nie bez subtelnej ironji, ale i nie bez tajonego rozrzewnienia. Równocześnie występuje jako przeciwieństwo charakterystyka Bieńka, który nawskroś jest realistą, próbującym niekiedy swój sztuczny idealizm wmówić w otoczenie.


Księga IV.

W. 2 wejrzeć — spojrzeć, zobaczyć, p. obj. III 143.
W. 7 ku zapłociu po lewej — w stronę opłotków po lewej stronie. Ku zapłociu powtarza się jeszcze VI 700, wyrażenia: zapłocie używa także J. N. Jaroń: „Czy tam idzie po zapłociu moja dziewczyna” (Z Pamiętnika Górnoślązaka, str. 159). O wyrażeniach: po lewej, w lewą, w prawą, po prawej p. obj. II 134.
W. 8 po prawej — p. obj. II 134.
W. 13 pańska gruszka — grusza na dworskiem polu, zgodnie z tem w poprzednim wierszu: chodnik pański = ścieżka pańska.
W. 16 w lewą... w prawą — p. obj. II 134.
W. 17 najął od Państwa — wydzierżawił od właścicieli dworu.
W. 21 po nieszporze — p. obj. I 249.
W. 27 sosien — sosen, dopełniacz l. mn. na wzór Siemieńskiego: Homer, Odysseja, Kraków 1873, str. 234.
W. 28 śniady kołacz — placek świąteczny z ciemnej mąki; p. obj. II 231 (śniady) i II 389 (kołacz).
W. 29 u Wyplerki ciotki — Wyplerka (o sposobie tworzenia nazwisk żeńskich p. obj. II 241), żona Antoniego Wypiera, zamieszkałego na Worpiu, była zapewne siostrą Walka Boncyka, na co wskazuje nietylko nazwanie jej ciotką, ale także określenie stopnia pokrewieństwa Nolbusia Boncyka i Pietrka Wypiera przez bratrańce.
W. 35 w Soboty Świąteczne — w soboty przed Zielonemi Świętami mai się zielenią domy; aby odróżnić te soboty od innych sobót przedświątecznych, pozostawiono pisownię Bonczyka dla obu członów wyrażenia przez dużą literę.
W. 41 dumki — wyrażenie dziwne nieco w ustach Walka zawdzięcza swe użycie predylekcji samego poety do tego gatunku literackiego, w którym sam utworzył jeden zbiorowy okaz w Górze Chełmskiej IV 302—387, złożony z 7 cząstek.
W. 46 miały po mnie pamiątkę — wspominały mnie; pamiątka = wspomnienie używa Bonczyk często: V 420, 442, VII 141, 554, w znaczeniu zwykłem: VI 237, 588 i Góra Chełm. VII 226.
W. 53 zżyje — przeżyje, podobnie II 170, IX 48, Góra Chełm. I 151 i zeżyć Góra Chełm. II 82, 88, VI 26.
W. 54 — wyraża w stopniu dość słabym uczucie przeciwieństwa klasowego, o czem obj. I 586— 591.
W. 59 Widziałeś Grundmana — p.obj. II 426.
W. 60 urzędnym — urzędnikiem, zarządcą.
W. 69 nasz Godula — Karol Godula, zwany królem cynkowym, był największym self-made-manem na Górnym Śląsku. Ur. 1781 w Makoszowach pod Zaborzem jako syn leśniczego, stracił ojca i prawie całe rodzeństwo na cholerę. Od 11 roku życia przez dwa lata pasł bydło u krewnych w Polsce, a wróciwszy na Śląsk, konie u pewnego oberżysty w Toszku. Grzecznością i zręcznością zwrócił na siebie uwagę hr. Karola Franciszka Ballestrema z Plawniowic, który dowiedziawszy się o smutnych losach Goduli, zabrał go do siebie i kazał kształcić z własnemi dziećmi, a potem zrobił pomocnikiem myśliwskim. Godula odwdzięczył się wiernością w służbie, na której omało nie stracił życia, zwalczając kłusowników. Ci z zemsty napadli go, pobili ciężko i przywiązali głową na dół do drzewa; odnaleziony przypadkiem i uratowany, jako kaleka, gdyż miał złamaną rękę i nogę, do służby leśniczej niezdolny, został zarządcą dworu w Rudzie. Tu zużytkował wynalezioną świeżo w r. 1802 metodę wytapiania cynku z galmanu i w r. 1809 uzyskał 20.000 talarów z hałdy żużli z rozwalonego oddawna pieca. W r. 1812 namówił Ballestrema do zbudowania huty cynkowej w Rudzie, której został zarządcą i zdobył spory majątek jako dopuszczony do udziału w zyskach. Aby uniknąć konkurencji, skupował kopalnie kruszcu i węgla (m. i. w r. 1823 kop. Marji pod Miechowicami), mnożył przedsiębiorstwa Ballestrema i zakładał własne. Umierając w czasie bezskutecznej ucieczki przed cholerą w r. 1848 we Wrocławiu, zostawiał 2 huty własne, a w 2 innych wiele udziałów, 19 kopalń galmanu, 40 szybów węglowych, 7000 morgów gruntu, obszary dworskie w Szombierkach, Orzegowie, Bobrku i Bujakowie, oraz 750.000 talarów w listach zastawnych. Nie będąc żonatym, a jako kaleka ponury i odludek, nie zużywał rosnących bogactw ani dla własnej wygody ani dla dobra drugich, wymagał wiele od siebie, ale także i od podwładnych. Ludzie stronili od niego, a lud prosty wierzył, że mu na mocy układu djabeł pomaga. Tak już za życia tworzyła się wokół jego postaci legenda. W testamencie wyznaczył hojne zapisy dla krewnych, urzędników i robotników swoich, ale główną spadkobierczynią ustanowił ośmioletnią dziewczynkę Joannę Gryczykównę, córkę biednego górnika, która w 10 lat później została uszlachcona jako Gryczyk von Schomberg-Godulla i wyszła za mąż za hr. Jana Ulryka Schaffgotscha.
W. 72 jedną miał tylko rękę — p. objaśnienie poprzednie.
W. 79 nasz jegomość — Franciszek Winkler, p. obj. II 412.
W. 80 powodzenie — koleje życia, dola, użyte w tem znaczeniu II 498, V 529, Góra Chełm. I streszcz., VI 36, 53, 78, 115.
W. 82 on z cesarstwa pochodził — nieścisłe o tyle, że z Austrji pochodziła rodzina Winklera, on zaś sam urodził się na Śląsku pruskim.
W. 85 perlikiem — młotem górniczym; zwykle perlik oznacza młotek do tłuczenia kamieni, mający główkę pociętą w zęby. Por. Góra Chełm. IV 393: „w ziemi na chleb zarabiał prochem i perlikiem”.
W. 86 szychtmajstrem — zarządca kopalni, według Hier. Łabęckiego: „płatnik, układający wykazy płatnicze górników”. P. VIII 110.
W. 87 zięciem Kalidy — Stary Kalide, ojciec rzeźbiarza (p. obj. I 415) był szychtmajstrem w Hucie Królewskiej, założonej w r. 1797. Córka jego Alwina wyszła w r. 1826 za Winklera, umarła zaś w r. 1829.
W. 90 z Marją wdową — z Marją Domesówną, 1-vo Arezinową, starszą od Winklera o 14 lat, p. obj. I 317.
W. 92 Błogie czasy zakwitły ludom w Górnym Śląsku — wyrażenie przesadne, gdyż skorzystali na tem co najwyżej mieszkańcy posiadłości Domesowskich i Winklerowskich.
W. 95 podwiel — póki, p. obj. I 207.
W. 102 niedziw — niemal, p. obj. I 298.
W. 107 z „Wyboru” — domyślne: modlitw, z książki nabożnej.
W. 109 Miemczyczki — nazw. w formie gwarowej zam. Niemczyczki t. j. żony Niemczyka, ówczesnej znachorki wiejskiej.
W. 110 „Kantyczki” — zbiór kolend.
W. 111 „Wybór Częstochowski” lub „Kancyjonały” — Wybór modlitw (p. obj. IV 107), wydany w Częstochowie lub śpiewniki kościelne.
W. 112 Miemczyczczyne — przym. od Miemczyczka.
W. 116 żur i bulki — barszcz z mąki żytniej i ziemniaki. O żurze p. obj. II 503, bulki, nazwa ludowa ziemniaków, używana przez Bonczyka obok: kartofle, ziemniaki, perki, p. V 194, 203, VII 218.
W. 120 Pieśń o Boskiej Opatrzności — Psalm 90: Kto się w opiekę.
W. 126 Ostrawskiego — Ostrawski był około roku 1800— 1810 organistą, nauczycielem i krawcem zarazem.
W. 130 z nimim szedł do Częstochów — z matką poszedłem do Częstochowy. Z nimi to t. zw. pluralis rever, (p. obj. II 62), Częstochów — ludowa forma dopełniacza (por. IV 137) jak gdyby od liczby mnogiej.
W. 133 u Ojców Minorytów — zwanych gdzieindziej w Polsce Franciszkanami, podczas gdy na Śląsku Franciszkanami nazywa się Reformatów i Bernardynów. Walek Boncyk przystąpił do Komunji najpóźniej w r. 1811, w którym nastąpiła sekularyzacja zakonów w Prusiech.
W. 136 rodzonym śpiewakiem — urodzonym, z Bożej łaski śpiewakiem, czyli przewodnikiem pątników, którym przepowiadał, a raczej podpowiadał melodję i tekst pieśni odpustowych.
W. 141 zaszczyczał — zachowaliśmy tę formę, usuwającą rzekome mazurzenie w: zaszczycać, dla charakterystyki języka Bonczykowego.
W. 143 o ptaszkach, słowiczkach anielskich — pieśni, zaczynające się od słów: Dawna, święta powieść niesie o pustelniku, i: Śpiewa mi słowiczek na rajskim dworze.
W. 144 O kaczyczkach w Ujeździe, o wołach Gidelskich — o kaczkach w Ujeździe nie zachowała się, o ile wiadomo, żadna pieśń, lecz tylko podanie, że do studzienki pod Ujazdem przypłynęła srebrna kaczka z Częstochowy, podanie oparte o tyle na rzeczywistem zdarzeniu, że po okradzeniu skarbca częstochowskiego około połowy XVIII w. znaleziono potem srebrny kielich częstochowski w studzience pod Ujazdem. O wołach Gidelskich (Gidle, wieś na drodze do Częstochowy), które uklękły przed wyoranym obrazem Matki Boskiej, jest znana pieśń: Najświętsza Pani Gidelska.
W. 148 Nicia — właściwie Nitsche, pierwszy nauczyciel fachowy, a nie poboczny w Miechowicach 1811— 1816 r.
W. 151 Karczmarczyka Sobka — wspomniany I 620, II 241, IV 179.
W. 154 aż do Radzińskiego lasu — lasu pod Radzionkowem.
W. 155 ku Buchaczu równię — Buchacz, wieś w pow. tarnogórskim, równia = równina, p. obj. III 281.
W. 159 Zanim — podczas gdy, p. obj. II 183.
W. 164 Klauzów — rodzina Klausów, wzbogaconych przemysłowców z Tarnowskich Gór, mieszkała pewien czas w Mysłowicach, gdzie na cmentarzu wznosi się ich grobowiec rodzinny, potem przenieśli się do Wrocławia.
W. 167-8 jak w swej Ukrainie koń i jeździec — reminiscencja z „Marji” Malczewskiego I 48—50.
W. 168 ta płaszczyzna — w związku z IV 167 (w tej bez granic przestrzeni) niekończące się wspomnienia Boncyka.
W. 169 Karczmarczyków, Majów — Karczmarczyk Sobek, p. obj. IV 151, Maj Jan, sztygar czy nadsztygar w Miechowicach, wspomniany już III 225, a następnie IV 529, VI 120, 287, 315, 347, 357, 367, 371, VII 234, 297, VIII 36, 133, 268, 274, 321, IX 41, należał z Walkiem Boncykiem i rektorem Bienkiem do przyjaciół ks. Preussa, proboszcza miechowskiego, a tem samem do arystokracji wsi. Ożeniony w r. 1821 z Jadwigą Fickówną, siedział głęboko pod pantoflem żony, pozatem zaś był człowiekiem bardzo służbistym i skrupulatnym. Charakterystykę jego, podaną w Starym Kościele Miechowskim, uzupełnia: Kazanie stołowe na uroczystość złotego wesela pana obersztajgra Jana Maja i Jadwigi Fietzek w Miechowicach. Ziemięcice, dnia 21 lutego 1821 r. — Miechowice, dnia 21 lutego 1871 r., napisał „bergmański synek”. Druk Teodora Heneczek w Niemieckich Piekarach, str. 4 in fol. min., które będzie przedrukowane w III tomie.
W. 173 Dziadek, Bieńków pokrewny — krewny rektora Bieńka. Dziadek jest nazwiskiem.
W. 184 mary — w znaczeniu zwykłem, podczas gdy II 86, IV 293 i t. d. oznaczają katafalk, p. obj. II 86.
W. 189 z Brzezin — z lasku brzozowego przy drodze z Bytomia do Miejskiej Dąbrowy.
W. 197 Karwianów... Witorowe — mieszkańców Karwu (p. obj. I 65), i dawnej kolonji Witor obok Miejskiej Dąbrowy.
W. 199 około Korugi — starszy pasterz, różny od dwu innych Korugów, wspomnianych I 119 i III 284.
W. 200 ślaczki — potrzaski na ptaki; ślaczek jest przedmiotem przykrej przygody Nolbusia w IV 215—239, z którą w związku podany jest jego opis w w. 213—214.
W. 203 w jeziorku — nazwa stawu, p. obj. I 20—21.
W. 208 tu nadchodzi stary... Wypler — scenę spotkania się Boncyka i Wyplera p. t. Begegnung der beiden Schwäger, zilustrował ołówkiem A. Kowol w Berlinie. Oryginał tej ilustracji, zresztą niezbyt zgadzającej się z tekstem, znajduje się w t. zw. Heimatstube w Miechowicach, reprodukcję zaś podano przy przekładzie IV ks. epopei Bonczykowej przez Ludwika Chroboka w „Mitteilungen des Beuthner Geschichts- u. Museumsvereines, H. 11—12 = Beiträge zur Heimatskunde von Miechowitz (1929), Heft 11.
W. 209 Wypler (swoków dom przed czasem) — Antoni Wypler, zamieszkały na Worpiu, był mężem ciotki Bonczyka, a więc swokiem. Wspomniany razem z żoną II 138, jest główną postacią w części ks. IV, w której bądź po imieniu, bądź po nazwisku wymieniono go w w. 209, 270, 301, 407, 427, należy zaś do postaci obdarzonych pełną sympatją Bonczyka narówni z Draszczykiem i Łukaszczykiem młynarzem. Przed czasem oznacza tu: przed laty.
W. 211 Pietrek — syn Wypiera, wspomniany już III 127, a następnie IV 220, 232, 234, 264, 266.
W. 215 nagrzędzie — na żerdce w kojcu, tu na patyku.
W. 216 maszkiecąc — wybierając najlepsze pożywienie, łakocie.
W. 223 wrodarka — raszka, wzgl. rudzik, gdzieindziej włodarka, ptak wróblowaty z rodziny drozdów.
W. 225 kańką — kapeluszem; wyraz zdrobniały od kania (kresy kapelusza) powtarza się w tem samem znaczeniu IV 230 i VI 384 i kania VI 443.
W. 231 zanim — p. obj. II 183.
W. 232 niedziw — omalżenie, p. obj. I 298.
W. 233 coś jękał — jąkał, mówił, jąkając się; Bonczyk używa słowa: jękać, wzgl. jękać się w znaczeniu: jęczeć VI 670, Góra Chełm. I 449, IV 16, 238, 239, 244, VI 101, 277, obok jęczeć St. Kośc. Miech. VI 642, VII 342, 490, Góra Chełm. IV 154, V 552, tu zaś raczej w znaczeniu: wyjąkać, wymawiać coś niewyraźnie.
W. 234 dla Wyplera — oczywiście Pietrka.
W. 235 przez zrąb — przez zarośla po ściętym lesie, podobnie V 75, 76, 77, 78, Pam. Szkolarza Miech. 22, Góra Chełm. III 158, 162, V 383.
W. 236 trusiątko — zdrobniałe od: trusia; Bonczyk lubi zdrobniale wyrazy na -ątko, a więc łaszątko VI 63 i Góra Chełm. VI 177, duszątko VII 315 i Góra Chełm. IV 83.
W. 239 swe komploty szyje — obmyśla spisek (por. franc. complot), w II wyd. zastąpiono to wyrażenie bezbarwnem: „o zemście na Pietrka ciągle przemyśliwa”.
W. 242 otwierać do pszczół — podbierać miód, p. obj. II 476-7. W. 244 ku Worpiu — p. obj. I 65.
W. 246 pogórek — pagórek, tak w obu pierwszych wydaniach, lecz VII 440: pagórka, VIII 240: pagórek. Pogórek więc może być albo błędem drukarskim albo refleksem lektury Psałterza Florjańskiego CXIII 6: pogorky.
W. 249 bratrańce — bracia stryjeczni, tu cioteczni, z czesk. bratranec.
W. 252 Kartusia — psa, nazwanego od rozbójnika francuskiego XVIII w. Cartouche’a.
W. 253 Waloszka — zdrobniałe od Walenty, p. obj. I 247.
W. 255 synek — chłopiec, p. obj. II 178.
W. 257 na żygli — na niskiej, długiej skrzyni, służącej także jako ława, gdzieindziej znane jako żydła — ława.
W. 260 garnulku — zdrobniałe od garnek zamiast garnuszek.
W. 261 chleba z mlekiem kokociem — nadzwyczaj dobrego chleba, odpowiada ogólnopolskiemu: na ptasiem mleku, znane są także jako określenie nadzwyczajności: „trzewiki z kokociej skóry”.
W. 266 przy sutej swaczynie — przy sutym podwieczorku; Swaczyna, swacyna lub swacina z czeskiego svačina.
W. 273 na pańskie — na pańszczyznę. W. 283 tysiączne łan kłosy — tysiączne kłosy łanów; dopełniacz liczby mn. łan zamiast łanów ma towarzyszy w St. Kościele Miech.: okap VI 136, organ VI 283, 289, gód małżeńskich VI 487, krasnych twarz VII 347, kadź VIII 6, organek VIII 210.
W. 292 umrzą — zamrą, podobnie wymrzą w przekładzie Schillera: Żalów Cerery 85. W II wyd. poprawiono na: stracą zieleń.
W. 293 pokropem mary — całunem katafalk. Pokrop powtarza się jeszcze VI 222; mary p. obj. II 86.
W. 295 chodnik — ścieżka, p. obj. I 456.
W. 305 kaznodziej — kaznodzieja.
W. 313 gorzkości — goryczy, przykrości, p. obj. III 163.
W. 328 wiatrek — wietrzyk; wiatrek także V 33, wietrzyk IV 602.
W. 355-6. — Rym: szare-obszary tłumaczy się wymową górnośląską.
W. 366 pragliwość — chęć nieprzeparta, pożądliwość. Wyraz ten staropolski, znajdujący się w glosach z XV w., jako niezrozumiały dla Chłapowskiego, zmieniono w II wyd. na: gorliwość.
W. 387 niebezpieczno, iż smutno, iż nudno — Bonczyk używa często przysłówków na -o zamiast na -e, np. daremno III 242, równo = równie IV 239.
W. 394 upłakuje — opłakuje; porównaj: ubogacać = wzbogacać V 553, Góra Chełm. VI 247, ulot = polot Góra Chełm. I 49, upewnić = zapewnić V 52, uroda = przyroda G. Chełm. V 326-7, 356, uroić się = wyroić, St. Kościół Miech. III 363, urzekać = narzekać St. Kościół Miech. VI 378, usądzić = osądzić, uchwalić St. Kościół Miech. I 325, usiąść = osiąść Góra Chełm. I 156, uskromić = poskromić, przekład Schillerowskiego Obchodu zwycięstwa 130.
W. 407 poczciwiec Antoni — wyrażenie to: poczciwiec jest pochodne od Mickiewiczowskiego: prostak w Panu Tadeuszu III 578, tak jak cała Wyplerowa pochwała lasu (IV 304—406) zawdzięcza wiele Panu Tadeuszowi, a zwłaszcza IV 42— 88 i III 548— 567, będąc zresztą pełniejsza i szczegółowsza.
W. 414 czerpa — czerpie, zapewne pod wpływem Konrada Wallenroda II 139, chociaż mamy samodzielne Bonczyka: chrapa V 616, naodwrót zaś: chowie VII 408, schowie VIII 220, pochowie IX 8, zamiast chowa, schowa, pochowa.
W.  418 porącza się — porucza się pamięci, żegna się, w tem znaczeniu niespotykane u innych autorów i w Słowniku gwar polskich, powtarza się VI 494, VIII 308.
W.  421 Słońce już też zadaną robotę kończyło itd. — reminiscencja z Pana Tadeusza I 186—197.
W.  436 wysokochne — bardzo wysokie; bódły — bodły.
W.  441 Mleczkowie — dziedzice Miechowic od końca XVIII wieku.
W.  448— 451. — Wymienione tu miejscowości były już częścią wzmiankowane: Rokitnica (p. obj. I 66) i Bobrek (I 128), częścią pojawiają się po raz pierwszy i zwykle ostatni: Makoszów, a raczej Makoszowy w dawniejszym pow. bytomskim, dziś katowickim, Grzybowice, wieś w pow. bytomskim, Ligota zapewne w pow. gliwickim, Dorota w pow. bytomskim, Wieszowa, wieś w pow. bytomskim (p. także V 461), Zabrze, niegdyś wieś, dziś miasto niedawno przechrzczone na Hindenburg, Czakanów w pow. gliwickim.
W.  456 obrączek wóz... nakrzesano — nałupano drzewa na obręcze tyle, że napełniono niem wóz.
W.  457 czeskich — pieniędzy wartości 6 groszy polsk., 12 fen. p. obj. III 338. O rymie w. 457—458: czeskich-czeskich p. obj. I 570—571.
W.  459 mińcy — waluty konwencyjnej, a więc o narzuconej wartości, niższej od siły kupna. Są to bowiem czasy napoleońskie, w których siła kupna bilonu była niższa niż monet o pełnej zawartości srebra lub złotych. Mińca od niemieckiego Münze.
W.  461 drzewa obrączkowego — drzewa giętkiego na obręcze do beczek.
W.  461 bieraIi — forma częstotliwa, rzadka jako niezłożona, częstsza w złożonych wyrazach, tu znaczy tyle co: zabierali z sobą; podobnie IV 126: kładał.
W.  463 masarza — rzeźnika.
W.  464 na Rajczuli — z niem. Reitschule, koło ujeżdżalni.
W.  467 płatne — popłatne, mające odpowiednią wartość.
W.  471 Lewemu — dzierżawca Lewy, Niemiec, również nie zdołał podnieść dochodowości Miechowic; por. V 541.
W.  473 Ignacy Domes — urodził się w Wichstadtl (w Czechach na pograniczu Moraw) w r. 1758, jako 12-letni chłopiec brał udział w pielgrzymce do Piekar i wracając, nocował na ławie w arendzie w Miechowicach. Następnego dnia
pątnicy zatrzymali się u cystersów w Rudach i tu chłopiec spodobał się opatowi Galli’emu (zm. 1798), który namówił go, żeby został. Domes uczył się następnie handlu u brata opatowego, kupca w Gliwicach, aż wreszcie otworzył samodzielne przedsiębiorstwo w Czeladzi. (W latach 1795— 1806 Czeladź i okolica należały do Prus i zwały się Nowym Śląskiem.) Tu ożenił się Domes z Julją Fabrici i miał z nią 6 dzieci. Trzech chłopców i jedna córka umarło w dzieciństwie. Z pozostałych córek młodsza Tekla wyszła za polskiego urzędnika Osłońskiego, a najstarsza Marja za kupca wrocławskiego Franciszka Arezina. Nie czując się po stracie 4 dzieci dobrze w Czeladzi, kupił Domes w r. 1812 za 37.000 talarów Miechowice, w których niegdyś nocował jako biedny chłopiec. Podźwignął tu gospodarstwo i zbudował w r. 1817 dla najstarszej córki zamek. Dbał również o kościół parafjalny. Umarł w Miechowicach 1835 r. Z Krakowa więc Domes nie pochodził, a wzmianka o Krakowie, powtarzająca się w podobnym związku V 547, świadczy o żywych stosunkach handlowych między Krakowem a Śląskiem, trwających do r. 1846.
W.  476 smędu — swądu, dymu. Wyraz powtarza się jeszcze: IV 512, 533, 535, V 688 i Góra Chełm. II 247.
W.  482 przy gruszy fiślikowej — gruszy, rosnącej na dawnej posiadłości zmarłego już żyda Fiślika, p. obj. II 243.
W.  487 wrzasknie — wrzaśnie, forma, utworzona pod wpływem rzeczownika: wrzask, natomiast IV 507: wrzasnął.
W.  487 nim — gdy, patrz obj. I 296.
W.  491 wrotycą — wrotyczem wzgl. wrotyczą (tanacetum), rośliną z gatunku szałwji, z rodziny złożonych.
W.  499 potakiwa — p. obj. III 388.
W.  503 żegna się — robi znak krzyża.
W.  506—507. — O rymie, a raczej asonansie: ciasną-wrzasnął p. obj. I 75— 76.
W.  511 tygle — naczynia kamienne lub żelazne.
W.  517 gore, gore — pali się. Czasownika: gorzeć używa Bonczyk częściej w formach z -r niż -rz, np. gore VI 36, 45, VII 202, wygorało Góra Chełm. III 218, gorało Góra Chełm. VI 251, natomiast: gorzało tylko St. Kościół Miech. VI 37.
W.  520 Rząd miechowski czytawszy listy prezydenta — zarząd gminny Miechowic, przeczytawszy pismo prezydenta rejencji opolskiej. Użycie określenia: rząd dla władzy wiejskiej, łącznie z nieliterackim imiesłowem przeszłym: czytawszy, spowodowało dra Chłapowskiego za pewne, że doradził autorowi zmianę tego wiersza, który w II wyd. brzmi: Zarząd gminny z Miechowie na list prezydenta z Opola. Mimo poprawności wyrażeń tej redakcji zatrzymałem pierwotny tekst, albowiem rząd miechowski w tem miejscu podkreśla ironiczne traktowanie obaw i zarządzeń, przedsięwziętych przez wójta i ławników; w V 536 ironja ta wyraźnie jest już zaznaczona: mądry zarząd wiejski. Imiesłowy przeszłe w rodzaju: czytawszy od postaci niedokonanej czasowników nie są rzadkością w poemacie Bonczyka, np.: bywszy tobą I 349, słyszawszy VI 536, miawszy Góra Chełm. III 439.
W. 528 translacyje — przeniesienia ciał nieboszczyków.
W. 529 nocni szychciarze — górnicy, mający kolejkę pracy (szychtę) w nocy.
W. 532 wapory— wyziewy, z łac. vapor.
W. 539—554. — Bohaterzy rozruchów na cmentarzu znani są nam poczęści z narady (gromady) w ks. I: Bargiel (I 135 i n.), Kiepek (I 159), Solipiwo (I 156), Krzon (I 156), Lazarek (I 588), Latocha (I 589), jako wiejscy zawadjacy (p. obj. I 155-9), częścią jako tacy występują tu po raz pierwszy: Jęczmyk (p. II 250), Witek (p. II 208) i Wlazłowski, o którego roli w r. 1848 jest mowa VI 85—87.
W. 541 hajdamaki — rozbójniki; wyrażenie: hajdamaki pochodzi z lektury Bonczyka.
W. 543 pańskie ciury — pachołki pańskie, gdyż jako górnicy zależą od dworu, właściciela kopalń.
W. 545 ognia nie sklepał na łbach bez oceli — nie wykrzesał ognia ze łbów bez krzesiwa, p. obj. II 145, 146.
W. 546 piał Solipiwo — cieńkim głosem krzyczał, wyrażenie odpowiadające Mickiewiczowskiemu: pisnął Bartek Brzytewka P. Tad. VII 200, 320.
W. 552 i z kości naszych przodków sobie cukier warzyć — echo mniemania ludowego, że do filtrowania cukru używano kości ludzkich.
W. 553 żółci grubiarze — górnicy w żółtych kaftanach (kitlach), wyrażenie pogardliwe.
W. 555—564. — Ten moment poematu zilustrował wspomniany już (obj. IV 208) A. Kowol z Berlina p. t. Aufruhr auf dem Friedhof. Oryginał ołówkowy znajduje się w t. zw. Heimatstube w Miechowicach, reprodukcja w przekładzie ks. IV przez Ludwika Chrobaka (p. obj. IV 208). Ilustrator nie przeczytał całego poematu i nie widział istniejących dotychczas fotografij ks. Preussa i Bieńka, których postaci odtworzył fałszywie. Artystycznie jest ta ilustracja lepsza od „Spotkania dwóch swoków”.
W. 580 zadawa — zastrzega sobie, o formie: zadawa p. obj. III 388.
W. 582 tym interesem — tą sprawą. Proboszcz nie zna znaczenia wyrazu: interes jako zysk, dochód, w którem używają go Miechowianie, p. obj. I 399.
W. 597 ta Ofiara — msza święta.
W. 615 sercmi — sercami, p. obj. III 294.
W. 630 chowie — chowa, o formie tej w obj. IV 414.
W. 636—638 — echo Pana Tadeusza IV 698—700.
W. 653 śród wrotyc — p. obj. IV 491.
W. 657 wóz niebieski — konstelacja Wielkiej Niedźwiedzicy.
W. 662 spocznienia — odpoczynku nocnego.
W. 663 przed farą już zapartą — przed probostwem zamkniętem.
W. 664 z pacierzem zasnął — odmawiając pacierz, zasnął.


Księga V.

W. 10 nie umierać żądaj — przeciwstawienie się Bonczyka powiedzeniu włoskiemu, spopularyzowanemu także w innych krajach: Vedi Napoli e poi mori, którego objaśnienie nie jest pozbawione pewnej trudności. Jedni widzą w niem zachwyt nad pięknem Neapolu i rozumieją jako: „Zobacz Neapol i potem umrzyj”, bo już nic piękniejszego nie zobaczysz i do takiego zrozumienia robi aluzję w tem miejscu Bonczyk. Inni, mniej liczni pojmują to daleko prozaiczniej, jak gdyby słowo mori było pisane dużą literą (Mori), a więc przysłowie radziłoby obejrzeć najpierw Neapol, a potem Mori, miejscowość w obwodzie trydentyńskim.
Przeciwstawienie Bonczykowe Miechowic Włochom przypomina podobne stanowisko Mickiewicza w Panu Tadeuszu III 535— 653.
W. 13 Cisza cicha, cichuśka, cichuteńka wszędzie — połączenie stopniowania etymologicznego z aliteracją.
W. 14 kur — kogut. Wyraz staropolski używany przez Bonczyka obok narzeczowego: kokot.
W. 15 i 16 Murcek, Stopa — nazwy psów chłopskich polskie w przeciwstawieniu do nazw, nadanych psom przez Proboszcza i Wyplerów. Murcek = murzyn, umurdzany, por. nazwę miejscowości Murcki pod Katowicami.
W. 16 z klocem po smykaniu — Stopa dźwigał i włóczył cały dzień kawał drzewa, który mu przywiązano podobnie jak rozbrykanym krowom na pastwisku, aby się zbyt nieoddalał.
W. 20 Indziej zgiełk Kónowizny — kiedy indziej gwar w obejściu Kóny. Kónowizna utworzona w ten sam sposób jak Krzonowizna (p. III 255, VI 189).
W. 24 sprowadzają — przemycają, p. obj. I 147.
W. 43 kiep dworski — pachołek dworski, czasem dureń (p. V 622, VI 187). Nazwisko Ciury i związek jego z zajęciem wyjaśnia najlepiej VIII 53: „Kiep stawa się panem, A ciura dotąd niemy mędrcem niesłychanym”.
W. 46 wprzęgniony — wprzągnięty. Wprzęgniony utworzono podobnie jak zrośniony (I 418), przyciśnieni (IX 27).
W. 50 kosturki — laski.
W. 57 szkolnych gęsi — gęsi należących do kierownika szkoły.
W. 58 farską maciorę — świnię należącą do Proboszcza, p. obj. III 294.
W. 64 nażga... nakamie — dosyta strudzi się żganiem czyli spychaniem roboty, aż skamienieje. Słowa: nakamieć wzgl. nakamać się niema ani w Słowniku jęz. polskiego, Warszawa 1900— 1927, ani w Karłowicza: Słowniku gwar polskich, jest natomiast zakamiać w formie: zakamiały. Wyrazu: zakamiały użył z śląskich pisarzy w XVII w. Jerzy Bock w „Agendzie” Brzeg 1715, str. 104.
W. 67 zaryknął Stimer — ogrodnik dworski (p. III 230).
W. 73 smędzi — dymi, kurzy się, w II wyd.: dymi.
W. 75 zrąb — pastwisko na wyrębie, por. obj. IV 235.
W. 80 wije się bies sekreciarz Matałsz — kręci się djabeł sekretarz Mattausch. Sekreciarz zam. sekretarz uległo w w. 83 skróceniu na: kreciarz.
W. 82 przynieś go do mnie Zeflę Kucharczewkę — wyrażenie to ma oddawać lichą polszczyznę sekretarza (pisarza dworskiego) Mattauscha. Co do użycia: go p. VII 361. Zefla = Józka, Kucharczewka, nazwisko żeńskie utworzone przez dodanie przyrostka -ka.
W. 83 kreciarzu — sekretarzu, p. obj. V 80.
W. 85 moja — żona.
W. 87 dziecka — l. mn. narzeczowa od dziecko.
W. 89 ja się mroczę — zasępiam się, p. I 256, VII 612.
W. 91 Jejmość — dziedziczka.
W. 95 udłubana — wydłubana, uskubana.
W. 103 przy bulkach i żurze — przy ziemniakach (p. obi. IV 116) i barszczu z mąki żytniej (p. obj. II 503).
W. 115 czy w rychłej czyli wpóźnej dobie — prędzej czy później.
W. 117 pokapie rosa — popłyną łzy.
W. 131 mleł — mełł. Podobnie: mleł (VII 159), mlęły (V 454).
W. 132 tabaki — tytoniu.
W. 135 niedziw — bez wątpienia, wyraz ten zostawiono tu w II wyd.
W. 139 przy prażonkach — przy kaszy. Tego znaczenia wyrazu: prażonka nie zna Słownik jęz. polskiego, Warszawa 1900— 1927, wyrazu zaś niema w Słowniku gwar polskich Karłowicza. W innych okolicach Polski znane są prażuchy t. j. kluski prażone.
W. 140 pańską komorę — mieszkanie, wynajęte od dworu wzgl. dostarczone jako służbowe przez dwór. Podeszwa bowiem należy do służby dworskiej.
W. 144 baranka — baranicą, czapką ze skóry baraniej.
W. 145 suknisko — sukmana, lub kożuch barani, pokryty suknem. Wyraz ten powtarza się jeszcze VII 219 i 224 jako określenie płaszcza żołnierskiego.
W. 148 siwą suknią — szatą zwierzchnią, czyli sukniskiem (p. V 145).
W. 150 plecami w niebo się wpatruje — wyrażenie ironiczne = leży plecami do góry.
W. 157 do swych okoliczności — do swego zajęcia.
W. 168 iskr — dopełniacz l. mn. zamiast: iskier. Podobnie skrócono formę: trumn I 551, III 14, IV 599, VI 500.
W. 176 zsyłam — zasyłam, wznoszę, ślę. P. II 97, VI 548, Góra Chełm. II 209, V 87, oraz: syłać (częstotliwe do: słać) St. Kościół Miech. IV 146 i Góra Chełm. I 143.
W. 193 ogień klepać — krzesać ogień, p. obj. II 146.
W. 194 ciepać — rzucać. Charakterystyczne jest, że Bonczyk tego wyrazu, tak częstego w narzeczu Śląskiem, użył tylko raz.
W. 202 na pańskiem — ściśle biorąc, w czasie odrabiania pańszczyzny.
W. 203 nasuć — nasypać, gdzieindziej: suć np. V 145.
W. 204 gich z garca za koszulę — buch z garnca za koszulę. Gich — wyraz onomatopeiczny, urobiony od gichnąć (lać, chlustać), oznacza raczej: chlust, co ma uzasadnienie w pomyłce starego Ciury, który zamiast nasypać w zanadrze ziemniaków, nalał gorącego żuru. Forma dopełniacza: garca jest wyjątkowa u Bonczyka, skoro obok garniec V 194, ma: z garncami V 396, w garncach V 412, w garnce VIII 29.
W. 206 perki — czwarty wyraz u Bonczyka na oznaczenie ziemniaków (kartofle, bulki i ziemniaki), powtarza się jeszcze V 330 i VII 250.
W. 207 z respektem — z uszanowaniem dla ojca, ale domyślnie: ojciec wrzeszczał jak prosię. Wyrażenie to miało częste zastosowanie w gwarze miechowskiej, bo użyje go w ks. VI Kornowicz i to w 2 formach: z respektem VI 413 i z reszpektem VI 440 (p. nadto Pamiętnik Szkol. Miech. 105).
W. 208 szkucin — szczeciny.
W. 215 na niebie się szarzy — na niebie bieleje. Podobnie: „otchłań przez wody się szarzy”. Przekład „Nurka” Schillera 4.
W. 239—242 — zmienione w II wydaniu niezbyt udatnie; por. w odmianach tekstu.
W. 245 na lewą — z lewej strony; p. obj. II 134.
W. 253 aż pod firmamenta — aż pod niebo jako siedzibę Boga, czyli na sklepienie niebieskie.
W. 255 wprzek — przeciwnie, naprzeciw.
W. 261 ku słońca wschodzie — ku wschodowi słońca. O formie celownika: wschodzie, dworze p. obj. II 124.
W. 289 wóz cudny — jak wynika z dalszego ciągu, ma to być wóz archanioła Michała. W opowieści o tym wozie (konstelacji Wielkiej Niedźwiedzicy) widać chęć poprawienia astronomji „Pana Tadeusza” VIII 77—86. Wogóle cały wywód młynarza Pawła o gwiazdach wykazuje i zależność i przeciwstawianie się astronomji Wojskiego w Panu Tadeuszu VIII 61—96. O tem więcej w mojej rozprawie: Pod urokiem Pana Tadeusza, Szkoła Śląska z r. 1934, str. 123— 124.
W. 323 Młody Bretner — dr. Jan Antoni Brettner, ur. w Miechowicach, uczył od i824 r. matematyki w gimnazjum gliwickiem, poczem przeniósł się do Poznania, został tam skolei dyrektorem gimnazjum św. Marji Magdaleny i radcą rejencyjnym i szkolnym. Na pięćdziesięciolecie gimnazjum gliwickiego w r. 1860 ufundował były uczeń zmarłego już wówczas Brettnera, ks. dziekan Hoffmann z Solca (Alt-Zülz) stypendjum jubileuszowe im. prof. Brettnera z nagrodami za najlepsze prace uczniów gimnazjum w Gliwicach z matematyki i fizyki.
W. 323—324 — kończą się zamiast rymów asonansem: studentów-egzemplów. Asonanse Bonczyka wyliczone w obj. III 155-6.
W. 324 exemplów — przykładów matematycznych, reguł.
W. 334 stroka — sroka.
W. 343 występuje — wychodzi, p. obj. I 577.
W. 344 nim — gdy, p. obj. I 296.
W. 345 buch — naśladowcze od buchnąć.
W. 345 sokołem ścigany — narzędnik użyty dla istoty żywej zamiast zwykłego: przez sokoła.
W. 352 Szymon — woźnica Winklera, wymieniony II 349.
W. 365 licząca rok czternasty — Waleska Winklerówna urodziła się w r. 1829, a więc opowiadanie młynarza Pawła odnosi się do r. 1843.
W. 366 Proboszcza z Ziemięcic — ks. Antoniego Kopeckiego, rodem z Opola, który objął probostwo w Ziemięcicach w r. 1842.
W. 370 Stabik — ks. Antoni Stabik, ur. 1807 w Mikołowie, został po wyświęceniu kapelanem (wikarym) w Pilchowicach, potem od 1835 do kwietnia 1842 prebendarzem w Mikołowie, następnie przez 20 miesięcy w Łące pod Pszczyną, wreszcie do śmierci w r. 1887 proboszczem w Michałkowicach. Ks. Stabik był bardzo popularny, wydawał od r. 1846 polskie kalendarze, tłumaczył lub układał popularne dziełka religijne, pisał wiersze okolicznościowe, zebrane w r. 1848 w zbiorku p. t. Żarty nieżarty, czyli wierszoklectwa wesołych i poważnych marzeń. Bonczyk najobszerniej stosunkowo pisze o nim jako o „filarze ojczyzny” w Górze Chełmskiej II 288— 292:

„zaś w Stabika głowie
Wiecie, jakie tam skarby „żarte i nieżarte”.
To czoło, oko jasne, dla ludu otwarte,
Ileż ono patrzało dla naszych oświaty,
Teraz ciemne!”

Stabik bowiem na starość utracił wzrok. Życiorys Stabika dał ks. J. Kudera w Obrazach Ślązaków wspomnienia godnych, Mikołów 1920. Według podanych wyżej dat Stabik nie mógł być proboszczem w Michałkowicach w czasie pierwszej Komunji Waleski Winklerówny; jeżeli więc napisał na tę okoliczność wiersz, to w Łące, a nie w Michałkowicach, albo Bonczyk nieświadomie dopuścił się nie jedynego zresztą anachronizmu zapewne dlatego, że w chwili powstawania Starego Kościoła Miechowskiego Stabik był już od 30 przeszło lat znany jako proboszcz michałkowski i zapewne nie wyobrażano sobie w pierwszej chwili, żeby kiedyś mógł nim nie być.
W. 374 Bo Bienek nie żartuje, szczególnie we szkole — młynarz Paweł myśli zapewne o „nieżartach” Bieńka tego rodzaju, o jakich czytamy w III 84— 85, 139— 140, 147— 148, 161— 163, V I 270— 273.
W. 382 średni ganek kościoła — środkowa nawa; gdzieindziej (V 667, VI 383, VII 371, IX 26) wyraz ten oznacza chodnik, przejście, lub w Górze Chełm. (I 224, 308, 465, V 232, 246) korytarz, krużganek.
W. 383 Fararza — proboszcza, p. obj. II 53.
W. 390 w brzeg biskupskich lasów — na skraj lasów pod Biskupicami.
W. 392 szkolarz — uczeń; p. VII 119, VIII 160, nadto tytuł i w. 99 Pamiętnika Szkolarza Miechowskiego.
W. 397 furaż — dostawa żywności; wyrażenie to przejęte z terminologji wojskowej, oznacza dostawę paszy lub paszę.
W. 401 w sławnym stroju miechowskim — o takim stroju nic nie wiemy, w okolicach Bytomia sławny jest tylko strój rozbarski, który Kornowicz wychwala w VI 435—452 jako używany na codzień, podczas gdy w Miechowicach służy on tylko od święta.
W. 407 faworyta — ulubiony taniec.
W. 410 żymły — bułki, z niemieckiego: Semmeln; w. V 395: z bulkami.
W. 421 pamiątki — wspomnienia, p. obj. IV 46.
W. 428 Będzie burza — przepowiednia rewolucji 1848 r.
W. 430 szczep twój dziewiczy — potomstwo żeńskie, córka.
W. 433 Przychodzień z obcych krajów — wróżbiarka mówi tu o poruczniku Hubercie Thiele (wzgl. Tiele), ur. 1823 w Prusiech Wschodnich, protestancie, który w 3 lata po śmierci Winklera, w 1854, zaślubił Waleskę Winklerównę, biorąc za nią 6 miljonów posagu i łącząc odtąd oba nazwiska: Tiele-Winkler. Umarł w r. 1893.
W. 436 — stanowi t. zw. tibicen, wiersz podpórkowy, p. obj. II 53.
W. 442 pamiątki — p. wyżej w. 421. W. 444 czterdziosty — czterdziesty, dla rymu.
W. 446 mór srogi — p. opowiadanie w. II 357— 382.
W. 448 wróg ludzki — mór.
W. 449 w kraje mongolskie — do Rosji, nieco przesadnie.
W. 454 mleły — mełły, p. obj. V 131.
W. 457 Godule — Goduli, dopełniacz staropolski (p. obj. III 159). O Goduli objaśnienie do w. IV 69.
W. 457 w swym domie — w swym domu; tej samej formy dla miejscownika użył Bonczyk jeszcze VI 477, VIII 101 (w II wyd.: domu), Góra Chełm. V 69, dla wołacza zaś Góra Chełm. III 55. Obok tego spotykamy jeszcze w Starym Kościele Miech. II 449 wołacz: synie.
W. 460 do Rokitnicy — wieś w pobliżu Miechowic, p. obj. I 66.
W. 461 do Wieszowy — p. obj. IV 448—451.
W. 465 na miernej mogile — na niewielkiej mogile, p. obj. III 244.
W. 470 z pałacu altany — z ganku, balkonu pałacowego, p. obj. II 341.
W. 473 Boncyk gwardzista — ojciec poety, zwany gwardzistą, gdyż zamłodu służył w pułku gwardyjskim im. cara Aleksandra w Berlinie, p. obj. I 180. O tej służbie jego wojskowej mówi obszerniej Bonczyk w wierszu na imieniny ojca z r. 1861, w. 31—42.
W. 476 zanim — podczas gdy, p. obj. II 183.
W. 480 wyrósł wysoko — spełnia się przepowiednia wróżki, zawarta w V 428, Winkler zostaje posłem na sejm pruski.
W. 481 powiatu oko — oczy wyborców z powiatu bytomskiego.
W. 488 nowe prawa — Winkler był inicjatorem ustawy o skróceniu dnia pracy dla robotników z 12 na 8 godzin, p. obj. II 412.
W. 502 co ją swatał — starał się o nią. W starej polszczyźnie używano w tem znaczeniu czasownika zwrotnego swatać się.
W. 505 jakiegoś Węgierskiego — zapewne mowa o kimś z rodziny śląskiej hr. Wengierskich.
W. 507 pod sklepieniem — w podziemiu kaplicy, podobnie V 515: w sklepieniu jest trumn kilka, oraz IX 5.
W. 510 dości — dosyć, o użyciu formy: dości p. obj. I 248.
W. 517 Dolesków — Doleskowie byli dziedzicami Miechowic r. 1767—1794.
W. 523 familja Ziemięckich — Ziemięccy w rzeczywistości posiadali Miechowice przed Doleskami od w. XVI.
W. 529 powodzenia — dola, pomyślność, p. obj. IV 80.
W. 530 w żadnych kronikach nie znajdziem wspomnienia — przemawia tu autor, a nie młynarz Paweł, który nie tylko nie czytał żadnej kroniki, ale zapewne nie wiedział, co to słowo oznacza.
W. 536 Mleczko — o Mleczkach mówił już Walek Bonczyk IV 441—468.
W. 539 Werner — był dzierżawcą Miechowie i zbankrutował.
W. 541 Lewego — administrator Miechowic, wspomniany również przez Walka Boncyka IV 471.
W. 543 Gali — właściwie Galii, o jego związku z Domesem p. obj. IV 473.
W. 545 co za sześć złotych kupią, za talar przędąją — czyli nic nie zarabiają, bo talar liczył 6 złotych.
W. 550 w sklepie czeladzkim — p. obj. IV 473.
W. 551 Jak Jakóbu Labana — porównanie tylko częściowo, o ile idzie o zapobiegliwość, jest trafne, albowiem Domes nie ożenił się z córką Gallego, lecz z Julją Fabrici.
W. 556 przybrał się do nas — przeniósł się do nas.
W. 557 z Teklusią i Marysią — p. obj. IV 473.
W. 564 w Siemoni — miejscowości w Zagłębiu Dąbrowskiem. W. 578 kiedy aby — kiedy przynajmniej. W. 585 z panem Arezin — z pierwszym mężem, p. obi. I 317.
W. 591 w zamku cichym — w zamku, zbudowanym przez Ignacego Domesa dla córki Marji w r. 1817, p. obj. IV 473.
W. 604 stylisko — drzewce piki, zwykle stylisko oznacza trzonek, rękojeść siekiery.
W. 611 Jegomość — Franciszek Winkler.
W. 616 chrapa — chrapie, p. obj. IV 414.
W. 616 traciarska — tartaczna; przymiotnik urobiony od tracz = tartak.
W. 622 zgniłe kiepy — zgniłe kpy, durnie, p. V 43. Bonczyk odmienia kiep, kiepa, p. VI 187: Milcz, kiepie!
W. 632 tustąddalej — idąc stąd dalej.
W. 637 Czogola — nauczyciel, o którym pozatem niema wzmianki w poemacie, uczył w okresie między Nicią (Nitschem) a Bienkiem.
W. 642 Forbacha — przechrzty, męża karczmarki Forbaszki, o której była mowa w ks. I, p. obj. I 287—289.
W. 645 śród wrotyc i bagniska — wśród wrotyczów (p. obj. IV 491) i bagna. Niewiadomo, czy Bonczyk tutaj ma na myśli roślinę bagno lub bagnisko (ledum palustre), czy moczarowaty grunt części cmentarza, przytykającej do Stawiska, prawdopodobniej jednak ze względu na poprzedzające rzeczowniki myślał o roślinie.
W. 646 Braunki luterki — Braunowej luteranki, stąd w w. 648 nazwanej w przeciwstawieniu do katolików „nie wierną”.
W. 650 ruh' zanft — Bonczyk ze względu na czytelników podaje napis w transkrypcji polskiej zamiast niemieckiego: ruh’ sanft = spoczywaj błogo.
W. 656 Łaszczyka i Krawiecka — jedynych samobójców w Miechowicach; Łaszczyk wspomniany był już III 252, o obu zaś obszerniej w rozważaniach młynarza Pawła V 659— 664 i w opowiadaniu Ciury VI 160—194.
W. 662 głazyki — kamyki, zdrobniałe od głaz.
W. 664 w więzieniu arendy — widocznie w budynku, przeznaczonym na arendę było także więzienie dworskie.
W. 667 do ganku — do ścieżki, p. obj. V 382.
W. 672 w babieńcu — w babińcu, w przedsionku kościoła.
W. 679 słuchalnica — konfesjonał, który Bonczyk nazywa raz: słuchalnicą (także Góra Chełm. I 126, III 394), drugi raz spowiednicą VI 601, Góra Chełm. II 426, lub także konfesjonałem (Góra Chełm. III 393).
W. 688 smąd — dym, p. obj. IV 476.
W. 691 rożawe — różowe, prawdopodobnie wyraz: rożawe powstał ze skrócenia przymiotnika: różowawy.
W. 699—700 — są reminiscencją wierszyka Goethego: Ueber allen Gipfeln ist Ruh' In allen Wipfeln spürest du Kaum einen Hauch.

W. 715 koli — kole, popycha; forma koli zamiast: kole, podyktowana potrzebą rymu, pochodzi zaś nie od słowa: kolić = okolić, ale od: kłuć. W II wyd. zastąpiono ten wyraz przez: niewoli.
Księga VI.

W. 3 podworki — l. mn. od podworek zamiast podwórko, p. obj. III 296.
W. 5 krasula — krowa; wiersz ten i 2 następne są echem epilogu „Pana Tadeusza” w. 88—99, a zwłaszcza 98—99.
W. 11 myślą o pracy — autor chce podkreślić tem wyrażeniem, że mieszkańcy miasta nie pracują tak ciężko i szczerze, jak wieśniacy, lecz znają pracę raczej z myśli o niej, niż z jej wykonywania. To przeciwstawienie szczerości pracy na wsi pozorom pracy w mieście znają autorowie starożytni, a zwłaszcza gorliwie przez Bonczyka czytani Wergili i Horacy.
W. 12 zgodzą — trafią, por. I 659, mniej wyraźnie występuje to znaczenie w Górze Chełm.: „dwie mogiły się zgodziły, spoczął kaptur i przyłbica” (dwie mogiły spotkały się u jednego celu IV 362) i „wie, jak ugodzić w umysł tej prostoty” (III 120).
W. 15 burda — budzi; słowo to występuje częściej u Bonczyka w formie dokonanej: zburdać (VI streszczenie, 80, Góra Chełm. I 532, III 294).
W. 12—32. — Echo Wergilego Georg. II 457—474, 514—522.
W. 36 gore — p. obj. IV 517.
W. 42 klepała i t. d. — p. obj. II 145.
W. 57 z suknią — z sukmaną, p. obj. V 148.
W. 60 zburdało — zbudziło, p. obj. VI 15.
W. 63 łaszątko — łachman; lud nazywa ogółem odzież łachami z niemieckiego: lach wzgl. lachen, dziś: Laken = płótno. Łaszątko więc oznacza w tem miejscu kawał materji, wzgl. część odzieży, której Niewiadomska użyła jako spódnicy. Co do formy: łaszątko, p. obj. IV 236.
W. 64 zamotówkę... płóciennicę — chustkę na głowę (p. o. II 298) ...chustkę płócienną zwaną także łoktuską.
W. 68 stara Leśna — p. obj. II 16-17.
W. 69 tu we wsi podobno wieczysta — żyjąca oddawna.
W. 74 Kutusowa — Michał Ilarjonowicz Galeniszczew-Kutuzow, książę i marszałek polny rosyjski (1745—1813), wódz w szeregu wojen, toczonych przez Rosję na przełomie XVIII i XIX w., w r. 1812 był naczelnym dowódcą przeciw Napoleonowi, w kampanji zaś r. 1813 umarł jako głównodowodzący wojsk rosyjsko-pruskich w Bolesławcu (Bunzlau) na Śląsku i tam został pogrzebany.
W. 76 we Sroce — w rzece Eisler; to spolszczenie nazwy rzeki nie świadczy o zniemczeniu Stainertowej, p. obj. II 16—17.
W. 81 zmiotła przed Solipiwem — zmiotła = uciekła, przypomina swą formą twory takie, jak: zemkła, ciągli i t. d., p. obj. IV 557; Solipiwem — ta forma narzędnika podobnie jak celownik: Kuźniowi (VII 146) i Pełkowi (VII 581) wskazuje, że Bonczyk nazwiska męskie na -o i -a odmienia czasem według deklinacji męskiej, podczas gdy imiona własne męskie zdrobniałe na -o według odmiany rzeczowników żeńskich, a więc w obu wypadkach przeciwnie niż w języku literackim.
W. 83 Paskiewicz — Iwan Fedorowicz Paskiewicz, ks. Warszawski (1782—1856), wódz rosyjski w wojnie perskiej, zdobywca Erywanu, w wojnie tureckiej i wreszcie przeciw Polakom w r. 1831, został namiestnikiem Królestwa Kongresowego. Dowodził także w wyprawie na Węgry 1849 i podczas wojny krymskiej nad Dunajem 1854 r. Pragi wszakże nie zdobywał, chociaż w r. 1831 zajął Warszawę. Tę „pomyłkę” Stainertowej (pomieszanie Paskiewicza z Suworowem z 1794 r.) poprawia Bonczyk w następnym wierszu ustami Niewiadomskiej: „Przecie to nie Paskiewicz”, ale wnet dla efektu komicznego wysunie nazwisko awanturnika Wlazłowskiego, o którym była już wzmianka w IV 549 (p. objaśnienie).
W. 85 w owe nieszczęśliwe lato — w czasie rewolucji r. 1848, która, jeżeli idzie o Prusy, zaczęła się zaburzeniami i walką uliczną ludności z wojskiem w Berlinie dnia 18 marca.
W. 90 kmoterko — rodzaj żeński do kmotr, p. obj. I 434.
W. 98—99. — Asonans: kropidłem-widmem, p. obj. III 155—156. W II wyd. poprawiono ten asonans na prawidłowy rym, zmieniwszy: krwawem widmem na: tam straszydłem.
W. 100 tu pęk! — buch, bęc; w II wyd. zamiast: pęk jest: bac, wyrazy utworzone od czasowników podobnie jak gich od gichnąć, buch od buchnąć, tak pęk od pęknąć, bac od bacnąć.
W. 101 nieszpornik — wyraz ten, niepodany ani przez Słownik języka polskiego, ani przez Słownik gwar polskich, ma u Bonczyka dwojakie znaczenie: w Starym Kościele Miechowskim (w tym wierszu i VI 256) oznacza manipularz, t. j. rodzaj przepaski, należącej do mszalnego ubioru księdza, noszonej na lewem przedramieniu, w Górze Chełm. IV 144 kapę (pluviale). Dla ustalenia znaczenia w tym wierszu rozstrzygający jest V I 256.
W. 102 kmosio — rodzaj żeński do kmoś, p. obj. I 434.
W. 115 dości — dosyć, p. obj. I 248.
W. 119 na nigdy — wyrażenie to, mające być zaprzeczeniem: na wieki, podkreśla komizm zaklęcia starej Niewiadomskiej, że nawet po śmierci nigdyby nie przeżyła ruszania swych zwłok z grobu i umieszczenia ich w jakimś nowym dole w niewygodnem położeniu.
W. 120 starek — staruszek, podczas gdy II 195 starka oznacza matkę ojca.
W. 130 kruszca — kruszcu.
W. 133 zawiertał proch — wywiercił otwór i nasypał w jego głąb prochu.
W. 134 źdźbło — lont.
W. 135 gruch — rzeczownik onomatopeiczny, powstały z gruchnąć, tak jak gich z gichnąć, pac z pacnąć i t. d., p. VI 100.
W. 136 stępli i okap łamanie — podpórek drewnianych ścian i sklepień w podziemnych chodnikach kopalnianych.
W. 140—142 — występuje zjawisko kontaminacji czyli zespolenia reminiscencyj z Pana Tadeusza IX 27—32 i V 261—265 (opis przebudzenia się Kropiciela i zachowania się Telimeny w Świątyni Dumania).
W. 145 pamiętajże się, Ciuro — oprzytomnij, opamiętaj się, Ciuro, p. obj. III 126.
W. 149 niemrawcu — niemowo; rzeczownik: niemrawiec utworzony od przymiotnika niemrawy — nieumiejący wypowiedzieć się, niemowny.
W. 161-2 — O zastępstwie rymu, użytem w tym wierszu: między nami — z nami, p. obj. I 570—571.
W. 160 Krawiecek — jeden z 2 wisielców miechowskich, p. obj. V 655. Czy Ciurze naprawdę śnił się Krawiecek, czy też Ciura zmyślił ten sen dla pokrycia swego zaniedbania obowiązków, autor nie rozstrzyga.
W. 170 siandary — żandarma, częściej używana jest forma: siandar. Charakterystyczne dla stosunków ówczesnych jest to stopniowanie obawy Ciury: „ja się nie boję ni żyda, ni siandary, ni djabła”.
W. 178 Bzduro! — głupcze, p. obj. II 136.
W. 187 kiepie! — głupi sługusie, w tym okrzyku mieści się pogarda zarówno dla stanowiska społecznego, jak dla rozumu Ciury, który opowiadając swój rzeczywisty czy też rzekomy sen, nie zdaje sobie sprawy z tego, że powtarza ogólne o sobie mniemanie; tak samo nieświadomie wkłada w usta Krawiecka jako niby przepowiednię zdanie mądrzejszych mieszkańców Miechowie, np. Walka Boncyka, że kościół nowy należy zbudować na Krzonowiźnie.
W. 192 wzięli pięty pod pachy — uciekli, wyrażenie to jest tylko mocniejszem powiedzeniem niż zwykły frazes: wzięli nogi za pas, wzięli nogi na ramię, którego odmianę mamy już w IV 203—204: „O, gdyby wziąść pięty na ramię, a gnać ku nim, jak wicher rozpięty”.
W. 207 Grześ Michalski, kościelny — wspomniany był już w tym charakterze II 463, jest to trzeci kościelny obok rektora Bieńka i Pawła Karczmarczyka. Widocznie, nie umiał pisać, skoro zajęcie jego na kopalni, określono jako karbowego, gdyż karbował czyli znaczył nacięciami na pręcie czy to zapasy w magazynie, czy też dniówki robotników.
W. 210 w parcie winklerowym — w dziale Winklera. Termin ten w górnictwie dla oznaczenia części lub udziału w kopalni przyjęto może z łaciny, albo może z języka włoskiego, z którego pochodzi nazwa kopalni Kawa (p. obj. II 160).
W. 216 wieczyste zawiasy — odwieczne, bardzo stare zawiasy, p.: we wsi podobno wieczysta VI 69, wieczysty organista IX 24, piastowskich ziem stróżu wieczysty, Góra Chełm. I 1, w porządku wieczystym, Góra Chełm. I 295.
W. 217 zgrzytły — zgrzytnęły. O tej formie p. obj. IV 537.
W. 221 wielkie mary — wielki katafalk, p. obj. II 86.
W. 222 pokrop stary — stary całun, czarne sukno, służące do nakrywania katafalku, p. obj. IV 293. W. 223 na obłąkach — na zagięciach, utworzonych przez stopnie katafalku; wyraz obłąk: został tu użyty niezwykle, gdyż o zakrzywieniu półkolistem katafalku trudno mówić. W znaczeniu normalnem występuje VII 365.
W. 224 Pisarki — żony pisarza. O tej pisarce jest wzmianka w Pamiętniku Szkolarza Miech. 27: „stara Pisarka na progu Paluszkowym łuska bobru ziarnka”.
W. 229 In plano — na podeście, czyli na wierzchu stopni ołtarzowych, które zwykle są okryte kobiercem.
W. 234 pulpitek — podstawkę drewnianą pod mszał.
W. 235 wezgłówków — poduszek.
W. 244 Lampki masła bez soli — lampki do oświetlania kościoła, które napełniano w Miechowicach niesolonem masłem zamiast wosku lub łoju.
W. 251 wydłubana (z) odziemka — wyciosana w pniu.
W. 255 korakle — komża z niemieck. Chorrockel, tutaj wszakże pelerynki ministrantów, p. w. 259. W. 256 nieszporniki — manipularze, p. obj. VI 101. Wiersz ten wskazuje, że Bonczyk nie myślał tu o kapie, której nie wieszano chyba na żerdce.
W. 258 doić — ciągnąć, p. obj. III 55.
W. 259 hurtem — gromadnie, być może, że Bonczyk użył tu wyrażenia hurtem zamiast: hurmem.
W. 263 rewerendy — rodzaj sutanny.
W. 266 prask! wyraz onomatopeiczny, utworzony od czasownika praskać, prasnąć, p. sprask III 192.
W. 273 w Rzymie na Msze św. dzwonią — wyrażenie to ma oddać siłę uderzenia Bieńka, powstało zaś z frazesu potocznego o tak silnem uderzeniu, że aż w uszach dzwoni.
W. 279 manipularz — naramiennik; p. obj. VI 101.
W. 283 do organ niedziw chyżym zwrotem — do organów dosyć (tak też w II wyd.) chyżym pochodem. Formę dopełniacza l. mn.: organ zamiast organów omówiono w obj. IV 283, użycie przysłówkowe: niedziw w obj. I 298.
W. 289 organ — p. wyżej w. 283.
W. 289 orkiestry — głosy instrumentów muzycznych w zespole; grywały, jakie chciał, orkiestry = wydawały dźwięki takich instrumentów, jakie według woli Bieńka miały wchodzić do zespołu tonów.
W. 296 krasule — krowy bez względu na maść, p. VI 5.
W.  299 Pastor est forma gregis — wyrażenie przysłowiowe, że jaki pasterz — taka trzoda, przypisane tu dzięki pokrewieństwu myśli Pismu św., w którem taki tytuł możnaby nadać nauce, zawartej w Ewang. św. Jana 10, 2—16.
W.  304 przed Janem Nepomuckim — po stronie kościoła, w której był obraz św. Jana Nepomucena.
W.  307 naprzeciw ambonie — naprzeciw ambony, użycie tu celownika po przyimku: naprzeciw wywołane potrzebą rymu.
W.  308 z miechowskiego drzewa — wyrażenie to ma oznaczać, że posąg M. Boskiej powstał z materjału, dostarczonego przez Miechowice, a może nawet w samych Miechowicach.
W.  313 Torwaldsena — Bertel Thorwaldsen (1768—1844) sławny rzeźbiarz duński w duchu klasycznym. Rzeźby miechowskie były najjaskrawszem zaprzeczeniem zasad uznawanych przez tego rzeźbiarza i przeciwieństwem jego technicznej biegłości. Podobnie malowidła tchnęły bezwzględną prymitywnością i nieznajomością zasad sztuki.
W.  330 etkomszpirytutło — przekręcone w gwarze ministranckiej responsorjum: et cum spiritu tuo.
W.  330 z agendy — z książki nabożnej, zawierającej wskazówki i formuły, dotyczące obrzędów.
W.  335 z album Maciołowicza — ze szkicownika Maciołowicza, malarza obrazów pamiątkowych M. B. Piekarskiej. Bonczyk chce zaznaczyć, że obrazy w starym kościele miechowskim nie przekraczały poziomu artystycznego obrazów odpustowych, i dlatego dodaje wzmiankę o odziedziczeniu tych wzorów po Tatarach, a więc o poziomie sztuki tatarskim, czyli w sztuce równym „wieściom tatarskim” na polu informacyj politycznych. Niejasna nieco stylizacja tej myśli pochodzi z chęci zatarcia własnego wzoru t. j. „Pana Tadeusza” IV 172—176:

Stara (karczma) wedle dawnego zbudowana wzoru,
Który był wymyślony od tyryjskich cieśli,
A potem go żydowie po świecie roznieśli:
Rodzaj architektury obcym budowniczym
Wcale nieznany; my go od żydów dziedziczym.

P. także Pan Tadeusz IV 184—209.
W.  342 od łodzi kościelnej — od nawy głównej, Bonczyk przełożył tu dosłownie łacińskie wyrażenie: navis.
W.  343 deski we wyższym pokładzie — sklepienie dalszej części nawy kościelnej było zbudowane z desek.
W.  344 obrazy w wiejskim wiszą ładzie — wisiały tam u góry ścian rzędem obrazy tak, jak to widzimy w chatach chłopskich.
W.  347 ku uszom urzędowym Pana Maja — Maj w całym poemacie występuje jako sztywny i służbisty urzędnik, takim też niewątpliwie był w życiu. Bonczyk zaznacza jeszcze jego „urzędowość” VI 372 i VIII 132-3: „przerwał z urzędową miną pan Obersztajgier”. Inne szczegóły do charakterystyki tej postaci zawiera: Kazanie stołowe z r. 1871.
W.  348—354 — Bienek powtarza tu niemal dosłownie wywody Walka Bonczyka z I 480—485, jakby zapomniawszy, że właśnie on przed dwoma dniami pięknie brzmiącemi frazesami (I 486— 525) przeciwstawiał się myśli zachowania starego kościoła.
W.  363 —371 — świadczą o obrotności języka i sprycie Bieńka.
W.  369 polityką — sposobem postępowania urzędowego.
W.  371 w kancyjonale — w śpiewniku kościelnym.
W.  377 pogorszenie — zgorszenie, jak zresztą napisał Bonczyk, przytaczając po raz pierwszy charakterystyczne wyrażenie ks. proboszcza Preussa (III 339, 355) oraz VI 402. Wyraz: pogorszenie, użyty dla rytmu zamiast: zgorszenie, uzasadnić mógł Bonczyk przykładem autorów polskich XVI w., jak Leopolity i Seklucjana, którzy się nim w tem znaczeniu posługiwali.
W.  378 urzeka — narzeka.
W.  383 w ganku — na chodniku, na ścieżce, p. obj. V 382.
W.  384 z kańką z wstęgami — z kapeluszem ozdobionym wstążkami.
W.  385 wszak nie młody, gdyż córka Nastka na wydaniu — Koronowic, wzgl. jak gdzieindziej Koronowicz lub Kornowicz (p. obj. I 81) Jan nazywany był w Miechowicach młodym, gdyż żył jego ojciec, Koronowic stary, chociaż biegiem lat i on się postarzał i wydawał właśnie zamąż córkę swoją Anastazję = Nastkę.
W.  395 i nast. — Używane przez Koronowica często słowo: niby, oraz zaczęcie wywodów od Adama i Ewy służą jako próba „wieśniaczej grzeczności” czyli okolicznościowej wymowy chłopskiej.
W.   397 Kajnem — dla rymu zamiast: Kainem.
W.   404 interes — sprawa. Proboszcz używa wyrazu: interes w innem znaczeniu niż reszta mieszkańców Miechowic, stąd nieporozumienie z Koronowicem, dla którego interes jest sprawą finansową, p. obj. I 399.
W.   411 byle stykło — byle wystarczyło. Również tego wyrazu, uważanego za charakterystyczny dla gwary śląskiej (styknąć = zetknąć się), używa Bonczyk tylko raz, podobnie: ciepać (V 194), działać (= robić masło III 67) i t. d.
W.   416 grzeczność — dobre wychowanie, odpowiednie znalezienie się.
W.   417 uniżnie— uniżenie, p. obj. III365.
W.   421 głobi — gnębi (tak też jest w II wyd.); dlaczego Bonczyk zgodził się w II wyd. na usunięcie tego staropolskiego i narzeczowego wyrazu, trudno odgadnąć.
W.   433 Weselsko — ze względu na rytmikę zam.: weselisko.
W.   434 przyjacieli — krewnych.
W.   438 tam w dzień powszedni stroi się wesele — tam w dzień powszedni występuje się w stroju odświętnym.
W.   440 z reszpektem — z respektem w wymowie gwarowej, chociaż poprzednio VI 413 było: z respektem, p. obj. V 207.
W.   443 kania ze wstęgami — kapelusz ze wstęgami, zwykle kańka, p. obj. IV 225.
W.   444 suknia — sukmana, p. obj. V 148.
W.   448 w sukni — w spódnicy.

W.   455 od Głogowa — ks. Józef Preuss urodził się w roku 1803 w Konradowie (Kursdorf) pod Wschową, w Miechowicach był proboszczem 1833—1870. Jeżeli Bonczyk przesuwa kolebkę ks. Preussa pod Głogów, powoduje się chęcią zbliżenia jej do Śląska. Darząc sympatją Proboszcza, nie przesłania jego zamiłowań do niemieckich strojów i niemieckiego usposobienia, choć w innych miejscach wyrasta ks. Preuss na obrońcę polskości, jak np. VII 601-2 i VIII 200—201. W tem wszystkiem jakby walczyły dwie sprzeczne dążności: 1) podkreślenia, że polskiemu ludowi potrzeba polskim duszpasterzy i 2) obrony zacnych księży obcego pochodzenia, dla których nakaz bezstronnej pracy religijnej jest wyższy od ich przynależności narodowej. Ta druga dążność odezwała się w Górze Chełmskiej II 322-3:

„Ja nie dla polityki bronię tu polszczyzny,
Tylko by dla zbawienia dusz bywał plon zyzny”.

W świetle tego i innych wynurzeń ks. Grelicha jaśniejsze jest postępowanie Proboszcza w Starym Kościele Miechowskim.
W.  456 od granic Księstwa — od granic Poznańskiego, nazwanego tak w skróceniu zamiast Księstwem Poznańskiem. W rzeczywistości ks. Preuss pochodził z Poznańskiego spod Wschowy, p. obj. VI 455.
W.  468 krzciuk — kciuk, palec wielki ręki.
W.  470-1 pięciopalcową chustką głasnąwszy nozdrza — ręką wytarłszy nos, p. obj. I 306.
W.  471 kartunową — chustką perkalową, bawełnianą z t. zw. kartunu (niemieckie: Kartun, francuskie: carton).
W.  477 w domie — w domu, p. obj. V 457.
W.  479 pierwsza gospodyni — Kóna bowiem był najbogatszym chłopem w Miechowicach, p. I 338.
W.  482 do wieszowskiej granicy — od Miechowic do Wieszowy.
W.  483 tragacz pięknej szafranicy — taczki przyprawy, służącej do nadawania barwy żółtej potrawom i ciastom. Do tego celu używano bądź ostryżu indyjskiego (curcuma), bądź szafranu (crocus). Wyrażenie o tragaczu, niewątpliwie przesadne, ma oddać obfitość potraw na wesele Nastki z Madejskim. Tragacz zwany także kotuczem, różni się od taczek tem, że zamiast skrzynki ma drabinki, trudno więc było w tragaczu wozić szafran. Pieckowa przywiozła tragaczem różne wiktuały, a między niemi także szafran w torebce.
W.  494 porączam się — żegnam, p. obj. IV 418.
W.  513 manipularz — poprzednio (VI 101, 256) zwany przez Bonczyka nieszpornikiem, p. obj. VI 101.
W.  514 kwadrat — biret, p. obj. I 39.
W.  509—520 — utworzone są w manierze skróconej, wyliczeniowej, którą Bonczyk podpatrzył u Wergilego i stosuje z upodobaniem przy opisie czynności obrzędowych, p. obj. II 63—79.
W.  535 ofertor, elewac — ofertorjum (ofiarowanie), elewac (podniesienie) — nazwy wzięte z gwary ministranckiej p. obj. II 63—79.
W.  536 uprzątace — uprzątacze, sprzątacze; forma: uprzątace użyta dla rymu.
W.  537 pluwijał — kapę, p. obj. VI 101.
W.  543 po oracyi — po końcowej modlitwie w mszy św.
W.  544 nim — gdy, p. obj. I 296.
W.  531—543. — Trzeci przykład sposobu techniki skrótowej Bonczyka, p. obj. II 63—79 i VI 509—520.
W.  548 zsyłacie — zasyłacie, p. obj. II 97.
W.  551 małżeńskie gody — ślub, wymienienie nazwisk nowożeńców: Madejskich z Kornowicem oddaje sposób mówienia ludowy.
W.  564 rozstawa się — rozstaje się, p. obj. III 388.
W.  566 w gorzkościach, w goryczy — w goryczach, w upałach, tak też poprawiono w II wyd. Pozostawienie wyrażeń I wydania uzasadnia obj. III 163.
W.  601 Spowiednico — konfesjonale, p. obj. V 679.
W.  610 wól nie wól — chce, czy nie chce, wyrażenie skądinąd nieznane.
W.  615 prześwięte — bardzo święte; charakterystyczne jest w tej przemowie Proboszcza częste używanie przymiotników z przedrostkiem: prze- np. przedroga (w. 599), przebłogi (603), p. obj. I 1.
W.  617 gdyż — skoro, p. obj. I 457.
W.  627 czy się w ogniu rozsypie w proch itd. — to przekonanie o znikomości ciała, o braku troski o nie po śmierci, a natomiast o ważności duszy powtarza Proboszcz w VIII, 227 nast.
W.  632 wyryte — dla rymu zamiast wykopane.
W.  641 „Dzień, ów dzień” — początek pieśni żałobnej: Dies irae, dies illa, po polsku: Dzień ów gniewu pańskiego.
W.  650 Osinianka — pochodząca z Osin, p. obj. I 458.
W.  656 wśród lasów cienia — odmiana wyrażenia z II 169: „w łonie lasów”.
W.  661 wyniosły ją mary — wyniesiono ją na marach, p. IV 184, 207.
W.  669 spodnia szczęka — dolna szczęka; podobnie użyty ten wyraz w Górze Chełm. II 165: „na spodnim obrazie to ostatni Gaszyna”, V 189: „(odsuń) spodnią deskę framugi”.
W.  670 jęka — jęczy, p. obj. IV 233.
W.  675 pojrzeniem — spojrzeniem (tak w II wyd.).
W.  698 niedziw — niemal (w II wyd. prawie), p. obj. I 298.
W.  700 ku zapłociu — między opłotkami, p. obj. IV 7.
W.  705 bez trumnien — bez trumien; zwykle Bonczyk używał jako dopełniacza l. mn.: trumn (III 15, IV 599, V 515, VI 500). Z formą trumnien złączyć trzeba w Górze Chełm. V 297 trumnienkę.
W.  707 czasze — czaszki, nazwane tak dla podobieństwa ze skorupami.
W.  720 Lorka — Laura, siostra Bonczyka, wspomniana II 372.
W.  730 przepowiednia starego Boncyka — wypowiedziana I 441, powtórzona przez Ciurę jako zdanie Krawiecka VI 188-9.



Księga VII.

W. 5 na Szkarotkę — do karczmy na końcu Miechowic, p. obj. I 140.
W. 14 w szerokiem i długiem, jakie gumno kole — stoły w stodole były ustawione wokół boiska, nazwanego tu gumnem.
W. 16 Przedmieszczanki — mieszczki z dzielnicy Bytomia, zwanej Przedmieściem, wspomnianej już VI 474.
W. 17 butel — butla; podobnie w Pamiętniku Szkolarza Miechowskiego używał Bonczyk formy: grobel zamiast grobla.
W. 19 kołaczy — placków weselnych, p. obj. II 389.
W. 30 wsi arystokraci — najznakomitsi mieszkańcy wsi, z których w dalszym ciągu tej pieśni wymienia poeta: Proboszcza, Walka Boncyka, rektora Bieńka, sztygara Maja, Tomka Kortykę zw. Kurcem, Kornowica i Pawła Pieckę.
W. 36 kończą się u żyda — Proboszcz daje wyraz swej niechęci do żydów, którą ujawni raz jeszcze w VIII 95—96. Niechęć ta była uzasadniona rolą żydów na ówczesnym Śląsku i odzywa się w pismach ówczesnych działaczy jak w O. Stefana Brzozowskiego: Gwiazdce dla towarzyszów wstrzemięźliwości z r. 1845, w listach O. Karola Antoniewicza do Walerego Wielogłowskiego z 1851 r. (p. Wincenty Ogrodziński: Związki duchowe Śląska z Krakowem, str. 31), a nawet w pół wieku później w „Górnoślązaku” z 1902 i 1903 r.
W. 47 w Niemczech porządek inny — tu po raz drugi odzywa się „serce niemieckie” Proboszcza (p. VI 458-9), któremu daje delikatną, ale niemniej stanowczą odpowiedź Walek Boncyk w w. 61—62:

„Lecz co do gościnności, toć przyznam, że taka
Czy niecnota, czy cnota, wrodzona Polaka.”

Odpowiedź ta tem godniejsza uwagi, że Boncyk, będąc wrogiem gorzałki (I 206— 207), występuje tu poniekąd w obronie dawnego zwyczaju, gdyż nietylko go tłumaczy ówczesnemi warunkami życia, jak to uczynił już w I 201—222, lecz także przypisuje mu pewne wartości społeczne w VII 65—75.
W. 75 z tej samej paszy żył — nie różnił się od parafjan sposobem życia, zwłaszcza doborem potraw i napojów.
W. 77 chodnik... najtajniejszy — ścieżka najbardziej nieznaczna.
W. 78 ksiądz Bijak — był najpierw wikarym, a potem administratorem parafji w Miechowicach 1820—1821 r.
W. 79 poślednie śniadanie — niewystawne, skromne śniadanie, p. Góra Chełmska I 206: „mężne wiary rycerstwo, ty w duchu dojrzałe, choć nazewnątrz poślednie”.
W. 80 z nauczycielem Nicią — właściwie Nitschem, p. obj. IV 148.
W. 82 na każde skinienie szefa — ksiądz był do r. 1872 bezpośrednim zwierzchnikiem nauczyciela, p. obj. III 111-12.
W. 83 Na Ronocie — p. obj. I 66.
W. 90 zabawny — zajęty ustawicznie, w tem znaczeniu używany był ten wyraz w dawnej polszczyźnie. Cała charakterystyka ks. Bijaka, złożona z pobłażliwej krytyki i mimowolnej sympatji dla wesołego księdza, oddaje dobrze stosunki, panujące wśród „rządowych” księży w Prusiech tak po r. 1810, jak w czasach późniejszych rozdźwięków między duchowieństwem a rządem pruskim, np. po r. 1872. Na czasy z początków XIX w. rzucają przejaskrawione światło dystychy łacińskie ks. Mateusza Nygi (p. Wincenty Ogrodziński: Związki duchowe Śląska z Krakowem, str. 14 i 20).
W. 95 w tydniu — w tygodniu, p. obj. III 60.
W. 119 z szkolarzami — z dziećmi szkolnemi, p. obj. V 392.
W. 127 potomność miechowska — przyszli mieszkańcy Miechowic.
W. 131 afekt — uczucie; Proboszcz staranniej dobiera wyrazów pod względem znaczenia niż inni Miechowianie np. Koronowic: „z jakim afektem do tych lub owych panów przemawiać wypada” (VI 414-5).
W. 136 zgrzypła furteczka — skrzypnęła furteczka, podobnie VII 366: zgrzypły drzwiczki zagrody, podczas gdy III 207: tu zaskrzypła w zawiasach furteczka. W II wyd. w obu miejscach ks. VII wprowadzono: skrzypła, wzgl. skrzypły. Pozostawiono formy: zgrzypła, zgrzypły ze względu na ich narzeczowe użycie.
W. 141 papierów — p. obj. III 35.
W. 143 nalazła się — znalazła się.
W. 146 Kuźniowi — celownik od nazwiska Kuźnia, p. obj. VI 81.
W. 154 Wzięliśmy się do pracy — wiersz podpórkowy (tibicen), p. obj. II 53.
W. 155 żarna — kamienie młyńskie.
W. 159 mleł — mełł, p. obj. V 131.
W. 160 suł się — sypał się, płynął, wyrazten powtarza się jeszcze VII 219, 319, oraz w złożeniach: zasuć, nasuć, usuty, posuty.
W. 170 wpiął się — wyspinał się, może być, że „wpiął się” jest tylko pomyłką druku zamiast: wspiął się w obu wydaniach, wydrukowanych za życia Bonczyka.
W. 173 do bliskiej jabłonie — dopełniacz l. p. stary i narzeczowy, o innych okazach tego przypadku p. obj. III 159.
W. 182 w miechowskiej serdeczności — ironicznie, podobnie jak: w miechowskiej harmonji (III 42, 74).
W. 185 Stary Kurc — Tomek Kortyka, p. obj. I 208.
W. 190 z Waszema papiórami — z waszemi papierami; forma liczby podwójnej: waszema użyta dla rymu.
W. 195 car Aleksy — car Aleksander I. Dalszy ciąg opowiadania Kurca, przypomnienie Kongresu wiedeńskiego (VII 202—206) wskazywałyby, że owo spalenie dachu kościoła w Miechowicach nastąpiło w r. 1813, lecz wspomnienia Walka Boncyka, nawiązujące do opowiadania Kurca, każą przesunąć je na rok 1806 (por. VII 220), ale sprawa cała występuje dość niejasno w chronologji już samego Kurca, który niczem nie zaznacza, ile lat upłynęło między spaleniem się dachu kościelnego a jego odbudowaniem. W papierach, znalezionych na wieży, jest data 1806 r. (VII 560-2), ale autentyczność tych dokumentów jest bezsporna tylko dla Proboszcza, a nie dla autora Starego Kościoła Miechowskiego, gdyż on to umyślnie rzecz zaciemnił, aby opowieści o początkach Miechowic nie nadawać cech ani rzeczywistej prawdy, ani niewątpliwego falsyfikatu.
W. 201 Bytom nas zaopatrzał w potrzeby duchowne — księża z Bytomia zaspokajali nasze potrzeby religijne.
W. 204 Wilhelma braciszka — dodatek: braciszka przy królu pruskim Wilhelmie mógłby świadczyć o niewielkiej wobec niego lojalności Ślązaków, gdyby nie był przejęty z Pana Tadeusza IV 421-2:

„Aż wkońcu Aleksander ze swoim braciszkiem
Konstantym i niemieckim cesarzem Franciszkiem”.

W. 206 kalenice — obie spadzistości dachu kościelnego.
W. 207 szędziołem — gontami, p. obj. I 629.
W. 209 Wyć — wy-ć, forma złożona z mianownika: wy i skrótu celownika: ci od ty, p. obj. III 170.
W. 212 baczę — pamiętam.
W. 214 istotny — istny.
W. 214 miał głód nielada — był bardzo głodny.
W. 216 kusać, kusać — jeść, jeść.
W. 217 odwarzone — ugotowane.
W. 218 bulki — ziemniaki, p. obj. IV 116. W. 219 suje gdzieś w suknisko — sypie gdzieś w zanadrze płaszcza, p. obj. VII 160 i V 145.
W. 227 odwrócił — odwrócił pytanie, potwierdził.
W. 228 na ograbki zmłócił — zbił na miazgę, ograbki są to ułomki kłosów, otłuczone przy młóceniu, zwane także zgrabkami lub omiotkami.
W. 235 z Walentym gadułą — wyraz: gaduła nie ma tutaj znaczenia ujemnego, oznacza raczej człowieka wymownego.
W. 238 figle czy tragikę płodził — żartował lub mówił poważnie.
W. 240 satyrę wytnie — ośmieszy, zażartuje.
W. 243 ileż mac — ile miarek. Maca (niem. Metze) była miarą objętości rzeczy sypkich równą garncowi (4 litry).
W. 246 zmędrzeją — zmądrzeją. Występowanie oboczne: -ę- i -ą- nawet w tych samych wyrazach jest dość częste w języku Bonczyka. Mamy więc: wąwóz II 209, IV 11, obok: węwóz III 249, krzęta III 298, ale: krząta V 6, tysięczny IV 362, obok tysiączne IV 283, a nadto: Więzu I 20, prącik zamiast pręcik III 58, gęsiór VII 363, rozwięzuje VII 443.
W. 247 według receptu — według przepisu. Recept zamiast ogólnopolskiego: recepta utworzył Bonczyk pod wpływem albo łacińskiego: receptum, albo niemieckiego: das Rezept.
W. 248 połę — pałę, głowę. Połę zamiast pałę dla rymu.
W. 249 z kłąków— z kłączy, pędów.
W. 250 perki — ziemniaki, p. obj. V 206.
W. 254 pożyć — spożyć; opuszczanie przez Bonczyka przed rostka s- wzgl. z- jest dość częste np. pojrzeć przedać, naleźć.
W. 259 kładzie plasterek — łagodzi poprzedni przycinek, ale niekoniecznie ze skutkiem, skoro opowiadanie o szkole tarnogórskiej jest znowu wymierzone w nauczyciela, a więc pośrednio także w Bieńka, którego skłonność do używania kar cielesnych była znana w Miechowicach.
W. 261 w szkołach tarnowieckich — w szkole w Tarnowskich Górach, o przymiotniku tarnowiecki p. obj. I 37.
W. 262 na Górach na kursach niemieckich — w oddziale niemieckim szkoły w Tarnowskich Górach.
W. 265 smykał — dźwigał, p. obj. V 16 i II 286 (smyczył). W II wyd. zamiast: smykał jest: dźwigał.
W. 266 preceptor — nauczyciel, z łac. praeceptor.
W. 270 Buch von der reinen Vernunft — właściwy tytuł tego dzieła głośnego filozofa i profesora w Królewcu Immanuela Kanta (1724— 1804) brzmi: Kritik der reinen Vernunft, 1781.
W. 274 kołachy — kolana, wyraz utworzony przez Bonczyka dla wywołania wrażenia rubaszności w opowiadaniu.
W. 275 krokwie — belki, wiązania dachu.
W. 280 pięć kijmi — pięciu uderzeniami kija, o składni:pięć kijmi p. obj. III 294.
W. 285 w starej rzymskiej sali — właściwie w sali cesarskiej (Kaisersaal) w ratuszu frankfurckim, zwanym Römer.
W. 288 stało framug do kroćset — było mnóstwo wgłębień w ścianach sali szkolnej, powstałych w sposób opisany w w.283 i 289.
W. 289 wychełstał — wyrobił, wytarł, wycisnął.
W. 291 niepodobien — niepodobny, p. obj. III 379.
W. 293 parskli — parsknęli, p. obj. IV 557.
W. 300 informuje — uczy.
W. 305 Ha, weźmyż organisty! — Boncyk nie kończy zdania, które miało w dalszym ciągu rozwinąć myśl, że i miechy organów mieszczą się z tyłu, choć one pomagają wydobyć z nich najpiękniejsze tony.
W. 308 w swych praktykach równemi zwykli iść drógami — postępują podobnie w swej praktyce t. j. próbują przywracać zdrowie środkami, które działają głównie na „zadnią połowę”.
W. 312 purgacyjami — przeczyszczeniami żołądka.
W. 313 womitował — wymiotował.
W. 314 podwiel strzewa miał w brzuchu — póki wnętrzności (trzewia) miał w brzuchu. Formy: strzewa używa Bonczyk stale, a więc w Górze Chełm. III 132, 404, IV 84.
W. 315 duszątko — dusza, p. obj. IV 236.
W. 318 doktormi — doktorami, o formie p. obj. III 294.
W. 332 znalazł swój porządek — wrócił do regularnego trawienia.
W. 339 justycyjarusi — justycjarjusze, urzędnicy dworscy, wymierzający sprawiedliwość sposobem patrjarchalnym.
W. 340 gimajna... lajtmont — formy narzeczowe, zamiast gemajny (z niem. gemein) — prosty żołnierz i lajtnant (niem . Leutnant z franc. Lieutenant).
W. 342 urzędnych — urzędników, dozorców, p. IV 60 o funkcjonarjuszu prywatnym.
W. 343 szosę fundowano — budowano gościniec bity.
W. 344 komanderowano — komenderowano (tak w wyd. II), zapewne pod wpływem niemieckiego kommandieren.
W. 347 krasnych twarz — krasnych twarzy, p. obj. IV 283.
W. 349—350. — Wiersze te są reminiscencją z Pana Tadeusza, V 904—905.
W. 356 z klasą na Górski sztejramt — do urzędu podatkowego w Tarnowskich Górach z podatkiem klasowo-gruntowym, jeżeli w obu wydaniach za życia Bonczyka nie zaszła pomyłka druku z klasą zamiast z kasą, rozumie się, gminną, w której sołtys zbierał wpływy z podatków. O formie przymiotnika górski obok tarnowiecki p. obj. I 37. Sztejramt z niem. Steueramt.
W. 360 Wam się... gęsi bardzo darzą — gęsi wam się dobrze chowają.
W. 361 a ja go gęsiom przaję — a ja gęsi lubię. Niemiec urzędnik podatkowy, mówi narzeczem, popełniając błąd w użyciu zaimka: go, ten sam co sekretarz Mattausch w V 82.
W. 365 w swych ciasnych obłąkach — w ciasnych odrzwiach, p. obj. VI 223. W. 368 chodnika — ścieżki, p. obj. I 455-6 i II 310.
W. 371 gankiem — ścieżką, p. obj. V 382.
W. 378 — jest zmienionym nieco w. 364.
W. 388 szpargały — papiery, wydobyte z gałki wieży kościelnej, które dotąd przeglądał.
W. 389 Koronowiczka — Koronowiczowa, o tworzeniu nazwisk kobiet p. obj. II 241.
W. 391 w Wyborze — w książce do nabożeństwa, p. obj. IV 111. W. 395 ściga się z księdzem do dom — chce równie prędko znaleźć się w dom u jak ksiądz, chociaż ten z kościoła na plebanję ma o wiele bliżej niż Koronowiczowa do domu.
W. 397 przodzi — wprzód, przedtem.
W. 400-1 Już one lat przecie kilkaset były — przeczą temu wiersze 550—563.
W. 403 pomniki — pamiątki, pozostałości, p. obj. II 143.
W. 404 bytomskie Gramera kroniki — książkę: Chronik der Stadt Beuthen in Ober-Schlesien. Bearbeitet von F. Gramer, Oberlehrer, Beuthen O/S. 1863, wymienia tu Proboszcz przez anachronizm, skoro zburzenie Starego Kościoła Miechowskiego odbyło się dziesięć lat przedtem.
W. 406 w bibljotece naszych Panów — w bibljotece Winklerów.
W. 408 chowie swój porządek — przestrzega porządku; o formie: chowie p. obj. IV 414.
W. 418 krzykli — krzyknęli, p. obj. IV 557.
W. 423 króla Bolesława — jak wynika z dalszego ciągu, Śmiałego.
W. 427 wychodzić — uchodzić.
W. 429 z siennemi drabiny — wóz drabiniasty do siana.
W. 436 Wach — zdrobniałe imię: Wawrzyniec.
W. 447 mój Tadzio — wołacz według odmiany żeńskiej, podobnie biernik: Tadzię (VII 461), p. obj. II 200 (Franię).
W. 454 na gorzkości wspolne — na gorycze, niedolę, p. obj. III 163.
W. 456 tedy owdy — niekiedy, p. IV 332.
W. 457 aż do zgodnych czasów — do odpowiedniego czasu, p. znaczenie słowa: zgodzić (obj. VI 12).
W. 459 żywiącej — dającej pożywienie, epitet jesieni na wzór łacińskiego: almae nutricis.
W. 461—462. — rym wadliwy: synu-więzieniu (p. obj. I 75-6) zmieniono w II wyd. na prawidłowe, ale pospolite rymy: zwierzenia-więzienia, kosztem wysłowienia (p. odmiany tekstu). W. 469 truje — zabija, niszczy, p. VIII 94. W. 470 Helina — Helena, p. II 17.
W. 471 Betsaby — aluzja do opowieści biblijnej o Dawidzie, który chcąc poślubić Betsabę, wyprawił jej męża Urjasza na takie stanowisko w bitwie, że musiał zginąć. Wiersze 469—472 oparł Bonczyk na tradycji hagjograficznej żywotów Św. Stanisława, przypisującej Bolesławowi Śmiałemu rozpustne życie.
W. 491 Ojcze, Ojcze! bądź Ojcem — wiersz ten niedokończony ma za wzór raczej podobne wiersze ze spowiedzi Jacka Soplicy w ks. X Pana Tadeusza, niż tibicines Wergilego.
W. 493 pustelników — samotników, żyjących na bezludziu.
W. 496 Ojca — raczej opiekuna, Wacha.
W. 502 Tadeusz Zborowski — imię to i nazwisko ma wyjaśnić nazwanie kaplicy w kościele miechowskim imieniem apostoła Tadeusza, oraz nazwę wsi Zborowskie w dawnym pow. lublinieckim. Sama opowieść jest niewątpliwie pod każdym względem anachroniczna i sztucznie utworzona na podstawie szczegółów z w. XVI, a więc związków Zborowskich ze Śląskiem (powinowactwo z Maltzanami), ucieczki braci Samuela Zborowskiego do krajów austrjackich i śmierci samego Samuela. O przebiegu wypadków historycznych Bonczyk wie dobrze, nie ośmiela się wszakże przedstawić Batorego i Zamoyskiego jako krzywdzicieli, wybiera więc jako ofiarę Bolesława Śmiałego. Dalszą nieścisłością jest nazwanie Zborowskiego „magnatem po kądzieli”, skoro Zborowscy byli magnacką rodziną po mieczu. Wymyślenie całej opowieści miało wyjaśnić powstanie nazwy Miechowic.
W. 504 Tysiąc jutrzni zakupił w owej góry kole — tysiąc morgów zakupił naokoło owej góry. Jutrznia, częściej jutrzyna, ma podwójne znaczenie jako przekład niem. Morgen = 1) ranek, = 2) mórg.
W. 520 wyrysował — wyrył. W. 521 „Mniechował” — ma naśladować nieudolną, dawną pisownię, łączącą dwa wyrazy: mnie chował = wychował mnie. Dalsze objaśnienie przy w. 530.
W. 526 zyzny — tak stale u Bonczyka, p. Góra Chełm. II 17, 324, V 324, przekład Obchodu zwycięstwa 24, Żalu Cerery 89, Echo z więzienia 56.
W. 528 podle krzyża — obok krzyża.
W. 530 z „Mniechował” Mniechowo, Miechów, Miechowice — naiwny ten wywód etymologiczny nazwy Miechowic ma podeprzeć zmyślona opowieść o Zborowskich i początku Miechowic. Najtrafniejszy w tym słoworodzie szczegół to może przypuszczenie, że w pierwotnej nazwie było -n -. Nazwy Miechowic nie spotykamy przed w. XIV, mamy ją wymienioną w rzymskim rejestrze świętopietrza z diecezji krakowskiej z r. 1412. Gramer (Chronik der Stadt Beuthen, str. 24, uw. 2) podaje, że przy burzeniu starego kościoła w Miechowicach znaleziono wiele trumien ze zwłokami zakonników w habitach zakonu Bożogrobców z Miechowa. Przypuszcza więc, że wieś Miechowice założył opat z Miechowa przy współdziałaniu św. Jacka. W rzeczywistości książę Władysław dokumentem z dnia 24 maja 1257 r. pozwolił Miechowitom na lokację wsi Chorzowa i Białobrzezia na prawie niemieckiem (Gramer l. c. str. 340). Są dwie możliwości pochodzenia nazwy Miechowic: albo od Miechowa wzgl. Miechowitów, albo od mnichów, a więc z Mnichowic. Pomijam tu zagadnienie etymologji nazwy Miechowa.
W. 546 gmińskie — gminne, p. obj. III 10.
W. 548 baczył — pamiętał, p. VII 212.
W. 552 nistety — niestety, może błąd druku w obu wydaniach.
W. 555 znajdziono — znaleziono, podobnie Góra Chełm. V 409: znajdzione, obie formy narzeczowe.
W. 559 w czas francuski — podczas wojen z Francją, naśladowane z tytułu opowieści Fritza Reutera: Ut de Franzosentid w cz. I zbioru: Olle Kamellen z r. 1860, bardzo popularnej w swym czasie.
W. 579 Bolko z Cieszyna — dokument sprzedaży Miechowic Pełce z Miechowic z dnia 29 października 1412 podaje Gramer, l. c. 362.
W. 581 Pelkowi — Pełce, p. obj. VI 81.
W. 582 Mikołajowi — wiadomość oparta na dokumencie Konrada ks. Oleśnickiego z r. 1451 (Gramer, l. c. 351-2).
W. 586 jakiś Suchodolski — wiadomość z dokumentu Jana ks. Opolskiego z r. 1524 (Gramer, l. c. str. 373-4).
W. 588 Agnesię z Brzosławic — właściwie Agnieszkę, córkę Stanisława Miechowskiego, której oprawę wdowią opisuje dokument Jana ks. Opolskiego z r. 1527 (Gramer, l. c. 374-5); nazwanie Suchodolskiej Agnesią z Brzosławic oparte na dokumencie z r. 1524 (Gramer, l. c. 372-3).
W. 589 pisarze o tem nie pisali — w Gramerze i w archiwum zamkowem w Miechowicach, z którego Gramer czerpał, nie było już dalszych wiadomości. O innych posiadaczach Miechowic z w. XVIII i XIX dowiedzieliśmy się z opowieści Walka Boncyka (IV 431—475) i Pawła młynarza (V 515—559).
W. 606 Kornowicu — o różnych formach tego nazwiska, występujących w poemacie p. obj. I 81.
W. 610 rewerendę — sutannę.
W. 612 on się niby mroczy — niby się chmurzy, gniewa, p. obj. V 89.


Księga VIII.

W. 2 wiatreczek — dalsze zdrobnienie wyrazu: wiatrek zamiast wietrzyk, p. obj. IV 328.
W. 5 z dobrego mienia — wyrażenie przysłówkowe zamiast: ponieważ mają się dobrze.
W. 6 dokadź — dopełniacz I. mn. urobiony jak twarz, pustków, okap itd., p. obj. IV 283.
W. 14 niedziw — nic dziwnego, dlatego pozostawiono to wyrażenie w II wydaniu, p. obj. I 298.
W. 20 szkopce — zwykle skopce, skopki, naczynia drewniane o jednem uchu.
W. 20 oskrobiny — obierzyny, łupiny ziemniaków, buraków i t. p.
W. 22 klapiatej — kłapiastej, o zwisających uszach.
W. 23 krasule, cygany — przezwiska bydła.
W. 26 zeszukuje pastucha skrobaczki — wyszukuje pastuch skrobaczki wzgl. skrobadła; za skrobaczkę służyła na Śląsku zazwyczaj stara, wyostrzona przez używanie łyżka metalowa, wydłubywano nią oczka i zepsute części ziemniaków.
W. 30 szperki w tygliku — słonina chuda (p. obj. III 337) w tygielku. Tyglik zdrobniałe od tygiel, a więc garnuszek żelazny.
W. 37 stawają — p. obj. III 388.
W. 43 O błogi, kto się schronił itd. — dalsze echo Georgik Wergilego, a mianowicie II 498: fortunatus et ille, deos qui novit agrestes. Inne reminiscencje w obj. VI 21—23.
W. 53 kiep — pachołek, sługa najniższy, p. obj. V 43.
W. 54 ciura — niedołęga, głupiec, p. obj. V 43.
W. 55 chodnik kościelny — drożyna do kościoła, p. II 310.
W. 57 Obecna oświata! — Proboszcz gromi nie oświatę wogóle, lecz obecną oświatę, a raczej niedouctwo.
W. 70—90. — Hasła te rozbrzmiewają dziś w Niemczech silniej niż za czasów ks. Preussa. W niedzielę 28 lipca 1935 przejeżdżały samochodami szturmowe oddziały hitlerowskie przez miasta i wsi Śląska Opolskiego, a więc i przez Miechowice, krzycząc: „Volksbetrüger — elendes Pfaffengesindel — satanische Romsknechte”. Najjaskrawsze objawy tej demonstracji odbyły się, według doniesień dziennikarskich, właśnie w Miechowicach, jakby na potwierdzenie przepowiedni ks. Preussa (w. 140—153) i przykładów, przytaczanych przez Walka Boncyka i Maja, że Niemcy i niemczyzna przyniosą z sobą zanik religijności na Śląsku. Ustęp ten ważny jest dla charakterystyki Proboszcza, chwiejącego się między „sercem niemieckiem" a świeżą miłością do ludu polskiego; rzuca on na tę postać nowe światło, nadając jej rys tragiczny.
W. 94 trują — gubią, p. VII 469.
W. 96 za żydowskim stołem — p. obj. VII 36.
W. 98 niecoś rozpoznał się z światem — dość poznał świat.
W. 101 co w moim domie się przydało — co się zdarzyło w moim domu. W domie p. obj. V 457.
W. 104 przymawia — przeciąga na swą stronę, namawia. W. 105 w kwater — na kwaterę, na stancję.
W. 106 na Maryi-grubie swe kursa poczyna — rozpoczyna praktykę na kopalni Marji Teresy (p. obj. II 160).
W. 110 szychtmajster — zarządca kopalni, obliczający wypłaty robotnikom, p. obj. IV 86.
W. 112 Wuli — raczej Willy, zdrobniałe od Wilhelm.
W. 124 Tam ćma— tam zupełnie ciemno.
W. 127 galotami — spodniami. Podobnie użyje Bonczyk w Górze Chełm. IV 276: „mam w doma galociska nowe”, lecz zwykle posługuje się wyrazem: spodnie, p. Stary Kośc. Miech. I 338, IV 228.
W. 133 Obersztajgier — Maj, p. obj. IV 169 i VI 347. W poemacie tytułowany raz jako sztygar, drugi raz jako nadsztygar.
W. 135 wynauczyć — nauczyć za wiele.
W. 140 gruby — kopalnie, p. obj. II 265.
W. 145 machinom pary — maszynom parowym.
W. 149 ferwaltry, metry, kulturniki — zarządcy, majstrzy (metr z francuskiego maître), szerzyciele kultury. Połączenie kulturników z funkcjonarjuszami przemysłowemi podkreśla obawy Proboszcza, że zmiana Śląska w kraj uprzemysłowiony położy kres dotychczasowej pobożności ludu i zmieni obyczaje.
W. 153 powierzchność — powierzchownośćwnauce, przeciwstawienie „gruntownej nauki” z wiersza poprzedniego.
W. 160 wszech szkolarzy — wszystkich dzieci szkolnych, p. obj. V 392.
W. 166 mój kolego — Proboszcz nazywa Bieńka kolegą ze względu na przyszłą pracę nad religijnem wychowaniem młodzieży.
W. 167 Pan Sztajgier — Maj, p. wyżej obj. VIII 133.
W. 173 pany roboty — ci, od których zależy danie pracy lub nadzór nad jej wykonaniem, w II wyd.: nadzorcę roboty.
W. 174 szkółmistrze — szkolmistrze, nauczyciele w szkole, wzgl. kierownicy szkół; wyraz przetłumaczony z łacińskiego: magister scholarum, może za pośrednictwem niemieckiego: Schulmeister.
W. 181 pochwał będzie mowa — będzie się mówiło z pochwałami; składnia podobna jak w w. 145: machinom pary, użyta prawdopodobnie dla scharakteryzowania polszczyzny Proboszcza.
W. 190 w mej farze — na mej plebanji, p. obj. II47.
W. 194 Obcy, nie naszej wiary — Hubert Tiele, który ożenił się z Waleską Winklerówną i przybrał nazwisko Tiele-Winkler. Był on protestantem. Córka jego Ewa po śmierci matki, wychowywana w duchu protestanckim, obróciła cały swój posag (podobno 5 miljonów marek) na cele dobroczynne z tendencją protestantyzacyjną. W r. 1890 założyła w Miechowicach wielki zakład: Friedenshort, przy którym powstał kościół ewangelicki i dom macierzysty diakonisek z Ewą Winklerówną jako przełożoną na czele. Dla przeciwwagi założono w r. 1893-97 sierociniec SS. Elżbietanek. A więc i pod tym względem spełniły się przeczucia Proboszcza, a raczej samego Bonczyka. Por. nadto obj. V 433.
W. 195—196. — Zamek miechowski, bynajmniej nie staroświecki, bo zbudowany przez Ignacego Domesa w r. 1817, zburzył i przebudował na nowoczesny pałac Hubert Tiele-Winkler, atoli siedzibą jego rodu nie stały się Miechowice, lecz Moszna w pow. prudnickim (p. obj. II 427—430).
W. 201 w nich się Polska przerabia na niemieckie woły — przepowiednia, zawarta w tym wierszu, dziwna w ustach Niemca ks. Preussa, odnosi się do r. 1872, w którym na mocy zarządzenia rejencji opolskiej zaprowadzono w szkołach ludowych na Górnym Śląsku język niemiecki jako wykładowy oprócz nauki religji na stopniu najniższym. Atoli w praktyce i to niby ustępstwo na rzecz języka polskiego wnet zanikło. W II wyd. zamiast Polska położono: młódź polska, jako odpowiadające rzekomo lepiej rzeczywistości. Jednakże wobec tego, że cały poemat Bonczyka jest stwierdzeniem polskości w Miechowicach, użycie tu wyrazu: Polska ma głębsze uzasadnienie, owo przerabianie się „Polski na niemieckie woły” nie obejmuje tylko młodzieży, lecz to wszystko, co było Polską w górnośląskiej wiosce, „Polską właśnie” w tem samem znaczeniu, jakie nadał temu wyrazowi Wyspiański w „Weselu” akt III, sc. 16.
W. 207 w trzeciej życia ćwierci — powyżej 50 lat. Bonczyk naśladuje tu niezbyt dokładnie, gdyż może poznane na podstawie przekładu, wyrażenie Dantego w I ks. Piekła: Nel mezzo del cammin di nostra vita (W połowie drogi na szego życia).
210 organek — dopełniacz l. mn., p. obj. IV 283.
212 pedale — pedały, forma utworzona od mianownika l. p.: pedal zamiast pedał.
212 mixdury — skrót od mixta dura, stłumione głosy.
213 brawury — pełne, dziarskie dźwięki.
215-6 kontrabasem, pryncypałem, pastorem, fletmi, puzanami — nazwy tonacyj w organach, fletmi zamiast fletami (p. obj. III 294), puzanami zam. puzonami (trąbami).
W. 219 powoli pospieszę — Bienek naśladuje tu w zastosowaniu do siebie dewizę cesarza Augusta: Festina lente (Spiesz się powoli). Prawdopodobnie pomysł spolszczenia tej dewizy nasunął Bonczykowi Goethe (Hermann und Dorothea V 82), który na użytek swego Aptekarza zniemczył to wypowiedzenie się: Eile mit Weile. Nie byłoby to dziwne wobec pewnego pokrewieństwa charakterystyki Bieńka i Aptekarza. W. 220 schowie — pochowa, o formie: schowiep. obj. IV 414.
W. 221 bakalarzem — bakałarzem, nauczycielem, p. w. 212 pedale. W. 226 Panie Pawle z imienia, a Piotrze w urzędzie — Proboszcz traktuje z wyrozumiałością, ale nieco ironicznie ambitne marzenia Bieńka o grobowcu w kościele pod wielkim ołtarzem, nie chce więc być obok Piotra-Bienka wtórym Pawłem, woli odstąpić mu atrybuty obu apostołów, robiąc żartobliwą aluzję do imienia Bieńka: Paweł, chociaż ten miał patronem Pawła pustelnika.
W. 234 na tym kłębku glinianym — na wzgórku z gliny; Proboszcz powtarza określenie Walka Boncyka z I 447: „w zniósł się niski, jedyny kłąb piasku”.
W. 245 korony drzewianej — drewnianego hełmu (zakończenia) wieży; drzewiany zam. drewniany p. I 4, VI 310.
W. 248 wnętrzne — wewnętrzne, będące wewnątrz, p. I 456, III 268, Góra Chełm. III 233, IV 3.
W. 259—264 — zawierają kilka antytez (przeciwstawień): kość ludzka marna w pysznym grobie, wielkich napisów o rycerzach małych, tablic kamiennych (a więc trwałych) o ludziach niestałych, pokorny, choć głośny w zasługi, zgon twój nam głosi zmartwychwstanie.
W. 262 wnątrz— wewnątrz.
W. 265 tum — wspaniały kościół.
W. 266 w doczesności — w życiu doczesnem, ziemskiem, p. V 182, IX 2, Góra Chełm. I 45, III 325, V 122.
W. 274 Dwie się gwiazdy czyściły — Maj powtarza ludowe objaśnienie o powstawaniu meteorytów, które są według ludowego mniemania wynikiem czyszczenia się gwiazd.
W. 291 igrzysk — igraszek, wyrażenie nasunięte poprzedniem nazwaniem nowo powstających gwiazd dziećmi.
W. 302 Przenajświętsze — Najświętszy Sakrament.
W. 302 interim — tymczasowo.
W. 303 gdy dusza odejdzie — duszą kościoła jest Najśw. Sakrament.
W. 308 Porączył się — pożegnał się, p. obj. IV 418.
W. 313 a bez kołacza — z wesela przynoszono do domu dla dzieci kawałek kołacza weselnego.
W. 316 rokując — prorokując, wróżąc.
W. 316 Lazarka, Latochy — domyślne dom, dlatego dopełniacz, zam. biernika, zacierający wyrazistość metonimji.
W. 317 śród zarzutów — wśród wyrzutów.
W. 318 ku grubie — ku kopalni, p. obj. II 265.
W. 319 Potu źródło w mokrym czubie — Maj ze strachu przed gniewem żony tak się poci, iż wydaje mu się, jakby mu z mokrych włosów tryskało źródło potu.
W. 326-7 — Majowa śpiewa pieśń: Kto się w opiekę. Wyjątek tu podany ma uwydatnić niepozbawione humorystycznego za barwienia położenie Maja w obliczu groźnej żony.


Księga IX. 28 lat później.

Epilog Starego Kościoła Miechowskiego oznaczyliśmy dla wygody jako księgę IX, choć w porównaniu z poprzedniemi jest nader krótki. Tytuł zawdzięcza zapewne Al. Dumasowi (ojcu), którego drugi romans w trylogji o d’Artagnanie ma tytuł: Vingt ans après (Dwadzieścia lat później).
W. 2 w naszej doczesności — w dziejach naszych na ziemi, p. obj. VIII 266.
W. 3 Dawno już stoi kościół — nowy kościół na Krzonowiźnie ukończono w r. 1864, konsekrowano zaś w następnym roku, a więc do r. 1879, czyli do daty I wydania Starego Kościoła Miechowskiego upłynęło już 15 lat.
W. 4 sta — setki, l. mn. do sto.
W. 5 w podziemnem sklepieniu — w sklepionych podziemiach kościoła, p. obj. V 507. Po zburzeniu kapliczki z grobowcami Domesów, Arezina i Winklera (p. V 507—514) przeniesiono trumny ze zwłokami zmarłych dziedziców Miechowic do krypty pod nowym kościołem.
W. 7 Tielowie — o ile dotyczyć ma ta wzmianka Huberta Tiele-Winklera, jest przedwczesna, gdyż w r. 1879 żył on jeszcze (p. obj. V 433). Po śmierci jego w r. 1893 pogrzebano go obok pierwszej jego żony Waleski z Winklerów, zmarłej w r. 1880, lecz w r. 1907 trumny obojga przewieziono do Moszny (p. obj. 428), która od r. 1894 stała się główną siedzibą Tiele-Winklerów. Bonczyk uważa za konieczne podkreślić katolicki charakter świątyni, w której mieli spocząć protestanci Tielowie.
W. 8 pochowie — pochowa, p. obj. IV 414.
W. 9 tysiąc głosom — tysiącu głosów, albo tysiącznym głosom, o tej składni p. obj. III 294.
W. 10 już niecoś schuchrany — już nieco zniedołężniały, p. obj. II 254.
W. 14 światłości — możności widzenia.
W. 16 strumieńmi — strumieniami, p. obj. III 294.
W. 18 w swych sukniach — w swych sukmanach, p. obj. V 148.
W. 24 Wieczysty organista — odwieczny organista, gdyż dla pokolenia Miechowian z r. 1879 był on czemś nieodłącznem od Miechowic, częścią ich od niepamiętnych czasów. Charakterystyczne światło na tę sprawę rzucają w. 83—114, a zwłaszcza 83—87 Pamiętnika Szkolarza Miechowskiego:

Kiedy nasz Pan się rodził, nie stoi w kronice,
Aleć słuszna — poznacie to z tej tajemnice,
Że się nigdy nie rodził! Jeśli Kujawiacy
Dumni z Jego kolebki — oj, toć kłamią tacy,
On nigdy nie był dzieckiem, więc się nie starzeje.

Wieczysty więc był Bienek w Miechowicach jak Stara Leśna Helina Stainert (VI 69) lub zawiasy w starym kościele (VI 216).
W. 26 na cmentarza ganku — na ścieżce cmentarnej, p. obj. V 382.
W. 29 kmosiu — p. obj. I 434.
W. 35 Walentymu — Walentemu, p. obj. I 591.
W. 38 W miejsce tymczasowego kościółka ołtarza — na miejsce, gdzie stał ołtarz tymczasowego („zatymczasowego” ) kościółka, który w III 257—288 oglądali podczas początków budowy Proboszcz z Rektorem. Obecnie już go niema, a w miejscu, gdzie był jego ołtarz, są groby Proboszcza i Maja.
W. 39 w małej odległości — blisko siebie.
W. 45—52. — Napis przytoczony tu jest pięknem tylko pragnieniem poety, który w ten sposób uczcił pamięć swego pierwszego duszpasterza. W rzeczywistości napis grobowy brzmi tak: „Ruhestätte des Herrn Pfarrer Joseph Preuss, geb. am 25 Mai 1803, ais Pfarrer hierselbst inst. am. 25 April 1833. Beschloss sein irdisches Dasein am 15 Mai 1870. Ruhe sanft.” Pod tym napisem nieudały wiersz polski: Pamiętajmy na naszych zmarłych księży! — Na odwrotnej stronie pomnika: In die Gruft sinkt nur die Hülle — Doch der Geist schwingt sich hinauf — Und beginnt mit Lebensfülle — Ueber Sternen seinen Lauf. Odległe echo tych wierszy niemieckich pobrzmiewa w wynurzeniach Proboszcza w VI 625 n., VII 115 nst., VIII 227 n.
W. 53 podróżni — oczywiście nie przybysze zdala, lecz pielgrzymi przez „doczesność”, przez życie na ziemi.
W. 55 chodniki — ścieżkami, p. obj. I 456.
W. 56 Starych Miechowic żywe, najstarsze pomniki — poeta podkreśla tu, że po całej niedawnej jeszcze przeszłości Miechowic, którą opiewał w poprzednich ośmiu księgach, zostały tylko dwa żywe pomniki, najstarsze wobec tego, co można było ujrzeć w r. 1879. Niema bowiem już ani tych chat, o których tak wymownie prawił Walek Boncyk do Tomka Kurca w I 624—645, ani starego kościoła, ani zamku, zbudowanego przez Ignacego Domesa, ani starszych od nich wiekiem ludzi jak Tomek Kurc-Kortyka lub Sobek Karczmarczyk, ani nawet wiekiem równych lub nieco młodszych jak ks. proboszcz Preuss lub sztygar Jan Maj. Obaj żyli dosyć lat po napisaniu Starego Kościoła Miechowskiego, Bienek bowiem umarł 20 lutego 1888 r. w Miechowicach, licząc 85 lat, Walenty zaś Boncyk przeżył go o dwa lata, osiągając dziewięćdziesiąty rok życia. W tem nazwaniu Bieńka i Boncyka „żywemi, najstarszemi pomnikami starych Miechowic” odbił się pełen pietyzmu stosunek poety śląskiego do „Pana Tadeusza”. To, co Mickiewicz określał jako ostatnie, Bonczyk w poczuciu skromniejszego zakroju swego poematu nazywa starem lub najstarszem; różnica słów nie zmienia ani jednoznaczności obu wyrażeń ani intencji poety. Wydźwięk końcowy w obu poematach nawiązuje do pierwszych ich słów t. j. do tytułów; Mickiewicz obok tytułu, zgodnego z wątkiem romansowym, daje drugi, może bardziej istotny dla całości: Ostatni zajazd na Litwie, Bonczyk ogranicza się do jednego tytułu: Stary Kościół Miechowski. Przez „Pana Tadeusza” wielokrotnie się snuje epitet: ostatni aż do XII 798: „Ach, to może ostatni!”, lecz „Starych Miechowic żywe, najstarsze pomniki”, tworzące ostatni wiersz dzieła Bonczykowego, okazują większe pokrewieństwo z X II 251:

„Ostatnie egzemplarze starożytnej Litwy”.



ODMIANY TEKSTU
ODMIANY TEKSTU.

Dla ustalenia tekstu i uwzględnienia jego odmian mają znaczenie z 3 wydań książkowych Starego Kościoła Miechowskiego tylko dwa pierwsze, drukowane za życia autora. Są to:
1. Stary kościół MIECHOWSKI obrazek obyczajów wiejskich w narzeczu górnośląskiem napisał ks. N . Bontzek. Parvum parva decent. Hor. I eps. VII 44. Nakładem ks. N. Bontzek w Bytomiu 1879. Druk „Gazety Górnośląskiej” w Bytomiu (Beuthen O/S), str. 200 in 8º = B.
2. Stary kościół MIECHOWSKI (i t. d. jak w I wyd.). Wydanie drugie poprawne, z dodatkiem. Bytom. Nakładem ks. N. Bontzek 1883. Drukarnia szląskiej ludowej gazety (R. Reid) w Wrocławiu (Schlesische Volkszeitung), str. 259 = W. Stary Kościół Miechowski mieści się na str. 3—180, na str. 181—259 są: Tłumaczenia z niemieckiego (183—234) i Chwasty z własnej za grody (235—259).
3. Wydanie III ma tytuł i motto jak w wyd. I, tylko nazwisko autora podano: ksiądz Norbert Bonczek. Opole. Drukiem i nakładem „Nowin” 1918., str. 192 = O. Zawiera portret ks. Bonczyka, na str. 5—188 Stary Kościół, str. 189—191 Opoka Piotrowa i 191—192 Góra Chełmska (Św. Anna) z opuszczeniem ww. 33—48 z Chwastów z własnej zagrody. Wydanie to jest przedrukiem niezbyt wiernym wydania II.
Tekst naogół oparto na wydaniu I, niektóre odmianki przejęto z wydania II, w odmianach uwzględniono zasadniczo odmiany tylko tych dwóch wydań, wyjątkowo zaś III. Gdzie III wyd. nie zaznaczono, tam zgadza się ono z wyd. II. Poprawy zwyczajnych błędów ortograficznych nie uwidoczniono.
Księga I. Streszczenie: zezwoliła B. zezwolić; w. 15 plebanija B. plebania, W. tam plebania; w. 16 we dnie W. za dnia; w. 18 sławne pianie kogutów W. Pianie kurów, psów wycie; w. 21 Żabich Kółek B. Żabich kółek; w. 23 strzelaniem W. trzaskaniem; w. 26 dla, W. wszy; w. 27 a tylko, W. i tylko; w. 28 kolebią piosnkami, W. usypiają piosnką; w. 30 to bowiem to, W. owo bowiem; w. 40 zwierzchności, W. zwierzchności; w. 41 „Dzisiaj, W. „By dziś; w. 48 pogląda, W. spogląda; w. 53 nastawa, W. powstawa; w. 55 Podniósł, B. podniół; w. 56 Marcinek, W. Marcinkiem; w. 57 „Garnuszek”, snać z wzrostu dźwigał ten przycinek, W. „Garnuszkiem”, dla wzrostu tym zdobion przycinkiem; w. 58 możno, W. może; w. 64 Czy, W. Czyż; w. 69, 73, 83 ordynanc, W. ordynans; w. 74 tedyć, B. tedy; w. 75 z Garnuszka, B z garmuszka; w. 80 Wszak ja chodzę, W. Ja przychodzę; w. 97 A jam po nim nastąpił, W. A ja po nim nastałem; w. 102 Pan masz, W. macie; w. 109 was tam, W. do niej; w. 110 był wachtarz miejscowy, W. na straży miejscowej; w. 113 jak pańscy, W. jeszcze jak; w. 114 do pełnienia, W. do spełnienia; w. 129 Mierzwę, B. Mierzwy; w. 136 tłomaczyć, B. W. tłómaczyć (wyjątkowo zamiast zwykłego: tłomaczyć); w. 135 i nast. Bargiel, Bargle, B. Bardiel, Bardla i t. d.; w. 147 Możno, W. Może, o ci wiedzą, W. lepiej wiedzą; w. 156 Gryczyki... Krzón, B. Chryczyki... Krzon; w. 159 Co... Toć rzecz nowa, W. Cóż... i wstyd! wrzeszczał; w. 165 Bułeczka ...Łaszczyki, B. Bułecka... Laszczyki; w. 167 Wszystcy, W. wszyscy (choć zwykle wszystcy); w. 169 Krzyczy, W. Pieje; w. 175 Wołam, W. Wołam; w. 177 było, W. dzisiaj; w. 185 Ale taka... była, W. Ale takiej... było; w. 186 Wierzę, że uszczypliwie mówił Marcin Żyła, W. Przyznaj, żeś uszczypliwie przemówił, mój Żyło!; w. 190 ordynanca, W. ordynansa; w. 191 Aleć zaś, W. Ale i; w. 193 Toć, B. To; w. 196 że, W. sam; w. 199 Ciągli przeciw, W. Ciągnęli do; w. 226 Sztajgier, B. Szteiger, W. Szteigier; w. 228 słusznej, W. ważnej; w. 229 ważnej, W. trudnej; w. 235 usadzimy, W. osądzimy; w. 239 pójdzie, albo ów, W. albo ów pójdzie; w. 264 na szychtę, W. „do szychty”; w. 292 nieochludnej, W. niechludnej; w. 293 i jej, W. a z nią; w. 304 Nim, W. Gdy; w. 307 ordynanc, W. ordynans; w. 310 przemili, W. Wy mili; w. 327 śliczne, O. nowe; w. 341 czyjej, B. czyi; w. 342 urósł, W. wyrósł, O. wyrósł; w. 343 a ty tu, W. zaniąty; w. 359 możno, W. może; w. 363 niż, W. nim; w. 364 budował, W. zbudował; w. 365 Był — zaiste — i ten czas, w którym. W. Były zaiste czasy, w których; w. 373 przeciw, W. wobec; w. 375 Ale, W. Lecz tam; w. 379 jako, W. niźli; w. 381 Słowem, jaka jest kolej, W. Jako jest przeznaczenie; w. 393 siedmdziesiąt, W. siedmdziesiąt; w . 402 Już go kilkanaście set sążni, W . Kilkanaście set sążni już go; w. 413 Sierockich, B. sierockich; w. 429 powraca, B. wraca, a; bywał, W. bywa; w. 440 teraźni cmentarz. Moje zdanie, W. nasz cmentarz, ztąd też moje zdanie; w. 441 Jest, że podwiel świat światem, kościół tam, W. Że na tem miejscu koścół na nigdy; w. 449 prawda, W. wprawdzie; w. 486 kochani!, W. Kochani!; w. 502 Dzwoniłem, W. Któż dzwonił; w. 504 Pamiętała ta głowa, W. Któż pamiętał? Czy nie ja?; w. 508 rano wczas, W. w czas rano; w. 533 Janowi Alojzemu, W. Swemu księdzu Janowi; Ficek, B. Fiecek; w. 555 możno już przy, W. może już i; w. 562 możno, W. może; w. 573 Aksamitkę, którą miał, W. Pijuskę, którą nosił; w. 574 dwiema, W. dwoma; w. 581 gesty, W. gęsta; w. 583-4 podpisali!” „Nie podpiszemy!, B. podpisali! Nie podpiszmy!; w. 612 po kościele, B. na kościele; w. 631 strzechami, B. dachami; w. 635 belki, B. beki, O. belk; Poławy, W. Tarcice; w. 646 dwiema, W. dwoma; w. 650 gwiazdmi błyszczącemi, W. gwiazdami lśniącemi; w. 652 wdzięczny, W. wdzięcznym.

Księga II. Streszczenie. Franciszka, W. Franciska; w. 6 Tak kwak kaczek, tam, B. szczebiot kaczek, tu; w. 7 śliczne, W. świeże; w. 8 Błoga, W. Błogą, w. 10 głowę umoczył, W. i głowę zmoczył; w. 28 wzrost, W. pierś; w. 29 Takim, W. Taki; w. 35 z gęstwinami, krzami, W. z gęstwiną, krzakami; w. 40 przede mszą, B. przedemszą; w. 48 ptastwo, W. ptactwo; w. 63 dzwón, W. dzwon; w. 81 Mistrz zegaru kościoła, gdyż, W. Kościelnego zegaru mistrz; w. 82 Dokąd to, W. Dokądże; w. 93 huśtały, BW. chuśtały; w. 108 sprężyny, B. prężyny; w. 143 tylko zostały w wspomnieniu, W. tkwią mi w pamięci błogie ich; w. 151 ptastwo. W. ptactwo; w. 166 Cębolisty, W. Cębalisty; w. 169, 490 ptastwa, W. ptactwa; w. 175 cymbalisty, B. cymbolisty; w. 178 Synku, B. Synek; w. 179 tamstąd, W. z tam tąd; w. 196 rodu kapłańskiego, W. szczepu miechowskiego; w. 200 Franie, W. Frania; w. 200 i ma pieniądz za nie, W. dla wyprzedania; w. 208 Nuż następuje, W. Dalej mieszkają; w. 220 Toć, B. To; w. 259 milczał, W. zamilkł; w. 260 Mogłoby być, W. Być by mogło; w. 263 sługuję, B. W. sługują; w. 264 umię, W. wiem jak; w. 279 masłem, B. masłym; w. 285 Spora, B. Szpora; można, W. może; w. 286 smyczył. W. zaniósł; w. 298 kiecki, nawet, B. W. kiecki nawet; w. 306 Draszczyku, już usłuchnę, W. Draszczyku, już usłucham; w. 307 Pojrzę, W. Spojrzę; w. 315 piszą, B. W. piszę; w. 338 Panią, B. Pani; w. 35 zaś, W. znów; w. 374 Niośliśmy, B. Nióśliśmy; w. 387 siedzi, W. śledzi; w. 408 Był-rzekł-, W. Byłeś; w. 426 ciągle jeszcze, W. jego ciągle; w. 457 więc spostrzegłszy, jak szybko zmykało!, B. spostrzegłszy, jak rychło umykało; w. 458 klucz wieży, B. klucz z wieży; w. 461 oddzielony, B. W. oddzielny (błąd dr.!); w. 498 Jego życie i czyny oraz powodzenie, W. O jego życiu, czynach, wreszcie całem powodzeniu; w. 499 synie, W. synu; w. 505 Bóg wieczorek, W. Pan Bóg wieczór; w. 514 dwóm, B. dwom; w. 15 splata, W. splatał; w. 518 brak cudzysłowu w B. W.

Księga III. w. 4 lyski, W. prątki; w. 5 iskry, B. ogień; w. 10 ordynanców, W. ordynansów; w. 28 Możno... gmińskim, W. Może... gminnym; w. 31 Witają chórem: „Niechaj, B. Pozdrawiają chórem: „Niech; w. 35 lyskowiec, W. leskowiec; w. 38 potem z skrzypką, W. nuż z skrzypcami; w. 39 Głosy wiejskiemi, W. Wiejskiemi głosy; w. 43 Po tych ceremonijach Pan Rektór siada ją, W. Tak też dzisiaj; po szkolnem nabożeństwie siada; w. 44 papióry, pisma wolno rozkładają, W. papiery, pisma szeroko rozkłada; w. 46 mówią, W. mówi; w. 57 drzemał, B. drzymał; w. 60 tydnia, W. dzisiaj; w. 88 możnoście, W. możeście; w. 96 Tabulki, W. Tabliczki; w. 102 kmotr, W. kmoś; w. 112 im się zachciało, B. chcieć się im miało; w. 115 drzemać, B. drzymać; w. 118 dylach, W. deskach; w. 143 łyskę, W. trzcinę; w. 144 częstym, W. głośnym; w. 149 Gryczyk, B. Grycyk; w. 153 łyska, W. kara; w. 161 łyska, W. leska; w. 163 gorzkością, W. goryczą; w. 170 cić, W. już; w. 179, 180 wszystcy, B. W. wszyscy; w. 183 trwonić, W. trwonić; w. 184 gónić, W. gonić; w. 192 sprask, W. ścisk; groblę, B. grobel; w. 206 Który zdejmując, W. Składając tedy; w. 215 coś by, W. niby; na twarzy, B. we twarzy; w. 220 on ją zwie, W. zwała się; w. 229 zatymczasowy, B. zatemczasowy, W. nasz tymczasowy; w. 230 już drzewmi zdobi ku kościołu, W. drzewkami zdobi do kościoła; w. 233 najpóźniej pojutru, W. lub może pojutrze; w. 239 Jakie nasze życzenie, tak niech jest zaczęte, W. Niech będzie według naszych życzeń rozpoczęte; w. 241 zbuduje, W. buduje; w. 241 daremno, W. daremnie; w. 247 Ale na ul, B. Lecz... na pszczoły; w. 260 w papiórach, W. papierach; w. 265 się Ksiądz oświadczy, W. mi Ksiądz oznaczy; w. 266 Księdzu kościoła rys podobać raczy, W. w rysie kościółek podobać nie raczy; w. 267 domu, W. gmachu; w. 386 ciesielce, W. ciesiołce; w. 294 farski przed dziesięć latmi obielony, W. plebana, lat już dziesięć nie bielony; w. 300 otwarte, W. rozwarte; w. 326 Kościół zatymczasowy, W. Kościółek tymczasowy; w. 342 słojuszkach, W. słojakach; w. 344 w swej biedzie, W. w kłopocie: w. 347 Odciął, B. Ukrał; w. 348, 358, potrzymał, W. zatrzymał; w. 363 Możno, W. może; w. 364 O kościołach, W. O kościele; w. 365 Uniżnie dziękuje za obiad i, W. dziękuję więc za obiad i dobre; w. 366 powoniać, W. powąchać; w. 367 Zarumienioną niesie twarz, B. Zarumioną twarz niesie pan; w. 379 oto, W. już wnet; w. 392 w śmierci możno, W. W zgonie może.

Księga IV. w. 3 szkólnem, W. szkolnem; w. 6 patrzał, W. spojrzał; w. 8 ŚIęczka, B. Slenczka; w. 12 wychodzi się, B. otwiera się; w. 34 Boże, B. W. boże; w. 40 kwitnąc, W. kwieciem; w. 50 Możno, W. Może; w. 53 zżyje, W. żyje; w. 74 Wozów, koni, zgadł każdy:, W. Wozów, zgadł każdy, że to; w. 80 podpiera, W. popiera; w. 82 On, W. Lecz; w. 85-86 potem kuł perlikiem, Był pisarzem, szychtmajstrem, — brak w W. O.; w. 102 krwią serca, W. z serca krwią; w. 110 Kantyczki, B. Kańtyczki; w. 155 równię zatapiały, W. het się rozlegały; w. 157 mleł, B. mlył (ale V 131 mleł); w. 158 sypywał, B. wysypał; w. 159 Zanim, W. Kiedy; w. 168 ta płaszczyzna, W. ten obszar już; w. 182 zmieszał, W. zmięszał; w. 190 Wystrzały, W. Trzaskania; w. 194 rój, O. ród; w. 199 możno, W. może; w. 209 Latmi, W. Wiekiem; w. 224 A dosyć ciężki, B. A dość ciężki! Już, W. Bo dosyć ciężki; w. 230 domacał, W. i maca, w. 231 Krzyknął, pobladł, a zanim groźne oczy zwracał, W. Krzyknie, blednie, już groźno oczy swoje zwraca; w. 232 Ku Pietrkowi, który aż w śmiechu niedziw pękał, W. Na Pietrka, co od śmiechu ledwo że nie pęknie; w. 233 jękał, W. jęknie; w. 238 myje, W. zmywa; w. 239 Dla zemsty równo chytrze swe komploty szyje, W. A o zemście na Pietrka ciągle przemyśliwa; w. 248 wwodzi, B. W. w wodzi; w. 258 Pytając, martwi się, iż przyjąć nic, W. Pyta się i zmartwiona, iż przyjąć; w. 260 bobru, W. bobu; w. 264 wymknął, B. wymknył; w. 265 wzrostu, W. wrzostu; w. 271 Bo cóż ci brak? Tyś zdrowy, W. Bo czegóż ci brak? Zdrowyś; w. 276 nie masz, W. masz nie; w. 279 szczere, W. gołe; w. 282 brzęk pszczół, W. pszczół brzęk; w. 283 Stąd więc, W. Ztąd tu; w. 284 Tamstąd szczery, W. Z tam tąd jako; w. 290 deszczu, B. dyszczu; w. 292 umrzą łąki, drzewa, W. stracą zieleń łąki; w. 304 Mnie jest, W. Dla mnie; w. 329 W szczerem, W. W gołem; w. 335 wtóruje, W. wtóruje; w 341 to, W. toć; w. 342-3 sklepienie z konarów złożone Krzyżujących się w górze, B. sklepieniem z krzyżów utworzone Krzyżujących się konar; w. 349 tej, W. raj; w. 350 Są pięknemi... w lasach, W. Zdobi lasy... śród nich; w. 351 Kiedy pierwsze jej posły, W. Czy znasz jej poprzedników?; w. 352 frendzle się wiążą, B. frynzle się wiążą, W. frenzle wiszące; w. 354 tysiączne, B. tysiącznie; w. 363 macierzyńskie, B. W. macierzeńskie; w. 366 pragliwość, W. gorliwość; w. 376 Nie jest pewne, gdy śliczne znów zawita, W. Zawczas, kiedy znów śliczne zawita nam; w. 386 Wy wieśniacy o lasach błędne, B. Wy wiejscy o lasach fałszywe; w. 387 Iż tu... iż smutno, iż nudno, W. Więc tu... więc smutno? więc nudno?; w. 392 drógi, W. drogi; w. 395 a, W. Lecz, w. 400 lecz człowiek, gdy go tu licho, W. człowiek, którego licho tu; w. 402 Poduszkę tu w drzew cieniu, W. w lipy cieniu poduszkę; w. 404 Więcej podobno pomógł jak, W. Rychlej podobno leczył niż; w. 412 gdy z pola przyjdzie, W. co z pola wraca; w. 416 nim, W. gdy; w. 424 Łąk i gajów i poszło, W. Łąk i gajów i zaszło; w. 432 gdzieś, B. W. O. gdzież; w. 434 węwozów, W. wąwzów, O. wąwozów; w. 443 tam chartów, W. chartów tam; w. 444 żreć, B. żryć, W. żrić; w. 455 gdyż, W. gdy; w. 461 z sobą bierali, W. też zabierali; w. 462 owego bednarza, W. tego rzemieślnika; w. 463 masarza, W. rzeźnika; w. 464 mieszka, W. mieszkał; w. 483 ku kościołu, W. do kościoła; w. 487 nim, W. gdy; w. 499 cicho wspaniały, W. cichowspaniały; w. 502 nim, W. gdy; w. 504 Właśnie... do swej, W. Gdy tak... do tej; w. 506 tłoczy się przez bramę ciasną, W. bramą ciasną przeciska się właśnie; w. 507 wrzasnął, W. wrzaśnie; w. 520 Rząd miechowski, czytawszy listy, W. Zarząd gminny z Miechowic na list; w. 521 Opolskiego, że ważna praca, W. Z Opola, iż zezwala, aby; w. 522 Przenoszenia ciał z grobów aż, W. Myśl przenoszenia z grobów ciał; w. 523 Pozwolona jest, poszedł, W. Ziściła się, pospieszył; w. 528 translacyje, B. franslacye; w. 536 zarząd wiejski, B. rząd wiejski tak; w. 557 gdzieś zemkła, W. zemknęła; w. 561 Na miejscu najwyższem, na grobie, W. Na miejsce jak najwyższe, na grób; w. 562 stanął, W. stawa; w. 568 możno, W. może; w. 570 Odkądż... Bargiel, B. Odkądź... Bardiel, W. Odkądź... Bargiel; w. 579 Kościół, B. W. O. kościół; w. 599 w świętej procesyi, W. w tej procesyi świętej; w. 600-1 Takiej melodyj słów ojcowskich pasterza, W. Miłością przejętej, Ojcowskiej mowie Księdza; w. 621 chyba, B. z nieba; w. 630 chowie, W. chowa; w. 634 Kościół Boży, B. W. O. kościół boży; w. 647 lato, jesień, W. swego lato; w. 660 Fineski, B. fineski; w. 661 oderwan, B. W. O. odezwań (błąd druku).

Księga V. w. 4 te same, W. nie mniejsze; w. 15 Murcek, B. murcek; w. 16 Karwiaków Stopa z klocem jeszcze po, W. Jeszcze Karwiaków Stopa po dziennem; w. 17 Całodniowem ciężaru, B. Całodniowem ciężarów, W. Swego kolegi klocka; w. 26 przedają, W. sprzedają; w. 28 Nikogo się... nie boi, B. Bo... nikogo się boi; w. 48 Łukaszczyka, B. W. Lukaszczyka; w. 50 w ręku zamiast broni, W. zam. palnej broni; w. 57 szkolnych, W. szkolnych; w. 64 człowiek nażga, strapi i nakamie, W. człek od pracy dziennej nawpół łamie; w. 70 niedojrzałe, B. niedorzałe; w. 73 smędzi, W. dymi; w. 82 Kucharczewkę, B. Kucharczywka; w. 84 tak podłym, jak sekreciarz, W. ci tak podłym, jako ten; w. 117 możno, W. może; w. 127 jednak o głodzie ani mu się, B. lecz o głodzie mu ani się nie; w. 176 zsyłam, W. zsełam; w. 182 dotąd, W. w górę; w. 183 Wóla, W. Wola; w. 226 W jej, W. Wiej; w. 227 wyniszczyć, W. zwyciężyć; w. 231 oddzielił, W. odciął mu; w. 239 nienawidzi, musi przed nim klękać, W. prześladuje, nędzną śmiercią ginie; w. 240 kto Piotra nie kocha, musi go się lękać, W. Piotra gnębicieli gniew boski nie minie; w. 241 Tego Paweł nie przyjmie, W. Takich Piotr nie przypuści; w. 242 Ani Piotr, W. A Paweł; w. 255 Wprzek-to, W. poprzek; w. 260 lós, W. los; w. 264 panować miał, tylko, W. panował, lecz lubem; w. 265 jako, W. tak był; w. 274-5 w O. opuszczono; w. 284 deszczem zimnym płaczą, B. i deszcz zimny płaczą; w. 302 godową, B. godawą; w. 303 Podnoszą się z Aniołem, W. wznoszą się pełne szczęścia; w. 322 Miechowic, człowiek, W. Miechowskiego, człek; w. 323 studentów, B. studyntów; w. 327 bohater, B. W. O. bohatyr; w. 329 Darm o czekać... ogłaszały, W. Darmo nam czekać... zgłaszały; w. 341 strony, W. strony; w. 344 nim, W. gdy; nas, B. na (błąd druk.); w. 346 niż, W. nim; w. 347 zamięszany, B. zmięszany; w. 357 Panie, daj mu spoczynek lekki, W. Niech z Tobą Panie jest na wieki; w. 360 oweż to, W. to wtedy; w. 413 Ku wozom do brzuchatych beczek jak do zdroju, B. Do beczek brzuchatych jak do hojnego zdroju; w. 450 dźwięcznie, W. dźwięczenie; w. 455 obietnic, B. W. O. objetnic; w. 457 Godule, W. Goduli; 460 niebogi, B. ubogi; w. 476 Zanim, W. Kiedy; w. 493 Matyska, B. W. Mateska; w. 504 Dlatego zwilża oczy jej, iż, W. Z tego zwilża jej oczy, iże; w. 505 Węgierskiego, B. Wagierskiego; w. 515 W sklepieniu już trumn, W. W sklepieniu trumien; w. 553 wszystkich ubogaca, W. każdego wzbogaca; w. 554 spory, B. szpory; w. 583 lósy, W. losy; w. 616 chrapa, W. chrapie; w. 217 niedziw, W. prawie; w. 621 Przeszkoda przy tak, W. Szkoda przy takich; w. 622 kiepy, W. osły; w. 663 dotąd gdzie, W. tam kędy; w. 641 żelazne, B. żeleżne (wyjątkowo); w. 660 wściekło W. wściekła; w. 663 Łaszczyk, B. Laszczyk (choć poprzednio w. 656 i 659: Łaszczyk); w. 672 ku kościołu, W. do kościoła; w. 587 dzielność, W. w nim hart; w. 688 smąd, W. swąd; w. 690 Laska Jakóba, W. Laska, Jakóba; w. 705 Nim, W. Gdy; w. 713 skoro, B. W. skóra; w. 715 A młynarza do młyna powołanie koli, W. Młynarza powołanie do młyna niewoli.

Księga VI. Streszcz. procesja, B. W. processya; w. 3 podworki, W. podwórki; w. 10 Dniowej, W. Dziennej; w. 14 brak w O.; w. 20 liżąc czoło Pani, W. liżąc czoło, Pani; w. 30 powietrza odory, W. pogodę czy chmury; w. 31 Chciwie w zdrową pierś wciąga, W. Całą piersią oddycha; w. 37 I owszem ci, W. W istocie też; w. 40 i marzy, W. a marzy; w. 42 skorupkę, B. szkorupkę; w. 64 zamotówkę, B. zamotowkę, (choć II 298 zamotówki); płociennicę, W. płóciennicę; w. 68 Stainert, B. W. O. Szteinert (ale II 17 Stainert); w. 92 Wlazłowski, B. Wlazlowski; (lecz VI 85: Wlazłowski) ; w. 95 A wiadomoć, W. To wiadomo; w. 99 krwawem widmem, W. tam straszydłem; w. 100 tu pęk!, W. tu bac!; w. 107 Umrzeć, W. Śmierci; w. 140 Wystrzeliły: i podskoczył, padł i w skoku, B. Strzeliły: Skoczył, padł i krzyżując się; w. 150 niedziw, W. prawie; w. 190 łamie, W. złamie, O. złamanie; w. 196 wszystkim co tu, W. tu wszystkim co; w. 202 Fineska, B. fineska; w. 206 świątyni, B. Świątyni; w. 210 Majem, panem sztajgrem w parcie, W. panem Majem sztejgrem w dziele; w. 231 Natychmiast, W. Następnie; w. 251 wydłubana, W. wyciosana; w. 264 krajkę, ów sznurki, ów, W. za krajkę, ów sznurki; w. 283 niedziw, W. dosyć; w. 289 Organ, które, W. Organów, co (wiersza tego w O. brak); w. 316 Co, że, W. Cóż to?; w. 336 po sławnych, W. może po; w. 346 Porównuje, W. Porównywa; w. 349 By kościół budowano, lecz kościół, W. Kościół nowy potrzebny, ale go; w. 374 Toć i ja — odrzekł, B. Owszem i ja — rzekł; w. 382 Skomli, B. Szkomli; w. 395 drógą, W. drogą; w. 400 jest w tej sprawie, B. w tej to sprawie; w. 421 głobi, W. gnębi; w. 443 weżmijmyż no, B. weźmijmyż na; w. 475 możno, W. może; w. 488 zdarzeń, B. faktów; w. 409 powinność woła, W. woła powinność; w. 498 gestami, B. gjestami, W. giestami; w. 514 kwadrat, W. biret; w. 516 wsze wieki miechowskie, W. dawne go pokolenia; w. 524 Pojrzał... i badania, W. Spojrzał... potem przegląd; w. 536 To słyszawszy, W. To słysząc wnet; w. 540 spieszą, B. umią; w. 555 tymczasowy, B. temczasowy; w. 562 jest, W. to; w. 566 w gorzkościach, w goryczy, W. w goryczy, w upałach; w. 577 Wstajcie, W. Wstańcie; w. 588 brak w O.; w. 590 Powie potomności, gdzie stały, W. Potomności wskaże, gdzie były; w. 611 Drógo, B. Dróga; w. 617 Gdyż zaś, W. gdy zaś; w. 618 szczęścia tu spocząć zmarłym zazdrościło, W. zmarłym spokoju tu pozazdrościło; w. 628 I cóż? gdy tylko dusza jest między, W. Cóż? byle dusza była pomiędzy; w. 647 zmartwychwstania, W. powstawania; w. 649 Szmer! Szepty! Słowa ludu: W. Lud szepce; słychać słowa; w. 651 Tu, W. Lecz; w. 664 Pamiętał, ile kochał, W. Wspomniał, ile sam kochał; w. 670 płacze, cicho jęka, W. ale płacze, stęka; w. 675 pojrzeniem, W. spojrzeniem; w. 690 jako wieś, W. jak wioska; w. 694 jako przedtem, choć Boncyk bez, B. jak przedtem choć Boncyk niemiał; w. 697 hymn ten, W. pieśni; w. 698 niedziw, W. prawie; w. 700 rola na, W. tam rola; w. 702 zmarłych wzajemny, W. na zmarłych wspólny; w. 707 żebra, B. ziebra; w. 712 Leżąc, W. Leżą; w. 724 pod niebiosa, W. het daleko; w. 729 Górnika-praktyka, B. O. Górnika praktyka.

Księga VII. w. 2 U Kornowica, prędko co ma nóg, W. Do Jana Kornowica, co ma tchu; w. 10 drogę skręciła, W. już pośpieszyła; w. 14 jakie, W. jako; w. 18 pragnący, B. łaknący; w. 25 a wodę, W. i wodę; w. 33 weselach, W. wesołach; w. 35 ohyda, B. W. O. ochyda; w. 40 niedziw, W. prawie; w. 41 W karczmie, aby, W. Aby w karczmie; w. 43 obłapiań, W. uścisków; w. 62 Czy niecnota, czy cnota, W. Cnota to czy niecnota; w. 81 na przechadzkę w pole, W. w pole na przechadzkę; w. 86 wdłuż, W. wzdłuż; w. 87 w nim, W. mu; w. 90 Zabawny, W. Zabawnym; w. 99 Przyśpiesza człowiekowi, W. Człowiekowi przyspiesza; w. 108 na wargach, W. w spojrzeniu; w. 114 toż ja to, W. czyliż ja; w. 115 O śmierci nie mam wspomnieć, W. Nie mam wspomnieć o śmierci; w. 123 me ciało u, W. mój też grób wśród; w. 136 zgrzypła furteczka; sławnych, W. skrzypła fórteczka, zacnych; w. 143 Nalazła się schowana, W. Znalazłem ją schowaną; w. 144 powątpiewania, B. powątpiwania; w. 151 Mieli... Toteż w serca, B. Chcieli... Przy tej matki; w. 156 ci klekoce, im mniej sypiesz, B. klekoce, im mniej zasypasz; w. 158 okraszał, W. okrasał; w. 159 mleł, B. mlył; w. 189 jej, W. tej; w. 191 Papiórami, W. papierami; w. 193 Noszę, B. Noszą; w. 195 sztabem, B. sztabym; w. 201 Bytom nas zaopatrzał w potrzeby duchowne, W. Z Bytomia ksiądz przyjeżdżał na msze i kazania; w. 202 i kościół! Starania więc główne, W. nam kościół! Pierwsze więc starania; w. 212 baczę, B. baczą; w. 219 suje, W. sypie; w. 220 najwięcej pięć, W. pięć najwięcej; w. 226 z resztą, B. W. O. zresztą; w. 238 Pan Rektór, W. Walenty; w. 248 Owszem, W. Tak jest; w. 253 usta, W. asta; w. 259 plasterek, B. flasterek; w. 265 smykał z sobą, W. dźwigał sobie; w. 275 jakie krokwie, W. krokwie jakie; w. 282 przestrachem, B. strachami; w. 286 W framugach cesarzowie, W. We framugach cesarze; w. 293 Tu śmiechem parskli, W. Śmiechem parsknęli; w. 296 Nad papióry, W. Z nad papierów; w. 308 równemi, W. takiemi; w. 310 Słynął, W. słynęł; w. 312 wyniszczał, B. wyniszczył; w. 320 Czyto, W. Czy z tąd; w. 325 na ten świat, przyzna, że ni, B. na świat, przyzna, że ani; w. 325 dopóki, B. dopoki; w. 329 wszak ci jej, W. bo żadnej; w. 331 jasnego, W. białego; w. 344 komanderowano, W. komenderowano; w. 344 w O. niema; w. 357 Chociaż złe, ale były często, B. Jakkolwiek niesłuszne, lecz były; w. 356 Górski, B. W. O. górski; w. 386 ku winu, W. wybornie; w. 397 papiórska, przodzi, W. papierska, wprzódy; w. 402 obecności, W. czasów naszych; w. 408 chowie swój, W. taki ma; w. 430 niziny, W. równiny; w. 452 swe pacierze Tadzio, O. Tadzio swe pacierze; w. 457 odwłoczył... zgodnych, W. odwlekał... lepszych; w. 462 Nocy, W. noce; w. 461 Skinął na Tadzię Wach i rzecze: „Synu, W. rzekł Wach do Tadzia: „Posłuchaj zwierzenia; w. 462 nadszedł czas wolności twojemu więzieniu, W. czas już cię wyzwolić z twojego więzienia; w. 481 możno, W. może; w. 501 młody a, O. młody i; w. 522 Za czasem nad, W. Z czasem ponad; w. 531 wyrósł, B. worosł; w. 546 Gmińskie, wskazujące wóz z końmi a, W. Gminne wykazujące wóz z końmi; w. 547 Nie przypominały wciąż ludziom, W. Nie przypomniały ludziom ciągle; w. 555 przypadkiem znajdziono, W. trafem znaleziono; w. 556 papiorach, W. papierach; w. 580 przedał, W. sprzedał; w. 587 możno, W. może; w. 588 Agnesię, W. Agnieske, O. Agnieszkę; w. 595 wszystcy, B. W. wszyscy.

Księga VIII. w. 3 szeptał, B. siedział; w. 14 Rój śpiewnych, B. Rój w śpiewach; w. 15 strzelanie, W. trzaskanie; w. 16 połowę poprzednik, W. je naprzód usłużne; w. 18 przywitania, W. do karmienia; w. 25 Nim, W. Gdy; w. 30 tygliku, W. tygjelku; w. 42 w twem, W. w tem; w. 59 możno, W. może; w. 77 Wasz, B. O. Was; w. 89 dokąd, W. dokądż; w. 101 domie, W. domu; w. 104 nieboszczce, B. nieboszce, W. nieboszcze; w. 110 wtedy, W. tedy; w. 121 góry, B. gory; w. 136 zamyśla, W. zamyślał; w. 137 określa, W. określał; w. 141 przyczyniają... zguby, B. przyczynią... zaguby; w. 154 Tak powierzchność, W. Powierzchowna; w. 173 i pany, W. nadzorcę; w. 177 mówimy, B. mówimy; w. 193 wbiera, W. wdziera; w. 201 Polska przerabiana, W. Polska przerabia młódź w; w. 206 Zasłużoną, W. Pełną zasług; w. 210 organek, W. organów; w. 230 wielu wypuszcza, B. tych wypuszcza z swej; w. 245 drzewianej, W. drewnianej; w. 265 tum wzniosły tu, W. gmach tu wzniosły; w. 268 „tam-tam-tam!”, nagle pan Maj woła i, W. Tam-tam! nagle Maj woła i ręką; w. 269 Ręką, W. w górę; w. 275 możno, W. Może; w. 292 ustoją, B. ustoję; w. 319 Potu źródło, W. Pot mu tryska; w. 320 śpiewać Jadwisię, W. śpiewy Jadwisi.
IX. 28 lat później. w. 2 Ale ileż w nich odmian w naszej, W. Lecz w przeciągu ich, ileż odmian w; w. 3 Krzonowej, W. Krzónowej; w. 9 tysiąc, W. setnym; w. 11 odzywa, B. odzewa; w. 24 Wieczysty, W. Sędziwy; w. 28 nielekkiem, B. nielekiem; w. 35 Walentymu, W. Walentemu; w. 45 Alojzy, B. W. Aloizy; w. 48 Zżywszy... na niebieskie, W. Przeżywszy... na wieczne; w. 49 umarł, gdy rok, W. zmarł, gdy tysiąc; w. 50 I tysiączny zaczynał, W. Rok zaczynał Maryi; w. 56 Starych Miechowic żywe, W. Żywe „Starych Miechowic”.



WYKAZ OSÓB I MIEJSCOWOŚCI, WYMIENIONYCH W POEMACIE.
(Cyfry rzymskie oznaczają księgę, cyfry arabskie wiersz.)

Adam praojciec IV 274, V 263, 277, VI 391.

Adamiec Staś I 81, II 221, IV 8.

Agnesia z Brzoslawic VII 588.

Aleksander (Aleksy) I car VII 195. 204.

Altman arendarz I 147, 157, 337, V 21.

Arezin V 585-6, IX 6.

Atlas (Atlantów) VI 267.

Ballestrem hrabia VI 69, 70.

Banaś Bartek uczeń II 85, III 101, 113, 116, 155.

Banaśka II 471.

Barański kowal „pański“ II 320.

Barbara św. I 426.

Bargiel, Bargłowie (w I wyd. Bardiel) I 135, 142, 146, 148, 155, 187, 193, 224, IV 541, 570.

Berlin I 415, IV 65, VI 7, VIII 99.

Betleem V 220.

Betsaba VII 471.

Białasiki I 121, II 312.

Bienek Paweł, rektór I tr., 486, IV 173, 614, 625, V 374, VI 88, 269, 275, 277, 300, 314, 345, 374, 508, 529, 532, 541, 641, 696, VII 179, 227, 239, 259, 301, VIII 36, 205, 278, IX 10, 29, 35-6, 41, nadto w wielu miejscach zwłaszcza ks. I i III jako Rektór lub p. Rektór.

Bienek syn, student uniwersytetu wrocławskiego I 428.

Bienkówna Lorka III 36.

Bijak ksiądz VII 78, 84, 90, 100.

Bobreckie, kopalnia II 160.

Bobrek I 128, 253, 613, III 3, IV 451.

Bobrkowianie I 65, V 640, VI 304.

Bolesław Śmiały VII 423.

Bolko ks. cieszyński VII 579.

Boncyk Jan, syn Walentego II 372.

Boncyk Marcin zwany Piątkiem, sołtys miechowski, ojciec Walentego, I 197, 641, II 194, IV 432, oraz jako Tatuś w opowiadaniach Walentego w ks. IV i VII.

Boncyk Norbert (Nolbuś), autor poematu, II 76, 83, 140, 152, 276, 459, III 102, 172, IV 5, 195, 226, 237, 266, 420, VI 217.

Boncyk, brat Walentego, gospodarz w Miechowicach II 193, 198, 226.

Boncyk Walenty, stary gwardzista, ojciec autora poematu I tr., 180, 435, 442, 446, 475, 616, 624, II 222—229, 237, 359 do 416, 482, III 101, IV tr., 1, 15, 1 J9, 186, 253, 268, 301, 350, 367, 385, 417, 427, V 473, VI 286, 650, 653, 691, 730, VII tr., 51, 105, 111, 130, 133, 210, 211, 228, 235, 240, 245, 258, 305, 351, 377, VIII 36, 97, 308, IX 11, 14, 24, 29, 35— 36.

Boncykowa Hanka, żona Walentego, z domu Lukaszczykówna z Osin, stąd także Osinianka I 603, II 166, 371-4, VI 649, 657, 683, 694.

Boncykowa Klara, matka Walentego, żona Marcina I 197, II 194.

Boncykowie (Boncyki) I 165.

Bcncykówna Antońka II 372.

Boncykówna Ewusia II 372.

Boncykówna Kostusia I 462, II 372, 376.

Boncykówna Lorka (Lorusia) II 372, VI 720.

Boncykówna Rózia I 461, II 371, 375, V I 674.

Bouterwek p. Butterwek.

Braunka, gospodyni dworska V 646, 651.

Brettner, ekonom V 321.

Brettner Jan Antoni, profesor V 323.

Brzeziny I 21, II 1, III 26, V 189, 191.

Brzosławice VII 588.

Buchacz IV 155.

Bujakowska V 323.

Bujar Grzegorz z Karwu I 129—130, 253, 282, 297, 301, 303.

Bułecka (Bułeczka) I 165, II 189.

Burczykowic II 41.

Burkat Karol II 352.

Butterwek (Bouterwek) I 419.

Bytom I 261, II 134, IV 279, V 519, 547, VII 201, 439, 503.

Cegielnia V 391, 398.

Cębolista (cymbalista) p. Łukaszczyk.

Cichowski, uczeń III 135.

Cichowski Kasper, kalikant VI 290.

Ciura Jakób, kiep (pachołek) dworski V tr., 43, 53, 67, 74, 77, 81-3, 102, 104-5, 121, 154, 159, 185, 331, 419, 610, 613, 616, VI tr., 40, 53, 55, 127, 129, 139, 145, 147, 149, 154—176.

Czakanów IV 450.

Czech IV 628.

Czeladź IV 472, V 547, 561, 564.

Czempiel (Czępiel) przy Szkarotce II 153, 188, IV 476.

Czempiel Janek, uczeń III 141, 147.

Częstochowa (dop. l. mn. Częstochów) IV 130, 137.

Czogola, nauczyciel V 637.

Dawid król I 300.

Doleskowie, właściciele Miechowic V 517, 536. Domes Ignacy IV 473, V 549, 554, 55S, IX 6.

Domesówna Marja p. Winklerowa.

Domesówna Tekla p. Osłońska.

Dorka wdowa IV 10.

Dorota wieś IV 449.

Drabina żona Supernoka II 250.

Draszczyk kopidół (grabarz) II 80, 84, 111, 119, 135, 144, 161, 191, 220, 230, 256, 265, 304, 306, 355, 407, 452, 467, 472, 492, 510, VI 239, 665, Draszczyczek II 459.

Dronia ks. I 379.

Drzezga z Worpia II 139.

Drzezga, sąsiad Kóny II 208.

Dziadek IV 172, 173, 180.

Eljasz V 294.

Enoch V 294.

Ewa, pramacierz V 277, VI 309, 394.

Ficek Jan Alojzy, ks. I 553.

Filax, pies Proboszcza III 307.

Fineska, piesek Proboszcza III 220, 248, 306, 314 , 317, 368, IV 660, VI 202, 381.

Fiślik, żyd karczmarz II 243, grusza fiślikowa IV 482.

Florjan, woźnica Winklerowej II 337-8.

Foltyn ordynanc I 83, 91, 100, 135, 142, 152, 153, 157, 191, 224.

Forbach, karczmarz, przechrzta I 293, V 642.

Forbaszka, karczmarka I 287, 2S9, 291.

Franciszek I, cesarz austr. VII 203.

Frankfurt n. Menem V II 285.

Gali, kupiec z Gliwic V 543, 551.

Gliwice I 262, V 324, 543, VII 341, 343.

Głogów VI 455.

Godula Karol IV tr., 69, 74, 76, 164, V tr., 457, 495.

Golcowie (uczniowie) II 84.

Golec z Gruby II 265.

Górniki, osada II 159.

Góry p. Tarnowskie Góry.

Grabara Marcin, cieśla III 283, VII tr., 18, 138, 143-4, 158, 173, 185, 255.

Grabowy I 131, cieśla III 283.

Gramer, historyk VII 404.

Grochol II 240.

Gruba (kopania) I 65, II 265, VI 304.

Grundman II 426, IV tr., 59 do 68, 165.

Gryczyk, uczeń III 149.

Gryczyki (Grycyki) I 156, II 313.

Grzybowice, wieś IV 449.

Halfar Waldenburczyk VIII 132, 138.

Halinka p. Łaszczykowa.

Halyniarz (Haliniaż) p. Łaszczyk Franc.

Hatlapa z Rokitnicy I 131, 234, 243, 270, 272, 542, 554.

Hatlapa śpiewak IV 136, 138.

Heblot p. Łaszczyk Franc.

Heer, lekarz II 381.

Jacek św. I 426.

Jakób patrjarcha V 246, 255, 311, 551, 690.

Jaksik, krawiec II 247.

Jan św. II 87. Jan Nepomucki św. VI 304.

Jarząbek, uczeń III 156, 162.

Jeziorko I 21, IV 203.

Jezus VII 537.

Jęczmyk II 250, IV 480, 550.

Jozafat VI 635.

Józef św. I 421, VII J37.

Kaczmarczyk p. Karczmarczyk.

Kain (Kajn) V I 397.

Kalide, szychtmajster IV 87.

Kalide, rzeźbiarz I 416.

Kant Imanuel VII 269.

Kańtoch I 561, IV 481.

Karczmarczyczka (2-vo Grocholowa) II 241.

Karczmarczyczka Tekla, uczenica III 130.

Karczmarczyk Bartek II 252.

Karczmarczyk Józef, syn Bartka II 253.

Karczmarczyk Paweł, kościelny II 241, 253, 269, VI 227, 243.

Karczmarczyk Sobek I 610, II 241, IV 151, 179.

Karczmarczyk Wincenty, muzykant VII 6.

Karf (w dalszych przyp. Karwu, na Karwie) I 65, 129, 253, 291, 568, 613, II 246, III 3, IV 154, V 640, VI 306.

Kartuś (pies Wyplerów) IV 252.

Karwiak, właśc. Szega II 245 do 246.

Karwiakówna Krystyna II 245.

Karwianie IV 197. Katowice II 427.

Kawa (kopalnia) II 160.

Kiepek I 159, IV 540, VI 89, 92.

Klauzowie IV 164.

Klóziok Kasper I 95, 138.

Kluziok Stanisław, uczeń II 45.

Knebel II 468.

Knosala Szymon V 470.

Kocyba II 192.

Kolomb (Kolumb) II 141.

Kompalik I 131.

Kornowicz (Koronowic, Koronowicz) Jan I 81, II 204, IV 161, VI tr., 384, 390, 425, 427, 455, 463, 468, 552, VII tr., 2, 34.

Koronowiczka, żona Jana VII 389.

Koronowiczówna Marynka II 205.

Koronowiczówna Nastka II 205, VI 385, 423, 432.

Kortyka Tomek, p. Kurc.

Kortyka Wincenty II 460.

Koruga I 119.

Koruga, cieśla III 284.

Koruga, pasterz IV 199.

Koźle VII 341.

Kóna (Kuna) Wojciech I 330, 332. 341, 343, 351, 353, II 206, 213—219, 319, III 225, IV 11, 197, V 19.

Kónowa Kasia I 346.

Kónowa 2-ga żona VI 479.

Kónowizna V 20.

Kónowy dąb II 128, 219.

Kraków IV 472, V 547, VII 558.

Kral Jan, masarz w Bytomiu IV 463.

Krawiecek, wisielec V 656, 659, 663, VI 160, 164, 172, 196.

Krebs IV 481.

Kruszyński II 188.

Krzón I 156, II 251, III 234, 254. IV 549, 570, VI 699 (Krzonowy I 319, VIII 238, IX 3). Krzon Julka, uczennica III 107.

Krzonowizna III 255, VI 189.

Kubański Adam II 317.

Kubica II 319. Kucharczewka Zefla V 82.

Kujawy, wieś II 427.

Kuna p. Kóna.

Kurc Tomek (Kortyka) I 208, 604, 616, II 199, VI 121, 127, 139, 144-5, 163, 193, 195, 205, VII tr., 185, 322, 558.

Kutuzow (Kutusow) VI 74.

Kuźnia (cel. l. p. Kuźniowi), majster murarski III 231, 258, 275, 286, VII 146.

Laban V 551.

Lach p. Lech.

Laibach p. Lublana.

Latocha I 589, II 254, IV 550, VIII 316.

Lazarek I 588, II 464, V 549, VIII 316.

Lazarówka, osada II 159.

Lech (Lach) IV 628.

Leszowic Błażej IV 9.

Leszowiczka Kasia IV 9.

Lewe, dzierżawca Miechowic IV 471, V 541.

Liberski II 313, 316.

Ligota IV 449.

Lipa, zagrodnik IV 8.

Lublana (Laibach) II 439.

Lucyfer V 271, 275, 291.

Ludyk II 318.

Łagiewniki II 429.

Łaszczyk Franek, zwany Halyniarz lub Heblot, I 333, 341, 343, 350, II 314.

Łaszczyk Jacek VII 594.

Łsszczyk, sąsiad Kóny II 211.

Łaszczyk Wawrzyn, uczeń III 109.

Łaszczyk wisielec III 252, V 656, 659, 663, VI 188, 195.

Łaszczyki I 165, II 464.

Łaszczykowa Halinka, żona Franka, I 343, 345.

Łucja św. II 373.

Łukaszczyk, cymbalistą z Osin II 165, 175.

Łukaszczyk Paweł, młynarz i kołodziej V tr., 48, 107, 165, 602, 617, 658, 671, 682-4, 694, 706, VI 55, 191.

Łukaszczyk Piotr, uczeń III 77— 84.

Maciołowicz, malarz z Piekar VI 335.

Madejscy II 243, VI 424, 552.

Maj Jan, nadsztygar III 225, IV 169, 529, VI 210, 287, 315, 347, 357, 367, 371, VII 234, 297, VIII 36, 133, 268, 274, 321, IX 41.

Majowa z Ficków Jadwiga VIII 320.

Makoszów (Makoszowy) IV 448.

Marja N. P. I 420, VI 308, 609, VII 536.

Marja gruba VIII 106.

Marja-Teresa (kopalnia) II 160.

Markucik zwany Miałki I 163, 208, II 200, 204.

Markucik Franio II 200.

Matałsz (Mattausch) sekretarz V 80.

Meizlibach (Meiseibach), lekarz II 367, 377.

Melas (pies Proboszcza) III 307.

Merkel, bednarz z Bytomia IV 460, 462. Miałki p. Markucik.

Michalski Grześ, kościelny II 463,V I 207, 220.

Michał archanioł V 290, 298, 690.

Miechowian (Miechowianin, dop. l. mn. Miechowianów) I 34, 128, 246, 612, IV 493, V 517, VI 156, 180.

Miechowice I tr., 11, 202, 348, 380, 602, 615, 625, II tr., 132, 213, 429, IV tr., 435, 450, 537, 551, V tr., 8, 20, 322, 477, 591, VI 307, 475, 479, 724, VII tr., 17, 205, 530, 581, 585, VIII tr., 109, IX 21, 56.

Miechowski Mikołaj i Jan VII 582-3, 586.

Miemczyczka IV 109, 112.

Miera, żyd I 47, 157, V 21.

Mierzwa z Bobrku I 129, 254.

Miler, inspektor Winklerów II 336.

Milerowa II 344.

Milerówna Anna II 344.

Milerówna Marja II 344.

Mitula I 170, 584, II 468.

Mitula Hipolit, uczeń II 469.

Mitulanka Pietrula II 469.

Mleczkowie, dawni dziedzice Miechowic IV tr., 441, 447, 505, V 536.

Moszna, wieś II 428.

Murcek (pies Adamca) V 15.

Müller Henryk i Laura V 631.

Mysłowice II 427.

Napoleon Bonaparte V 328.

Nastańczyk Edward, uczeń III 131.

Neapol V 3.

Nero (pies Proboszcza) III 307.

Nicia, nauczyciel (Nitsche) IV 148, VII 80—88.

Niemczyk Kazimierek z Karwu II 290-1.

Niemczyk z Miechowie II 313.

Niewiadomska II 19, VI 60, 84, 105, 152, 205.

Niki, lokajczyk II 339.

Nolbuś p. Boncyk Norbert.

Nomiarki, przysiółek I 21, 120.

Notebom, budowniczy I 392, 464, VII 146.

Orłowski, murarz II 293, 317.

Orzesze I 401, II 430.

Osinianka p. Boncykowa Hanka.

Osiny I 66, 132, II 166, 167, 175, 176, VI 656.

Osłońska z Domesów Tekla V 557, 560, 566, 580.

Osloński V 562— 574.

Ostrawscy II 462.

Ostrawski, krawiec i nauczyciel IV 126.

Palowice, wieś II 428.

Paluszkowie II 32.

Pałaszoński II 208.

Paryż I 281.

Paskiewicz VI 83-4.

Paweł apostoł V 226, 230, 234, 241, VI 334, VIII 224-6.

Pawleta II 464-6.

Pelka (cel. l. p. Pelkowi) VII 581.

Piątek (Piontek) Franciszek, sołtys miechowski I 79, II 316.

Piątek, opiekun Marc. Boncyka II 198.

Piecka Paweł II 460, VII 234.

Pieckowa Pawłowa VI 480.

Piekary I 375, 534, IV 136, VI 335. Piotr apostoł V 226, 229, 240, 242,VI 333, VIII 224-5.

Plechówka II 158.

Podeszwa Antoni ze Stawiska V tr., 44, 120, 122, 138, 141, 147, 149, 155, 618, VI tr., 36—56, 191.

Podeszwowa Maryś VI 41—46.

Podlas I 66.

Podmorański (Polak) III 303.

Poniatowski Józef, książę VI 75.

Popczyk II 192.

Poznań V 324.

Praga, przedmieście Warszawy VI 83.

Preuss Alojzy Józef ks. IX 45, przedtem jako ks. Proboszcz lub Fararz w ks. II, III, IV, VI, VII i VIII.

Przedmieście, część Bytomia VI 474.

Przedmieszczanki z Bytomia VII 16.

Pszów IV 137.

Pyskowice I 261, 279, 281.

Radzionków II 137.

Rebeka, gospodyni księża III 308, 310, 336, 347, 352, 357, IV 663.

Reichelt Jakób, strzelec Winklera II 434.

Repty II 159.

Rokitnian (Rokitnianin), mieszkaniec Rokitnicy I 66, 234, 237, 568, 613, VI 305.

Rokitnica I 130, 251, II 428, IV 136, 451, V 460.

Rozbarczanka VI 452, VII 15.

Rozbark VI 440, 441, 453, 462, 466, 474, VII 15.

Rónot (Ronota) I 66, II 163, 166, VII 83, 88.

Rubin, szwagier Kóny II 206.

Rubinowa z Kónów II 207.

Rzychoń, szychtmajster V III 110.

Rzym V 225, 236, 239, VI 273.

Salomon król I 300.

Salomon, żyd z Miechowic I 147, 157, V 23.

Salomonka V 23.

Samson I 300.

Siemonia, wieś V 564.

Sieroty, wieś I 414, II 429.

Sikorowie II 462.

Sławięcice I 379.

Solipiwo I 156, II 248, IV 546, VI 81.

Sosiński II 313.

Stabik Antoni ks. V 370.

Stainert Helina („Stara Leśna“ ) II 17, VI 68, 104, 118, 152 205.

Stanisław św. biskup VII 424.

Stary Dwór I 628, II 242, 463.

Stawisko I 592, 599, II 31, 471, III 249, 253, V 44, 59, 644, VI 184, 197.

Stimer, ogrodnik III 230, V 67.

Stok Wrzący II 164.

Stolarzowice, wieś II 159.

Stopa (pies Karwiaka) V 16.

Studziński Jędrzej IV 561.

Sucha Góra, wieś II 137.

Suchodolski dziedzic Miechowic VI 586.

Supernok II 250.

Szaflik I 116, 117, 138.

Szczerba z Osin I 132, II 177.

Szega p. Karwiak.

Szkarotka, karczma I 140, II 187, VII 5, 11, 196. Szombierki, wieś V 459.

Szymon, woźnica Winklera II 337, 339, V 352.

Ślęczek, kowal wiejski IV 8.

Ślęczkowa Marynka, uczennica II 302.

Święta Anna (Góra Chełmska) IV 138.

Tadeusz Juda św. I 423, V 525, VII 492, 534.

Tarnowskie Góry (Góry) I 262, VII 262, 300, 356.

Teresia (żona lub córka kucharza dworskiego) II 334.

Tiele VI 725, IX 7.

Torwaldsen VI 313.

Triest II 438.

Ujazd, miasteczko IV 144.

Ukoszczyk II 254.

Urjasz V II 470.

Wach (Wacho), wuj Tadeusza Zborowskiego VII 436, 441, 447, 453, 457, 464.

Walek, pokojowy II 345, V 98, 486.

Waler, cieśla II 471, III 283.

Walhowen V 502.

Waliczkowa dworka II 334.

Waloszczyk II 242, IV 481.

Waloszek (zapewne Boncyk) I 247, IV 253.

Weigert VII 261.

Wermańczyk II 318. Wermańczyk Marjanna, ucz. III 132.

Werner, właściciel Miechowic V 539.

Węgierski V 505.

Wiąz (Więzu) I 20.

Wichman, lekarz V II 309.

Widawski (Widasio) I 257, 271, 280.

Wieszowa, wieś IV 449, V 461.

Wikarek II 21, VI 121, 144, 147, 151, 159, 205.

Wilhelm, król pruski VII 203.

Winkler Franciszek II tr., 360 do 382, 412 n., IV tr., 79 n., 165, V tr., 340 n., 479, 496, 588, VI 237, 725, VIII 192, IX 6.

Winklerowa z Domesów I-vo Arezinowa Marja I 317, 398, II 486—502, IV 90, V 557, 582—95.

Winklerówna Waleska II 343, 387, V tr., 379, VI 521.

Winklerowie II 412, IX 6.

Witek II 208, IV 550.

Witor przysiółek IV 197.

Wlazłowski IV 549, VI 85, 92.

Włocławscy III 253.

Włoszczyce, wieś II 428.

Worpie (Worpia) I 65, II 138, IV 244, 286, 422.

Wrocław I 429, III 80, IV 174, V 464, VIII 103.

Wuli, mędrek VIII 112, 119, 124.

Wygón II 153.

Wypler Antoni IV 209, 270, 301, 407, 427.

Wypler Pietrek, uczeń III 127, IV 211, 220, 232, 234, 264, 166.

Wyplerka Maryś II 140, IV 29, 250, 401, 410.

Wyplery II 138, IV tr., 245, 265. Wyrscy (ona Smaczna Dorka) II 323—328.

Zakaźne, część Miechowic I 20.

Zabrze IV 450.

Zborowscy VII 540, 576.

Zborowska Helina VII 470.

Zborowski Tadeusz VII 447-9, 450, 455, 461, 489, 495, 502, 507, 509, 511, 517, 524, 526, 533, 536.

Ziemięccy, dziedzice Miechowic V 523, 536.

Ziemięcice V 366.

Żabie Kółka, część Miechowic I 21.

Żyła Jędrzej, uczeń III 65.

Żyła Marcin, zwany Marcinkiem lub Garnuszkiem I 55, 56, 84, 85, 101, 123, 127, 132, 133, 155, 186, 244.

Żyłowie I 155.






  1. „Co się tyczy narzecza śląskiego, to ono zależy na tem, że do polskiego języka domieszano trochę prowincjonalizmów, czasem archaicznie wyglądających, niekiedy zarywających z niemiecka.”
  2. Trzecie wydanie Starego Kościoła Miechowskiego, Opole 1918. jest powtórzeniem wyd. II. Przekład niemiecki Ludwika Chroboka ukazuje się w Beiträge zur Heimatskunde von Miechowitz.
  3. Przypis własny Wikiźródeł brak strony
  4. W. 1—36 stanowią ekspozycję, a zarazem inwokację całego poematu, utworzoną pod silnym wpływem początkowych wierszy ks. I. i epilogu „Pana Tadeusza”.
  5. W. 1. przebłogie — najbardziej błogie. Bonczyk używa chętnie przymiotników, złożonych z przedrostkiem prze- np.: przedrogi I 268, przemiły I 309, III 216, przedziwny I 404, prześwięty VI 527, 615, przegłośny VIII 213, przebłogi VI 603, a nawet raz rzeczownika: przeszkoda V 621 w znaczeniu: wielka szkoda.
  6. W. 9. pszczelnik — użyty także II 225 i III 198, oznacza miejsce, gdzie stoją ule, ale bez pola, przeznaczonego dla pszczół (Słownik jęz. pol. warszawski IV 419). Bonczyk prawdopodobnie poszedł w użyciu tego wyrazu za słownikiem Troca: „w pszczelniku albo w ulownicy stoją ule, a na pasiece pszczoły się pasą”.
  7. W. 11. raj mej młodości, śliczne Miechowice — rozkoszne miejsce rodzinne. Miechowice, wieś o kilka kilometrów na północ od Bytomia, dziś ludna osada przemysłowa.
  8. W. 13. kościółek — mowa tu o starym kościele miechowskim, murowanym i krytym gontami, czyli szędziołem. Gdy skutkiem rozwoju przemysłu i górnictwa w połowie XIX w. kościół ten okazał się za mały dla parafji miechowskiej, dziedziczka Miechowic Marja z Domesów Winklerowa postanowiła zbudować na tem samem miejscu nowy, obszerniejszy kościół. Dlatego w r. 1853 zburzono dawną świątynię, a groby najbliższe kościołowi przeniesiono na nowy cmentarz. Do tych zamiarów i faktów odnosi się cały poemat, w szczególności zaś narada w ks. I 37—570, nocne rozruchy na cmentarzu IV 497—669, rozstanie się z kościołem i przenosiny trumien VI 497—738. W poemacie czas zburzenia kościoła przesunął poeta o lat parę wstecz, występuje bowiem sam w nim jako uczeń szkoły miechowskiej, gdy tymczasem od 30 września 1851 r. był studentem gimnazjalnym. Takich przesunięć chronologicznych akcji jest w poemacie kilka.
  9. W.  18 rechtanie — rechotanie, kumkanie żab.
  10. W.  20—21 Wiąz, Zakaźne, Nomiarki, Żabie Kółka, Brzeziny, Jeziorko — pola, staw i pastwiska pod Miechowicami.
  11. W.  22 wiewiorka — Bonczyk używa o i ó często odmiennie od języka literackiego, nie przestrzegając niekiedy pod tym względem jakiejś stałej zasady. W I wydaniu ma dwukrotnie wiewiorka; w II wyd. w tem miejscu: wiewiorka, ks. IV 235 wiewiórka.
  12. W.  28 kolebią — kołyszą; w II wyd. wyraz ten zastąpiono pospolitszym: usypiają.
  13. W.  33 i 34 określają dosadnie stopień przywiązania poety do rodzinnej wioski i dumę, że jest „Miechowianem”, którą dałoby się zestawić tylko z nakazem Wergilego w Enejdzie ks. VI 847— 853:

    Niech inni życiem tchnące zręczniej kują spiże —
    Nie bronim! Niech w marmurze żywo rzeźbią lica,
    Niech mowy głoszą lepiej, przemiany księżyca
    Mierzą i wschody gwiazdy, co w przestworze płynie, —
    Ty władnąć nad ludami pomnij Rzymianinie!
    To twe sztuki: — Nieść pokój, jak twa wola samać
    Nakaże, szczędzić kornych, a wyniosłych łamać!

    (przekład ks. T. Karyłowskiego.)

    Forma: Miechowian zamiast Miechowianin częsta u ks. Bonczyka, podobnie Rokitnian od Rokitnicy.

  14. W.  35 w spomnieniu, a na wspomnień wątku — są dobrym przykładem oboczności językowych, ulubionych Bonczykowi.
  15. W.  36 w dowolnym porządku — przez to wyrażenie chce poeta zaznaczyć zamiar swobodnego kształtowania treści, rozbijania jej na opowiadania kilku osób lub powracania do niej w różnym związku. Dotyczy to zwłaszcza dziejów Miechowic i życia Franciszka Winklera, oraz spostrzeżeń astronomicznych.
  16. W.  37 — miechowska gromada — Bonczyk używa stale form krótszych, ludowych śląskich dla przymiotników, tworzonych z nazw miejscowości, a więc do rzeczowników: Miechowice, Biskupice, Sieroty, Stolarzowice, Mikulczyce występują przymiotniki: miechowski, biskupski, sierocki, stolarski, milkucki, podobnie jak w języku ludowym słyszymy dziś jeszcze: bogucki (Bogucice), gierałtowski (Gierałtowice), katowski (Katowice), niedobecki (Niedobczyce), szopieński (Szopienice). Pewne odchylenie stanowią: tarnowiecki (VIII 261, 288) do Tarnowskich Gór i rokitnicki (II 310) do Rokitnicy. Obok tarnowiecki mamy też: górski (VII 356).
  17. W. 39 pijuskę — czarną, okrągłą czapeczkę aksamitną, biret; tak samo nazywa ją poeta III 33, ale w I 574 i Pam. szkolarza miech. 122 aksamitką; biret księży nazywa kwadratem VI 514.
  18. W. 40 stós — Bonczyk stale wyraz ten przegłasza (I 527, II 87, V 72, VII 19).
  19. W. 41 gromadę — zgromadzenie, w tym wypadku nie gminne, jakby się mogło zdawać, lecz parafjalne, dlatego przewodniczy Rektor, a nie sołtys.
  20. W. 44 szczyptem — Bonczyk używa tego rzeczownika jako męskiego, dlatego dopełniacz l. mn. brzmi: szczypet (Echo z więzienia 38).






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Norbert Bonczyk.