Sylwety emigracyjne/Zenon Świętosławski
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Sylwety emigracyjne |
Wydawca | „Słowo Polskie“ |
Data wyd. | 1904 |
Druk | Drukarnia „Słowa Polskiego“ |
Miejsce wyd. | Lwów |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Tytułowe sylwety niniejszej nazwisko wymaga powiedzenia słówka o środowisku, na którem się ono uwydatniło.
Środowiskiem była organizacya polityczno — społeczna odrębna, ultra-religijna, ultra-socyalistyczna, prawie — porównując ją z istniejącemi obecnie stronnictwami socyalnemi — anarchistyczna. Stanowiły ją dwie gminy: Grudziądz i Humań — jedna w Portsmouth, druga — później założona — na wyspie Jersey. Gmina Grudziądz tytułowała się pierwotnie sekcyą i wchodziła do składu Towarzystwa demokratycznego; lecz się z Tow. wykreśliła i gminą przezwała dlatego, że Tow. uznawało własność osobistą i, oświadczając się przeciwko szlachcie, nie potępiało mieszczaństwa. Gminy owe przyjęły ogólne „Ludu Polskiego“ miano. Zasługującem na uwagę jest to, że podłożem ich byli włościanie: żołnierze szeregowi z armii polskiej, których Prusacy z Grudziądza, gdzie ich w niewoli trzymali, wyprawili do Ameryki na trzech okrętach. Jeden z tych okrętów zawinął do Havre, drugi do Portsmouth — jedni wygnańcy pozostali we Francyi, drudzy w Anglii. Tymi ostatnimi zaopiekowali się tacy skrajni w przekonaniach swoich, jak Krępowiecki, ks. Puławski, Dzienicki, oraz Worcel, należący do Zjednoczenia, który się do nich przyłączył, celem przekonania się, ażali z tej mąki nie da się chleba zrobić. Przekonał się: wykluczonym został. Cała organizacyi tej, krótko zresztą trwającej, działalność ograniczała się na: ogłaszaniu odezw i manifestów polemicznych, oraz na sporach i procesach wewnętrznych, rozstrzygających się wykluczaniem członków, o różne podejrzywanych zbrodnie. Podejrzenia zazwyczaj spotykały inteligientów. Procesy do tego doprowadziły, że tę ultra-religijną i ultra socyalistyczną organizacyę ogołociły z inteligiencyi, z której przedstawicieli pozostało w końcu dwóch: szewc Jan Kryński i Zenon Swiętosławski.
Zenon Świętosławski mieszkał w Jersey i należał do gminy Humań, która nazwała się w ten sposób dla wyrażenia uznania dla czynu ludu, co w r. 1768 w tem mieście ukraińskiem szlachtę i żydów wymordował. Pięknie się przez to zaleciła. Z czyjego do nazwy tej przyszło natchnienia? Mocno o to Świętosławski podejrzewać się daje, a to z tej racyi, że, o ile wiem, pomiędzy dziewięciu składającymi ją członkami, on jeden był z Ukrainy rodem; ojciec jego w Humańszczyźnie majątek posiadał i nie komu chyba innemu, jeno Zenonowi, w momencie wyszukiwania dla gminy nazwy, Humań i rzeź Humańska na myśl przyjść mogły. Pięknie się przeto i opowiadania niniejszego bohater zaleca.
Ale — zapoznajmy się z nim bliżej.
Biografia jego nie jest mi znaną dokładnie. Nie umiem curriculum vitae jego w całej rozpowiedzieć obszerności. Niewątpliwie w powstaniu na Ukrainie r. 1831, pod dowództwem starego generała Kołyski, udział wziął. W powstaniu jako żołnierz prowadzić się musiał dobrze, inaczej bowiem nie byłoby dla niego w gronie wychodźców miejsca a tem mniej poważania. Po upadku powstania dzielić musiał losy tych wszystkich, co przez zabór austryacki, przez Niemcy następnie dostali się do Francyi i we Francyi wsiąkli w węglarstwo, sposobiące rewolucyę, ogólno-europejską. Po drodze rozmaite mu się do głowy dostawały poglądy i doktryny, o których na Ukrainie może słyszał, ale uwagi na nic z pewnością nie zwracał.
Bo i jakże!...
Czy młody w epoce przedpowstaniowej Ukrainiec, szlachcic zwłaszcza i bogaty, jakim był p. Ze-non, miał możność, miał zresztą czas takiemi jak poglądy i doktryny tam jakieś zajmować się rzeczami? Konie, charty, jarmarki itp. pochłaniały go całkowicie. Przypuszczalnie nauki w Humaniu (u Bazylianów w Humaniu) pobierał. Ale, jeżeli doszedł do klasy piątej, jeżeli nawet szkołę skończył, co się Ukraińcom w czasach owych dosyć rzadko zdarzało, to wykształcił sobie wyobraźnię bardziej, aniżeli pojmowanie.
W dawniejszych średnich zakładach naukowych literatura prym trzymała. Szkoły humańskie dały nam Bohdana Zaleskiego, Seweryna Goszczyńskiego, Aleks. Grozę, Michała Grabowskiego — wybitnych poetów, ale nie z wybitnych uczonych, w liczbie których znalazł się jeden Seweryn Gałęzowski, adjunkt przy katedrze chirurgii w b. uniwersytecie wileńskim i autor kilku cennych prac chirurgicznych. Bohater sylwety niniejszej, luboć nie wykierował się na twórcę pieśni, dum i poematów, ale wykierować się mógł na osobistość żywo się przejmująca wrażenia — mi i odczuwającą je szczerze i głęboko. Poetami nie tylko są tacy, co wiersze piszą, ale i tacy, co myślą, czują i wrażenia na czyn zmieniają. Ze szkoły wynieść musiał poetyczne, Ukraińcom właściwe usposobienie, oparte na twardej katechizmowej wierze religijnej, utwierdzonej udziałem w domu rodziców, w praktyce wedle przykazań kościelnych. Katechizm nakazywał mu miłować Boga w Trójcy św. jedynego nadewszystko i bliźniego jak siebie samego. Z tym nakazem, obłogosławiony przez ojca, oblany łzami matki, która mu szkaplerze na piersi zawiesiła, konno i orężnie wybrał się na walkę w obronie ojczyzny.
Wyobraźmy sobie młodzieńca tak umysłowo i moralnie przysposobionego, który się niespodzianie dowiaduje o nieprawościach, wymagających naprawy. Nie wiedział o tem. W kraju rodzinnym, pod rodzicielską pozostając ręką, ani się domyślał, że najbliżsi jego, najmilsi mu, ojciec, matka, on sam są krzywdzicielami, wyzyskującymi lud roboczy, żywiącymi się potem i krwią jego.
— Naprawy! naprawy!! — zawołało w nim głęboko dotknięte sumienie człowieka, chrześcijanina i obywatela.
Biografia jego, którą na domysł piszę, ukazuje mi go w szeregach karbonarów, biorącego udział w wyprawie do Niemiec i do Sabaudyi. Inaczej wy — tłumaczyćby się nie dała jego w Londynie w r. 1833 czy 1834 nie na domyśle już oparta obecność. W stolicy Anglii w wielkim się znalazł niedostatku, w którym ratował się wzorem nędzarzy ulicznych, żywiąc się tanio sprzedawanymi skorupiakami. Nadarzyła się mu okazya dania o nędzy swojej ojcu znać.
„Mnie i kolegów sporo — pisał do ojca — losy na brzegi angielskie wyrzuciły. Źle nam, głodno i chłodno: żywić się musimy ostrygami.“
W odpowiedź na pisanie to, ojciec mógł mu niezwłocznie zasiłek pieniężny posłać. Do posyłki dołączył list, a w nim mocne wyraził zdziwienie, że syn jego na niedostatek narzeka, zjadając ostrygi, nabywane na wagę złota w Warszawie. Dziwił się oraz smakowaniu w paskudztwie takiem i zapowiedział, że odeszle mu niebawem w monecie brzęczącej schedę jego pod warunkiem, ażeby z niej dobry zrobił użytek.
Po otrzymaniu od ojca zasiłku, Świętosławski przeniósł się na wyspę Jersey i w oczekiwaniu na zapowiedzianą znaczną, parękroć sto tysięcy złotych polskich wynoszącą posyłkę, próbował się w literaturze opisowej. Opisywał ojcu w listach wyspę, jakby ją opisał nie statysta, ale podróżnik, zajmujący się nie ekonomicznemi jej właściwościami (rolnictwo, przemysł, handel), ale położeniem, malowniczością. Kwalifikował ją stale „wysepką”, wspomniał o tej osobliwości, że leży bliżej Francyi, aniżeli Anglii, należy jednak do Anglii i produkuje dużo jaj, przynoszących znaczny dochód, Anglicy bowiem jajami się zajadają.
Opis ten doszedł rąk ojca i posłużył mu do udzielenia synowi rad, tyczących się zużytkowania posłanego funduszu. Stary Świętosławski radził synowi kupić Jersey, ze wzmianki bowiem o dochodzie z jaj wymiarkował, że musi się na wysepce owej rodzić zboże, bez któregoby chłopi nie mieli pośladu do hodowania kur, a którego (zboża) zbyt do Anglii łatwiejszym jest niezawodnie z Jersey, niż z pod Humania. Przytem jedna tej posiadłości zaleta szczególnie się staremu cenną wydała, a to: natura granic, broniąca od sąsiadów i od sporów granicznych, stających człowiekowi nieraz kością w gardle. Przesłał nadto Zenonowi rodzaj kwestyonaryusza, odnoszącego się do chłopstwa, do pańszczyzny, dareniszczyzn, propinacyi, żydowstwa i t. p. szczegółów gospodarskich.
Rzecz prosta, Zenon z rad ojcowskich korzystać nie mógł. Kupił w Jersey dom, założył w nim drukarnię, ożenił się z Jerseyką i całkowicie się sprawie ludowej oddał. Sprawa tyle zyskała, że bibliografię socyalistyczną zbogaciła wydana w Jersey p. t. „Lud“, książka in 4-o maj., drobnym odbita drukiem, zawierająca protokoły posiedzeń gmin Grudziądz i Humań, manifesty, odezwy i długą pióra Zenona Świętosławskiego o sprawie ludowej rozprawę, którą, o ile wiem, nie świadczą się, ani posługują, socyalisci nasi nowocześni.
Na sprawę oddał wszystko, co posiadał, z potrzebującymi dzielił się i wszystko stracił. Najgorzej na tem wyszły dzieci, pozostawione samym sobie, matka bowiem, sprawie wraz z mężem służąc, i dzieci i gospodarstwo domowe zaniedbywała.
O Świętosławskim, co do jego wartości moralnej, dwóch nie było opinij; wszyscy, co go znali, murowaną przyznawali mu zacność. Wadliwość ustroju społecznego i dzielącego ludzi na używających i pracujących, na bogaczy i nędzarzy, na panów i niewolników, bolała go. Traktowa] ją nie teoretycznie tylko: zaradzał złemu, o ile mu na to możność pozwalała. Że zaś złego znajdowało się za dużo, rychło więc rozeszły się przez ojca przysłane tysiące zł. p.
Poznałem go w r. 1850 u Worclla. Przyjechał był dla mnie. Francya zamknęła się była w czasie owym dla Polaków, co w wojnie węgierskiej udział wzięli, zadenuncyowano ich bowiem, jakoby sfery podejrzewające ówczesnego prezydenta rzeczypospolitej, ks. Ludwika Napoleona Bonaparte, o zamiary nieczyste, upatrzyły ich i zamówiły na wodzów przysposabiającej się w Paryżu rewolucyi. Bez paszportu przeto ani myśleć było można o przekroczeniu granicy francuskiej. Że zaś nas do Paryża ciągnęło, trzeba więc było wynajdować sposoby na zwalczanie tej przeszkody. Usunął ją przedemną Świętosławski, wystarawszy się dla mnie o paszport jerseyski. Z paszportem sam przyjechał dla powitania w osobie mojej swego z Rosi spółziemianina.
W przywitaniu czuć się ze strony jego dała serdeczność powściągana, jakaś lękliwość, czy skromność, odpowiadająca postawie, nie pozwalającej się w nim od pierwszego oka rzutu Ukraińca domyślać. Ani śladu tego, Ukraińców zdradzającego, akcentu kozaczego; natomiast na postaci całej, na obliczu, w oczach rozlany wyraz potulności, nie licujący z ideą, hajdamaczyźnie pokrewną, co gminę Humań na wyspie Jersey do życia powołała. Szczupły, wzrostu miernego, o obliczu matową powleczonem cerą, mało mówiący, wyglądał na zgnębionego. Rozmowę w ten podtrzymywał sposób, że na zadawane mu przez Worclla zapytania odpowiadał. Na zapytanie: „Jakże tam gmina?“
— A... — ręką machnął.
Nie niepowodzenia go przygnębiły, ale zawód — zawód, dzięki któremu stracił nadzieję, nie straciwszy wiary. Wierzył w potrzebę naprawy trapiących ludzkość nieprawości; liczył na to, że na właściwe, celem usunięcia ich, trafił sposoby. Doświadczenie wykazało mu sposobów tych niewłaściwości i pozbawiło go nadziei dojścia do celu. Inny na jego miejscu jakośby to sobie wyperswadował: głupiecby się zaciął i na oślep brnął dalej: doktryner wykrętów by szukał i odpowiedzialność na ludzi przewrotnych i na okoliczności zwalał. Zenon Świętosławski głupcem, ani doktrynerem nie był. Wiara społeczna tą samą, co religijna weszła weń drogą i rozbudziła w nim sumienie, które nakazało mu wszystko co posiadał i czem rozporządzał w imię jej na sprawę ludową oddać, lecz nie pozwalała tym zasłaniać się wybiegiem, do którego uciekają się ludzie, co się wiarą jako narzędziem posługują: credo quia absurdum. Nie wiedział, czy to absurd: wiarę więc swoją w siebie wpędził — zamilkł i... posmutniał.
Świat stanął przed nim z napisem, co Danta przy wnijściu do piekła powitał:
„Pozbądźcie się nadziei wszelakich.“