Szkicownik poetycki/31
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Szkicownik poetycki |
Wydawca | J. Mortkowicz |
Data wyd. | 1939 |
Druk | Drukarnia Naukowa T-wa Wydawniczego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały zbiór |
Indeks stron |
W Kazimierzu nad Wisłą pięknie jest, wenecko, i po miodowemu staropolsko równocześnie.
To już skądinąd wiemy, i nie o tem chcę wspominać. Ale o tem że jest tam tuż przy kościele winem obrośnięta weranda, zajazd, gdzie zbiera się kwiat turystów niedzielnych z okolicznych miast.
Samochody oczekują na pobliskim rynku, prywatne lub wynajęte. Nowe, aerodynamiczne karetki lub stare gruchoty.
Wyrażając letnią radość życia poubierali się państwo ci biało i kolorowo. Degeneracko rozrośnięci, topielczo odęci, biali, łysi i ciężcy; kobiety mocno uróżowane, w tureckich fezach lub w humorystycznych piuskach z ogonkiem na ciemieniu.
Inne znowu w nieomal arabskich zasłonach, a jeszcze inne w samochodowych, nieprzemakalnych pilotkach, których bezsensowną w dzień upalny surowość rozjaśnia lok włosów do białości spalony perhydrolem.
Dziwne te panie podziwiają pejzaż, co chwila kontrolując jednak w lusterku czy czarny lub szafirowy rimmel nie odfarbował im na policzki w gorącem powietrzu.
A właśnie, tuż wdole, wysypują się z przepięknego kościoła tłumy ludu po ukończonych nieszporach.
Suche twarze, ludzkie twarze — wynędzniałe ale normalne i umiarkowane zarysy i kształty.
Jeśli kaleka — to już jawny i prawowity. Malarsko — wspaniały. Jeśli zwykły człowiek — to na miarę człowieka. Jeśli piękność — to z Bożej łaski.
Stroje — celowe i zrozumiałe.
Chustka — od wiatru, but — od kamieni i błota, cery i łaty nie bez racji, jeśli niedobrane kolorem, to dla ważnych powodów. Zapięcie o ile jest gdzie, to dla potrzeby, nie ozdoby.
Tony wyblakłych, noszonych sukien — znających deszcz, słońce i czas — misterne i ciekawe.
Od warjackiego towarzystwa zamożnych, oko, z radością oderwane, wypoczywa wśród tej pokornej gromady, śpiesznie i z celem schodzącej wdół po kamieniach bruku...
Biedni ludzie! Czy wiecie o wielkiej waszej przewadze nad tamtymi wgórze? o waszym atucie bezcennym? Przecież wy nigdy nie jesteście śmieszni. Wy nie. Ciemni, surowi, rzadko dobrzy, tępo myślący — być może.
Ale poważni, ale nie do śmiechu.
Czyż naprzykład ten tłusty żabozwierz w białych spodniach, który w tej chwili przynosi sobie z bufetu jakiś smakołyk i gubi po drodze pincenez, zgięty pod brzemieniem własnego karku — czyż on, owiany z pewnością cichym i niewidzialnym śmiechem niebian, (mających tu blisko swoje asilum), byłby, doprawdy, godny waszej zawiści?